Apostezjon - 03 - Mord zalozyci - Wnuk-Lipinski Edmund.txt

(474 KB) Pobierz
Edmund Wnuk-Lipiński




Mord założycielski





1989





Spis treści

STRONA TYTUĹOWA

I

II

III

IV

V

VI

VII

VIII

IX

X

XI

XII

XIII

XIV

XV

XVI

XVII

XVIII

XIX

XX

XXI

XXII

XXIII

XXIV

XXV

XXVI

XXVII

XXVIII

XXIX

XXX





Pamięci Kuby, którego myśli

przyczyniły się do powstania tej książki





I



Czy można dojść do prawdy, czy można prawdziwie pisać? To co piszę, czynię na własny użytek i nikt postronny nigdy tego nie przeczyta. A jednak czuję, że nie jest to prawda, a przynajmniej — nie jest to prawda pełna. Okłamuję sam siebie, choć nie wiem kiedy i jak. Wszystko jest fikcją, nawet prawda!

z „Dziennika prywatnego Wiktora Nordmanna”, materiał nie publikowany. Archiwum Główne Służb Specjalnych, sygnatura AG/1786/29



Daniel III spojrzał przelotnie na kamerę, która prowadziła go czujnie. Drzwi, widać słabo konserwowane, otworzyły się z szurgotem i owiał go zapach tanich perfum, cygar z bazaru i czosnku. Bar wypełniony był po brzegi. Przez hałaśliwy gwar z trudem przebijała się rytmiczna, niespokojna muzyka.

Przystanął na podeście schodów prowadzących do ogólnej sali i z nawyku uważnie zlustrował wnętrze. Część zgromadzonych tu ludzi tańczyła, a ponieważ miejsca było mało, tańczący tworzyli zwarte kłębowisko drgające spazmatycznie w modnym rytmie holo. Nad tańczącymi pulsowała wielobarwnym światłem ich holograficzna replika, przypominająca z tej odległości widmowe fantazje malarskie, które od kilku lat na dobre zadomowiły się w galeriach wystawowych.

Inni ludzie pili wódkę, a częściej jeszcze — wódkę pomieszaną z piwem. Zwyczaj ten wchodził w coraz powszechniejsze użycie od czasu, kiedy w telewizji ujawniono, iż ten osobliwy, oparty na starych recepturach koktajl ma mniej skutków ubocznych niż zwykła pastylka podniecająca. Daniel III skrzywił się widząc rozwrzeszczane, zaczerwienione twarze. Nie pił wódki, a tym bardziej nie zażywał pastylek podniecających. Był zawodnikiem i musiał dbać o swoje ciało.

W rogu sali dostrzegł komputer rozrywkowy. Niemal wszystkie miejsca przy pulpitach były zajęte, głównie przez mężczyzn. Dobiegała stamtąd bezładna mieszanina elektronicznych dźwięków, które dla zapalonych graczy były równie pociągające, jak gardłowy śmiech kobiet dla astronauty wracającego z dłuższego rejsu.

Daniel III zbiegł po schodach i wmieszał się w tłum. Nikt nie zwracał na niego uwagi, nawet ludzie z obsługi, ubrani w służbowe kombinezony. Poczuł się lepiej, w poprzednim barze bowiem rozpoznano go tuż po wejściu. Podszedł do zwolnionego pulpitu przy komputerze i jeszcze raz rozejrzał się po sali. Kilka ochotniczek z obsługi spojrzało na niego, ale w ich wzroku nie dostrzegł owego błysku poznania, który mógłby mu zepsuć cały wieczór. Nikt go nie rozpoznał; Apostezjon bawił się przed zawodami.

Daniel III odetchnął z ulgą i zaczął od niechcenia grać. Nie przykładał się jednak specjalnie do gry, wzrok jego bowiem błądził ciągle po kipiącej wesołością sali. Wszystkie ochotniczki były już zajęte.

Od kiedy stał się zawodnikiem, oglądał eliminacje dla amatorów w towarzystwie kobiety, bo taki był zwyczaj. Do tej pory wystarczały mu zawodówki, ale tym razem postanowił spróbować z ochotniczką. W końcu był zawodnikiem z pierwszej dziesiątki zawodowców Apostezjonu, więc mógł sobie pozwolić na pewną ekstrawagancję. Zresztą André twierdził, że ochotniczki są lepsze. Nie było powodów, aby mu nie wierzyć. Daniel III miał już dwadzieścia cztery lata. Wchodził więc w pełnię możliwości, kiedy to naturalna wydolność ciała tworzy piękną kombinację z nabytym doświadczeniem. Był dziesiąty na liście zawodowców. Ale z tej dziewiątki przed nim tak naprawdę liczyło się pięć, no, może sześć nazwisk. Pozostali byli starymi, ponad trzydziestoletnimi ramolami, którzy mogli wypaść z gry już na najbliższych zawodach. Do szczytu było niedaleko. Zamierzał go osiągnąć i pozostać na nim jak najdłużej, co — przy odrobinie szczęścia — mogło potrwać cztery, a nawet pięć lat.

Zatrzymał wzrok na ochotniczce towarzyszącej jakiemuś grubasowi. Dziewczyna była ładna; krótkie blond włosy, spięte niedbale w okolicach skroni, nadawały jej lekko szelmowski wygląd. Regularne rysy twarzy znamionowały urodzenie wartościowe genetycznie. Rozmawiała śmiejąc się często. Biel równych zębów dobrze kontrastowała z czerwienią symetrycznie wykrojonych ust. Daniel III lubił to zestawienie kolorów: biel i czerwień, czerwień i biel; śnieg i krew, śmierć i życie, dobroć i przemoc. Tajemnica bytu...

Grubas palił cygaro, jak niemal wszyscy mężczyźni na sali. Tuż przed zawodami nadszedł duży transport. Cygara zniknęły z trafik niemal natychmiast, zwłaszcza że nie były drogie i każdy praktycznie mógł sobie na nie pozwolić. Dym z cygara od czasu do czasu kierował się w stronę jej twarzy i wówczas odganiała go machinalnie dłonią, na której Daniel III zauważył staranny makijaż. Był to niezbity dowód, że ochotniczka nie była temporystką ani — tym bardziej — lovitką.

Daniel III obserwował ją uważnie. Dziewczyna, jakby instynktownie czując na sobie jego wzrok, poruszyła się niespokojnie, spoważniała i rozejrzała się po sali. Nie zauważyła jednak nic szczególnego i powróciła do przerwanej rozmowy. Rozejrzał się jeszcze raz po sali. Nie był ostatecznie zdecydowany, ale nie ulegało wątpliwości, że na tle innych ochotniczek pracujących w barze właśnie ona była najbardziej atrakcyjna. Zapragnął więc, aby towarzyszyła mu w loży dla zawodowców. Miał nadzieję, że przyniesie mu szczęście w zawodach i pomoże w wywindowaniu się o jedno, a może więcej miejsc w górę listy klasyfikacyjnej. Daniel III, jak większość rasowych zawodników, był przesądny. Toteż nigdy nie pozwolił sobie na start bez dziewczyny, która miała mu zapewnić łaski fortuny.

Szybko, jakby od niechcenia, wygrał z komputerem, co wprowadziło w zdumienie siedzącego obok faceta. Był zły na siebie za tę nieostrożność; powinien był raczej poddać się, ale nie znosił przegrywania. Wzruszył więc tylko ramionami, jakby chciał dać do zrozumienia, że ta gra była wyjątkowo prosta, i leniwym krokiem ruszył w kierunku ochotniczki.

Gdy stanął przy jej stoliku, podniosła głowę i spojrzała na niego pytająco. Nie poznaje mnie — pomyślał. — Dobry znak. Może nawet wcale nie interesuje się zawodami? Grubas odstawił kufel z piwem, wyjął chusteczkę i otarł nią usta. Był tłusty, ale nie opasły. Z szeroką, zdawało się, dobroduszną twarzą, kontrastowały oczy: stalowoszare, pancerne czułki duszy. W tych oczach Daniel dostrzegł okrucieństwo.

Grubas zaczął wycierać kark i wtedy spod kołnierza jego kombinezonu wychyliła się miniaturowa odznaka killera. Grubas był killerem! Dreszcz radosnej emocji przeszył Daniela. Wyjąć ochotniczkę killerowi to nie byle co! Nagle dziewczyna zdała mu się bardziej pociągająca niż przed chwilą. Teraz był już pewien, że tylko ona może być jego szczęśliwą maskotką. Gdyby z niej zrezygnował, byłby to zły znak przed zawodami. Stał więc nieporuszony i wpatrywał się w grubasa, który spojrzał nań niechętnie i zapytał:

— O co chodzi?

Daniel nadal nie odzywał się.

— Czy to twój przyjaciel? — grubas zwrócił się do ochotniczki, starając się nadać swojej wymowie wytworne, kosmopolityczne brzmienie. Dziewczyna zaprzeczyła powolnym ruchem głowy i wówczas Daniel III wziął kufel grubasa, wylał resztę piwa do popielniczki i powiedział:

— Za dużo pijesz, tatusiu. Idź do domu. Czas spać.

— Uch, ty swołocz! — warknął grubas podnosząc się wolno. — Ja ci... — Chwycił Daniela III za kombinezon, jakby chciał go wynieść z baru, ale ten złapał go za ręce i choć uczynił to jakby bez wysiłku, przez twarz grubasa przeleciał grymas bólu.

— Twój wieczór już się skończył, tatusiu — powiedział Daniel beznamiętnie, trzymając ręce killera w uścisku. Po chwili odepchnął go lekko i usiadł na jego miejscu. Grubas bezradnie rozejrzał się po sali, po czym szybko ruszył w kierunku wyjścia.

Daniel III spojrzał na zaskoczona, dziewczynę, roześmiał się i sięgnął po garść orzeszków.

— Dobry wieczór! — zagadnął.

— Nie bardzo dobry — odparła niechętnie. Z bliska była jeszcze ładniejsza. — Dlaczego odepchnąłeś mojego przyjaciela?

— Dzisiaj ja będę twoim przyjacielem, zgoda? Jak masz na imię?

— Candida. Dla przyjaciół — Candy.

— Ĺadne — rzekĹ‚ zdawkowo. — Czy moĹĽemy gdzieĹ› porozmawiać?

— Przecież rozmawiamy.

— Nie tutaj — przerwał jej z ledwie wyczuwalnym zniecierpliwieniem. — Za kilka minut ten grubas będzie z powrotem, A z nim cała sfora speców.

— To twój problem. — Potrząsnęła energicznie głową. — Zgłosiłam się na sześć godzin pracy społecznej. Muszę dzisiaj wyrobić zaliczenie, a poza tym — zawahała się i dodała ciszej — lubię ludziom pomagać.

— Wiem. Pomóż mi więc. Za pięć minut będzie tu niezła rozróba.

— Sam się w to wpakowałeś.

— Wolałabyś dalej siedzieć z tym spoconym grubasem?

— Taki sam człowiek jak ty. A przy tym — niebezpieczny. Strzeż się go. To... — urwała i dodała szeptem: — To killer! A teraz spływaj, bo naprawdę będziesz miał kłopoty.

— Nie ruszę się bez ciebie.

— Czy wiesz, kto to jest killer? — ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin