3. Ja, potępiona.pdf
(
2659 KB
)
Pobierz
1
- Do zobaczenia może kiedyś. - Piotr uśmiechnął się smutno na
pożegnanie.
Kiwnęłam mu głową. Patrzyłam, jak jego wysoka, lekko zgarbiona
sylwetka znika za drzwiami. Chwilę później usłyszałam, że zbiega po schodach.
Trzasnęły drzwi od klatki schodowej.
Zostałam sama w mojej małej kawalerce na warszawskiej Pradze.
Wyjrzałam za nim przez okno. Zabrał wszystkie swoje rzeczy. Już nie
byliśmy razem. Nie podjęliśmy tej decyzji wspólnie, to był mój pomysł. On
chciał o nas walczyć.
Miałam do wyboru przystojnego, lecz odrobinę ciapowatego śmiertelnika,
z którym mogłam przeżyć w spokoju całe życie, albo seksowny płomień Boga,
przy którym moje życie mogło okazać się krótkie, ale bardzo burzliwe.
W końcu dorosłam do tego, by podjąć decyzję. Według Piotra - głupią.
Szarpnęłam za firankę.
- Beleth - wyszeptałam. - Gdzie jesteś?
Gdy z Piotrem opuściliśmy Niebo, starałam się go odnaleźć. Chciałam mu
powiedzieć, że wygrał. Wygrał niekończący się wyścig z Piotrkiem. Zostawiłam
go, żeby z nim być. A tu co? Diabeł zniknął. Nie tego się spodziewałam.
Obiecałam Piotrusiowi, że zabiorę go do Piekła na wycieczkę. Widziałam
w tym swoją szansę, przystojnego diabła tam jeszcze nie było. Wróciłam do
Arkadii, chociaż Archanioł Gabriel prosił mnie, bym szybko nie pojawiała się z
powrotem. Spotkałam się ze zmarłymi rodzicami, którzy nie byli zadowoleni, że
rozstałam się ze śmiertelnikiem, ale tam także nie udało mi się znaleźć Beletha.
Zapadł się pod ziemię.
Gdzie on mógł być?
Wielokrotnie wzywałam go w myślach, ale nie przyszedł. Pewnie mnie
słyszał. O co mu chodziło? A może teraz, gdy nie musiał już walczyć o mnie z
Piotrem, nie stanowiłam dla niego wyzwania? Może już mnie nie chciał?
Ściany kawalerki zaczęły się zbliżać, osaczając mnie.
To niemożliwe. Nie mógłby. Przecież... przecież wyznał, że mnie kocha.
Jestem głupia. W końcu to diabeł! Podstępem zwabił mnie do Piekieł i raz
nawet zabił, żebym pomogła mu i diabłu Azazelowi w strąceniu Lucyfera z
tronu Niższej Arkadii. Potem zaś robił wszystko, żeby zabić osobę, którą
kochałam.
Ale powiedział, że to z miłości do mnie.
Czy mogłam mu w końcu zaufać?
Oparłam się ciężko o parapet i westchnęłam z irytacją. Diabeł nie chciał
opuścić moich myśli. Czy ja go kochałam? A jeśli tak, to co mnie za to czekało?
Potępienie?
Pokręciłam głową. Dość tych bezsensownych rozważań. Beleth zawsze
się pojawiał. Teraz też sam się znajdzie i znowu spróbuje mnie uwieść. Przecież
nie mógłby się poddać. To nie było w jego stylu. Po co tracić czas na ponure
rozmyślania.
Miałam czystą kartę. Nie zaszkodziło mi nawet stworzenie skrzydeł moim
diabelskim przyjaciołom, dzięki czemu mogli spacerować po Edenii. Chyba po
raz pierwszy nikt nie miał do mnie żadnych pretensji.
Byłam śmiertelniczką obdarzoną diabelskimi mocami oraz Iskrą Bożą,
spadkiem po moich przodkach Adamie i Ewie. Miałam też klucz diabła, który
zapewniał mi możliwość podróżowania w dowolne miejsce na świecie bez
biletu i dodatkowych opłat w postaci cyrografu podpisanego za duszę.
Mogłam wszystko! Mogłam wedle własnego widzimisię pokierować
swoją przyszłością. Dotknięciem palca przyswoić sobie wiedzę ze wszystkich
podręczników świata. Porozumieć się w każdym języku, bo przekleństwo wieży
Babel już mnie nie dotyczyło. Mogłam ratować świat przed zagładą, zostać
bohaterką narodową, stworzyć nowe leki albo dokonywać wynalazków,
mogłam...
Rozejrzałam się po pustym pokoju.
Mogłam też pójść na wieczorny spacer i zastanowić się nad swoją
przyszłością spokojnie i bez patosu.
Stworzyłam sobie piękny, nowy płaszcz i dobrane pod kolor botki.
Pstryknęłam palcami. Moje włosy ułożyły się na ramionach, jakbym właśnie
wyszła od fryzjera. Oczy były perfekcyjnie umalowane. Uśmiechnęłam się do
odbicia w lustrze czerwonymi wargami. Kobieta naprzeciwko mnie nie była już
dawną, zakompleksioną Wiktorią.
Kochałam mieć moc.
Nucąc pod nosem, wyszłam z domu. Nie miałam celu. Po prostu szłam
przed siebie tanecznym krokiem, zachwycona przyszłością, która malowała się
przede mną w różowych barwach.
Po kilku minutach dostrzegłam po drugiej stronie ulicy Piotra. Nie
spieszyło mu się do domu, skoro zdołałam go przypadkiem dogonić. Zwolniłam
i ukryłam się w cieniu kamienic. Nie chciałam z nim rozmawiać. Nie mieliśmy
sobie nic więcej do powiedzenia. Właśnie odchodził od kiosku. Zapalił
papierosa z kupionej paczki.
To dla mnie kiedyś rzucił palenie. Teraz najwyraźniej było mu wszystko
jedno. Zwłaszcza że tak jak ja miał moce diabelskie i Iskrę Bożą. Żadna choroba
mu nie zagrażała. Pstryknięciem palców mógł pozbyć się raka płuc.
Hm, a może mogłabym zostać onkologiem? Będę przyjmowała tylko
beznadziejne przypadki i leczyła je swoimi zdolnościami? Nie... wtedy Śmierć
by się na mnie wkurzyła. Jej lepiej nie wchodzić w drogę bez ważnego powodu.
Miała swoje plany wobec wszystkich.
Idąc drugą stroną ulicy, obserwowałam Piotra. Naprawdę zależało mu na
naszym związku. Mnie też, ale... miałam wątpliwości, czy dokonałam dobrego
wyboru. A raczej nie potrafiłam się zdecydować. A jak już się zdecydowałam,
to cholerny Beleth gdzieś zniknął. Znowu się zasępiłam. Co powinnam teraz
zrobić?
Piotrek zaciągnął się papierosem. Wiatr szarpał jego czarnymi, lekko
kręconymi włosami. Lubiłam je przeczesywać palcami. Zaśmiałam się ponuro
pod nosem. Nie okazywał tego, ale nasze rozstanie przyjął chyba z lekką ulgą.
Nie musiał już się obawiać, że jakiś diabeł spróbuje zamordować go z zimną
krwią.
Dochodząc do skrzyżowania, sięgnął do kieszeni, żeby wyciągnąć
rękawiczkę. Przy okazji zgubił portfel. Sierota...
Rozejrzałam się szybko na boki, czy nic nie jedzie i czy gdzieś nie czai się
strażnik miejski. Przebiegłam na ukos przez skrzyżowanie, co, biorąc pod
uwagę moje dwunastocentymetrowe obcasy, było pewnie dość widowiskowe.
Wskoczyłam na chodnik po drugiej stronie i podniosłam zgubę. Już miałam
zawołać Piotra, ale zaskoczona zatrzymałam się w pół kroku.
Na płycie chodnikowej był narysowany duży biały krzyżyk albo iks.
Symbol, którym oznacza się na mapie skarb lub cel podróży. Znajdował się
dokładnie w miejscu, w którym upadł portfel, a w którym stałam teraz ja.
Piotr zauważył stratę i przystanął, grzebiąc w kieszeni. Odwrócił się do
tyłu i widząc mnie, uśmiechnął się zaskoczony.
Coś było nie tak. Poczułam niebezpieczeństwo.
Piotrek ruszył spokojnym krokiem w moją stronę. Gdybym nie podniosła
portfela, pewnie szybko by po niego podbiegł. W tym momencie znalazłby się w
miejscu iks.
- Stój! - zawołałam. Zaskoczony zatrzymał się.
Na skrzyżowanie wjechała ciężarówka z mrożonkami. Pędziła prosto na
mnie.
