Dom Cedrowy.odt

(284 KB) Pobierz

                           

 

 

 

                                                        Feliks Brodowski

                           

 

 

                                                        Dom Cedrowy

 

 

                                                        KSIĄŻKA MYŚLI

                                          PRZYPOMNIEŃ I OPOWIEŚCI

 

 

 

 

                                                        1922

                            WYDAWNICTWO M. ARCTA W WARSZAWIE

              POZNAŃ LWÓW ==== LUBLIN ====  ŁÓDŹ ==== WILNO

 

 

6

                            1. MARZENIA DAWIDOWE.

 

 

              „Ja nie patrzę na to. na co patrzy człowiek: bo człowiek

patrzy na to, co jest przed oczyma, Pan zaś patrzy na serce".

              O patrzeniu na serce i w serce mówili różnemi czasy różni

ludzie i mówili bardzo pięknie, ale ze słów, tu przytoczonych,

bije majestat znaczniejszy od wszelkich ludzkich piękności kra-

somówczych. Twierdzi Pismo Święte, że te słowa wyjęło

z ust — Boga. Wyrzekł je Pan, ludowi Izraelskiemu Panujący-,

wtedy, gdy pouczał Samuela, iż z synów Isajego najmłodszy,

ten co pasał owce po górskich pastwiskach, obrany został przez

Pana na króla izraelskiego nie dlatego, że był ten mały pastu-

szek „wdzięcznych oczu i piękny na wejrzenie", lecz- dla jego

serca. 1 na niem nie zawiódł się Pau. Ułomne — jak wszystkie

serca ludzkie, — grzeszne, dostępne namiętnościom to serce

zostało Mu jednak wierne, kamiennie wierne w swem przywią-

zaniu, w kulcie, któremu nic, do zgonu, nie zdołało odjąć cechy

jakiejś chłopięcej szczerości, prostoty i naiwności. Skórę zwie-

rzęcia, sznurem nad biodrami przepasaną—zwykły odziewek

pasterski — zastąpiły szkarłaty i złocistości królewskiego stroju;

dojrzałemu umysłowi otwarło życie głębie swych tajemnic; na-

deszłv lata zgrzybiałości, ale serce Dawida zostało zawsze ser-

cem pastuszka, który śród trzody białych owiec, na zielonem wy-

słonecznionem wzgórzu pada— niewiadomo jaką mocą tknięty—

na kolana i, wyciągając ręce ku Niewidzialnemu, jakby Go

widział, woła: , Tyś jest Bogiem!" I płacząc, to śmiejąc się —

nieświadom powodu, ani łez tych, ani wesołości, układa — lecz

nie sam: wespół z roześmianemi wzgórzami i chórami ptasząt,

hymny do Boga. Przejrzał Pan jego serce. A co jest sercem?

Prostota, szczerość, naiwność.

              Temu to Dawidowi — tysiącolećmi od nas oddzielonemu,

a tak jakoś bliskiemu, jakby spółczesnemu—zdarzało się owego

czasu, gdy to jeszcze tułał się po puszczy, ścigany jak zwierzę

przez łowców, gdy to krył się w pieczarach i po rozpadlinach

górskich, — że przypadłszy na sen gdzieś na kamieniu, marzył

sobie, zapatrzony w migające doń przyjaźnie gwiazdy — o domie

cedrowym. Wyczarowane w młodzieńczem marzeniu otwierały

się przed oczami bezdomego tułacza jasne izby królewskie,

z niepożytych drzew Libanu pobudowane z rzeżbionemi stro-

pami, piękne a ciche, zasłuchane w jakąś melodię podniosłą.

Czy nie tę, która w jego piersiach wzbierała tęsknotą ku Panu

Niewidzialnemu? Mnie się zdaje, że gdy ten pastuch, co zwo-

jował Goljata, to chłopię, obyte z głodem i chłodem, z poryki-

waniami dzikiego zwierza, twardością łoża kamiennego i wszelką

niedolą tułactwa, ten poeta, spoufalony z przyrodą i wyczuwa-

jący- ją głęboko i subtelnie—jak to z psalmów jego co moment

widać, — to serce zacne, rozmiłowane w Bogu i wyczuwające

Go tak niemal zbliska i bezpośrednio, jak owce Dawidowe wy-

czuwały dłoń pastuszka, gdy je nią głaskał, — gdy on marzył

O domu cedrowym, o siedzibie królewskiej, to nie dlatego,

by w niej siebie umieścić, swoją osobę uczcić, lecz by uczcić

królewskość, co na niego spłynęła w dniu, kiedy Samuel na

głos Pana: „Wstań a pomaż go, boć ten jest !" pomazał go na

królestwo izraelskie. Marzył o domu cedrowym, któregoby

się nie sromał Duch Pański, "co został nad Dawidem od

onegoż dnia, i na potem" (1 Samuel. XVI, 13). Jakoż, gdy

po długich latach spełniły się jego marzenia, gdy któregoś tam

roku Hiram, król Tyrski, przysłał mu „i drzewa cedrowe i cie-

śle, i kamienniki, i murarze, którzy zbudowali dom Dawidowi",

on w tem widział nie swoje wywyższenie, lecz wywyższenie

królestwa jego (2 Sam. V, 12). A cóż było krolewskością jego

i skąd szło? Z pomazania Samuelowcgo i Ducha Pańskiego.

Dla tego to Ducha pastuszek o wdzięcznych oczu i miły na

 

9

wejrzenie wyczarował swą tęskną pieśnią — królewski dom

cedrowy! I oto stało się, że w tym domu wymarzonym za-

mieszkał ten, któremu Pan przez Natana proroka powiadał:

„Tak mówi Pan Zastępów: Jam ciebie wziął z owczarni od

owiec, abyś był wodzem nad ludem moim, nad Izraelem" —

pasterz, wódz, wojownik, król i poeta, harfista, prapraszczur

Józefa „męża Marji, z której się narodził Jezus, którego zowią

Chrystus". O rzeźbione stropy domu cedrowego poczęły się

obijać roztęsknione dźwięki Dawidowej harfy i z słowami psalmu

dziękczynnego: „Śpiewaj-że Panu wszystka ziemio!" płynęły

w nieskończoność lat i przestworzy ku Temu, „który jest na-

dzieją wszystkich krajów i dalekiego morza", którego prawda

trwa „od narodu do narodu". I słusznieby uczynił domu tego

mieszkaniec, gdyby na odrzwiach dał napis ze słów swoich:

„Nie nam, Panie, nie nam, ale Imieniowi Twemu daj chwałę

dla miłosierdzia Twego, i dla prawdy Twojej!".

              W ten sposób stało się zadość potrzebie uczczenia królew-

skości, spływającej na człowieka w momencie, gdy Pan wskaże

go, mówiąc: „Ten-ci jest, któregom serce przejrzał". Ale nie

tu był jeszcze kres marzeń Dawida, bo niema kresu tęsknica,

gdy się raz rozpręży w piersiach i chce objąć ogromy ogromów

i wchłonąć piękności Boga, mieniące się, jak powierzchnia mo-

rza. Królewskość pozyskała Dom Cedrowy, a Pan dotąd go

nie miał. Pan Izraela, nawiedzając lud swój, po dawnemu za-

mieszkiwał w przenośnym namiocie, sporządzonym jeszcze przez

Mojżesza. Pobudować Panu dom z najsędziwszech olbrzymów

Libanu — wspaniały i niepożyty — oto czego jeszcze pragnął

dawny pastuszek, zawstydzony, że mieszka w pałacu, gdy Pan

jest tułaczem. — Dawid marzył i tęsknił — bo kochał. Miłość

jest najpotężniejszym przejawem życia, wiążącym żywe z żywem;

życia nie można powiązać z abstrakcją; miłość musi wyczuwać,

widzieć i słyszeć to, co kocha. On miłością — zmysłem nie-

skończenie czulszym od fizycznego zmysłu dotyku — wyczuwał

Boga; oczami widział go w jego dziełach, rozumiejąc, że naj-

istotniejszych cech twórcy szukać trzeba w jego tworach; sły-

szał go w natchnieniach  proroctwa. Nikt w sposób równie

 

10

prosty, a zarazem równie piękny, przejmujący i niewzruszony

nie sprzyjaźnił nas z Bogiem jako bytem nawskroś realnym,

w którym nie ma miejsca na abstrakcje, gdyż każdy w nim

moment jest wyczuwaną rzeczywistością.

              Ale marzenie o pobudowaniu cedrowej świątyni temu Ogro-

mowi ogromów jest marzeniem o — syntezie Boga. Temu ma-

rzeniu Dawida nie było sądzone się ziścić. Świątyni nie pobu-

dował, a z tej, którą pobudował syn jego, śladu niema. Czemuż

to? Bo Dom Cedrowy nie ma być dziełem człowieka, lecz

ludzkości; budowa jego jest najistotniejszem z jej zadań; w niem

nieskończone potoki istnień ludzkich spływają w jakąś jedność;

bez tego powiązania byliby ludzie, szczepy, narody—nie byłoby

ludzkości.

 

                                          * * *

 

11

 

                            2. O BUDOWIE DOMU CEDROWEGO.

 

              Płyną sobie marzenia Dawidowe przez wieki i tysiącolecia,

zawsze świeże, pełne żywej treści, i zawsze zdolne pobudzić

do nowego marzenia... Kiedyś, dawno już temu począłem

i ja marzyć o domu cedrowym—nie dla siebie. Z tych marzeń

zczasem powstała ta książeczka. Ze sposobów różnych bu-

dowania domu cedrowego książka bywa najnieudolniejszym.

Gdyby Bóg był sztuczką filozoficzną, byłoby mu bez wątpienia

miłe i zacisznie środ logicznych wywodów, na których byt jego

miałby się opierać; że zaś jest żywym bytem realnym, więc

książka nie będzie dlań domem cedrowym i w niej nie za-

mieszka, natomiast i w chacie nawet zamieszka, gdy zacny czyn

ją wzniesie.  Jest to budownictwo serca i dlatego tak wolno

idzie, gdyż musi wciągnąć do tej roboty wszystkie serca. Syn-

teza Boga—nim myśl ją sformułuje—musi się dokonać w czy-

nach, z prostoty i szczerości płynących, i dlatego łatwiejsza jest

dla dziecka, niż dla filozofa. Dlaczego koniecznie w czynach?

Zdaje mi się to rzeczą prostą. Nie możemy Bogu odmówić

tych wartości, które w ludziach są przedmiotem naszej czci;

skoro mamy cześć dla prawdy —Bóg musi być prawdą; skoro

mamy cześć dla cnoty — Bóg musi być cnotą; skoro uginamy

się przed wolą — w Bogu musi być wola, miłość, piękno; dać

zaś świadectwo prawdzie można tylko czynem,—cnocie, miłości,

woli, czy pięknu—tylko czynem! Bierwiona domu cedrowego,

niepożyte jakby z olbrzymów Libanu wycięte—to czyny. Każdy

poryw zacny to już budowanie, już pozyskana przesłanka w syn-

tezie Boga. Czemuż to tak wolno idzie? Pomyślmy. Budownictwo-

 

12

materialne musi pokonywać bezwład materii: cegła sama się nie

ruszy, kielnia sama do niej nie podleci, wapno samo się nie

rozrobi; duchowe — musi przezwyciężyć bezwład ducha, opór

jego — czasem bierny, czasem szamocący się, zły, złośliwy

i skowyczący. Kiedyś świat musiał być bezwładem sennym

i odrętwiałym. Lecz oto gdzieś roziskrzyła się Wola. Prężna

potęga potęg!  Jej wyrazem był ruch —i oto coś drga, faluje,

trąca się, przyciąga i odtrąca. Był to ów moment „stawania się

światłości". Bezwład zeszedł w ciemności; życie i ruch wezbrało

potokiem; na falach światłości popłynęło Marzenie, którego urze-

czywistnieniem stał się świat. To samo stało się z duchem;

w jego bezwładnych i ciemnych odmętach wyiskrzyła się Mi-

łość, a z nią cnota, piękno — wszystko co jest w niej i z niej

płynie; wezbrany, jasny potok popłynął skroś ciemności, łamiąc

bezwład i opór czasem bierny, czasem złośliwie szamocący się

i skowyczący.  Tego potoku nic nie wstrzyma, nic nie zdoła

go zawrócić.  Dlaczego? Bo pchnęła go Wola. Co może zgasić

Wolę? Nic, nic zzewnątrz; wolę zgasić może wola sama—i nic

prócz niej. A czy tej Woli nie może przeciwstawić się inna,

tkwiąca w ciemnym, opornym tamtej bezwładzie? Nie może,

ponieważ to byłoby wyrazem czynu, ruchu—to zaś nie są atry-

buty bezwładu, lecz tej właśnie Woli, która wprawiła materję

w ruch, a w ducha tchnęła Miłość- To raz.  A powtóre — nie

może być dwu Woli. Gdyby były dwie, przeciwstawiające się

sobie, byłoby to dowodem, że Wola nie jest pierwiastkiem, że

daje się rozłożyć na coś jeszcze innego, że, słowem, nie z wolą

mamy do czynienia, lecz z czem innem. A tymczasem bez woli

nie może powstać czyn, nie może powstać ruch, nie mógł po-

wstać świat. Skoro powstał — wola jest i jest jedna. Skoro

zaś jest jedna i zgasić jej nie może nic, prócz niej samej, tedy

nic nie wstrzyma i nie odwróci potoku wezbranych wód życia,

ruchu, miłości. Potok ten stanie i świat zgaśnie, gdy Wola

sama siebie zgasi. Ale to jest jeśli nie blużnierstwem, to ab-

surdem. Wola jest potęgą nad potęgami — ale czy- nad sobą?

Ale, co  prawda,  nie frasuję  się o to. Miałem  wiele trosk

w życiu, ale dwie były mi obce: troska o koniec świata i o to,

 

13

co będę porabia po śmierci. W moim domu cedrowym —

prawda, bardzo skromnym, ale czystym i widnym, śmierć nie

chodzi w czerni i nie straszy wygniłymi oczodołami; chodzi

sobie w bieli, krasie i uśmiechnieniu wiosennem może dlatego,

że nosi dwa imiona: jedno z chrztu, drugie z bierzmowania_

pierwsze Śmierć, drugie Narodziny.

              Potok jasności, rozedrganej czynem, ruchem, miłością i to-

rującej sobie drogę przez bezwłady oporne i ciemne—oto dzieje

i tragedja ludzkości, dzieje i tragedje narodów, historja i tra-

gedja każdego człowieka. Pokonywanie bezwładu ducha trwa

oto tysiącolecia. Ale cóż to są tysiącolecia i czy wogóle są

jakie tysiącolecia, a gdyby były —to czem się wydadzą wobec

tych, jakich potrzeba było na wykrzesanie z mgławicy jakiegoś

jednego światka, np. ziemskiego! Nie idzie zatem o tysiącolecia,

lecz o to, by w nich żaden moment nie marnował się przy

budowie Domu Cedrowego. Powolność tej budowy wynika—

jak zaznaczyłem—z tego, że musi ona sprząc wszystkie serca—

co były, co są i co będą, aby stało się jedno serce i w niem

zamieszkał Bóg. Trudności jej tkwią w tem, że każdy buduje

sam, na własną rękę i własną odpowiedzialność. Nikt go nie

zastąpi. Nikt nie poda mu cegły—musi ją sam wziąć; nikt nie

włoży mu kielni do ręki — musi ją sam ująć; nikt nie rozrobi

mu wapna—wszystko sam musi uczynić. Co zbuduje, to ma.

Gdy da zręby z zacnego czynu, coś z tego będzie. Gdy nie

da, nic z tego nie będzie. Powstanie z rąk jego złuda, w której

on sam zamieszka, nigdy — Bóg. Bóg jest jędrną żywością

i żywą treścią, więc podoba sobie w jędrnym, żywym czynie.

Złuda przystoi bezwładowi, to — jego mieszkanie, jego loże,

to — on sam.

 

                                    * *  *

              Gdy zatem każdy budować musi sam, gdy ani zastąpić

go, ani nawet pomóc mu nie można, jak nie można wyręczyć

w narodzinach i śmierci—jakąż tedy przy budowie domu cedro-

wego korzyść dać może książka, jaką dać może ta oto książka?

Co na niej zakładać i czego od niej oczekiwać można? Prócz

 

14

zachęty—niczego więcej. Nie poważyłbym się nawet pouczać,

tem mniej wdrażać do czegoś lub podawać jakieś metody bu-

dowania, choćbym je miał za najdoskonalsze. Pouczenia, ma-

ksymy i metody idą z serca, własnego serca; nikomu nie

przyprawię innego nad te, które ma. Ale wolno mi zachęcać

i prosić. Oto budujecie dom cedrowy. Buduje go wasze serce.

Czy aby je znacie? Kiedyś było ono przejrzyste, można je

było przejrzeć i w niem się przejrzeć i może był ktoś, co

w niem z upodobaniem się przeglądał. Był to czas waszego

dzieciństwa, prześwietlonego prostotą i szczerością; znaliście

wtedy prawdę i podobaliście sobie w niej. Ale każdy rok

i dzień czemciś zasuwał jej jasność; na sercu waszem narastały

zrazu warstwy jakieś obce, potem całe pokłady, a te zczasem

stwardniały w opoki. To narastało wasze doświadczenie ży-

ciowe czyli wyćwiczenie w kłamstwie; to dojrzewała i twar-

dniała mądrość życiowa — mądrość i umiejętność kłamstwa, ta

miska soczewicy, na którą wymieniliście wasze pierworodztwo,

wasz skarb najdroższy, bezcenny— prawdę życia! I jakże teraz

odnaleźć serce wasze, jak dostać się do niego skroś skamieniałe

narosty? Bo ono jest; kłamstwo pogrzebało je żywem i to

małe, dziecinne, prawe serce, które niegdyś mieliście tuż pod

ręką, i dziś bije gdzieś głęboko, pod opoką. Jest oskard, co

najtwardszą przebije, ale nazywa się — cierpienie. A wam mą-

drość życiowa przekładała — unikaj cierpienia, po co cierpieć;

przekładała wam tak dlatego, aby wytrącić wam z ręki jedyny

ratunek, jedyne narzędzie, z którego pomocą moglibyście od-

zyskać wasze serce i prawdę. Zważcie więc, jak ta rzecz prosto

się tłumaczy. Kłamstwo— przeczenie prawdzie — jest rzeczni-

kiem, bronią, narzędziem bezwładu — przeczenia ruchowi i czy-

nowi, płynącym z woli. Owóż kłamstwo czyli mądrość ży-

ciowa — uśpiło waszą wolę, uśpiło ją pieszczotą wygód życia.

Każdy bezwład zachwala i zaleca—wygodę: „Jam jest wygoda,

jam jest spokojne, ciche użycie! Jam jest miękkie łoże, tłuste

jadło, czara wina, biała obnażona pierś kobieca. Jam nektar

i sens życia!" — A jest — kłamstwem. Dacie je za podwalinę,

waszej budowie i zbudujecie kłamstwo; zamieszkacie w niem

 

15

i staniecie się kłamstwem. Skąpany w jasności prawdy potok

życia, ruchu, miłości i czynu zdmuchnie was, odepchnie w głu-

chą ciemnię Hadesu. A nie myślcie, aby ów bezwład lub nie-

byt — jak tam będziecie woleli nazwać — miał być ukojeniem.

Pewnego wiemy o nim to tylko, że brak mu woli, ale czy brak

mu też—pożądania? A pożądanie bez woli, nie wsparte wolą,

jest najstraszliwszą z mąk, męką niemocy...

Prawda jest jedna, wola jest jedna, więc i droga przed

wami jest tylko jedna. Droga czynu — czyli zacności. Ale

czyliż czyn bywa tylko zacnym? Tak — tylko zacnym; niema

i nie może być czynów niezacnych, złych — jak niema i nie

może być woli złej, gdyż jest jedna tylko — dobra. A cóż

w takim razie są łotrostwa, tych łotrostw bez liku, od których

aż jęczy i ugina się ziemia? Ziemia wcale się od nich nie

ugina i nigdy się nie ugnie. Na ziemi ważkiemi są tylko war-

tości dodatnie; one tylko są istotnemi, są bytem realnym. To,

co nazywamy dobrym czynem, a co wystarczy nazwać po-

prostu czynem, jest wartością pozytywną; to, co nazywamy

złym — negatywną. Pierwszy ma byt rzeczywisty, niewzru-

szony i niezniszczalny — niezależny od złud czasu i przestrzeni.

Drugi występuje, jako wartość, tylko w złudzie czasu i prze-

strzeni; jako negacja — jest wyrazem bezwładu, kładącego się

na drodze życia, ruchu, czynu. Nie frasujmy się o to. Odleć-

my- ż trochę w górę i spójrzmy na ziemię, jaką była w stanie

poczwarki, gdy kształtowała się z kawała mgławicy, i dziś, gdy

ją okryje majowa krasa. Żaden cud się nie stał, przeszedł

tylko tędy potok życia. Tak przejdzie nad łotrostwem i łotrami

i rozkwieci maj ducha.

              ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin