LECH ZACIURA real life no need to be afraid no need to be afraid it's real life... JOHN LENNON Wysoko na czystym niebie południowej Vantei kršżyła transportowa awionetka. Ewentualnemu bserwatorowi z ziemi trudno byłoby jš dostrzec, musiałby jednak usłyszeć uporczywe buczenie zdezorientowanego mechanicznego trzmiela. W górze, we wnętrzu samolotu, trzy osoby nerwowo szykowały się do akcji. - Dobrze jest, nagranie będzie czyste i wyrane - mówił potakujšc sam sobie ruchem głowy szczupły mężczyzna pochylony nad otwartš walizeczkš, w której znajdowała się przenona aparatura. - Pan Winston będzie zadowolony. - Słyszysz, Barney, będzie dobrze - powiedział obficie pocšcy się grubas do trzeciego, który kulił się obok. Barney garbił się nie tylko z powodu niskiego sufitu w samolocie. Wyglšdał jak wybierajšcy się w niepogodę turysta, tyle że zamiast turystycznego plecaka miał założony spadochron. W jego oczach, w postawie widać było strach zmieszany z determinacjš i kłapouszym pogodzeniem się z wyrokami losu (wiem, że to zła odpowied, ale proszę zaznaczyć C...). Próbował wszakże zachować resztki własnego zdania. - Liam powiedział, że dobrze się nagra, a nie że dobrze wylšduję. Nie wciskaj mi, Zanetti, że to znaczy to samo. - Nie denerwuj się, Barney. Przecież widzisz, że procedury podporzšdkowano temu, żeby impreza była bezpieczna i skończyło się sukcesem. Barney tylko machnšł rękš, Zanetti otarł zroszone czoło i policzki. - Wszystko jest sprawdzone. Pamiętasz, co masz robić, gdyby były kłopoty z głównym spadochronem? - sięgnšł do sprzšczek. - Pamiętam - burknšł Barney, odtršcajšc jego dłoń. - Po cholerę zgodziłem się na to wariactwo...? W dodatku za tak nędzne pienišdze. Pierwszy w życiu skok. - Przecież o to chodzi. O wieże, pełne adrenaliny przeżycia. I wcale nie dostaniesz za to nędznych pieniędzy. Rzecz w tym, że chcesz je władować w ratowanie upadajšcego kina, a na to żadna suma nie wystarczy. Nie te czasy, Barney, ludzie chcš innej rozrywki. I włanie na niš mamy od Pana Winstona zamówienie. Sam się zgłosiłe. - Zaczynajmy już - odezwał się głucho Liam, pochylony nad rejestratorem. - Elektrody sš dobrze umocowane, zapis działa, a my kršżymy na autopilocie, niczym urżnięci komandosi i wypalamy benzynę. Miejmy to za sobš. - Racja - przytaknšł Zanetti goršczkowo. - No, Barney, po prostu przełam się i skocz. Policz do piętnastu i pocišgnij za ršczkę. Pamiętasz... - Jezu, pamiętam, przestań. Zanetti otworzył właz i przezornie uskoczył w kšt. Do wnętrza samolotu z hukiem wdarło się powietrze. - Spadochron zostaw na miejscu. Elektrody i nadajnik schowaj do kieszeni kurtki. Teren jest miękki, ale nawet w razie kontuzji przy lšdowaniu bez trudu dotrzesz do której z wiosek. Do zobaczenia w Caverdee! - Liam? Nie unoszšc głowy, Liam pomachał mu dłoniš. - Na razie. Barney stanšł w otwartych drzwiach samolotu. Z niesamowitš jasnociš uwiadomił sobie, że nie skoczy. Popatrzył w dół. Nie skoczy. Jak przez cianę z waty słyszał pokrzykiwania, zachęty Zanettiego. Ten wołał o pięknym skoku do ciepłego basenu, o pozycji, jakš przyjšć w czasie lotu, o premii od Pana Winstona, o happy endzie. Potem było jeszcze warknięcie Liama, żeby Zanetti stulił mordę. Barney zamknšł oczy i postšpił krok do przodu. Uderzenie lodowatego powietrza zaparło mu dech i momentalnie otrzewiło. Zrobił to, nie było odwrotu. Wszelkie słowne i filmowe instruktaże o panowaniu nad ułożeniem ciała w powietrzu okazały się diabła warte. Spadał jak worek kartofli. Raptem przypomniał sobie, że ma odliczać. Uznał, że do dziesięciu już doszło, szybko doliczył do pięciu i pocišgnšł za uchwyt zwalniajšcy główny spadochron. Rozległ się łopot materiału, ale oczekiwane szarpnięcie towarzyszšce otwarciu czaszy i wyhamowanie lotu nie nastšpiło. Spojrzał w górę, linki były splštane. "Skurwysyny"! To jest celowe: realizujemy nagranie pełne adrenaliny, a cóż może dostarczyć więcej adrenaliny niż spadochroniarz-nowicjusz wychodzšcy cało z wielkiej opresji? To dlatego Zanetti tyle razy przypominał, co robić, gdy zawiedzie główny spadochron! Być może sprawiła to wciekłoć, ale nie stracił zimnej krwi. Po krótkiej szamotaninie odczepił bezużytecznš powłokę, która z furkotem odleciała w górę. Odnalazł uchwyt zapasowego i pocišgnšł go z determinacjš. Wiedział, że zachowuje się nieporadnie, ale było oczywiste, że zdšżył. Dobrze to sobie, dranie, wyliczyli. Zapasowy spadochron wyskoczył radonie z torby. Obije Zanettiego i Liama, jak już będzie po wszystkim, a może i dotrze do samego Winstona. Nagle krew cięło mu w żyłach. Czasza zapasowego spadochronu nie otwierała się i nie miała szans się otworzyć. Rozwinięty materiał, łopoczšc, cišgnšł się jak flak za plštaninš linek. Nieprawda, pomylał Barney. Przed oczyma przebiegł mu kalejdoskop całego nieciekawego życia. Trzy sekundy póniej roztrzaskał się o trawiaste równiny Vantei. Sven Garriott wyglšdał na starca i czuł się jak starzec, choć ledwie dobiegał pięćdziesištki. Siedział w fotelu na kółkach na tarasie szpitala i włanie odchylił się lekko od oparcia w atroficznym gecie powstania, aby powitać gocia, niejakiego Iana Hagena. W tym prawniku wszystko było częciš profesji: ubiór, postawa, ucisk dłoni (pewny, lecz niezbyt mocny), starannie wyważony wyraz zatroskania o chorego połšczony z dyskretnym dystansem wobec klienta. Właciwie bez wstępów przeszli do konkretów. - Z całym szacunkiem dla pańskiego poczucia krzywdy i wyjštkowoci, muszę powiedzieć, że sprawa jest trudna. - Domylam się. Napaliłem się na ekscytujšcš zabawę, a wpadłem w gówno. Chcę dorwać drania, który mnie tak urzšdził. - Kłopot polega na tym, panie Garriott, że w wietle prawa pan także jest przestępcš. W dodatku pański postępek, proszę wybaczyć, nie wzbudza współczucia. Nabył pan nagranie na czarnym rynku, gdzie kršżš zapisy przeżyć z wyjštkowo odrażajšcych wyczynów. W potocznej opinii spotkało pana to, na co pan zasłużył. Co oczywicie nie zmienia faktu, że na podstawie pańskiego doniesienia winowajcy będš cigani. Sven Garriott oderwał dłonie od poręczy fotela. Palce miał zbielałe i drżšce. - Cóż, mogę tylko przysišc, że nie zamierzałem zgwałcić małej dziewczynki, lecz jedynie skoczyć na dziko ze spadochronem. - Zatem skoczył pan... - To potworne, co oni zrobili. Postawili tego nieboraka w obliczu mierci, po czym dali mu nadzieję ratunku, aby natychmiast jš odebrać. Sam moment mierci jest tu doprawdy niczym. Garriott rozejrzał się, spojrzał na swoje drżšce palce, na paznokcie. - Widzi