- WIKI!!! - krzyknął Piotrek i rzucił się w moją stronę.
Nie zdążył.
Znak iksa był dokładnie pode mną.
Zobaczyłam, już tylko światła ciężarówki.
****
Przystojny mężczyzna wyszedł z cienia po drugiej stronie ulicy. Pomimo
wczesnej wiosny i chłodu miał na sobie tylko dopasowaną czarną koszulę. Tak
czarną, że aż granatowe włosy ułożone w irokeza targał wiatr. Zabłysły złote
tęczówki.
Na jego twarzy malowało się przerażenie. Nie mogąc ruszyć się z miejsca,
wpatrywał się w zdarzenia, które rozgrywały się na jego oczach. Ludzie zaczęli
biec do rannej. Jakiś przechodzień wezwał pogotowie, a spacerująca opodal
kobieta zaczęła głośno lamentować.
Ktoś za jego plecami zaklaskał, wyraźnie rozbawiony.
- To było piękne, mój drogi - powiedział, pojawiając się tuż obok.
Mężczyzna miał włosy zaplecione w warkocz. Czarne, złowrogie
spojrzenie przewiercało rozmówcę.
- Ja nie chciałem - wydusił w odpowiedzi pustym głosem. - To znaczy
chciałem, ale nie tak miało być. Azazel, naprawdę.
- Zastanawia mnie, co ty, Beleth, masz do tych ciężarówek - podstępny
diabeł zdawał się go nie słyszeć. - Już drugi raz używasz tej samej marki
mrożonek. Jestem bliski posądzenia cię o konszachty z tą firmą. Naprawdę cię
nie rozumiem. Jest przecież tyle bardziej wyrafinowanych sposobów zadania
śmierci.
- Nie żartuj! - warknął rozdrażniony Beleth.
Stali dłuższą chwilę w milczeniu, przyglądając się wypadkowi
naprzeciwko. Przystojny diabeł czuł ucisk w gardle i walące mocno serce, co
przecież nigdy wcześniej mu się nie zdarzało. Otarł spocone czoło. Działo się z
nim coś niedobrego. Skrzywił się z niesmakiem. Przecież nie miał sumienia. Jak
więc mógł czuć teraz boleśnie jego obecność?
Po drugiej stronie ulicy zatrzymała się z piskiem opon karetka pogotowia.
Ratownicy rzucili się na pomoc, taszcząc nosze i torbę do reanimacji. Czerwona
plama na chodniku powiększała się. Niedługo miała dosięgnąć krawężnika.
Sanitariusze niepotrzebnie się spieszyli. Beleth wykonał swoją pracę
porządnie. Nie podejrzewał tylko, że we wszystko znowu wmiesza się Wiki.
Jego Wiki.
- Chciałem pozbyć się Piotra - mruknął.
- Domyślam się, że nie chciałeś na zawsze utracić Wiktorii, miłości
twojego życia, promienia słońca i co tam jeszcze w takich wypadkach plotą
zadurzeni śmiertelnicy - zakpił Azazel. - Mój drogi, ty to naprawdę potrafisz
wszystko widowiskowo spieprzyć.
- Bądź cicho! - krzyknął Beleth. - Muszę szybko wymyślić, co mam teraz
zrobić.
Ratownicy skierowali nosze w stronę karetki. Spod skrywającego ciało
białego prześcieradła wysunęła się blada bezwładna ręka.
- Ja bym raczej doradził ci zastanowienie się, gdzie się ukryć. -
Demoniczny kompan cofnął się w cień, by stworzyć tam przejście do Arkadii. -
Obaj znamy Wiktorię. Nie spodoba jej się miejsce, w które trafi.
- Stamtąd nie można wrócić - odparł głucho Beleth. - Straciłem ją... Na
zawsze...
- Och, daj spokój. Nie doceniasz Wiktorii. - Azazel znowu zaklaskał z
uciechy. - Czuję w kościach, że będzie niezła zabawa.
Plik z chomika:
Szyburcia
Inne pliki z tego folderu:
3. Ja, potępiona.pdf
(2659 KB)
Inne foldery tego chomika:
Alexandra Adornetto - Blask
Baraldi Barbara - Scarlett
Cynthia Hand - Nieziemska
Daniela Sacerdoti - Sara Midnight
Elizabeth Chandler - Pocałunek Anioła
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin