Carol Grace - Godzina bajek.pdf

(651 KB) Pobierz
CAROL GRACE
RS
Godzina bajek
(The
Librarian's Secret Wish)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nie mógł być ojcem
żadnego
z siedzących tu dzieci. W bibliotece
Bayside, pełnej maluchów z podmiejskiej dzielnicy oraz ich statecznych
i trochę nudnych rodziców, nieznajomy od razu rzucał się w oczy.
Ubrany w znoszoną skórzaną kurtkę, stał z rękami skrzyżowanymi na
piersi i na szeroko rozstawionych nogach. Trochę za długie włosy
opadały niesfornymi kosmykami na twarz o bardzo wyrazistych rysach.
W dziale dziecięcym biblioteki trwała właśnie codzienna godzina
głośnego czytania dla najmłodszych. Claire Cooper dochodziła już do
połowy historii o Paulu Bunyanie, olbrzymim drwalu, który wędrował
przez Amerykę w towarzystwie błękitnego wołu Babe i dzięki swej
nadludzkiej sile stworzył Wielki Kanion i Góry Skaliste. I wtedy nagle
zauważyła tajemniczego nieznajomego. Wpadłby w oko każdej kobiecie,
a co dopiero takiej, która, jak Claire, w ogóle rzadko spotykała się z
mężczyznami. Z trudem oderwała myśli od intrygującego przystojniaka i
wróciła do czytania.
Na sekundę pogubiła się w tekście, co nieznajomy natychmiast
zauważył, na szczęście jednak jako jedyny wśród obecnych. Wpatrywał
się w nią teraz uważnie przymrużonymi oczami o niezwykłym
szarozielonym kolorze. Jeśli nie był ojcem
żadnego
malucha, to kim?
Mężczyźni,
którzy
wyglądają
jak
bohaterowie
z
kart
powieści
sensacyjnej, nie odwiedzają zbyt często bibliotek dla dzieci. Chyba
że
mają jakiś ukryty powód...
- Pani Cooper... - Mała rączka pociągnęła ją za spódnicę i
przywróciła do rzeczywistości. Claire spojrzała na stronicę książki, ale
słowa zatańczyły jej przed oczami jak pijane. Na szczęście znała całą
opowieść na pamięć. Bądź co bądź czytała to już tyle razy... Kiedy
podniosła wzrok, stwierdziła,
że
mężczyzna przesunął się ku niej i
ponad
jej
ramieniem
uważnie
przygląda
się
twarzyczkom
zgromadzonych w bibliotece maluchów.
Ogarnął ją nagły niepokój. Tyle się ostatnio słyszało o porwaniach
RS
dzieci... W tej dzielnicy, na spokojnych przedmieściach San Francisco,
takie wypadki miały miejsce niezwykle rzadko, ale przecież nigdy nic nie
wiadomo. Przyjrzała się grupce otaczających ją dzieci. W ostatnim
rzędzie zauważyła puste miejsce. Przedtem siedział tam chłopczyk,
który był jej ulubieńcem. Dlaczego nie przyszedł? Do tej pory pojawiał
się w bibliotece z podziwu godną regularnością. Zawsze przychodził bez
opiekunów, twierdząc,
że
mieszka zbyt blisko, by ktoś musiał go
podwozić samochodem.
Zerknęła ukradkiem na nieznajomego i kątem oka zauważyła,
że
nieco odsunął się od dzieci. Przeczytała jeszcze dwie baśnie, a potem
pożegnała się wesoło, ze wzruszeniem przyjmując podziękowania i
uściski od wychodzących malców. Zbliżała się piąta po południu, pora
zamknięcia biblioteki. Claire rozejrzała się po pustej sali i zaczęła
ustawiać krzesła na stołach.
- Proszę pani...
Odwróciła
się gwałtownie, a serce
RS
podeszło jej do gardła.
Nieznajomy wciąż tu był! Czekał między półkami pełnymi książek,
czujny niczym czatujący na ofiarę drapieżnik. Przez chwilę zastanawiała
się, czy nie powinna zacząć krzyczeć, potem, zbierając się na odwagę,
sięgnęła po parasolkę schowaną pod biurkiem. W razie napaści lepsza
taka broń niż
żadna.
- Przepraszam, ale już zamykamy - poinformowała intruza lekko
drżącym głosem.
- Zajmę pani tylko chwilkę. - Gdy sięgnął do tylnej kieszeni spodni,
Claire instynktownie się skuliła. Ku jej uldze mężczyzna wyjął nie broń,
lecz niedużą fotografię.
- Widziała pani przedtem tego chłopca?
To był mały Andy, jej ulubieniec, który od miesiąca przychodził
regularnie do biblioteki. Chłonął każde słowo Claire i zawsze prosił, by
przeczytała na głos jeszcze jedną, jedyną historyjkę. Często przesuwał
czule brudnym palcem po grzbietach książek, jak gdyby uwielbiał je
dotykać. Wczoraj odprowadził ją do domu i wydawał się zaskoczony i
rozczarowany, kiedy odkrył,
że
Claire nie jest mężatką. Czyżby uważał,
że
kobieta, która przekroczyła trzydziestkę, nie ma prawa być samotna?
Kochała dzieci, lecz wystarczyło jej,
że
obcuje z nimi na co dzień w
pracy. Co zaś do mężczyzn... Nie po to zrobiła magisterium, by teraz
jakiś facet zagonił ją do gotowania obiadów i prasowania koszul! Ceniła
swoją niezależność i nie zamierzała z niej rezygnować.
Uniosła wzrok i napotkała nieustępliwe spojrzenie mężczyzny.
Szybko odwróciła oczy. Wyczuła,
że
mężczyzna nie odejdzie, dopóki nie
uzyska odpowiedzi na swoje pytanie.
- Kim pan jest? - zapytała odważnie.
- Nate Callahan - przedstawił się. Wyciągnął z portfela licencję
detektywa, opatrzoną zdjęciem. Z dokumentów wynikało,
że
nazywał się
Nafhaniel Callahan
Legitymacyjna
i był szefem
fotografia
nie
firmy
Callahan Investigations,
do
udanych.
W
zajmującej się sprawami cywilnymi, karnymi i rodzinnymi.
należała
rzeczywistości mężczyzna prezentował się o wiele lepiej. Claire, która
uwielbiała oglądać stare kryminały, orzekła w duchu,
że
pan Callahan
jest trochę podobny do Humphreya Bogarta.
- A pani? - spytał.
- Jestem Claire Cooper, bibliotekarka. Pracuję z dziećmi.
- Czy widziała pani tego chłopca? - W jego głosie dało się słyszeć
ton zniecierpliwienia.
- Oczywiście,
że
go widziałam.
- Kiedy?
- Stale to przychodzi.
- To wiem. Kiedy widziała go pani po raz ostatni?
- Był tu dzisiaj podczas czytania bajek. Aż potem nagle... zniknął.
Nie rozumiem, co mogło się stać. Czego pan od niego chce?
- Muszę go odstawić z powrotem do sierocińca, gdzie jest jego
miejsce.
- Do sierocińca? Ten chłopiec mieszka przecież w sąsiedztwie, z
ciotką, wujkiem i kuzynem. - To jakieś nieporozumienie. Albo mały
RS
skłamał, albo ten człowiek został wprowadzony w błąd. - Załóżmy,
że
jest sierotą. Nie uwierzę,
że
sierociniec wynajął pana, by odnaleźć
zbiega. To byłaby chyba lekka przesada, prawda?
- Nikt mnie nie wynajął. Robię to w czynie społecznym. Po prostu
siostry zakonne martwią się o niego..
- Może chodzi o innego chłopca? - Jeszcze raz uważnie przyjrzała
się zdjęciu.
- To on. Nie wiem, jaką bajeczkę pani opowiedział, ale na pewno nie
ma ciotki ani wujka. Gdy zmarła jego matka, ojczym oddał go do
sierocińca. Chłopiec mieszka tam od sześciu lat. I tak było aż do
wczoraj, kiedy stamtąd uciekł. To ważne, by jak najprędzej go odnaleźć,
ponieważ znaleziono mu rodzinę zastępczą. Odda mu więc pani
przysługę, jeśli pomoże mi go wytropić.
- Ależ ja nie mam pojęcia, gdzie on jest. - Z trudem zbierała myśli.
Chłopiec, którego od razu polubiła, który słuchał jej opowieści z
zachłanną uwagą i kochał książki tak samo, jak ona w jego wieku, był
zupełnie sam na
świecie?
Zrobiło jej się go
żal.
Jeśli ją okłamał,
najwidoczniej miał ku temu ważne powody.
- Nie powinna go pani osłaniać.
- Nie mam powodu,
żeby
go kryć - odparła ostro. - Powtarzam,
że
nie wiem, gdzie on jest. Jestem bibliotekarką w dziale dziecięcym.
Pracuję z dziećmi od wielu lat i wydawało mi się,
że
wiem, kiedy kłamią.
- Jednak składając to buńczuczne oświadczenie, miała coraz więcej
wątpliwości. Czy naprawdę tak dobrze rozumiała dzieci? Jedno
wiedziała na pewno - jeśli Andy kłamał, to bardzo przekonująco. Często
opowiadał, jak ciotka i wuj faworyzują kuzyna, a jego samego
zaniedbują. Tym wyznaniem natychmiast ujął Claire za serce. Ona
także dorastała bez matki, przeprowadzając się nieustannie z miejsca
na miejsce. Pokochała biblioteki, bo stały się dla niej oazą spokoju, a
poza tym pozwalały na obcowanie z ukochanymi książkami. Aż nazbyt
dobrze wiedziała, co to znaczy trudne i nieszczęśliwe dzieciństwo.
Oparła się o regał z książkami, nie zauważając,
że
spycha przy tym
RS
Zgłoś jeśli naruszono regulamin