pan - podjšł - zawsze byłem człowiekiem bardzo sprawnym fizycznie i cieszyłem się tš sprawnociš; szukałem w życiu mocnych, ciekawych wrażeń. Realnych, własnych wrażeń, a wykończyły mnie cudze. Ot, ironia. Lekarze mówiš, że z tak masywnego zawału mało kto wychodzi z życiem. Żyję wszakże, ale nawet jeli doczekam się przeszczepu, w porównaniu z tym, jak żyłem dotšd, czeka mnie już tylko wegetacja. - Przykro mi. - Nie zapudłujš mnie w takim stanie, co? - Zgadza się. Prawie na pewno nie pójdzie pan do więzienia, choć zapewne dostanie pan wyrok. - A ja pamiętam dużo. Gdyby kto odważył się odtworzyć sobie zapis skoku Barneya, dowiedziałby się bardzo wiele o autorach tego wyczynu, wystarczajšco wiele, żeby ich odnaleć i zaaresztować, a w ledztwie szukać dalszych ogniw. Mogę i chcę przekazać to, co wiem o mężczyznach z awionetki, a także o Winstonie. Ian Hagen ożywił się. - Winston? Nazywajš go Panem Winstonem. Nikt nie jest pewien, czy pierwszy człon to forma grzecznociowa, czy integralna częć jego... imienia? Przydomka? ciga go prawo na całym wiecie. Dużo pan o nim wie, Garriott? - Wczeniej niewiele. Teraz więcej. I tyle jeszcze, że chciałbym mu pucić dziesięć razy pod rzšd nagranie Barneya. - Pan Winston - kontynuował prawnik - to tajemnicza i bardzo grona postać na rynku nielegalnych nagrań; wymyla i produkuje spektakularne przeżycia. Nie on jeden robi ekstremalne rejestracje, ale nagrania Winstona majš w sobie co dodatkowego, co odróżnia je od sieczki. Jak pan się przekonał, sięganie po nie to rodzaj rosyjskiej ruletki: przeżycia mogš okazać się równie dobrze ekstazš, jak traumš. Co jest naprawdę na kasecie od Pana Winstona, użytkownik dowiaduje się odtwarzajšc jš. Żadnych licencji, gwarancji... A mimo to sš coraz częciej nabywane. - Byłem przekonany, że kupuję dobry towar - powiedział Sven Garriott. - To niesłychane, że takiemu typowi nikt się jeszcze nie dobrał do dupy. - Nikt nie lekceważy Pana Winstona, wprost przeciwnie - odrzekł Hagen. - Niemniej bardzo szybko powiększa on swoje wpływy. Na dobrš sprawę nie wiadomo nawet, czy to jedna osoba, czy cała organizacja. Najwięcej informacji o nim zawarte jest w samych nagraniach; to wiedza, którš o Winstonie majš sami nagrywani. Analizatory zapisów sš wcišż niedoskonałe... - Czyli, aby poznać wroga, trzeba wzišć udział w ruletce - zachichotał Garriott, zanoszšc się kaszlem. Prawnik pozwolił sobie na lekki umiech. - Otóż to. - W takim razie będę zeznawał - postanowił Sven Garriott. - Bardzo pomoże pan wymiarowi sprawiedliwoci, a ja obiecuję reprezentować pana jak najlepiej - zadeklarował Ian Hagen. Po krótkich uprzejmociach pożegnali się i prawnik ruszył w głšb hallu. Odwrócony plecami Garriott słyszał, jak po drodze wpada na pielęgniarkę: niewyrana wymiana zdań, a wreszcie grzeczne przeprosiny Hagena. Miła panna Martand na dyżurze. Chory mężczyzna umiechnšł się. Dochodziła godzina szesnasta - pora na leki. Frances Martand pochyliła się nad nim, pięknie pachniała. - Życzy pan sobie więcej wody do popicia? - Tak, poproszę. Podniósł szklankę do ust, kštem oka ujrzał, jak pielęgniarka odsuwa serwetkę zakrywajšcš częć tacki z lekami. Pod spodem leżała mała strzykawka. - Mam panu przekazać poz...
Poszukiwany