KULTURA 1998 610-611.pdf

(18752 KB) Pobierz
ISSN 0023-5148
PARYŻ
Nr 7/610-8/611
1998
R. KACZMAREK:
NA
ŚWIĘTO
PRACY
KS.
J.
TISCHNER:
EWANGELIA WEDLE SYNA
M. SKWARNICKI:
KRONIKA RODZINNA
K. WOLlCKI:
JAK
KŁOPOTY
TO NA
WOJNĘ
J.W. BOREJSZA:
LA POLOGNE RECONNAISSANTE
SPIS RZECZY
Robert Kaczmarek:
Andrzej
Koraszewski:
Gerard
Labuda:
Mariusz
Wilk:
Marek
Skwamicki:
Na
święto
pracy
......
.
.
.
...
.
Notatki
z
podróży
.
.
.
.
....
.
.
.
.
O
naturze
i
strukturze
ladtury
...
.
Zapiski
solowieckie
(XI)
.......
.
Kronika rodzinna
. . . . . . . . . .
. .
.
.
.
.
3
15
29
39
49
71
72
72
73
WIERSZE
Adam Tadeusz
Bąkowski
:
Arrythmistól
.
...
.
. . . . . .
.
..
Eremita
. . . . . . . . . . . . . . . . . .
Tadeusz
Chabrowski:
Nigdy
nas nie
było
.....
.
.
.
.
.
Ryszard
Częstochowski:
Psalm dla
Franciszka Witko
Stanisław
Dłuski
:
Rebelie.
-
Zakończenie
.
.
.
.
.
...
Tomasz Hrynacz:
Pierwszy
wers
Janusz
Szuber:
Krzysztof Wolicki:
Ewa
Berberyusz:
SMECZ:
KRAJ
Jak klopoty
to na
wojnę
Kartki
ze
skażonej
strefy
Z
ukosa
. . . . . . . . . . .
.
.
.
Pomoc dla
chOlych
w
Polsce
Szkice
OpowiadalJ.ia
Sprawozdania
74
74
77
88
PARYŻ Lipiec-Sierpień/Juillet-AoOt
1998
96
107
o
RELIGII
BEZ
NAMASZCZENIA
Dominik Morawski
:
Wyboista droga
w
stosunkach
Waty-
kan
-
Moskwa
.
.
. . . . . . .
.
.
ROK MICKIEWICZOWSKI
La Pologne Reconnaissante
Jerzy W. Borejsza:
Pan
Tadeusz (fragmenty dalszego
Juli
usz
Słowacki
:
ciągu
eposu)
.
.
.
.
. .
. .
.
..
Reduta Ordona
w
legendzie i
rzeczy-
Napoleon Nowosielski:
wis
tości
. . . . . . .
.
.
.
.
.
.
...
.
WYWIADY"KULTURY"
Przeciwko demokracji.
(Rozmowa
z
red.
Władyslawem Oszeldą)
SĄS
I
EDZI
109
I 12
120
124
Janusz Mondry:
138
Bohdan Osadczuk:
Polityka
zagraniczna
Ukrainy
Specjalistyczne studia wschodnie
NOTATKI
REDAKTORA
145
150
153
KRONIKA KULTURALNA
Archiwa i
kolekcje
emigracyjne
w
Polsce
.
.
.
...
..
..
.
.
.
.
.
....
Bolesław
Taborski:
Kontakt
'98
.
.
.
. .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
P. Szawir
Trialog :
w
poszukiwaniu Vinety
.
..
Leszek Szaruga
:
Recycling
-
metamo/fozy
....
.
.
.
Konkurs
na
pamiętniki
mlodego
poko-
lenia
wsi
polskiej przelomu
tysiąc-
lecia
...
.
.
.
.
.
.
.
......
.
.
.
.
