Gregory Benford - Centrum Galaktyki 5. - Wściekły wir.pdf

(2488 KB) Pobierz
Dla Joan na zawsze
Furious Gulf
Tłumaczył:
Anna Wojtaszczyk
Tom
5
sześcioksięgu Centrum Galaktyki
redakcja: Wujo Przem
(2015)
Prolog
Prawdziwe Centrum
Toby przyglądał się, jak ojciec spaceruje po kadłubie statku.
skafander nastawiony na maksymalne odbijanie promieniowania.
Srebrzysta sylwetka,
Człowiek lustro. Światło gładko ześlizgiwało się po skafandrze, migotliwe od
fosforescencji gwiazd i gazu. Toby mógł śledzić płynne, powolne skoki Killeena jak
zmarszczkę falującą na ognistym tle.
– Tato! – zawołał przez com.
– Co? Och... – zaskoczenie Killeena słychać było nawet przez skwierczenie zakłóceń w
comie. – Czemu wyszedłeś na zewnątrz?
– Załoga zastanawia się, dlaczego ty tak długo tu jesteś.
Oczywiście Killeen jako kapitan Argo mógł robić, co tylko chciał. Ale Toby wyczuł
narastającą wśród oficerów niepewność. Ktoś musiał coś przedsięwziąć, coś powiedzieć, więc
naciągnął obcisły kombinezon i ciężko tupiąc butami, wyszedł na zewnątrz.
Ostatnio kapitan Killeen trzymał się z dala od innych. Wychodził tu, żeby pospacerować
po obłych krzywiznach kadłuba statku i rzadko zostawiał pasmo swojego comu otwarte.
Teraz powiedział z rezerwą:
– Prowadzę nawigację. Obserwuję.
Kiedy zbliżał się do Toby’ego przez tępy dziób Argo, jego wodnisty obraz wydawał się
rozpływać, roztapiać w świetle. Przez moment odbijała się w nim niczym w lustrze czarna
głębia najbliższej chmury molekularnej i na tle dalekiego, spalonego oranżu usianego
gwiazdami gazu Toby zobaczył człowieka cień.
– Możesz robić to z mostku – zwrócił mu uwagę.
– Stąd mam lepsze wyczucie. – Killeen podszedł bliżej. Przez niewielki wizjer skafandra
widać było jego surową minę.
Toby zobaczył, jak wymizerowaną twarz ma ojciec, w jakim jest posępnym nastroju.
Mimo to postanowił jakoś do niego dotrzeć.
– Zgłoszono następny tuzin chorych. – Killeen zacisnął wargi, ale nic nie powiedział.
Toby zawahał się i zebrał na odwagę. Tato, umieramy z głodu! Te ogrody, które
straciliśmy, już nie odrosną. Przyjmij to do wiadomości!
Killeen gwałtownie się odwrócił i z wprawą przesunął magnetyczne buty w zerowej
grawitacji.
– Przyjmuję! Tylko że my nie znamy już żadnych techonosztuczek. Nawet najlepsi
specjaliści nie potrafią doprowadzić do ponownego odrostu drzew i wykiełkowania roślin.
1
Nie ma z nich żadnej pomocy. Usiłuję coś wymyślić, dociera to do ciebie? Toby cofnął
się mimo woli; ostry niczym krzemień gniew Killeena był nagły i przerażający. Zaczerpnął
powietrza i powiedział niepewnie:
– Czy nie powinniśmy... czy nie możemy... zrobić czegoś innego?
Killeen popatrzył na niego posępnie.
– Na przykład czego?
– Podlecieć do któregoś z tamtych? – Toby z nadzieją pokazał palcem niewyraźne,
metaliczne plamki światła, które unosiły się daleko przed Argo. Ni to chmury, ni to świetlisty
pył. Sztuczne.
– Nie wiemy, czym są. Najprawdopodobniej to robota zmechów. Wiele budowały w
pobliżu Prawdziwego Centrum. – Killeen wzruszył ramionami.
– A może to robota ludzi, tato.
– Wątpliwe. Przerażająco dużo czasu minęło, odkąd ludzie żyli w kosmosie.
– To tylko przekazy historyczne. Nie będziemy wiedzieli, dopóki się nie przekonamy na
własne oczy. Zgodnie z naszym dziedzictwem jesteśmy łupieżcami, tato! Rodzinę aż skręca,
żeby wysiąść ze statku, rozprostować nogi. Killeen patrzył z namysłem w kierunku Centrum
Galaktyki.
– Będąc kapitanem człowiek uczy się z pewnością jednego: nie należy wtykać nosa w ul
tylko po to, by powąchać miód. Te rzeczy, nawet jeżeli nie byłyby zmechowe, są pewnie
nieprzyjazne. Wszystko robi takie wrażenie.
Toby puścił tę uwagę mimo uszu. Minął już ponad rok, a Killeen wciąż jeszcze nie
otrząsnął się po śmierci swojej kobiety, Shibo. Wypełniał obowiązki kapitana, lecz często
bywał zamknięty w sobie, melancholijny, markotny. Coś takiego byłoby może do przyjęcia u
członka załogi, ale nie u kapitana. Odbijało się na morale i płacili za to zbyt wysoką cenę.
A przecież, myślał Toby, Killeen ma pewnie rację. Lecieli prosto do Centrum Galaktyki,
gdzie działały niezmierzone, obojętne energie. Olbrzymie, groźne słońca. Płonące chmury
pyłu i gazu. Moc przekraczająca wszystko, czym mógłby pokierować marny człowiek. I
gdzieś w obrębie tego działały umysły mogące iść w zawody z szaleńczym wirowaniem
gwiazd.
Wystarczająco dużo nauczył się z historii, by wiedzieć, że ludzie rozwijali się w pobliżu
gwiazdy odległej o dwie trzecie drogi od środka galaktycznej spirali do jej skraju.
Galaktyka była wirującym dyskiem, jak zabawka – tylko że większym, niż mógł objąć
ludzki umysł. Gdzieś tam na Starej Ziemi, daleko od kataklizmów Prawdziwego Centrum,
życie było łatwe i spokojne.
Podczas któregoś z ćwiczeń instruktażowych kazano mu wyobrazić sobie pudło o boku
długości jednego roku świetlnego, odległości, na przebycie której światło potrzebowałoby
całego roku. Daleko, w pobliżu legendarnej Ziemi, w tym pudle znalazłaby się może jedna
jedyna gwiazda.
2
Tu, w Centrum Galaktyki, w takim pudle mieściły się miliony gwiazd. Słońca tłoczyły się
na niebie niby rozżarzone kulki. Spowijały je burzliwe serpentyny czerwonych gazów.
Gwiazdy roiły się niczym rozzłoszczone pszczoły wokół centralnej osi – niebieskobiałej
jasności samego środka.
– Moglibyśmy podlecieć do któregoś z nich, żeby tylko popatrzeć – powiedział Toby
cicho.Killeen potrząsnął głową.
– Może rozwiązałoby to jeden problem, a powstałby następny. Gorszy.
– Tato, my umieramy z głodu. Musimy coś zrobić.
Killeen odwrócił się i gniewnie, wielkimi krokami odszedł po zniszczonej, pooranej
powłoce. Magnesy przywierały do metalu z twardym podzwanianiem, które Toby wyczuwał
przez własne buty. Poszedł za ojcem. W tym miejscu chodzenie wymagało osobliwego kroku,
trzeba było płynąć między jednym stąpnięciem a drugim, pilnować, żeby przywieranie butów
tylko zwiększało pęd. Szarpnięciem uwalniało się but od podłoża, odpychało w przód i
zaczynało następny ślizg. Toby radził sobie z tym dobrze, ale nie był w stanie dotrzymać
kroku ojcu.
Argo przyniosła ich tutaj z szybkością bliską prędkości światła, pochłaniając plazmę
magnetycznymi czerpakami. Paliwa było mnóstwo, coraz gęstszego w miarę zbliżania się do
Centrum. A przecież przypadkowe odpryski skał powyginały i pokryły pęcherzami lśniącą
powłokę statku. Teraz lecieli wolniej i Killeen wykorzystał okazję, żeby jako tako
bezpiecznie pospacerować po kadłubie. Argo przyłączyła się tu do cyrkulacji materii krążącej
wokół Prawdziwego Centrum z szybkością równą jednej tysięcznej prędkości światła.
Killeen dotarł do pasma obłych bąbli i zatrzymał się, jakby stanął u stóp prawdziwej góry
na dalekiej rodzimej planecie. Statek był wspaniałą konstrukcją ich przodków, pojazdem tak
wielkim, jak cała góra. Za nim wypiętrzała się rozległa czarna chmura, przypominająca plamę
atramentu na tle płonących gwiazd.
Kapitan odwrócił się i znowu popatrzył na syna. Kiedy Toby się zbliżył, zobaczył, że
twarz ojca przybrała smutny wyraz.
– Gdyby tylko były tu jakieś planety...
– Jak słyszałem, nie może ich być – powiedział stanowczo Toby w nadziei, że uda mu się
znowu skierować rozmowę na realia.
– Dlaczego? – zapytał Killeen ostro.
– Popatrz na te gwiazdy! Przelatują jedna obok drugiej tak blisko, że do czysta obdarłyby
słońca z planet.
– No to planety zaczęłyby się unosić wolno, zgoda. I co z tego? upierał się Killeen.
– Byłyby wolne, pewnie. I zamarznięte. Za daleko od jakiegokolwiek słońca.
Żadnej wegetacji roślinnej. Żadnego jedzenia.
Killeen popatrzył z tęskną zadumą w dal.
– Więc w całej tej wspaniałości nie ma miejsca na życie?
3
– No właśnie. I dla nas pewnie też tu nie ma miejsca. – Toby zaryzykował to twierdzenie,
żeby zmusić ojca do otrząśnięcia się z iluzji. A może nawet do przemyślenia na nowo tej
ryzykanckiej wyprawy do Prawdziwego Centrum. Killeen rzucił mu niemal żałosne
spojrzenie.
– Musimy lecieć dalej.
– Dlaczego? Poziomy promieniowania są tak wysokie, że Argo z trudem je blokuje.
Wystarczy, że wyjdziesz tu na zewnątrz, a już narażasz się na silne napromieniowanie.
– To nasz obowiązek, mówię ci.
– Tato, obowiązki masz przede wszystkim wobec Argo, wobec własnej załogi.
– Coś jest w pobliżu Centrum Galaktyki. I musimy się przekonać, co to takiego.
Toby parsknął. Oczy Killeena zwęziły się, ale jego syn mówił sobie, że przemawia w
imieniu większości załogi. To również było jego obowiązkiem. Odezwał się z goryczą:
– Zapleśniałe stare kroniki napomykają... napomykają!... o czymś. To wszystko. I dla
czegoś takiego mamy...
Urwał, kiedy Killeen gwałtownie odwrócił się do niego tyłem. Zwiesił głowę. Toby
widział, że ojciec walczy ze sobą, szamocze się z mrocznymi demonami, których jego syn
nigdy nie miał w pełni poznać.
Dostrzegał je tylko przelotnie w zwięzłych zdaniach ich rozmowy, niedokończonych
gestach, zawoalowanym języku poruszających się ramion, marszczeniu brwi i nagłych,
otwartych spojrzeniach, które na moment ujawniały nagie emocje. Kapitan nigdy nie otwierał
łatwo serca, nawet przed własnym synem. A może nawet przed Shibo... kiedy jeszcze żyła.
Killeen uginał się pod ciężkim brzemieniem. Strata Shibo. Obecne niejasne stosunki z
synem. Zbliżający się wir Prawdziwego Centrum. Toby wiedział, że wszystko to kipi w
umyśle ojca jak jakaś niezdrowa zupa.
Kapitan wpatrywał się w niebieskoczarną masę, która niczym mur wznosiła się obok
Argo. Według instrumentów statku, była to splątana, atramentowa chmura pyłu i prostych
cząsteczek. Ale Killeen nigdy nie miał zaufania do lapidarnej diagnostyki na mostku Argo.
Już przed laty wytworzył w sobie nawyk prowadzenia rozpoznania z kadłuba, gdzie był
wolny od pocieszającego, wydelikacającego, sztucznego otoczenia. A przynajmniej tak
twierdził. Toby podejrzewał, że ojciec po prostu lubi wydostać się z zamknięcia w Argo.
Niedaleko padło jabłko od jabłoni.
Posępne chmury, takie jak ta, pocętkowały przytłaczający blask Centrum Galaktyki.
Czarne znaki przestankowe na orgii gwiezdnego ognia. Killeen wytyczył taki kurs Argo,
żeby zasłonić się tą chmurą jak tarczą przed zabójczym promieniowaniem. Argo sunęła
powoli wzdłuż zawoalowanych, mętnych włókien, a Toby przyglądał się, jak twarz ojca
ściąga się, marszczy w grymasie... i nagle przybiera wyraz zdumienia.
– Tam! – pokazał Killeen. – To się rusza.
Toby nacisnął kciukiem kontrolkę na kołnierzu. Komputer w hełmie wydłużył ostrość
widzenia i przestawił się na podczerwień, co przesunęło pole widzenia w głąb chmury.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin