Harris Charlaine - 02 - Czyste szalenstwo.rtf

(675 KB) Pobierz
Harris Charlaine - 02

              CHARLAINE HARRIS

              CZYSTE SZALEŃSTWO

              Prolog

              Mężczyzna leżący na wyścielanej ławeczce ćwiczył już od dwóch godzin i był zlany potem.

              Krótkie jasne włosy przykleiły mu się do czoła, a starannie wymodelowane ciało pokryło się

              lśniącą warstwą. Na wystrzępionej bluzie i szortach, które kiedyś były niebieskie ale już

              dawno wyblakły, pokazały się ciemne plamy Był październik, ale mężczyzna miał mocną

              opaleniznę. Mierzył dokładnie metr siedemdziesiąt osiem i ważył siedemdziesiąt dziewięć

              kilogramów - obie te liczby odgrywały zasadniczą rolę w jego treningu.

              Oficjalnie siłownia była już zamknięta i inni klienci Body Time poszli do domu

              godzinę wcześniej, pozostawiając tego gorliwego i uprzywilejowanego zawodnika, Dela

              Packarda, sam na sam z jego powołaniem. Gdy zniknęli zjawił się asekurator Dela ubrany w

              stare czarne spodnie od dresu i znoszoną szarą bluzę z podwiniętymi rękawami.

              Del otworzył mu drzwi kluczem pożyczonym od właściciela siłowni Marshalla

              Sedaki. Wcześniej wyprosił go u Marshalla, bo chciał trenować w każdej wolnej chwili. Do

              zawodów pozostał zaledwie miesiąc.

              - Chyba tym razem mi się uda - powiedział Del. Odpoczywał między seriami. Sztanga

              leżała na stojaku nad jego głową. - Rok temu byłem drugi, ale nie trenowałem tyle, ile teraz.

              Poza tym codziennie ćwiczę pozowanie. Pozbyłem się wszystkich włosów na ciele. Jeśli

              myślisz, że Lindy zniosła to bez narzekania, to jesteś w dużym błędzie.

              Asekurator się roześmiał.

              - Chcesz jeszcze piątkę?

              - Tak - powiedział Del. - Zrobię dziesięć powtórek, dobra? Pomagaj mi tylko w razie

              bólu.

              Asekurator dołożył po pięciokilowym krążku na obydwa końce sztangi. Już bez tego

              były na niej sto dwadzieścia dwa kilogramy.

              Del mocniej zacisnął paski rękawic i rozprostował palce. Odczekał jeszcze chwilę, a

              potem zapytał:

              - Byłeś kiedyś w Marvel Gym? Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś tak

              ogromnego.

              - Nie.

              Towarzysz Dela także poprawił czarne skórzane rękawice. Rękawice do podnoszenia

              ciężarów kończą się na pierwszych knykciach i są wyścielane po wewnętrznej stronie dłoni.

              Asekurator wyjaśnił, że zapomniał swoich, więc wyjął parę zwykłych rękawic z pudla rzeczy

              znalezionych. Potem opuścił rękawy bluzy.

              - Nie będę ściemniał, w ubiegłym roku mocno się denerwowałem. Niektórzy kolesie w

              wadze średniej byli napompowani jak czołgi, trenowali, odkąd nauczyli się chodzić. A ten ich

              sprzęt! Czułem się wśród nich jak chłopak ze wsi. Ale poszło całkiem nieźle. - Del dumnie się

              uśmiechnął. - W tym roku będzie jeszcze lepiej. Z całego Shakespeare zakwalifikowałem się

              tylko ja jeden. Marshall próbował nakłonić Lily Bard... Znasz ją?

              Blondynka, niewiele mówi... Chciał ją zgłosić do klasy początkujących albo do

              konkursu otwartego, ale powiedziała, że nie ma ochoty poświęcić ośmiu miesięcy na

              wyciskanie tylko po to, żeby stanąć przed zgrają nieznanych ludzi wytłuszczona jak świnia.

              No tak, każdy ma swoje zdanie. Dla mnie reprezentowanie Shakespeare na zawodach w

              Marvel Gym to zaszczyt. Lily ma świetnie rozwiniętą klatę i ręce, ale jest trochę dziwna. Del

              położył się na ławeczce i spojrzał w twarz asekuratorowi, który pochylił się nad nim i

              spokojnie położył na drążku dłonie w rękawiczkach. Asekurator pytająco uniósł brwi.

              - Tamta rozmowa w ubiegłym tygodniu wytrąciła mnie z równowagi, pamiętasz? -

              zapytał Del.

              - Pamiętam - powiedział asekurator lekko zniecierpliwionym tonem.

              - Pan Winthrop zapewnia, że wszystko jest w porządku. Po prostu lepiej o tym nie

              rozmawiać.

              - W takim razie jestem już spokojny. Podniesiesz sztangę czy będziesz się tylko na nią

              gapił? Del zdecydowanie pokiwał jasnowłosą głową.

              - Dobra, jestem gotowy. Jeszcze jedna seria i na dzisiaj koniec. Konam ze zmęczenia.

              Asekurator spojrzał na niego i lekko się uśmiechnął. Stękając, podźwignął sztangę,

              która ważyła teraz sto trzydzieści dwa kilogramy. Przytrzymał drążek nad otwartymi dłońmi

              Dela i powoli zaczął go opuszczać.

              Palce Dela już miały się zacisnąć na drążku, ale asekurator lekko przesunął sztangę w

              swoją stronę, tak że znalazła się tuż nad gardłem Dela. Bardzo starannie ustawił ją dokładnie

              nad jego jabłkiem Adama.

              Gdy Del otworzył usta, żeby zapytać, co się, do diabła, dzieje, asekurator puścił

              drążek.

              Przez kilka sekund dłonie Dela rozpaczliwie drapały ciężar miażdżący szyję, aż skóra

              na palcach zdarła się do krwi, ale asekurator przykucnął i przytrzymał sztangę za obydwa

              końce. Rękawiczki i bluza chroniły go przed rękami Dela.

              Chwilę później Del znieruchomiał.

              Asekurator uważnie obejrzał swoje rękawiczki. W świetle lampy pod sufitem

              wyglądały całkiem w porządku. Wrzucił je z powrotem do pudła rzeczy znalezionych. Del

              zostawił klucz do siłowni na ladzie, więc asekurator otworzył nim frontowe drzwi.

              Przekraczając próg, na chwilę się zatrzymał. Trzęsły mu się kolana. Nie miał pojęcia, co

              zrobić z kluczem. Nikt o tym nie pomyślał. Gdyby go wsunął do kieszeni Dela, musiałby

              zostawić drzwi otwarte. Czy nie wyglądałoby to podejrzanie? Ale gdyby zabrał klucz z sobą i

              zamknął drzwi od zewnątrz, policja mogłaby dojść do wniosku, że Del nie był sam. Zadanie

              okazało się trudniejsze i bardziej kłopotliwe, niż przypuszczał. Powtarzał sobie jednak, że

              mimo wszystko da radę. Tak powiedział szef. Był przecież lojalnym i silnym facetem.

              Asekurator wrócił do środka, mijając po drodze przyrządy do ćwiczeń. Z twarzą

              wykrzywioną z obrzydzenia wsunął klucz do kieszeni szortów Dela i potarł metal materiałem

              spodni. Odsunął się od nieruchomej postaci na ławeczce, a potem pospiesznie wyszedł,

              prawie biegiem. Przy drzwiach odruchowo zgasił światło. Spojrzał w prawo i w lewo i w

              końcu puściły mu nerwy, więc pobiegł na ciemny kraniec parkingu, gdzie czekał pikap, dość

              dobrze osłonięty kilkoma drzewami laurowymi.

              W drodze do domu zaczął się zastanawiać, czy teraz mógłby już zaprosić Lindy

              Roland na randkę.

              ROZDZIAŁ 1

              Mrucząc pod nosem, wysiadłam ze swojego skylarka z kluczami Marshalla pobrzękującymi

              w dłoni. Zarabia łam na życie wyświadczaniem ludziom przysług, więc czułam się

              poszkodowana, wyświadczając przysługę za darmo, a w dodatku o tak wczesnej porze.

              Tej jesieni w Shakespeare szalała jednak epidemia grypy. Wkradła się na siłownię

              Body Time, przyniesiona w ciele mojego przyjaciela Raphaela Roundtree'ego. Raphael

              poćwiczył z ciężarami, a potem kaszlał i kichał na zajęciach karate, hojnie rozsiewając wirusa

              wśród całej klienteli Body Time z wyjątkiem pań z aerobiku.

              Oraz mnie. Wirusy najwyraźniej nie są w stanie wy trzymać w moim ciele.

              Jeszcze wcześniej rano, kiedy wpadłam do domu wynajmowanego przez Marshalla

              Sedakę, Marshall by] w tej fazie grypy, w której człowiek pragnie jedynie zostać sam na sam

              ze swoim nieszczęściem.

              Wysportowany i zdrowy Marshall traktował choroba jak zniewagę, co czyniło z niego

              okropnego pacjenta Poza tym próżność nie pozwalała mu wymiotować w mojej obecności,

              więc wcisnął mi do ręki klucze do Body Time, zatrzasnął drzwi i krzyknął zza nich:

              - Jedź otworzyć siłownię! Jeśli nikogo innego nie znajdę, Tanya urwie się po

              pierwszych zajęciach!

              Stałam z otwartymi ustami i pękiem kluczy w dłoni.

              Tamtego dnia miałam sprzątać u Drinkwaterów. Musiałam się u nich zjawić między

              ósmą a ósmą piętnaście, kiedy wychodzili do pracy. Była już siódma. Tanya studiowała w

              filii Uniwersytetu Arkansas w pobliskim Montrose i mogła się urwać dopiero po pierwszych

              zajęciach, które trwały do dziewiątej. Zatem przyjechałaby do Shakespeare około dziewiątej

              czterdzieści.

              Czasami Marshall bywał jednak moim kochankiem i czasami partnerował mi na

              siłowni. Poza tym był moim sensei, moim instruktorem karate.

              Dmuchnęłam w górę, żeby nastroszyć loki na czole, a potem pojechałam do Body

              Time. Postanowiłam, że po prostu otworzę drzwi i sobie pójdę. Codziennie rano na siłownię

              przychodzili ci sami ludzie. Byli godni zaufania i mogli poćwiczyć sami. Przeważnie

              znajdowałam się wśród nich.

              W zasadzie bełkotliwe wołanie Marshalla o pomoc dotarło do mnie, kiedy

              szykowałam się do wyjścia na siłownię, więc dres miałam już na sobie. Mogłam od razu

              jechać do Drinkwaterów, chociaż nie znosiłam rozpoczynać dnia pracy bez wzięcia prysznica

              i zrobienia makijażu.

              Nie lubię zakłóceń w rutynowym planie dnia. Czas pełni w mojej pracy bardzo ważną

              funkcję. Dwie i pół godziny w domu Drinkwaterów, dziesięcio - lub piętnastominutowa

              przerwa, a potem następny dom. Tak wygląda mój harmonogram, a od niego zależą dochody.

              Body Time stoi nieco na uboczu, przy obwodnicy otaczającej Shakespeare, która

              zapewnia szybszy dojazd z południa na uczelnię w Montrose. Siłownia Marshalla ma wielki

              żwirowy parking i duże okna z przodu, które o szóstej rano są jeszcze zasłonięte weneckimi

              roletami opuszczanymi zimą o osiemnastej, a latem o szesnastej. Na parkingu stał już jeden

              samochód, poobijany camaro. Myślałam, że na siedzeniu kierowcy zobaczę jakiegoś

              niecierpliwego entuzjastę treningu, ale auto było puste. Podeszłam bliżej i zerknęłam na

              zadbane wnętrze pojazdu. Nic mi to jednak nie dało. Wzruszy lam ramionami i chrzęszcząc

              stopami w żwirze, ruszy łam ku drzwiom, skąpana w bladym porannym świetle grzebiąc w

              kieszeni w poszukiwaniu kluczy Marshalla Kiedy obracałam pęk w dłoniach, szukając klucza

              oznaczonego literami DW (drzwi wejściowe), obok mojego skylarka zaparkował trzeci

              samochód. Z ekskluzywnej wersji jeepa wysiadł Bobo Winthrop, osiemnastolatek kipiący

              hormonami.

              Sprzątam u mamy Bobo, Beanie. Zawsze go lubiłam mimo że jest śliczny,

              wystarczająco bystry, by dać sobie radę w życiu, i ma wszystko, czego przyszło mu do głowy

              zażądać. Jakimś cudem Bobo zaskarbił sobie względy Marshalla - pewnie dlatego, że narzucił

              sobie równie wymagający program treningu jak właściciel siłowni. Kiedy chłopak postanowił

              pójść do college'u w pobliskim Montrose, Marshall w końcu zgodzi się go zatrudnić na kilka

              godzin tygodniowo w Body Time.

              Bobo nie może narzekać na brak pieniędzy, więc domyślam się, że pracuje tylko po to,

              aby móc pożerać wzrokiem liczne kobiety w różnym wieku ubrane w obcisłe stroje oraz

              spotykać się z przyjaciółmi Którzy oczywiście także wykupi karnety w Body Time.

              Bobo przeczesał palcami swoje jasne opadające włosy, załatwiając w ten sposób

              kwestię porannej toalety.

              - Co robisz, Lily? - zapytał zaspanym głosem.

              - Próbuję znaleźć właściwy klucz - odpowiedziałam lekko poirytowana.

              - To ten.

              Długi palec należący do ogromnej dłoni trącił jeden z kluczy w pęku. Bobo ziewnął,

              rozdziawiając usta do granic wytrzymałości szczęki.

              - Dzięki. - Wsunęłam klucz w zamek, ale poczułam, że drzwi lekko się poruszyły. - Są

              otwarte - powiedziałam, słysząc nerwowy ton w swoim głosie.

              Byłam już poważnie zaniepokojona. Poczułam ciarki na karku.

              - W środku ćwiczy Del. To jego samochód - spokojnie wyjaśnił Bobo. - Ale powinien

              zamykać drzwi, kiedy jest sam. Marshall się wścieknie.

              Na sali panował półmrok. Rolety nadal były opuszczone, a światło zgaszone.

              - Pewnie korzysta z solarium - powiedział Bobo, idąc między przyrządami. Jedną ręką

              włączyłam górne światło, a drugą sięgnęłam po słuchawkę, bo zaczął dzwonić telefon.

              - Body Time - powiedziałam oschle, wodząc wzrokiem w prawo i w lewo. Coś mi się

              tu nie podobało.

              - Po twoim wyjściu udało mi się ś...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin