UKleG - Morski trakt.pdf

(897 KB) Pobierz
Ursula K. Le Guin
Morski Trakt
Searoad
Przełożyła
Maria Grabska-Ryńska
KOBIETY Z PIANY,
KOBIETY Z DESZCZU
Kobiety z piany są wzburzone, unoszą się, toczą - białe, brudnobiałe, żółtawe lub
śniade; pędzą szybko wraz z falą, chwieją się, padają i leżą zdruzgotane tam, gdzie porzuciło
je morze. Ich nazbyt pulchne ciała, krągłe biodra i trzęsące się pośladki drżą spazmatycznie
pod brutalnym naporem wiatru, który bierze je w posiadanie i rozprasza w nicość. Lecz oto
nadchodzi kolejna fala i znów tam są - białe, brudnobiałe, żółtawe i śniade, dygoczą
tarmoszone przez wiatr i nikną, nim złamie się następna długa fala.
Kobiety z deszczu są rosłe i dumne, noszą głowy w chmurach. Kroczą w tempie
sztormowego wiatru, prędko, acz z godnością. To wysmukłe córy wody i światła, które
przechadzają się po wydmach na skraju ciemnego lasu, a potem skręcają na północ, w głąb
lądu, na wzgórza. Wchodzą w wąwozy, wnikają w rozpadliny gór, stanowcze i
niepowstrzymane. Tak samo światło wnika w mrok, mgła w las, deszcz w ziemię.
BOCIANIE GNIAZDO
Jeśli ktoś chciał znaleźć w Klatsand dobry motel, jechał do Białej Mewy. Od 1964
roku prowadzili go państwo Brinnesi, nie szczędząc trudu i starań. Co parę lat ściany
szesnastu krytych gontem chatek malowano starannie na biało. W każdej był kominek,
skrzynki z kwiatami przy schodkach, w kuchence lśniący markowy piecyk i lodówka. W
ostatnich latach płaciło się tu sześćdziesiąt dolarów za nocleg w domku z widokiem na ocean,
a w sezonie letnim motel nie przyjmował dłuższych rezerwacji, lecz mimo to w każdy
weekend było tam pełno. Pani Brinnesi nosiła sukienki, nigdy spodnie, i była religijna.
Jeździła na niedzielne msze do kościoła Świętego Józefa w pobliskim miasteczku, brała
udział w rekolekcjach i katolickim ruchu kobiet. Potrafiła powiedzieć komuś prosto w oczy,
że jeśli chce urządzić głośną popijawę lub w jakikolwiek inny sposób obrażać moralność,
może sobie poszukać innego motelu w innej miejscowości. Państwo Brinnesi mieli zasady, ot
co. Niestety, syn im się nie udał. W szkole średniej mieli z nim poważne kłopoty, potem
uciekł do Portland i został kimś w rodzaju hipisa, nie wiedzieli nawet, gdzie się teraz
podziewa. Tim Merion ze stacji benzynowej słyszał od kogoś, że młody Brinnesi ma AIDS i
mieszka w San Francisco. Ale państwo Brinnesi byli dobrymi sąsiadami, a Biała Mewa -
zajazdem, z którego mieszkańcy Klatsand mogli być dumni.
Z kolei za obwodnicą, w mieszanym świerkowo-olchowym lesie, kryło się Ustronie
Hanny. Większość ludzi sądziła, że motel został tak nazwany na cześć jakiejś kobiety, ale od
starszych mieszkańców takich jak pan Voder można się było dowiedzieć, że człowiek, który
zbudował go dawno temu - jeszcze w czasach wielkiego kryzysu - nazywał się John Hanna,
pochodził z Portland, był ekscentrykiem i dorobił się na wyrębie lasów. Klatsand było
wówczas zapadłą dziurą z walącym się starym hotelem, sklepem i paroma domami oraz
garścią domków letnich rozsianych pomiędzy drogą a plażą. Rolę trasy przelotowej pełniła
jeszcze dzisiejsza obwodnica; dopiero później zbudowano drogę szybkiego ruchu wiodącą
wzdłuż wybrzeża. John Hanna postawił dla siebie chatę w lesie nad Rybim Potokiem. Zaraz
potem wzniósł drugą dla swojej żony (było to właściwie coś w rodzaju wieży, dwa pokoje,
lecz jeden nad drugim). Twierdził, że żona działa mu na nerwy, kiedy przesiaduje w jego
chacie, robiąc na drutach. Potem odwiedził go jakiś znajomek, więc John zbudował chatę i dla
niego. A że znajomych miał więcej, skończyło się na siedmiu odrębnych domkach
Zgłoś jeśli naruszono regulamin