Feehan Christine - Mrok 8 - Mroczna legenda.pdf

(1738 KB) Pobierz
Feehan Christine
Mroczna Legenda
1
ROZDZIAŁ 1
Obudził się zdezorientowany, głęboko w ziemi. Najpierw poczuł głód. Ale nie był to
zwykły głód, tylko skręcające wnętrzności łaknienie. Umierał z głodu. Każda komórka je- go
ciała domagała się pożywienia. Leżał tam w głuchej ciszy, a głód wżerał się w niego jak
szczur. Atakował nie tylko ciało, ale także umysł. I dlatego lękał się. Lękał się zarówno o
ludzi, jak i o Karpatian. Lękał się o własną duszę. Tym razem ciemność szybko się
rozpościerała i zagrożona była także jego dusza.
Co lub kto miał czelność zakłócić jego sen? I co ważniejsze, czy zakłócił sen Luciana?
Gabriel zamknął brata pod ziemią przed wieloma wiekami. Tak dawno,
że
już nawet nie
pamiętał, ile czasu minęło od tamtej chwili. Jeśli Lucian też się obudził, jeśli jego spoczynek
zakłóciły te same poruszenia na powierzchni, bardzo możliwe
że
podniesie się z grobu, zanim
Gabriel zbierze siły, by go zatrzymać.
Ogromnie trudno było mu zebrać myśli, gdy dręczył go ten straszliwy głód. Jak długo
leżał w grobie? Wyczuł,
że
na zewnątrz słońce już zachodzi. Po tylu wiekach jego
wewnętrzny zegar nadal potrafił wyczuć zachód słońca oznaczający początek ich czasu: istot
nocy. Ziemia niespodziewanie się poruszyła. Serce Gabriela zabiło mocno. Zbyt długo czekał,
zbyt dużo czasu poświęcił na ustalenie swojego położenia, na oczyszczenie zamglonego
umysłu. Lucian podnosił się z grobu. I będzie tak samo wygłodniały jak on. Będzie
nienasycony. Nic go nie powstrzyma, a z pewnością nie ktoś tak osłabiony jak Gabriel.
Gabriel nie miał wyboru, przedarł się więc przez warstwy ziemi, pod którymi spoczywał
od tak dawna, pod którymi zapadł w wieczny sen, wtedy gdy przywiązał Luciana do siebie i
postanowił zakopać się
żywcem.
Walka na paryskim cmentarzu była długą straszliwą bitwą.
Zarówno Gabriel, jak i Lucian doznali wielu poważnych ran, ran, które powinny ich zabić.
Lucian zakopał się w ziemi tuż za poświęconym obszarem starożytnego cmentarza, podczas
gdy Gabriel znalazł schronienie w jego obrębie. Gabriel był zmęczony długimi stuleciami
ponurego mroku, czarnej i pustej próżni swojej egzystencji.
Los nie podarował mu możliwości wyjścia o
świcie
na słońce, jak to czyniło wielu z
jego pobratymców. Bo był Lucian. Jego brat bliźniak. Silny, bystry, wieczny przywódca. Nie
istniał nikt na tyle zręczny i na tyle potężny, kto mógłby zgładzić Luciana. Poza Gabrielem.
Gabriel wiele
żywotów
podążał za Lucianem, pomagał mu
ścigać
wampiry i nieumarłych.
Nie istniał nikt taki jak Lucian, nikt tak jak on nie potrafił polować na wampiry, zmorę ich
ludu. Lucian posiadał dar. Ale Lucian w końcu uległ zdradliwym podszeptom ciemnej mocy,
podstępnej
żądzy
krwi. Wybierając drogę wyklętych, utracił duszę i przemienił się w potwora,
takiego, jakie sam
ścigał
przez wieki. Przemienił się w wampira.
Gabriel przez dwa stulecia polował na ukochanego brata, ale tak naprawdę nigdy nie
otrząsnął się z oszołomienia wywołanego jego przemianą. Wreszcie po niezliczonych
bitwach, z których
żaden
nie wychodził zwycięski, Gabriel postanowił zamknąć brata pod
ziemią na wieczność. Gabriel
ścigał
Luciana po całej Europie; ich ostateczne starcie miało
miejsce w Paryżu, w mieście wampirów i rozpusty. Po straszliwej walce na cmentarzu, w
której obaj odnieśli okropne rany i utracili mnóstwo krwi, zaczekał, aż Lucian, niczego nie
podejrzewając, położy się do ziemi, i potem przywiązał go do siebie, zmuszając do pozostania
w grobie. Walka nie była zakończona, ale wtedy Gabriel potrafi! wpaść tylko na taki pomysł.
Był zmęczony, samotny i nie miał nic i nikogo, kto mógłby go wesprzeć. Pragnął
odpoczynku, jednak nie mógł wyjść na słońce, bo nie zgładził Luciana. Wybrał sobie
straszliwy los, martwego za
życia,
zakopanego
żywcem
na całą wieczność. Ale na lepsze
rozwiązanie nie wpadł. I nic nie powinno zakłócić ich spoczynku, lecz coś go zakłóciło. Coś
poruszyło ziemię nad ich głowami.
2
Gabriel nie miał pojęcia, jak długo spoczywał pod ziemią, ale jego organizm tak czy
inaczej pożądał krwi. Wiedział,
że
jego skóra skurczyła się i poszarzała, opinając szkielet,
jakby był starcem. Zaraz po wystrzeleniu na powierzchnię zakrył się jakimś odzieniem i długą
peleryną z kapturem zasłaniającym twarz, by spokojnie przemieszczać się po ulicach miasta
w poszukiwaniu ofiary. Ale już samo wydostanie się z grobu wyssało całą energię z jego
wysuszonych członków. Rozpaczliwie potrzebował krwi. Był tak słaby,
że
prawie upadł na
ziemię.
Kiedy już stanął na nogach, ze zdumieniem popatrzył na jakieś olbrzymie urządzenia,
które zakłóciły jego wielowiekowy sen. To coś, tak mu obce, obudziło demona tak
straszliwego,
że świat
nigdy nie będzie w stanie pojąć jego mocy. To coś uwolniło demona i
wypuściło go na wolność. Demona, który odtąd będzie największym zagrożeniem
nowoczesnego
świata.
Gabriel wziął głęboki oddech, wciągając w płuca nocne powietrze.
Natychmiast zaatakowało go tak wiele zapachów,
że
jego wygłodniałe ciało ledwie mogło je
przyswoić.
Głód dręczył go bez litości, bez ustanku, a on ze złamanym sercem uzmysławiał sobie,
że
jest bliski przemiany, bliski utraty resztek cennej kontroli. Jeśli zaspokoi głód, czający się
w nim demon powstanie. Lecz on, Gabriel, nie miał wyboru. Musiał się pożywić,
żeby
zyskać
siły do polowania. Jeśli nie wyśledzi Luciana, nie ochroni ludzi i Karpatian, kto inny to
uczyni?
Otulił się szczelniej peleryną i ruszył chwiejnym krokiem przez cmentarz. Widział, w
których miejscach maszyny naruszyły ziemię. Wyglądało na to,
że
trumny były wykopywane
i usuwane. Odnalazł miejsce zaraz za poświęconą częścią cmentarza, gdzie ziemia się
wybrzuszała. Miejsce spoczynku Luciana. Opadł na kolana,
żeby
zanurzyć dłonie w
rozkopanej glebie. Lucian. Jego brat. Brat bliźniak. Schylił głowę w przypływie smutku. Ileż
to razy dzielili się wiedzą? Krwią? Ile walk wspólnie stoczyli? Byli nierozłączni przez prawie
dwa tysiące lat, walczyli za swój lud, polo- wali na nie umarłych i niszczyli ich. A teraz
Gabriel pozostał sam. Lucian był legendarnym wojownikiem, największym pośród nich, a
jednak upadł, jak wielu przed nim. Gabriel założyłby się o własne
życie, że
brat nigdy nie
ulegnie pod- szeptowi mrocznej mocy.
Wolno się podniósł i ruszył w stronę ulicy.
Świat
zmienił się przez te długie lata.
Wszystko było inne i Gabriel niczego nie rozumiał. Był zdezorientowany, wzrok miał
zamglony. Potykając się, szedł dalej przed siebie, starając się omijać przechodniów. Ale oni
byli wszędzie i wyraźnie unikali z nim kontaktu. Zaglądał do ich umysłów. Myśleli,
że
jest
starym bezdomnym człowiekiem, może pijakiem lub szaleńcem. Nikt nie patrzył w jego
stronę, nikt nie chciał go zobaczyć. Był wychudzony, skórę miał szarą. Mocniej opatulił się
peleryną, kryjąc w jej fałdach zasuszone ciało.
Zalała go fala
świeżego
głodu, tak silnego,
że
kły same gwałtownie wyrosły mu w
ustach, ociekając
śliną
w oczekiwaniu na pożywienie. Potrzebował go jak niczego innego.
Chwiejąc się na nogach, prawie
ślepy,
szedł dalej. Miasto wydawało mu się ogromnie obce.
To nie był Paryż z przeszłości, tylko wielki, rozległy kompleks budynków i ulic.
Światło
lało
się z wnętrz olbrzymich domów i z lamp ulicznych nad jego głową. To nie było miasto, które
pamiętał, ani takie, w którym czułby się dobrze.
Powinien znaleźć sobie jakąkolwiek ofiarę i pożywić się jej krwią,
żeby
odzyskać siły,
ale silniejszy od głodu był strach,
że
kiedy zacznie, nic go już nie powstrzyma. Nie wolno mu
dopuścić,
żeby
bestia nim zawładnęła. Miał zobowiązania wobec swych pobratymców, wobec
ludzi, ale przede wszystkim wobec ukochanego brata. Lucian był dla niego bohaterem,
bohaterem, którego stawiał nad wszystkimi innymi. Bo na to zasługiwał. Złożyli sobie
przysięgę i on ją uszanuje, tak jak z pewnością uszanowałby ją Lucian.
Żaden
inny myśliwy
nie zniszczy jego brata; to było tylko jego zadanie.
3
Woń krwi go przytłaczała. Drażniła mu nozdrza z tą samą intensywnością, z jaką wżerał
się w niego głód, który przetaczał się gwałtownie przez
żyły
niczym wzburzone morskie fale.
Był tak osłabiony,
że
nie potrafiłby zapanować nad ofiarą, zmusić ją do zachowania spokoju.
A to tylko wzmogłoby moc rodzącego się w nim potwora.
- Czy mogę panu jakoś pomóc? Czy pan jest chory? - To był najpiękniejszy głos, jaki
słyszał w
życiu.
Kobieta mówiła nieskazitelnym francuskim z doskonałym akcentem, mimo
to Gabriel nie był do końca przekonany,
że
ma do czynienia z Francuzką. Ku jego
zaskoczeniu jej głos podziałał na niego uspokajająco, jakby posiadał jakieś łagodzące
właściwości.
Zadrżał. Za nic nie chciał, aby ta niewinna kobieta padła jego ofiarą. Nie patrząc na nią,
pokręcił przecząco głową i szedł dalej. Ale był tak słaby,
że
prawie się na nią przewrócił.
Była wysoka, szczupła i zadziwiająco silna. Natychmiast otoczyła go ramieniem, nie
zważając na bijący od niego odór brudu i stęchlizny. W chwili gdy go dotknęła, poczuł jak do
jego udręczonej duszy przelewa się spokój. Nie ustępujący głód nieco zelżał i dopóki kobieta
go dotykała, dopóty czuł,
że
przynajmniej w pewnym stopniu jest w stanie nad sobą
zapanować.
Specjalnie krył przed nią twarz, wiedząc,
że
jego oczach pojawiła się szkarłatna mgła
rodzącego się demona. Bliskość kobiety powinna rozbudzić w nim gwałtowne instynkty, ale
nieznajoma wpływała na niego uspokajająco. Z pewnością była ostatnią osobą, którą
wybrałby na ofiarę. Wyczuwał w niej dobroć, chęć niesienia pomocy, całkowitą
bezinteresowność. Jej współczucie i
życzliwość
stanowiły jedyny powód, dla którego by jej
nie zaatakował, dla którego nie wbiłby kłów w jej
żyłę,
choć każda komórka, każde włókno
jego jestestwa domagało się, by tak uczynił, jeśli chce przetrwać.
Doprowadziła go do lśniącej zamkniętej maszyny stojącej tuż przy chodniku.
- Jest pan ranny czy tylko wygłodzony? - spytała, - Niedaleko znajduje się schronisko
dla bezdomnych. Pozwolą tam panu spędzić noc i dadzą ciepły posiłek. Zawiozę tam pana,
dobrze? To mój samochód. Proszę wsiąść i pozwolić sobie pomóc.
Jej głos zdawał się szeptać do niego, uwodzić jego zmysły, Naprawdę bał się o jej
życie,
o swoją duszę. Lecz był zbyt słaby, by się jej oprzeć. Pozwolił,
żeby
usadziła go w
samochodzie, ale skulił się w kącie jak najdalej od niej. Teraz, gdy już nie mieli ze sobą
fizycznego kontaktu, słyszał krew krążącą w jej
żyłach
wzywającą go. Szepczącą jak
najbardziej kusząca uwodzicielka. Buzujący w nim głód powodował,
że
cały się trząsł z
pragnienia zatopienia kłów w szyi tej niewinnej kobiety. Słyszał bicie jej serca, równomierne
jak tykanie zegarka, i bał się oszaleć od tego odgłosu, Prawie już czuł w ustach smak jej krwi,
wiedząc,
że
spłynęłaby gładko do jego ust, a potem do gardła.
- Nazywam się Francesca Del Ponce - przedstawiła się ciepłym głosem. - Proszę, niech
mi pan powie, czy nie jest pan ranny, może potrzebuje pan opieki medycznej... Proszę się nie
martwić o pieniądze. Mam przyjaciół lekarzy. Oni panu pomogą. - Nie dodała tego, co
wyczytał w jej myślach:
że
często sama płaci rachunki za ubogich, których sprowadza do
szpitala.
Gabriel milczał. Tylko tyle mógł zrobić,
żeby
ukryć myśli - Lucian wpoił mu tę
automatyczną ochronę, jeszcze kiedy obaj byli bardzo młodzi. Pokusa skosztowania krwi
kobiety była przemożna. Jedynie emanująca z niej dobroć powstrzymywała go przed
rzuceniem się na nią i posileniem się, jak pragnęła tego każda komórka jego ciała.
Francesca z niepokojem zerknęła na stojącego obok niej starego człowieka. Nie widziała
wyraźnie jego twarzy, ale był poszarzały z głodu i cały aż drżał z wyczerpania. Wyglądał na
wynędzniałego. Kiedy go dotknęła, wyczuła w nim jakiś straszliwy konflikt, jego ciało
przeszywały gwałtowne dreszcze. Musiała bardzo uważać,
żeby
nie pędzić zbyt szybko do
schroniska. Czuła gwałtowną potrzebę udzielenia pomocy temu człowiekowi. Ze zmartwienia
przygryzła dolną wargę swymi drobnymi białymi ząbkami Te jej drobne białe ząbki. Cała
4
drżała od lęku, emocji, której dawno już nie odczuwała. Musiała pomóc temu człowiekowi,
musiała złagodzić jego cierpienie. Ta potrzeba była tak silna, prawie jak przymus.
- Proszę się o nic nie martwić. Ja się panem zajmę. Niech pan się wygodnie oprze i się
odpręży. - Francesca jechała ulicami, nie zważając na ograniczenia prędkości. Większość
policjantów znała jej samochód i gdy łamała przepisy, tylko się uśmiechali. Była
uzdrowicielką. Wyjątkową uzdrowicielką. To był jej dar dla
świata.
Dzięki niemu wszędzie
zyskiwała przyjaciół. A ci, którym nie zależało na pomocy lub uzdrowieniu, szanowali ją za
to,
że
była zamożna i mogła się pochwalić znakomitymi koneksjami w kręgu polityków.
Podjechała pod schronisko i zatrzymała samochód niemal pod samymi drzwiami. Nie
chciała,
żeby
staruszek musiał pokonywać zbyt długi dystans. Sprawiał wrażenie, jakby w
każdym momencie mógł się przewrócić. Kaptur jego dziwnej peleryny zakrywał włosy, ale
Francesca domyślała się,
że
są długie, gęste i staromodnie przycięte. Obiegła samochód i
wsunęła rękę do
środka
wozu,
żeby
pomóc starcowi wysiąść.
Gabriel nie chciał przyjąć tej pomocy, ale nie potrafił nad sobą zapanować. W dotyku
rąk tej kobiety było coś niezwykle kojącego, wręcz uzdrawiającego. Dzięki temu był w stanie
powstrzymywać to straszliwe pragnienie. Maszyna, w której jechali, mknęła tak prędko,
że
czuł mdłości i kręciło mu się w głowie. Musi się zorientować w
świecie,
w którym się znalazł.
Dowiedzieć się, który to rok. Poznać nowe technologie. Ale przede wszystkim znaleźć siły,
żeby
się pożywić, nie pozwalając przy tym, by demon czający się w jego duszy zdobył nad
nim przewagę. Wyczuwał w sobie szkarłatną mgłę, zwierzęcy instynkt, który budził się, by
przedrzeć się przez cienką warstwę człowieczeństwa.
- Francesca! Jeszcze jeden? Jesteśmy dzisiaj przepełnieni. - Marvin Challot spojrzał z
niepokojem na starszego mężczyznę, którego Francesca prowadziła w stronę drzwi.
Coś w tym mężczyźnie sprawiało,
że
Marvinowi stawały włoski na karku. Wyglądał
staro i miał dziwne paznokcie, za długie, za ostre. Jednakże był wyraźnie osłabiony, toteż
Marvina opadły wyrzuty sumienia,
że
nie chce mieć nic wspólnego z tym człowiekiem.
Ogarnął go wstyd,
że
poczuł odrazę do obcego, ale taka była prawda. Starzec budził w nim
wstręt. Ale nie mógł odmówić Francesce. Przekazała na schronisko więcej pieniędzy,
poświęciła więcej czasu i wysiłków niż ktokolwiek inny. Gdyby nie ona, schronisko w ogóle
by nie istniało.
Marvin z niechęcią wyciągnął rękę, by wsunąć ją starcowi pod ramię. Gabriel
gwałtownie zaczerpnął powietrza. W chwili gdy Francesca go puściła, niemal stracił nad sobą
kontrolę. Kły eksplodowały mu w ustach, a szmer płynącej przez
żyły
krwi był tak głośny,
że
nie słyszał niczego poza nim. Wszystko zniknęło w szkarłatnej mgle. Głód. Straszliwy głód.
Musiał się pożywić. Demon w jego wnętrzu z rykiem unosił swój przeklęty łeb, walcząc o
przejęcie nad nim całkowitej kontroli.
Marvin wyczuł,
że
grozi mu
śmiertelne
niebezpieczeństwo. Ramię, które próbował
pochwycić, dziwnie się wykrzywiło, kości zatrzeszczały i zazgrzytały, a na zwiędłej skórze
pojawiła się sierść. Rozszedł się dziki gryzący odór, jak od wilka. Przerażony puścił ramię.
Starzec wolno przekręcił głowę w jego stronę i Marvin ujrzał w oczach obcego błysk
śmierci.
W miejscu gdzie powinny być oczy, widniały dwa puste otwory. Marvin zamrugał i wtedy
pojawiły się czerwone
ślepia,
płonące jak u dzikiego zwierza polującego na ofiarę. Marvin nie
umiałby powiedzieć, który widok był bardziej przerażający, ale wiedział z całą pewnością,
że
za nic nie chce zbliżać się do tego starego człowieka. Oczy obcego wbijały się w niego
niczym ostre kły.
Krzyknął i odskoczył w tył.
- Nie, Francesco, nie zgadzam się. Dzisiaj nie mam już miejsc. Zresztą nie chcę tu tego
człowieka. - Głos drżał mu ze strachu.
Francesca zamierzała zaprotestować, ale coś w wyrazie twarzy Marvina kazało jej tego
zaniechać. Skinęła głową na znak,
że
akceptuje jego decyzję.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin