Gregory Benford - Centrum Galaktyki 2. - Przez morze słońc.pdf

(2488 KB) Pobierz
In The Ocean of Night
Tłumaczył:
Cezary Frąc
Tom
1
sześcioksięgu Centrum Galaktyki
redakcja: Wujo Przem
(2015)
Davidowi Hartwellowi
Po ostatecznym “nie” nie pojawia się “tak”,
A od niego zależy przyszłość świata.
“Nie” było nocą. “Tak” jest dzisiejszym słońcem
Walace Stevens
1
CZĘŚĆ PIERWSZA
2056 RA
1.
Ogień kotłuje się za rufą, pchając statek z prędkością bliską tej, z którą rozchodzi się
światło. Magnetyczne gardziele marszczą gładkie pole dipolowe.
Strzała mknąca poprzez czerń...
Niebiesko-biały pióropusz syczącego wodoru...
Granitowoszara asteroida napędzana przez ryczący palnik gazowy...
Zasysa pył międzygwiezdny. Miesza go w kotle izotopów. I wypluwa je, ultrafioletowy
płomień w przepastnej otchłani.
Wewnątrz statku Nigel Walmsley jadł ostrygi.Resztka wina, pomyślał markotnie,
zaglądając do kubka. I tak było. Jeśli można wierzyć plotce, nikt inny na statku nie zabrał
więcej niż butelkę i zapas został znacznie nadwątlony w ciągu dwóch minionych lat.
Podniósł kubek i przełknął ostatni schłodzony haust. Pinot chardonnay zmył lekko
metaliczny smak ostryg, pozostawiając tylko aromat morza i soczystą fakturę, wspomnienie
Ziemi. Nigel z rozkoszą wysączył z muszli resztkę zimnego płynu. Osiem lat świetlnych od
Ziemi, wyciszyło się echo Golfsztromu.
– Takie jest życie – mruknął Nigel.
– Aha... co?
Zdał sobie sprawę, że zaniedbuje swojego gościa. Z drugiej strony, Ted przybył bez
zapowiedzi, i to dokładnie w porze kolacji.
– Wątpię, czy będę w stanie zastąpić czymś kalifornijskie chardonnay, a już z pewnością
nie ostrygi.
– Aha. Nie, nie sądzę. Jesteś... jesteś pewien, że te ostrygi były jeszcze dobre? – Ted
Landon niezdarnie zmienił pozycję.
– Zostały zapakowane próżniowo na lata, więc w czym problem? -Nigel wzruszył
ramionami. – Zobaczymy. – Rozłożył się na macie tatami, omal nie strącając łokciem lampki
z laki. Teda krępowała jego nagość. Sam siedział ze skrzyżowanymi nogami, co nie było
wygodne. Znów się poruszył, przesuwając ścierpnięte nogi. Cóż, nie miał wyboru; Nigelowi
brakło czasu, żeby sklecić parę krzeseł w warsztacie.
Ted wyjął kapciuch.
– Mogę?
Nigel pokiwał głową. W czasie posiłku miałby zastrzeżenia, ale Ted zapewne już to
wiedział. On wiedział wszystko. Mieli długą na metr charakterystykę jego osobowości, nawet
w ferrytowym archiwum. Sam ją widział.
2
Ted rozpoczął niespieszny, wykonywany z pietyzmem rytuał nabijania fajki.
– Wiesz, kiedy usłyszałem, że planujesz mieszkanie w Strefie Niskiego Standardu,
pomyślałem, że lubisz ascetyczny tryb życia. Ale tutaj jest kapitalnie.
Nigel pokiwał głową i rozejrzał się po salonie, próbując ujrzeć go oczami Teda.
...karmazynowy wazon z bladożółtym kwiatem, tacka z samotnym płatkiem tlącego się
kadzidła, szkatułka z drewna lękowego, cienkie jak pajęczyna tapety na ścianach, ukośne
ostrza żółtego światła pociągające w górę pyłki kurzu – a niech jeszcze Ted poczuje potrzebę
i znajdzie ubikację, otwór ocembrowany porcelaną prosto z Korei, przykrywany drewnianą
klapą, po obu stronach kamienie pod nogi w kształcie stóp dla tych, którzy wolno się uczą:
przykucnij i wypróżnij się, po co zakładać maskę na cenną chwilę dnia...
– O co biega? – zapytał Nigel, przeskakując na transatlantycki slang.
Ted popatrzył na niego bez wyrazu, nadal lekko rozdrażniony.
– Reorganizuję personel.
– Ty jesteś nowym dyrektorem fabryki.
– To nie jest trafne określenie, ale... słuchaj, Nigel, czeka mnie parę trudnych decyzji.
– Faktycznie.
Ted uśmiechnął się. Uśmiech był krzepiący i szeroki, ale przelotny – zniknął równie
szybko, jak się pojawił.
– Dotychczas brałeś udział w operacjach zewnętrznych.
– W sieci, tak. – Nigel był za stary, by wykonywać pracę, siłą własnych mięśni, lecz nikt
nie miał zastrzeżeń do jego koordynacji ruchów i refleksu. Z tego względu, co prawda
wspomagany przez stały medserwis, został połączony z serworobotami, które pracowały na
zewnątrz statku.
– Widzisz, mam długą listę oczekujących na ten rodzaj pracy, a ty jesteś...
– Za stary – dopowiedział bez ogródek Nigel.
– Cóż, mnóstwo ludzi tak uważa. Kiedy dojdzie do głosowania, kto i co będzie robić w
przestrzeni Izydy, dostaniesz mnóstwo czerwonych chorągiewek.
-Nic dziwnego.
– Jestem tutaj, aby prosić cię o rezygnację. Wycofanie się z operacji zewnętrznych.
– Nie.
– Co?
Z pewnością nie mogło to być takie trudne do zrozumienia.
– Nie.
– Ale głosy naszej społeczności są prawie decydujące.
– Nie, są zaledwie sugestią. Moi koledzy z zespołu nie wyleją mnie w taki sposób. To ty
jesteś strukturą dowodzenia, Ted. Z pewnością wiesz, że możesz uchylić każdy wynik
głosowania z wyjątkiem bezwzględnej większości.
– Cóż...
– Mamy tysiąc dwustu sześćdziesięciu sześciu głosujących i wątpię, żeby większość
3
chciała mnie wysiudać. Większość albo nic nie wie o mojej pracy, albo o nią nie dba.
Ted miał drobny nawyk. Zaciskał szczęki i napinał usta tak nieznacznie, że Nigel ledwo
dostrzegał, jak blednie czerwień jego warg. Potem zwierał zęby i pocierał nimi o siebie
delikatnie i metodycznie, jakby je ostrzył. Mięśnie pofałdowały skórę na jego szczęce.
– Teoretycznie, Nigel, masz rację.
– Otóż to.
– Ale ze względu na dobro społeczności musisz zrozumieć, że aktywna opozycja
znaczącej mniejszości jest, no cóż, sprzeczna z długofalowymi interesami naszej misji i...
– Cholera jasna!
Ted znów zazgrzytał zębami, napinając mięśnie żuchwy.
– Uważam, że alternatywne zajęcie uznałbyś za całkiem atrakcyjne.
– Mianowicie?
– Ciężka praca w odlewni.
Topienie skały asteroidy, wywoływanie naprężeń wstępnych w materiale z celu
polepszenia jego własności wytrzymałościowych, posługiwanie się laserowymi nożami i
wiązkami elektronów.
– Wgniazdowany?
– Eee... tak, jasne.
Podłączają cię do wielkich maszyn przez gniazda umieszczone na biodrze, kolanie, łokciu
i nadgarstku. Delikatne elektroniczne interfejsy połączone są bezpośrednio z nerwami. Wtedy
czujesz maszynę, czujesz jak maszyna, pracujesz jak maszyna, służysz maszynie, jesteś
maszyną.
– Nie.
– Ostatnio często używasz tego słowa, Nigel.
– Jest wyjątkowo ekonomiczne.
Ted westchnął – spontanicznie czy z wyrachowaniem? Trudno powiedzieć – i zacisnął
wielkie ręce na kolanach. Było mu niewygodnie w pozycji zazen, nawet bez butów. Z
jakiegoś powodu większość gości siadała w ten sposób, choć sam Nigel zwykle rozkładał się
na poduszkach. Być może kanciasta prostota orientalnego wnętrza narzucała ludziom w nim
przebywającym dyscyplinę prostowania kręgosłupa. Jemu to otoczenie sugerowało coś wręcz
przeciwnego.
– Nigel, wiem, że nie chcesz odchodzić od operacji zewnętrznych, ale myślę, że po
przejściu do odlewni poczujesz się...
– Jak ostemplowany znaczek.
Ted poczerwieniał.
– Do licha, od każdego członka załogi spodziewam się poświęcenia! Proszę cię o zmianę
pracy, choć w zasadzie...
Nigel machnął ręką, nakazując mu milczenie. Odkrył, że ten gwałtowny gest, kończący
się wysunięciem palca wskazującego, prawie zawsze powstrzymuje szybkostrzelne słowne
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin