Inny świat - streszczenia opowiadań.odt

(31 KB) Pobierz

„Inny świat” - streszczenia poszczególnych opowiadań 

Praca

 

(Dzień po dniu)

Dzień w obozie rozpoczynała pobudka o 5.30 rano. Niektórzy modlili się, inni skreślali kolejny dzień wyroku. Starano się nie zapeszać i nie prowokować losu, mówiąc o krótkich terminach pozostałych do końca uwięzienia: „Rozdmuchiwanie nadziei miało w sobie straszliwe niebezpieczeństwo zawodu”. Autor przywołuje postać kolejarza z Kijowa, który przesiedział 10 lat we wszystkich możliwych obozach sowieckich. Ów kolejarz - Ponomarenko został w dniu ukończenia wyroku wezwany za zonę, aby usłyszeć, że przedłużono mu czas pobytu w łagrze. Zawiedziony i pozbawiony nadziei na wolność zmarł na atak serca. Wielokrotnie w podobnych przypadkach miały miejsce samobójstwa np. podcinano sobie żyły i dlatego właśnie nie należało prowokować nadziei.

 

W obozie panował podział żywności - ilość wydawanego pokarmu mierzona była dzienną wydajnością człowieka, przy czym posiłki były bardzo skromne - łyżka gęstej kaszy. Niektórzy wyznawali zasadę, że „lepiej mało pracować i mało jeść niż dużo pracować i niewiele więcej jeść”. Niewielu więźniów miało dostatecznie dużo siły, aby poranny posiłek donieść z kuchni do baraku. Zjadano go na stojąco.

 

Po śniadaniu następował wymarsz brygad do pracy. Trasy były bardzo długie od 5 do 7 km. Po przybyciu na miejsce liczono brygady i podawano stan liczebny robotników. Każda brygada miała swojego konwojenta, a ten ręczył za nią własną głową. Jeśli komukolwiek przyszłaby do głowy ucieczka, zostałby zabity strzałem z karabinu.

 

Poszczególne brygady miały powierzone odpowiednie zadania i zajmowały się np. bazą żywnościową, budową dróg, pracą w elektrowni i przy wyrębie lasu (ta była najcięższa). Więźniowie pracowali cały dzień pod gołym niebem, zanurzeni po pas w śniegu, przemoczeni, głodni i nieludzko zmęczeni. Nie było takich, którzy pracowaliby w lesie dłużej niż dwa lata. Na ogół po roku odchodzili z nieuleczalną wadą serca do brygad zatrudnionych przy lżejszej pracy, a następnie do „trupiarni”.

 

Najtrudniejsze były pierwsze godziny dnia, należało pokonać ból, aby się wdrożyć do pracy, natomiast dwie godziny przed zakończeniem robót więźniowie ożywali się nieco, mając w perspektywie odpoczynek i chwilowe zaspokojenie głodu. Samotne leżenie na pryczy – jako namiastka wolności – było również uciążliwe i dręczące:

„Życie bez czekania na cokolwiek nie ma najmniejszego sensu i wypełnia się po brzegi rozpaczą.”

 

Czas pracy wynosił zwykle jedenaście godzin, po wybuchu wojny rosyjsko - niemieckiej podwyższono go do dwunastu, w brygadach tragarzy w bazie żywnościowej (rozładunek żywności), w której przebywał autor, pracowano wielokrotnie do dwudziestu godzin na dobę.

Ze swojego półtorarocznego pobytu w Jercewie Grudziński wspomina tylko jedna wizytę płatnika obozowego, który przybył z wykazem zarobków (rzekomo ich wysokość zależała od wydajności pracy). Z formularza, który należało pokwitować podpisem, wynikało, że zarobek za sześć miesięcy wystarczył zaledwie na pokrycie kosztów utrzymania w obozie.

