Tom Clancy - Tęcza Sześć.doc

(4828 KB) Pobierz

Tom Clancy

 

 

 

Tęcza Sześć

 

 

 

 

 

Tom pierwszy

 

 

Dla Aleksandry Marii

 

 

 

Lux mea mundi

 

 

 

Nie ma przyjaźni między lwami i ludźmi,

a harmonia obca jest wilkom i jagniętom

Homer

 

 

 

 

 

Przeprosiny

 

W pierwszym wydaniu „Bez skrupułów” znalazł się fragment wiersza, który trafił do mnie przypadkiem, i którego tytułu ani nazwiska autora nie byłem w stanie ustalić. Wiersz ten wydał mi się idealny jako epitafium dla mojego przyjaciela Kyle'a Haydocka, który zmarł na raka w wieku 8 lat i 26 dni - dla mnie zawsze będzie z nami.

źniej dowiedziałem się, że tytuł tego wiersza brzmi „Ascension”, a autorką tych wspaniałych strof jest Colleen Hitchcock, niezwykle utalentowana poetka z Minnesoty. Chciałbym skorzystać z okazji i polecić jej wiersz wszystkim studentom literatury. Mam nadzieję, że jej poezja wywrze na nich równie wielkie wrażenie, tak jak to się stało w moim przypadku.

 

Prolog

Przygotowania

 

John Clark spędził w samolotach więcej czasu niż większość licencjonowanych pilotów i choć równie dobrze jak oni znał statystykę, pomysł przelatywania nad oceanem na pokładzie maszyny z dwoma silnikami nie podobał mu się ani trochę. Powinny być cztery silniki, pomyślał, ponieważ utrata jednego oznaczała utratę tylko 25 procent mocy, podczas gdy na pokładzie tego Boeinga 777 linii United było to już 50 procent. Może obecność żony, córki i zięcia sprawiała, że czuł się trochę bardziej nieswojo niż zwykle? Nie, to nie tak. Wcale nie czuł się nieswojo, a już na pewno nie z powodu latania. Ale gdzieś w podświadomości...

Obok niego, w fotelu przy oknie, siedziała Sandy, pogrążona w powieści kryminalnej, którą zaczęła czytać poprzedniego dnia, podczas gdy on próbował się skoncentrować na najnowszym numerze tygodnika „The Economist” i zastanawiał się, co sprawia, że czuje mrowienie na karku. Zaczął się rozglądać po kabinie w poszukiwaniu oznak zagrożenia, ale natychmiast się powstrzymał. Wszystko wydawało się absolutnie w porządku, więc nie chciał na stewardesach sprawiać wrażenia nerwowego pasażera. Pociągnął łyk białego wina z kieliszka, wzruszył ramionami i wrócił do artykułu, traktującego o tym, jak pokojowy jest ten nowy świat.

Akurat, skrzywił się. Jasne, sprawy miały się teraz o niebo lepiej niż w przeszłości, niemal przez całe jego życie. Koniec z wycieczkami z okrętu podwodnego, żeby zabrać kogoś z wybrzeża Rosji, koniec z lataniem do Teheranu, żeby zrobić coś, co niezbyt się podobało Irańczykom, koniec z zanurzaniem się w którejś z cuchnących rzek w Wietnamie Północnym, żeby uratować zestrzelonego pilota. Może Bob Holtzman zdoła go kiedyś namówić, żeby napisał książkę o swoich przeżyciach? Był jednak problem: kto by w to wszystko uwierzył? I czy CIA kiedykolwiek zezwoliłaby mu na opowiedzenie tych historii? Chyba tylko na łożu śmierci. Wcale mu się do tego nie śpieszyło, nie teraz, kiedy w drodze był wnuk. Jasny gwint. Skrzywił się, nie chcąc na razie o tym myśleć. Patsy musiała zajść w ciążę podczas nocy poślubnej i Ding aż promieniał z tego powodu, nawet bardziej niż ona.

John obejrzał się za siebie, do kabiny klasy biznes - zasłona w przejściu jeszcze nie była zaciągnięta - i zobaczył ich oboje, trzymających się za ręce, podczas gdy stewardesa informowała pasażerów o zasadach bezpieczeństwa.

- Jeśli samolot uderzy o powierzchnię wody, należy sięgnąć po kamizelkę ratunkową, znajdującą się pod fotelem i nadmuchać ją, pociągając...

Już to kiedyś słyszał. Jaskrawożółte kamizelki ułatwiłyby nieco wysłanemu na poszukiwania samolotowi odnalezienie miejsca katastrofy i w zasadzie do niczego więcej się nie nadawały.

Rozejrzał się po kabinie. Wciąż czuł to mrowienie na karku. Dlaczego? Stewardesa zabrała jego kieliszek po winie, podczas gdy samolot kołował na koniec pasa startowego. W ostatnim rzędzie po lewej stronie kabiny pierwszej klasy siedział Alistair. Clark spojrzał na niego, a Brytyjczyk odpowiedział skoncentrowanym spojrzeniem, stawiając oparcie fotela do pozycji pionowej. On też coś wyczuwa? Żadnego z nich dwóch nikt nigdy nie oskarżał o nerwowość.

Alistair Stanley, zanim oddelegowano go na stałe do SIS[1], był majorem elitarnej jednostki brytyjskich komandosów SAS. Jego pozycja była podobna do pozycji Johna - wzywało się go, kiedy twardziele w wydziale operacyjnym zaczynali trząść portkami. Al i John od razu przypadli sobie do gustu podczas operacji w Rumunii osiem lat temu i Amerykanin był zadowolony, że teraz ich współpraca przybrała bardziej regularny charakter, nawet jeśli obaj byli już za starzy na to, co sprawiało im największą frajdę. Administracja nie była tym, czemu John chciałby się poświęcić, ale musiał przyznać, że nie ma już dwudziestu lat... ani trzydziestu... ani nawet czterdziestu. Cóż, był już trochę za stary na uganianie się po ciemnych uliczkach i przeskakiwanie przez mury.

Ding powiedział mu to zaledwie przed tygodniem, w biurze Johna w Langley, z większym niż zwykle szacunkiem, bo próbował logicznie argumentować w rozmowie z przyszłym dziadkiem swego pierwszego dziecka. Do diabła, pomyślał Clark, to i tak nie byle co, że wciąż jeszcze żyje i może rozmyślać nad tym, że jest stary - nie, nie stary, w średnim wieku. Nie mówiąc o tym, że piastuje obecnie szacowne stanowisko dyrektora nowej agencji. Dyrektor. Uprzejmy termin na określenie wycofania z czynnej służby. Ale przecież nie odmawia się prezydentowi, zwłaszcza jeśli jest on twoim przyjacielem.

Huk silników stał się głośniejszy. Samolot ruszył. Pojawiło się dobrze znane uczucie wpierania w oparcie fotela, trochę jak w sportowym samochodzie, przyśpieszającym gwałtownie, żeby zdążyć przed zmianą światła na czerwone, ale znacznie mocniejsze. Sandy, która prawie nie podróżowała, nawet nie oderwała wzroku od książki. To musiała być całkiem niezła ksi...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin