Chalker Jack L - Światy Rombu 01 - Lilith. Wąż w trawie.pdf

(988 KB) Pobierz
Jack L. Chalker
Lilith: Wąż w trawie
Cykl: Czterech Władców Rombu
tom 1
Prolog
TŁO KŁOPOTÓW
1
Drobny mężczyzna w syntetycznej tweedowej marynarce nie przypominał bomby. Wyglądał raczej
jak większość urzędników, operatorów komputerów i raczkujących polityków w Dowództwie Systemów
Militarnych. Oczy, jak dwa bzowe paciorki, osadzone szeroko i przedzielone orlim nosem nad małymi
ustami i potężnymi szczękami nadawały mu wygląd kogoś, na kogo nie warto powtórnie spojrzeć.
Dlatego właśnie był tak niebezpieczny.
Posiadał wszystkie niezbędne przepustki, a kiedy pyzy wejściach zdolnych zatrzymać i zniszczyć
każdego w przypadku najdrobniejszej nieścisłości sprawdzono jego odciski dłoni i wzór siatkówki oka,
przepuszczono go bez najmniejszego wahania czy opóźnienia elektronicznego. Niósł małą walizeczkę,
niezwykłą o tyle, że nie była do niego przykuta łańcuchem czy przymocowana do jego ciała w jakiś inny
sposób, a jedyne przyciśnięta mocno ramieniem. Nie zwróciła niczyjej uwagi ani nie wywołała alarmu –
prawdopodobnie była w jakiś sposób dostrojona do jego ciała.
Od czasu do czasu spotykał podobnych sobie na jasno oświetlonych korytarzach, mijał ich,
wymieniając zdawkowe ukłony, częściej zaś ignorując zupełnie ich obecność, jakby to czynił w tłumie
czy na rogu jakiejś ulicy. Nie było niczego, co by wyróżniało ich właśnie spośród zwykłych
śmiertelników, jeśli nie liczyć ich pracy i miejsca zatrudnienia. Nie dotyczyło to jednak tego drobnego
mężczyzny. Był on niewątpliwie postacią wyjątkową, skoro był bombą.
Dotarł w końcu do niewielkiego pokoiku, w którym znajdowała się końcówka komputera, a przed
nią wygodny fotel. Nie było tam żadnych symboli ostrzegawczych, żadnych potężnie zbudowanych
strażników czy robotów wartowniczych, mimo iż ten właśnie pokój stanowił przedsionek
do największych tajemnic wojskowych kosmicznego imperium. Nie było takiej potrzeby. Pojedynczy
człowiek nie był w stanie uruchomić urządzenia; włączenie go wymagało połączonej i jednoczesnej
zgody dwojga ludzi i dwóch robotów, z których każdy otrzymywał zakodowany rozkaz z różnego
i niezależnego źródła. Jakiekolwiek próby włączenia urządzenia bez równoczesnego działania
pozostałych doprowadziłyby do zablokowania komputera i terminalu i do przesłania ostrzeżenia
i zaalarmowania służb bezpieczeństwa.
Mężczyzna usiadł w fotelu, ustawił go we właściwej pozycji i otworzył walizeczkę. Wyjął jakieś
niewielkie urządzenie krystaliczne, włączył je ruchem kciuka i przyłożył do płyty zasilania terminalu.
Ekran monitora zamigotał i rozjaśnił się. Ukazały się na nim wszystkie kody dostępu, a także pytanie
do użytkownika dotyczące jego preferencji w komunikacji z komputerem: głosowa czy na ekranie. Nie
było zupełnie mowy o wydruku. Nie w przypadku tego komputera.
– Tylko na ekranie, proszę – powiedział obojętnie drobny mężczyzna, z wysokim, nosowym głosem,
bez najmniejszego śladu akcentu. Maszyna czekała. – Materiały obronne C-476-2377AX i J-392-
7533DC, szybkość maksymalna.
Wydawało się, że komputer aż zamrugał; szybkość maksymalna oznaczała bowiem czterysta wierszy
na sekundę, co stanowiło zresztą górną granicę możliwości wyświetlania informacji na ekranie. Niemniej
komputer zaczął pracować. Dostarczył obydwa plany i ukarał je na ekranie w czasie krótszym od jednej
sekundy.
Drobny mężczyzna był wyraźnie zadowolony. Do tego stopnia, iż postanowił zaryzykować i poprosić
o coś więcej.
– Główne plany obronne na wypadek stanu wyjątkowego, prędkość maksymalna, kolejność
materiałów zachowana, proszę – polecił maszynie obojętnym tonem.
Komputer wykonał polecenie. Ze względu na ilość materiału zabrało to prawie cztery minuty.
Mężczyzna zerknął na zegarek. Miał ogromni ochotę kontynuować swe zadanie, lecz każda sekunda
w tym pomieszczeniu zwiększała szansę przypadkowej kontroli. A to mu zupełnie nie odpowiadało.
Włożył swe niewielkie urządzenie do walizeczki, zamknął ją, wstał i wyszedł. W tym miejscu
popełnił jeden drobny błąd – błąd, którego nie był zresztą w stanie przewidzieć. Należało bowiem kazać
tej przeklętej maszynie wycofać i usunąć z pamięci wszystkie te kody. Jeśli się tego nie uczyniło, ten
komputer nie zachowywał się tak jak inne i pozostawał Włączony z otwartym dostępem do wszelkich
tajemnic. A kiedy „zobaczył”, że użytkownik opuścił pokój, nie skasowawszy pamięci, poinformował
kontrolerów o tym fakcie i zablokował się w oczekiwaniu na skasowanie pamięci.
Kiedy mężczyzna dotarł do pierwszych drzwi będących zarazem punktem kontrolnym, wszystko
wokół niego zaczęło się nagle walić.
Młoda kobieta przyglądała się przez chwilę czerwonemu światłu alarmowemu błyskającemu na jej
konsoli. Sprawdziła szybko, czy nie chodzi o jakąś awarię wewnętrzną urządzenia i wystukała
błyskawicznie na klawiaturze nazwę źródła kłopotów: Komputer Zawierający Bazę Danych Tylko
do Wglądu na Miejscu.
Choć sama była jedną z tych osób, które posiadały poszczególne części kodu umożliwiającego
włączenie komputera, nie mogła jednak zadawać mu żadnych pytań dotyczących zmagazynowanych
w nim danych – mogła natomiast uzyskać informację dotyczącą spraw zabezpieczenia. Wiedziała także,
iż nie brała udziału w umożliwieniu dostępu do komputera tego dnia i dlatego nacisnęła dwa klawisze,
przekazując instrukcję: Taśma z ostatniej operacji.
Ujrzała twarz drobnego mężczyzny. Nie tylko twarz Również wzór siatkówki, wzór rozkładu
temperatury i wszelkie inne informacje, które mogły być odczytane przez zdalne czujniki i zapisane.
– Tożsamość! – rozkazała.
– Threht, Augur Pen – Gyl, OG – 6, Departament Logistyki – odpowiedział komputer.
Nim zdążyła nacisnąć przycisk alarmu, dwoje współpracowników uczyniło to tuż przed nią.
Nie rozległa się żadna syrena alarmowa, nie zabłysły żadne światła i nie ozwały się dzwonki,
bo wszystko to mogłoby jedynie ostrzec szpiega. Zamiast tego, kiedy Threht dotarł do trzecich
i ostatnich już drzwi z urządzeniem zabezpieczającym, spojrzał przez wizjer i przyłożył dłoń do płyty
identyfikacyjnej, drzwi pozostały zamknięte.
Zdał sobie natychmiast sprawę z tego, iż służba bezpieczeństwa złożona zarówno z ludzi, jak i z
robotów zbliża się do niego ze wszystkich stron i doszedł do wniosku, że znaczne bezpieczniej będzie
po drugiej stronie tych drzwi. Uniósł lewą dłoń, zastygł na moment, jak gdyby zbierał siły, po czym
uderzył w pobliżu mechanizmu zamka. Drzwi się ugięły w tym miejscu, a on naparł na nie, pozornie bez
większego wysiłku, aż drzwi uchyliły się na tyle, by mógł się prześlizgnąć przez powstałą w ten sposób
szparę.
Kiedy znalazł się wewnątrz, drzwi zatrzasnęły się za nim i ciężkie zasuwy wślizgnęły się w swoje
miejsca. Była to pewnego rodzaju pułapka, pomiędzy drzwiami zewnętrznymi i wewnętrznymi,
a ponieważ była ona hermetyczna, można było usunąć z niej powietrze i pozbawić intruza przytomności.
Jednak nie w tym przypadku; dla kogoś tak dobrego jak ten mężczyzna nie było tu żadnego ryzyka.
Próżnia nie sprawiła mu kłopotów. Kopnął zewnętrzne drzwi raz, potem drugi; przy trzeciej próbie
ustąpiły. Naparł na nie z całej siły, uchylił nieco i przytrzymał nieruchomo, przeczekując gwałtowne
wtargnięcie powietrza i wyrównać te ciśnienia. Dopiero wtedy otworzył je szeroko i ruszył naprzód
poprzez główny hol wejściowy.
Przewidział trafnie: siły bezpieczeństwa dopiero w tej chwili zbliżały się do holu głównego,
a znajdujący się tutaj oszołomiony personel nie pozwalał im na szybki i bezpieczny strzał. Cztery
lśniące, czarne roboty wartownicze pędziły wprost na niego. Pozwolił im się zbliżyć, nie ukazując przy
tym żadnego lęku, czy nawet obawy. Kiedy były tuż – tuż, skoczył w kierunku tych dwóch, które
znajdowały się w pierwszej linii pchając jednego na drugiego błyskawicznym ruchem, spowodował, iż
obydwa padły na podłogę. Była to scena zupełnie niewiarygodna: drobny, zwyczajne wyglądający
mężczyzna, obalający na podłogę pozornie bez wysiłku, cztery tony ożywionego metalu.
Poruszał się teraz jeszcze szybciej i zmierzał w kierunku przezroczystych okien w zewnętrznej
ścianie holu. Szybkość jego przekraczała znacznie szybkość człowieka, a nawet robota, i kiedy dotarł
do okien, nie zatrzymał się i nie zwolnił, tylko w pełnym pędzie skoczył wprost w okno. Szyby były
bardzo grube, zdolne wytrzymać wybuch konwencjonalnej bomby rzuconej w nie bezpośrednio, ale teraz
pękły i rozsypały się jak zwyczajne szkło, kiedy przelatywał przez nie; wylądował dwanaście metrów
poniżej okien, ani na moment nie tracąc równowagi, i pobiegł w poprzek szerokiego dziedzińca.
W tej chwili utracił już element zaskoczenia. Po sposobie, w jaki pokonał pierwsze dziwi, siły
bezpieczeństwa zorientowały się, iż mają do czynienia z jakimś inteligentnym robotem i przygotowały
się na najgorsze, wysyłając przeciw niemu oddziały uzbrojonych ludzi, robotów – zabójców, a nawet
działko laserowe.
Zatrzymał się pośrodku porośniętego trawą pagórka, oceniając sytuację spokojnie i kompetentnie.
Potem obrócił się nagle, by popatrzeć na tę olbrzymią siłę ognia wycelowaną w niego i uśmiechnął się;
uśmiech zamienił się po chwili w śmiech, a miech zaczął narastać, aż stał się Czymś niesamowitym,
nieludzkim, maniakalnym, odbijającym się echem od ścian pobliskich budynków.
Wydano rozkaz otwarcia ognia, ale kiedy promienie uderzyły w miejsce, w którym przed chwilą stał,
jego już tam nie było. Wznosił się w powietrze bezgłośnie i bez najmniejszego wysiłku, a za to z
olbrzymią szybkością.
Usiłowano strzelać do niego z bron automatycznej, ale jego prędkość wznoszenia była zbyt duża.
Jeden z oficerów, trzymając laserowy pistolet w ręku, sfrustrowany wpatrywał się w puste niebo.
– Najbardziej mnie złości, że nawet nie podarł sobie spodni – powiedział.
Dowództwo Orbitalne przejęło natychmiast kontrolę nad akcją, ale pracujący tam ludzie nie byli
przygotowani na szybkość, jaką zademonstrował mały mężczyzna, nie mogli też wiedzieć, jak wysoko
się wzniesie i dokąd się uda. Na orbicie znajdowało się trzydzieści siedem statków handlowych
i sześćdziesiąt cztery statki wojskowe, plus przeszło osiem tysięcy różnego rodzaju satelitów – nie
wspominając pięciu stacji kosmicznych. Doskonałe urządzenia radarowe mogłyby go wykryć, gdyby
zmienił kurs lub pozycję i zdecydował się wylądować gdzieś na planecie, ale tak długo, jak pozostawał
w przestrzeni, musieli czekać, aż uczyni coś, co przyciągnie ich uwagę. Po prostu zbyt wiele
przedmiotów znajdowało się na orbicie, a on był obiektem za małym, by dało się go śledzić, chyba że
dostrzegło się go wpierw, nacelowało i zablokowało na nim urządzenie namiarowe.
Czekali tedy cierpliwie, gotowi rozwalić każdy statek, który nagle przyspieszył, czy chociażby
zechciał zmienić pozycję. Obserwowali też bacznie każdy z puch; gdyby ktoś próbował wejść na pokład
bezpośrednio z przestrzeni, natychmiast by o tym wiedzieli.
Robot prowadził tę grę na przetrzymane przez prawie trzy pełne dni. W tym czasie jego pierwotna
misja zakończyła się całkowitym niepowodzeniem – wiedziano już, jakie plany zdobył, i tym samym
stały się one nieaktualne – ale to, co ukradł, posiadało jednak pewną wartość, ukazywało bowiem siłę
militarną i jej rozmieszczenie, a kompetentna analiza dokonana przez specjalistów wojskowych
ewentualnego przeciwnika byłaby w stanie ujawnić sposób myślenia dominujący wśród wyższych kadr
Dowództwa Wojskowego. Nie można było jednak czekać w nieskończoność – zapasowe plany
Zgłoś jeśli naruszono regulamin