 

Dzień życia obozowego kończył się dopiero za bramą, gdy już policzono wszystkich i zrewidowano. Brygada, w której znaleziono niedozwolony przedmiot lub kradziony ochłap, była na śniegu rozbierana do naga. Później następował wieczorny posiłek, często przerywany czyimś wrzaskiem - był to znak, że komuś wyrwano jego porcję strawy (kociołek z zupą).

 

(Ochłap)

Narrator opowiada historię Gorcewa - człowieka, którego zamordowano pracą, posłużono się nią jako narzędziem tortur. Gorcew przybył do Jercewa wraz z etapem „bytowików” pod koniec 1940 roku. Drażnił współwięźniów swoim zachowaniem – tak, jakby w więzieniu znalazł się przez przypadek, a przede wszystkim zazdrośnie strzegł tajemnicy swojego wyroku. Podejrzewano, że współpracował z NKWD.

 

Któregoś wieczoru podczas kłótni z jednym z „nacmenów” (Azjatą- Uzbekiem) uchylił rąbek tajemnicy. Okazało się, że Gorcew tłumił powstanie w środkowej Azji, występował więc przeciwko Azjatom (zabijał ich). Pobito go i zemszczono się na nim, przydzielając w brygadzie leśnej najcięższą pracę. Wysiłek fizyczny ponad siły złamał Gorcewa, ale celowo przydzielano mu obfitsze posiłki, by móc dłużej eksploatować jego organizm i pastwić się nad nim. Po miesiącu stracił przy pracy przytomność. W drodze powrotnej wciąż jako nieprzytomny spadł z sań. Niezauważonego przez woźnicę znaleziono nocą w zaspie, całkowicie zamarzniętego. Była to zemsta ofiar i prześladowanych na kacie i prześladowcy.

 

(Zabójca Stalina)

Pewien człowiek został oskarżony i osadzony w Jercewie za zabawne przewinienie. Podpił sobie niegdyś w gabinecie z przyjacielem i założył się, że od pierwszego strzału trafi w oko Stalina – którego portret wisiał na przeciwległej ścianie. Zakład wygrał, ale przegrał życie.

 

Po jakimś czasie poróżnił się z przyjacielem, a ten doniósł NKWD o jego występku. Przeprowadzono oględziny portretu i sporządzono akt oskarżenia. W trakcie siedmioletniego odbywania wyroku zapadł na „kurzą ślepotę” (nie widział w ciemnościach). Swoją przypadłość starał się ukrywać i tuszować, co czyniło go śmiesznym w oczach więźniów, ale jednocześnie budziło litość. Pracując w nocy przy rozładunku żywności, rozsypał mąkę na śniegu, a potem zbierał ją gołymi rękami. Przed śmiercią jego twarz zaczęła przypominać pomarszczoną cytrynę, a pałające gorączką oczy głód zaczynał powlekać bielmem szaleństwa. Żebrał o miskę zupy. Zmarł z wycieńczenia.

 

 

Ręka w ogniu (historia Kostylewa)

 

Autor mówi o specyfice systemu pracy przymusowej w Rosji (fikcyjne oskarżenie, śledztwo, pobyt w więzieniu, życie w obozie), który nastawiony jest bardziej niż na ukaranie przestępcy, na jego wyeksploatowanie gospodarcze i całkowite przeobrażenie – dezintegrację osobowości, zdezorientowanie jednostki, ubezwłasnowolnienie jej i wykorzystanie jako taniej siły roboczej (przyczyniającej się do postępu i rozwoju radzieckiej gospodarki). Człowiek ma przy tym wyzbyć się wszystkich ludzkich odruchów (miłości, litości itp.). I tak też się działo. Jednostka pozbawiona możliwości zaspokajania podstawowych potrzeb (głód, pragnienie, potrzeby seksualne), zatracała swoje człowieczeństwo. Na tym tle rysuje się postać Miszy Kostylewa.

 

Kostylew od dzieciństwa wrósł w atmosferę komunizmu. Znał klasyków marksizmu, brał udział w zgromadzeniach partyjnych. Jako młodzieniec mieszkał z matką. Współczuł jej, bo była zapracowaną kobieta, ale przez to „wyrobił w sobie potrzebę cierpienia dla cudzego szczęścia”. Punktem zwrotnym w jego życiorysie okazało się zapoznanie z literaturą francuską. Zaczytywał się w mistrzach. Chłonął Balzaca, Stendhala, Flauberta, czytywał romanse francuskie. Wyizolowało go to z rzeczywistości.

 

Opuścił kilka zebrań partyjnych, zaczął zaniedbywać partyjnych znajomych. Aresztowano go wkrótce po zatrzymaniu właściciela prywatnej wypożyczalni książek, z której Kostylew często korzystał, szukając dzieł francuskich. Oskarżono go o szpiegostwo. Bity i katowany nie przyznawał się do winy. Przeszedł bardzo ciężkie śledztwo w trakcie, którego budzono go w nocy, po paru godzinach odprowadzano do celi, budzono znowu o świcie, wywoływano na badania w trakcie posiłków i w czasie godzin przeznaczonych na załatwianie potrzeb fizjologicznych. Odmówiono mu mycia i spacerów po dziedzińcu więziennym.

 

Gnębiono obłąkańczymi pytaniami. Ratunek znalazł w fikcji. Począł zmyślać, ponieważ prawda nie miała żadnego znaczenia, zresztą i tak nikt w nią nie wierzył. Ostatecznie postawiono mu bezpodstawny zarzut, że z pomocą obcych mocarstw chciał obalić ustrój Związku Sowieckiego.

 

W styczniu 1939 roku został odesłany z wyrokiem dziesięcioletnim do obozu kargopolskiego - Mostowicy. Tam posiadał nieco lepsze warunki życia i stosunkowo lekką pracę, ale zadenuncjowany (złożono na niego donos) przez jednego z brygadierów za to, że obliczał wszystkim więźniom normy wyższe od rzeczywistej pracy, skierowany został do brygady leśnej.

 

Ciężka praca fizyczna złamała go i poniżyła. Znienawidził współwięźniów, uznając ich za wrogów. Od totalnego upadku (uznawano za to próby donosicielstwa) ocaliła go literatura – ktoś podsunął mu książkę, którą czytał jako wolny człowiek. W marcu 1941 roku przeszedł etapem z Mostowicy do Jercewa. Miał wówczas prawą rękę na temblaku. Kryła ona swoją tajemnicę:

„W pewnej chwili, upewniwszy się, że w naszym kącie nikt się nie rusza, odłożył książkę i zdrową ręką zaczął odwijać bandaż (...) przybliżył się do pieca i po omacku wsunął obandażowaną rękę w ogień (...). W ciągu tych kilkudziesięciu sekund zdążyłem zauważyć nie tylko jego przekłutą drgawkami bólu twarz, ale i rękę – spuchniętą kłodę obciągniętą skórą i ociekającą krwią i ropą (...)”.

 

Ten, co jakiś czas powtarzany proceder, nosił w sobie znamiona mistycyzmu i był również formą buntu przeciwko władzy – oporem więźnia wobec konieczności wyczerpującej pracy.

 

Kostylew, któremu z niewiadomych powodów nie goiła się ręka, bywał często na zwolnieniach, chadzał do ambulatorium i nie brał udziału w pracy brygady (tragarzy). Widząc tak nieproduktywnego więźnia, postanowiono odesłać go na Kołymę - obóz stanowiący odpowiednik „selekcji do gazu”, nie było stamtąd powrotu. Kostylew załamał się, tym bardziej, że wkrótce miał wyznaczone spotkanie z matką. Wówczas narrator (Grudziński) postanowił ofiarować się za przyjaciela i zaproponował swoją kandydaturę na etap do Kołymy. Jego prośbę odrzucono.

 

W przypływie rozpaczy, postrzegając swoją sytuację jako beznadziejną, Kostylew oblał się w łaźni wiadrem wrzątku. Umierał w straszliwych męczarniach. Stara matka, której nie zawiadomiono na czas o śmierci syna, przybyła do obozu tylko po to, by zebrać pamiątki po Miszy. W jej oczach nie było już miejsca na łzy.

 

 

Krzyki nocne

 

Więźniowie rozmaicie spędzali swój czas po pracy. Niektórzy pisali listy do krewnych, inni cerowali swoje ubrania, chorzy przygotowywali się do wizyty w ambulatorium, a jeszcze inni szli pod barak kobiecy, by nawoływać znajome dziewczęta. Większość jednak starała się wypoczywać, choć złudna to była forma regeneracji nadwyrężonego organizmu. Ludzie byli zmęczeni i wyczerpani, przypominali cienie, osobliwy był widok starca, wydającego się być martwym za życia: „Była w nim nie rozpacz zbliżającej się śmierci, ale beznadziejność trwającego na przekór życia.”

 

Autor poznał jego historię. Był Czeczeńcem. Pochodził z gór. Kolektywizacja pozbawiła go niewielkiego gospodarstwa. Został aresztowany, ponieważ odmówił wydania worka pszenicy i zabił dwa barany z kolektywnego stada, a mięso ukrył w niewiadomym miejscu. Skazano go na piętnaście lat obozu. Jego żonę i troje dzieci zesłano w nieznanym kierunku. Nigdy nie dowiedział się o ich losie. Zwykł mawiać, że nic mu nie pozostało poza śmiercią, o którą stale się modlił, ale nigdy nie krzyczał po nocach, czasem tylko cichutko jęknął z bólu.

 

Dla niektórych śmierć była przerażającym zjawiskiem i najgorszą torturą psychiczną zwłaszcza, że łamała brutalnie prawa czasu, bowiem groziła nieustannie. Ponadto wielokrotnie bywała anonimowa. Nie wiadomo było, gdzie grzebie się umarłych i czy po śmierci danej osoby, fakt ten zostaje gdzieś odnotowany. Więźniowie solidaryzowali się ze sobą w tej kwestii i, w wypadku zgonu towarzysza, inni zobowiązywali się powiadomić rodzinę i krewnych zmarłego. Bronili się także przed anonimowością śmieci, zapisując na ścianach baraków swoje nazwiska, a gdyby któryś zmarł, pozostali mieli dopisywać krzyżyk i datę odejścia. Skazańcy nie sypiali spokojnie. Ich sen przerywały krzyki rozpaczy, bólu, nawoływania i płacz, którym wyrażali swoją tęsknotę za wolnością, rodziną, bliskimi.

 

 

Męka za wiarę

 

Coraz więcej więźniów opuszcza obóz, z dwustu Polaków w Jercewie pozostaje zaledwie sześć osób. By przyspieszyć i umożliwić sobie wyjście na wolność oraz przypomnieć o swoim istnieniu, autor wraz innymi rodakami decydują się na desperacki krok – podejmują głodówkę: „Moja głodówka była nie tyle aktem odwagi, ile krokiem, w którym desperackie szaleństwo miało pozory zdrowego rozsądku, byłem bliski ostatniego stadium cyngi, a starzy więźniowie przepowiadali mi nie więcej niż pół roku życia.”

 

Samsonow jako naczelnik obozu umieszcza buntowników w izolatkach. W pobliżu (w innej celi) znajdowały się trzy siostry zakonne, z pochodzenia Węgierki, o których krążyła w obozie legenda. Trafiły ponoć do jercewskiego izolatora etapem z Niandomy, gdzie odsiadywały wyrok od 1938r. i pracowały uczciwie aż do jesieni 1941 roku. Pewnego razu odmówiły wyjścia do zony, nie chcąc „służyć Szatanowi”. Była to ich swoista i symboliczna męka za wiarę.

Narrator komunikował się z umieszczonym nieopodal więźniem T. (Polakiem). W samej celi przebywał z jeszcze innym, który przyjmował pokarm i płyny, była to bardzo prowokująca sytuacja do przerwania głodówki i oczywistym było, że współwięzień odegrać ma rolę złego ducha – kusiciela. W trakcie nieprzyjmowania pokarmów autor osłabł i zaczął puchnąć z głodu. Uprzednio trzech Polaków zabrano do szpitala. Natomiast trzy siostry zostały rozstrzelane. Wiadomości przekazywano sobie między celami. Śmierć sióstr miała być ostrzeżeniem dla buntowników.

 

Ósmego dnia Grudziński został wyprowadzony z celi (funkcję strażnika w izolatorach pełnił Zyskind). Wraz z pozostałymi głodującymi więźniami musiał podpisać depeszę do ambasadora Rzeczypospolitej w Kujbyszewie. Następnie wszyscy zostali odprowadzeni do szpitala, gdzie życie uratował im doktor Zabielski - „stary Polak” z Ukrainy, wstrzykując każdemu po dwa zastrzyki z mleka. Dzięki temu zabiegowi, zastosowanemu wbrew odgórnym instrukcjom, „strajkujący” uniknęli skrętu kiszek.

 

 

Trupiarnia

 

Kresem wędrówki ziemskiej w obozie była „trupiarnia”. Przebywali tutaj niezdolni lub tylko częściowo zdolni do pracy więźniowie. Tych drugich odsyłano zwykle do lekkich prac w zonie. Pierwotnym założeniem „trupiarni” było przywracanie wycieńczonych więźniów do stanu względnej przydatności do pracy, ale w praktyce spełniała funkcję kostnicy. W „trupiarni”, będąc na ogół bezczynnym, bardziej odczuwało się mękę głodu. Niemniej było to pomieszczenie czyste i względnie zadbane. Autor trafił tutaj po czasie głodówki, wciąż jeszcze ze śladami opuchlizny głodowej. Spotkał tu starych znajomych z baraków m.in. kulawego Dimkę, inżyniera M., który swego czasu odwiedził głodujących Polaków, nauczyciela z Nowosybirska, niegdyś pełniącego posługi łaziennego oraz Sadowskiego – ten podobno codziennie wyprawiał się do kuchni na żebry.

 

Mimo wcześniejszej znajomości z Dimką, dopiero teraz autor dokładniej poznał jego historię. Był on młodziutkim popem w Wierchojańsku, ale zrzucił sukienkę duchowną i został kancelistą, potem ożenił się i wyjechał na południe Rosji jako robotnik, starał się wymazać z pamięci swoją przeszłość duchownego. Prawdopodobnie brutalna rosyjska rzeczywistość zweryfikowała jego sposób myślenia (został skazany za zbrodnię „popostwa”), do tego stopnia, że przestał wierzyć w Boga, choć w gruncie rzeczy w jego ateizmie było wiele pokory i kamuflowanego chrześcijaństwa. W 1937 roku odrąbał sobie w „lesopowale” stopę, aby przywrócić swą wiarę w człowieka.

 

Napotkany w „trupiarni” inżynier M. miał wygląd arystokraty, Często cierpiał na ataki migreny. Jego słabością były papierosy. Dla zdobycia szczypty machorki rezygnował czasem z wydzielanej porcji chleba. Inżynier, Dimka, Sadowski i Grudziński trzymali się razem i często można było ich zauważyć przy stoliku, jak gawędzą lub grają w warcaby. Specyficzny klimat „trupiarni”, być może bliskość śmierci, sprzyjały nawiązywaniu znajomości, przyjaźni. Tylko Dimka i Sadowski nieszczególnie za sobą przepadali i raczej oddzielnie wyprawiali się na żebry pod kuchnię.

 

W „trupiarni” narrator spędził Boże Narodzenie 1941 roku. Pani Z., która ciężko pracowała na birży drzewnej, podarowała w tym wyjątkowym dniu każdemu z Polaków chusteczkę z wyhaftowanym orzełkiem, gałązką jedliny, datą i monogramem. Wieczerza wigilijna składała się z kromki chleba i kubka wrzątku. Wieczór uświetnił B. swoim niezwykłym opowiadaniem.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin