Tragedię tę o najposępniejszych barwach przepełniają od początku do końca wybuchy najtwardszego samolubstwa i bezrozumu.
Gerwinus, w swej dążności upatrywania czynników kulturno-historycznych w dziełach sztuki, widzi w Lirze, podobnie jak w Makbecie, chaotyczne cechy czasów pierwotnych. To pewna, że okres, w którym kończy się akcja, daleki jest od spokojnego życia dni naszych.
Zaraz na wstępie czujemy powiew burzliwych czasów.
Punkt środkowy sztuki zajmuje postać Lira, „króla w każdym calu“. Poznajemy go w chwili spełnienia aktu łaski, po którym zamierza usunąć się zupełnie od spraw publicznych.
Władca o krwi tak ognistej, przyzwyczajony do nieograniczonego posłuszeństwa, nagradza swe córki nie podług zasług, lecz podług sprytu, z jakim dogadzać umieją jego miłości własnej. Sługa pochlebiający swemu panu wychodzi daleko lepiej, aniżeli uczciwy obywatel, nie pozbawiony godności osobistej.
Wydziedziczenie pod takimi warunkami ukochanej córki dałoby w naszych czasach powód do ostrej krytyki, lecz w owej dobie, prawo ojca było nietykalne, zarówno jak przykazanie boskie. Tę samą cześć, to samo posłuszeństwo winny były dzieci rodzicom. Lir był więc tego pewien, że na ostatnim publicznym zebraniu usłyszy z ust córki tylko słowa czci i miłości, przyzwyczajony był do tego przez całe życie i nie wchodził w to, czy słowa córek wychodziły od serca. I stąd rozczarowanie, oburzenie Lira, czującego zniewagę wobec całego dworu, w powadze swojej ojcowskiej, stąd ta nagła, gwałtowna zmiana uczuć — z ojcowskiej miłości do nienawiści.
Forma, w której objawia się despotyczne usposobienie króla, wydziedziczającego córkę, stanowi symbol dla całego szeregu wypadków poprzednich. Wyrazy obłudnej miłości, odbijają tak wyraźnie od prawdziwie szczerego uczucia, że nawet karmiony hołdami despota umiałby tu wydać sąd sprawiedliwy. W tym właśnie miejscu, wyraźnie świadczącym o nieprzytomności starca, bliskiego wrót obłędu, zawiązuje się węzeł tragedii. Pewny siebie, przez przecenienie swej wartości istotnej, pozbywa się Lir władzy, jakżeby zwłaszcza jego osoba, z łaski Bożej uświęcona, mogła stanowić dostateczną obronę przeciwko wszelkim odmianom losu.
Zajęty jedynie sobą, utracił zdolność sądzenia najbliższych. Odrzuca od siebie miłość i wierność, jak syte dziecko wieczerzę, nie pomne na to, że może nastać czas głodu.
Odwieczna historia o łasce pańskiej, co na pstrym jedzie koniu, znalazła swój symbol w obejściu się króla z starym sługą Kentem.
Na progu tragedii schodzą już ziarna despotyzmu. Jesteśmy świadkami zgubnego ich posiewu, wzrostu i żniwa. „Wielmożne serca“, u celu swoich pożądań, odwracają się od swego dobroczyńcy, widząc w łaskach jego, może nie bez słuszności, więcej kaprysu, aniżeli istotnej dobroci. Nie oczekują wiele od człowieka, do tego stopnia popędliwego, że odtrącał od siebie ulubieńców, jeżeli nie umieli dogadzać jego próżności.
Starzec ten, udręczony wiekiem, chciał jedynie zrzucić ze siebie ciężary i obowiązki panującego, ale ani mu przez myśl nie przeszło, aby okoliczność ta mogła go pozbawić praw i przywilejów królewskich. Składając koronę w ręce córek, łudził się, że zostanie nadal potentatem.
Cała ta napowietrzna budowa musiała runąć z chwilą, kiedy znalazł się ogołoconym z wszelkich atrybutów władzy. Dowiedział się przy tym jeszcze jednej rzeczy. Despotyzm, z jakim rządził, wychował mu jedynie niewolników, każdy bowiem posiadający poczucie godności własnej, zniewolonym był opuszczać państwo.
W życiu publicznym, zarówno jak prywatnym, za pierwszym sprzeciwieniem się jego woli, wybuchał szalonym gniewem: pienił się i wrzał, jak strumień leśny, kiedy weń wpadnie odłam skały.
Po każdym takim wybuchu słabnie nasze współczucie dla starca.
Przypominamy sobie, że prawdziwy dobroczyńca nie wiele troszczy się o wdzięczność obdarowanego, lecz słucha raczej wewnętrznego głosu konieczności moralnej. Tego jednak nie widać u Lira. Zemsta, chęć wydarcia tego, co darował, oto uczucia, jakie nim miotają.
Teraz dopiero kurczy się w żelaznych szponach konieczności, poznaje czczość i fałsz otoczenia.
W ten sposób na szaleństwo, w jakim trwał dotąd, pada słup światła, a osiadłszy na dnie je
go duszy, rozjaśnia najtajniejsze głębie. W świetle tym charakter Lira pozbywa się rdzy samolubstwa, a skroń jego opromienia aureola męczeństwa.
Postać nieopatrznego starca, uginającego się pod brzemieniem lat, podnosi się do wysokości owych odwiecznych, majestatycznych dębów, którym grady i wichry łamią wprawdzie koronę, lecz którym nie zdołają wyrwać korzeni ani zniszczyć olbrzymich konarów.
Nie zapomnijmy, że za czasów Lira ludzie starzy byli daleko silniejsi, przez dzień cały har- cowali na koniach, polowali, rąbali się, co wytwarzało wytrwałość i tęgość muskułów.
Po okropnych scenach z dwoma wyrodnymi córami, po walce z rozszalałymi żywiołami, bez najniezbędniejszych środków do życia, nie ugiął się starzec ani zaryczał jak lew oszalały. Gdyby widz miał przed sobą zdziecinniałego staruszka, znikłby cały urok tragicznego przeciwieństwa.
ile jednak godniejszym litości jest bohater, który z wyżyn tronu popadłszy w nędzę, zakosztował całą gorycz okropnego losu. Gdyby zaś nie umiał się obronić ani ciałem, ani duchem, obudziłby w nas chyba życzenie: oby go już wybawił rychły koniec.
Dlatego i Edwin Forest. tragik amerykański, odrzuca na bok maskę słabego, zgrzybiałego króla
siłą swego organu, wskazujących gestów i dumną postawą, trzyma go na wyżynie bohaterstwa.
Przedstawia go więc w pierwszym akcie jako absolutnego króla, skostniałego w tradycyjnych pojęciach, w żądzy przepychu i potęgi. W drugim akcie, gdzie się przekonuje o marnym charakterze córki, ustępuje król przed ojcem. W trzecim dochodzą jego fizyczne i moralne cierpienia do tego punktu kulminacyjnego, że z króla i ojca pozostaje tylko człowiek, burzą i wichrami miotane stworzenie ludzkie. W końcu szaleje z boleści...
Z początku pełen siły i samowoli, potem do głębi serca wzruszony, roztapiający się we łzach, liryczny, w najszlachetniejszym tego słowa znaczeniu, w końcu osłabły, nędzny, drżący, bez świadomości, zdziecinniały niemal w cierpieniu, nie jest już burzą, ale dziwnie smutnym brzaskiem upadku.
Trudność odegrania tej roli polega na stopniowym osłabieniu, co stanowi sprzeczność z regułą sztuki dramatycznej. Zazwyczaj aktor, postępujący rozważnie, nie szafuje rozrzutnie środkami, lecz; najwyższą siłę odkłada na sam koniec. U Lira jednak zasada ta nie ma zastosowania, owszem, zamiast naturalnymi sposobami iść crescendo, trzeba z początku uderzyć w pełny akord, a potem co raz zwalniać grę diminuendo.
Postacie, zajmujące naszą uwagę w tym dramacie, wytworzyły się przede wszystkim pod wpływami Lira i owego świata, który on na swoje przetworzył podobieństwo.
Wina pierwszego wybuchu ciąży na burzliwym temperamencie Lira i jego wyrodnych córach. Kłótnia, wynikła z powodu wrzaskliwego orszaku króla, nie spadła, jak piorun, w te naprężone stosunki rodzinne, chociaż poeta pominął w tym obrazie wszystkie, od obojętności do otwartej nienawiści. Rozjątrzenie córek przeciwko ojcu, jakkolwiek okrutne, można z początku, jeżeli nie uniewinnić, to przynajmniej usprawiedliwić w części brutalnym jego zachowaniem się wobec nich.
Następną scenę, malującą ich samolubstwo pozbawione najzupełniej uczuć ludzkich, ożywił poeta stopniowaniem barw i odcieni tego okrucieństwa. Ohydne córki, Goneryla i Regana. nie są bynajmniej wzorowane na szablonie furii, pierwsza posiada charakter samolubny, stanowczy, druga zaś, pozbawiona tych rysów, bierze tylko impulsy od tamtej. Goneryla występuje szorstko i hardo wobec uczciwego swego małżonka, mąż zaś Regany hamuje ją w nieludzkich zapędach przeciwko ojcu.
Wspólnym sióstr obu rysem jest najzupełniejszy brak sumienia, obie pozbawione są cienia skruchy. I w tym różnią się od lady Makbet.
Poeta kładzie nam przed oczy zasadę, do dziś dnia praktykowaną w życiu, że samolubstwo, kierowane energią i mądrością, zdobywa świat.
Owa religia egoizmu, ów kult pomyślności zewnętrznej, nie pytającej o względy, występuje u Edmunda podniesiony do systemu. Krwiożerczy jego instynkt rzuca się z bezwzględnością lwa lub tygrysa przeciwko uświęconym prawom, kiedy te krzyżują jego zamiary.
Temat ten, ograny w niezliczonych wariacjach, występuje tu w najostrzejszej formie.
W charakterze Ryszarda odnajdujemy pierwiastki zwyrodnienia całego społeczeństwa; ono przyczyniło się wielce do wytworzenia tej odrażającej postaci: nie małym również czynnikiem było jego upośledzenie z natury. Okoliczności te, jakkolwiek nie usprawiedliwiają jego czynów, to przynajmniej zdejmują zeń część winy.
Tych łagodzących okoliczności musimy odmówić Edmundowi. Płaszczyk samolubstwa może u żadnego z bohaterów Szekspirowskich nie jest tak przeświecającym, jak u niego.
Widzimy jednak i w nim dumną świadomość, uszlachetnioną śmiałym przyjęciem na własną odpowiedzialność ciężkiej wagi występków. Przymiot ten zbrodniarzy Szekspirowskich dodaje im siły i blasku, czym nie mogą poszczycić się bohaterowie, stworzeni na modłę klasyczną lub z doby romantyzmu.
Niewymowny urok posiada również niestrudzona sprawiedliwość Edmunda, z jaką sam siebie sądzi, wreszcie nieugięta siła, z jaką kroczy naprzeciw nieuniknionym skutkom swych występków, śmiało patrząc im w oczy.
To wszystko podnosi nasze serca i napełnia je zarazem zgrozą. Czerpiemy pokrzepienie w tym obrazie siły ludzkiej, ale widok jej moralnego zwyrodnienia upokarza nas i gnębi.
Czasy zwykłe wytwarzają powszednich oszustów i poczciwych mieszczan: genialni zbrodniarze i bohaterowie należą do doby epokowej. Naprzeciw szatańskiemu samolubstwu staje heroiczne poświęcenie. Na razie jednak odnosi klęskę. Silnie i pięknie wypowiada poeta tę prawdę, że świat nie należy dziś do uczucia, lecz do siły, kierowanej rozumem.
Cała tragedia wprowadza nas w świat ludzi twardej i nieubłaganej woli. Zapuszczamy wzrok na dno serc, zahartowanych nieszczęściem.
Szekspir wzbogacił fabułę o Lirze głównie powiązaniem z tragiczną historią starego Glostera i jego synów.
Oba te zdarzenia, oświetlając się wzajemnie, wzmacniają siłę tragiczności, są tworami jednej idei, jak dwie czarne chmury smagane jedną burzą.
Punktem stycznym obu motywów jest wewnętrzne powinowactwo. Tu i tam dwóch nieszczęśliwych ojców, odtrącających każdy najlepsze swe dziecko. Mimo tego nieprawdopodobieństwa nie doznajemy wrażenia powtarzania się: obie części dopełniają się wzajemnie, wskutek czego Pogłębia się i perspektywa obrazu.
Pierwsze miejsce zajmuje Lir. W postępowaniu zaślepionego ojca domyślamy się kaprysów króla, który tak się przyzwyczaił do pochlebstwa, że ogłuchł na głos rozsądku i prawdy.
Podobnym jest stosunek Glostera do synów. Wina ojca zaznaczona jest zaraz z początku, kilkoma ostrymi rysami, sposobem, jakim się wyraża o przybranym swym synu, Edmundzie, każąc mu pokutować za sercowe sprawy. Dziecinna zaś miłość starego Glostera do Edgara ukaraną jest w niezasłużonym nieszczęściem i nędzą syna.
W tym stosunku ojców do dzieci mamy punkt wyjścia najstraszniejszych scen, uderzających z taką siłą na winnych i niewinnych, jak gdyby miała nią być dotkniętą cała ludzkość, a nie tylko pewne rodziny. Dzięki temu symbolizmowi, wszystko w tej tragedii przerasta miarę zwykłych codziennych stosunków. Mściwe przeznaczenie nie karze już, lecz szaleje, a dla zwykłego śmiertelnika są te rozmiary tak nadzwyczajne, że wzdraga się i odwraca od nich ze zgrozą. Że poeta z całą świadomością kierował wszystko ku tej nawałnicy, przekonuje — między innymi — i postać błazna, który kolejno, to gniewny, gryzący, to znów melancholijny, występuje na scenę w tym zamieszaniu całej natury.
Jest to znamiennym objawem na drodze postępu w pogłębieniu ducha, że śmierć Lira uważana jest obecnie za również konieczną, choć minione, stulecie widziało w niej nienaturalność, i uważało ją nawet za błąd poety.
Najsłabszą stroną kompozycji Lira jest założenie sztuki.
Jeśliby ktoś, dzieląc jabłko lub ciastko między dzieci, dał największy kawałek temu, które o nie najładniej poprosiło, to postąpiłby nierozsądnie. Jeśli w ten sposób jednak król czy książę sławny, znużony życiem, dzieli królestwo pomiędzy swe dorosłe dzieci, których charakter i miłość zna dobrze, jeśli wydziedzicza najmilszą córkę dlatego jedynie, że wyraziła swe uczucia w szorstkich słowach, unikając kwiecistego stylu, którym przemawiały siostry, to wydaje nam się to wstępem do bajki, nigdy — tragedii.
Postępowanie starego Glostera jest również więcej niż nierozsądne. Musiało się wydać przecież staremu całkiem nieprawdopodobne, aby syn jego, wychowany pod okiem ojca, zawsze szlachetny, wierny, kochający, spiskował na życie ojca razem z bękartem, przybłędą, i aby ten
niecny zamiar powierzył kartce papieru, którą wrzucił na chybi trafi przez okno.
Nieprawdopodobne wydaje się też i to, że ojciec wydala syna nie wysłuchawszy go nawet, i że ten ucieka, nie starając się ani słowem wytłumaczyć tej niezgrabnej intrygi.
Sprzeciwia się też zdrowemu rozsądkowi, iżby można wmówić w kogoś, że skoczył z wysokości tysiąca sążni, gdy on skok wykonał na gładkiej drodze.
W królu samym przedstawia nam poeta dziwną mieszaninę siły i słabości, bohaterstwa i niezaradności, męskiej potęgi i dziecinnego uporu. Za późno przechodzi królewski starzec twardą szkołę życia, za późno rozwiała zimna rzeczywistość błędne ogniki złudzeń.
Król Lir, jako całość, jest najpotężniejszym utworem Szekspira. Jest nie tylko najbardziej tragiczny, lecz zarazem najgłębszym ze sztuk Szekspirowskich. W żadnym innym dziele nie przeprowadził poeta wielkich zagadnień życia z tak wzniosłą symboliką i bezwzględną prawdą. Świat, który roztacza przed nami, rządzony jest przez dziką namiętność lub zimny egoizm, ale w losach jego mieszkańców widać wyraźnie rękę Nemezis.
Obraz to malowany na tle ciemnem, lecz właśnie w tych mrokach widoczne są na niebie jasne gwiazdy, z trzęsawisk nędzy, z bagniska występku wyrasta cnota, jak biała lilia...
Zaraz w pierwszych scenach wyrywa nas poeta ze zwykłych, powszednich stosunków, i przenosi w sam środek owych dziwnych zdarzeń, którymi wstrząsa i oczyszcza nasze dusze. Jak zaraz na początku „Makbeta“ przejmuje nas zgroza przed dziwnym, oszałamiającym zmysły, świa...
Aizococ