Mirosław
Adam Supruniuk:
Ciąg
dalszy
SPISU
RZECZY na
str. 224
158
172
179
181
189
INSTYTUT
LITERACKI
WPŁATY
NA FUNDUSZ «KULTURY»
204,00
370,00
Szczepan Kowalski, Johannesburg, RSA .......
.
....... F. 1.000,00
Kazimierz Mamak, Knutange (Francja)
-
po raz 17-ty ..... F. 100,00
Seweryn Palicki, Lidingo (Szwecja)
-
dla uczczenia
pamięci
Danuty Lgockiej-G6rskiej,
byłego więźnia
obozu koncen-
tracyjnego w Ravensbruck,
zmarłej
25 stycznia 1998 r. w
Nowym Jorku
-
SEK 200,00 ....
.
..
.
............ F. 150,00
Longin E.
Sztachański,
St. Petersburg, FL (USA) - po raz
48-my - dol. 20,00
-
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
.
.... F. 120,00
Tadeusz Wyrwa,
Paryż
-
w
28-mą rocznicę śmierci śp.
Ojca,
J6zefa Wyrwy
-
ps.:
"
Furgalski", "Stary"
-
jednego z
najbliższych wsp6łpracowników
"
Hubala",
p6źniej
do-
wódcy samodzielnego
oddziału
partyzanckiego i
następnie
dowódcy 2-go Batalionu 25-go
pułku
AK .......
.
... F. 500,00
Zamiast kwiat6w na gr6b Stefana Soboniewskiego,
zmarłego
w
Londynie, szczeg6lnie
zasłużonego
dla Stowarzyszenia
Polskich Kombatant6w i Polskiego Funduszu Kulturalnego
_
Władysław Żeleński, Paryż
.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . F. 300,00
DZIĘKUJEMY
Zdzisław
Baran, Hamilton Square, NJ (USA) - dol. 34,00
..
. F.
A1ice Carls, Jackson, TN (USA) ...........•
~
. . . . . . .. F.
Na
święto
pracy
Zawsze
byłem
ciekaw, dlaczego od
niepamiętnych
czasów
na Zachodzie
robią
lepsze rzeczy
niż
u nas. Na dodatek
tamtejsze warunki pracy
były
i
są znośniejsze niż
u nas, a coraz
liczniejsze
formuły
ustawowego zmniejszania czasu pracy
rysują
obraz
zupełnie
nie
przystający
do ponurych
opowieści
ultraliberałów, według
których
powinniśmy pracować więcej
i
za mniejsze wynagrodzenie.
Tak
więc
stoimy w obliczu prawdy prostej,
łatwej
do
spostrzeżenia
i trudnej do
przyjęcia:
na Zachodzie
pracują
skuteczniej
niż
my i
mają się
lepiej. Czym
się różnią
od nas?
Czy zawsze
pracują
jak mrówki, ostrym konturem
odcinając
zachodni profesjonalizm od
słowiańskiej poczciwości?
Odpo-
wiedzi
szukałem
na
różnych
punktach obserwacyjnych i o
róż­
nych porach dnia i nocy. Oto kilka okruchów
całkiem
oczywiście niepełnego
obrazu.
Opowieść stróża
nocnego
Po
wyjeździe
z Polski
podjąłem
w
Paryżu pracę stróża
noc-
nego. Ówczesny dyrektor paryskiego biura
Solidarności
Blum-
sztajn, który
się
niczemu nie
dziwił, tłumaczył
ludziom,
że
zro-
biłem
to, bo mi
stróża brakowało
w
życiorysie. Miało
to pozo-
ry polskiego romantyzmu,
zważywszy, że
nie
przyjąłem
atrak-
cyjnych ofert z emigracyjnych sfer politycznych, w tym kilku sta-
nowisk kierowniczych. W
rzeczywistości zgłosiłem się
na tego
stróża,
bo po wieloletnim
stażu
opozycyjnym w kraju nadawa-
łem się
na zachodnim rynku pracy raczej na
stróża, niż
dyrektora.
4
Zaczynałem
ROBERT KACZMAREK
usług
NA
ŚWIĘTO
PRACY
5
zatem
dyżur stróża
nocnego wieczorem,
rozkładałem stołki
i
polegując
słuchałem
radia.
Najwygod-
niejsze
były
stołki
dyrektora,
więc
pracowicie
wynosiłem
je
z
budynku dyrekcji,
a rano
przed
siódmą odnosiłem
na
miejsce. Idylla
trwała
trzy
miesiące,
dopóki dyrektor
się
nie
zorientował
i nie
wpadł
w
szał.
Wprawdzie odwiedzanie
co
dwie godziny dyrektorskiego
obejścia
celem
sprawdzenia
jego
niepokalanego
stanu
należało
do moich
obowiązków,
ale
za-
siadanie na fotelach
było
zawodowym
błędem.
Dyrektor
pozwolił
mi na
dalszą pracę
pod warunkiem,
że porzucę
pańskie
stołki:
w tym czasie jednak
zebrałem już
sporo obser-
wacji i dalsze
stróżowanie
mnie
nie
interesowało
.
Pomiędzy różnymi doświadczeniami
najciekawsze doty-
czyło
zasad BHP,
co w
terminologii PRL - nie wiem,
czy
nadal w
użyciu
-
znaczyło
Bezpieczeństwo
i Higiena Pracy.
Pilnowałem
podparyskich
składów
wielkiej firmy naftowej
British Petroleum i wyczekiwanie na wycie syreny alarmowej
pomiędzy tysiącami
hektolitrów ropy
miało
swoje znaczenie.
Pewnej soboty
późnym
wieczorem
rozdzwoniły
się
dzwonki,
coś
wybuchnie.
Otworzyłem instrukcję,
czytam: na
dźwięk
alarmu
zadzwonić
do inspektora od
bezpieczeństwa
,
nazwisko, telefon.
Dzwonię;
senny
głos
kobiety pyta, co
się
dzieje.
Zgłasza
się
inspektor,
wyjaśniam
sprawę.
Inspektor
bez
chwili wahania
proponuje mi, bym
się
odp
...
(va te faire
foutre)
,
on
skońcZył
pracę
wczoraj o
piątej
po
południu
.
Niewykluczone,
że
poznali
się już
na inspektorze, bo
instrukcja
zaleca,
by
w
następnej kolejności dzwonić
do
inży­
niera
oddziału. Wykonuję
zatem
konieczne
czynności,
inżynier oddziału
jest
w
domu,
w
związku
z czym
mam pra-
wo
do
wykładu
o
podziale
obowiązków:
jako
stróż
nocny
jestem
kapitanem
okrętu
(maftre
du navire... )
i
mogę liczyć
tylko
na
siebie,
lub
Opatrzność.
Trzecim na instrukcyjnej
liście
jest
zastępca
dyrektora.
Dzwonię:
.
w
słuchawce
rytmiczna muzyka,
z
tła
rozbawionych
głosów
wyłania
się
dyszkant dobrze
już
nadzianego gospodarza, po
chwili
jestem
już uświadomiony,
kiedy
zastępca
dyrektora
skończył swą
pracę·
Właściwie
wystarczyłoby
to na
całość opowieści,
ale
Jest
jeszcze epilog.
Stróżowanie
na Zachodzie
należy
na
ogół
do
wyspecjalizowanego
przedsiębiorstwa
z
zewnątrz.
Wobec braku zainteresowania
wyjącym
alarmem ze strony
dyrektorów British Petroleum, pozostali mi jeszcze
przełożeni
mojej
własnej
firmy.
Zadzwoniłem więc
do
dyżurnego,
który
już
mnie nie
zawiódł. Zachować
spokój, on
zaraz przyjedzie. Po
pięciu
minutach otwieram
bramę,
wjeżdża dyżurny.
Nie pyta o nic, wycie alarmu kieruje go
do
właściwego
baraku. Wchodzimy do
środka, dyżurny
uważnie
lustruje ekrany i
wskaźniki,
nieomylnym ruchem
łapie
za
dźwignię wyjącego urządzenia
i
wyłącza
go.
Nigdy
się
nie
dowiedziałem,
co
było przyczyną
alarmu,
w
każdym
razie do rana nic w
składzie
nie
wybuchło,
z czego
niezwłocznie skorzystałem, rozstając się
z
firmą.
Z
doświad­
czenia
wynikały
dwa wnioski. Po pierwsze, alarm nie ma pra-
wa
wyć
po godzinach pracy dyrektorów.
Jeśli zaś już
zawyje,
wówczas lepiej
być
dyrektorem British Petroleum,
niż
stró-
zem nocnym.
Opowieść
kierownika
Kiedy
objąłem
kierownictwo francuskiego laboratorium,
gdzie
wcześniej spędziłem
kilka lat przed mikroskopem, sto-
sunki z kolegami
uległy przejściowemu
pogorszeniu:
różniła
nas ocena priorytetów, co
wymagało wyjaśnienia
na
rychło
zwołanym
zebraniu.
Wyłożyłem
wówczas
swoją wizję
pracy,
a w odpowiedzi Olivier, w cywilu prezes stowarzyszenia
pły­
waków,
wezwał
mnie do tolerancji:
prosilibyśmy, powiedział,
żebyś
uwzględnił,
że
ktoś
woli
wypić kawę niż pracować.
Postulat
był
tak oczywisty,
że zasługiwał
na
głębszą
uwa-
gę,
tym bardziej,
że
prezes
pływaków był
dobrym fachowcem
i
wychodził obronną ręką
z
każdej
opresji, czego o sobie nie
mogę powiedzieć.
W
szczególności wykazywał dużą
spraw-
ność kierując
studenckimi projektami
przemysłowymi;
sam
mało
ciekaw przedmiotu,
potrafił bezbłędnie wykorzystać
doskonałe
predyspozycje studentów, na
ogół
bardzo spraw-
nych, bo wyselekcjonowanych na surowym egzaminie
wstępnym.
W swojej
specjalności szkoła
uchodzi za
najlepszą
we Francji, szkoli
doskonałych
studentów i zrobi w terminie
6
ROBERT KACZMAREK
NA
ŚWIĘTO
PRACY
7
każdy
projekt
przemysłowy. Pijąc swoją kawę
prezes
radził
sobie doskonale,
więc
po co ta
gorączka?
Przypomniałem
sobie wówczas
historię
sprzed lat, kiedy
z
grupą poznańskich
studentów
odbywałem praktykę
w
Hannowerze.
Ponieważ
jako jedyny
byłem
w stanie
zagadać
po niemiecku,
więc
od razu ulokowali mnie w
ciepłym kącie
na uniwersytecie,
żebym był
pod
ręką;
w lokalnej agencji
Niemieckiej Akademickiej
Służby
Wymiany stracili
już
nadzieję, że
kiedykolwiek
przyjadą
z Polski ludzie z
językiem.
W rezultacie nie
musiałem ganiać
do wytwórni
części
zamiennych Volkswagena,
skąd
wieczorami poznaniacy
przynosili
opowieści
o piwie. Od
początku
do
końca
szychty
Niemcy gasili pragnienie,
smętnie popatrując
na
zwijających
się
jak w ukropie Polaków, którzy liczyli na to,
że pracą się
wzbogacą.
Opowiadali mi raz o osiemnastu puszkach
opróż­
nionych przez sprawnego mechanika;
jeśli
to prawda, to na
koniec
musiał być
kompletnie pijany, nie ma mowy.
Tak czy inaczej,
doszło
do awantury, bo w takich wa-
runkach nie
mogło być
inaczej. Niemcy zebrali
się
w
kupę,
otoczyli umordowanych
pracą
poznaniaków i dali im do
zrozumienia,
że
im
dokopią, jeśli
nie
przestaną podwyższać
normy.
Jeśli chcą, mogą dostać
piwa. Ale na tym koniec.
Rozmyślałem
o historii obu napojów,
oczywiście
nie z
pozycji amatora, tylko kierownika.
Zakończyliśmy
zebranie,
koledzy
się
rozeszli, a ja
rozważałem
zasady pracowniczej
zaradności:
jak
się
lubi
kawę,
to trzeba wysoko
ustawić
po-
ziom egzaminów
wstępnych. Jeśli zaś
wolimy piwo, to nie
należy brać
polskich
stażystów.
go wynagrodzenia. Wysokie bezrobocie daje im
niewielką
szansę
na znalezienie przyzwoitej pracy, a
już najmniejszą
w
wyuczonym zawodzie.
Mając
do wyboru powrót do swojego
kraju albo
włóczenie się
po ulicy,
wybierają
dalsze studia i
godzą się
na 3
tysiące
stypendium.
Pieniędzy
na tematy jest jednak coraz mniej,
przemysł
dokładnie ogląda każdego
franka, zanim
się
go
pozbędzie
.
Fabryki
szukają obniżki
kosztów
własnych
nie przez
postęp
technologiczny, tylko
reorganizację,
która najpierw oznacza
zwolnienie
zbędnych
pracowników.
Jeśli mają pieniądze
na
badania,
lokują
je raczej we
własnych
laboratoriach, co
pozwala
oszczędzić
paru ludzi.
bije to we francuskich absolwentów,
którzy dawniej, w czasach
obfitości, mało
interesowali
się
doktoratami, bo w
przemyśle
czy handlu od razu dostawali
dwa razy
więcej.
Jeszcze przed kilku laty,
każdy świeży inży­
nier z dobrej
szkoły miał kilkanaście wyśmienitych
ofert. W
grudniu
odbywało się
u nas wielkie forum
przedsiębiorstw,
które przez dwa dni
rozkładały
standy w lokalach
szkoły
i
łowiły
kandydatów. Forum odbywa
się
nadal, ale oferty
należą
do
rzadkości,
a absolwenci
spędzają
kilka
miesięcy
na
bezrobociu, czego w historii
szkoły
nie notowano.
W tej sytuacji Francuzi
wykazują wzmożone
zaintereso-
wanie studiami doktoranckimi, lecz
ilość
ofert stypendial-
nych dramatycznie
spadła.
Pewnego dnia
zgłosiła się
do mnie Sophie.
Widywałem
w przelocie na korytarzach
szkoły;
trudno
było przeoczyć,
że
bardzo
ładna.
Zwykle rynek bez
ociągania wchłaniał
dziewczyny o podobnych walorach dla
pełnienia
funkcji
reprezentacyjnych, które w praktyce
przemysłowej odgrywają
dużą rolę.
Takie panny
zarabiają
na
początku więcej niż
inżynier
w pracach rozwojowych.
Sophie nie chce
sprzedawać
swej urody, chce
robić
doktorat z magnetyzmu. Przebieg jej studiów jest
bezbłędny:
wszystkie egzaminy i
wskaźniki
dobrze zaliczone. Ile chce?
Chciałaby
9
tysięcy,
ale zgodzi
się
na
sześć. Uświadamiam
sobie,
że
tyle
może kosztować
kostium, jaki ma na sobie. No,
więc
czy dostanie
tę szóstkę?
Odwrotną pocztą
Opowieść
uczonego
Gdy
zacząłem kształcić
doktorÓw nowoczesnych techno-
logii, kandydat Francuz bez trudu
dostawał dziewięć tysięcy
franków
miesięcznie,
a absolwenci
czołowych szkół
mogli
otrzymać
jeszcze
więcej.
To
było
w roku 1992.
W
następnych
latach wiele
się zmieniło.
Przede wszyst-
kim od czasów wojny w Zatoce za doktoratem
rozgląda się
coraz
więcej
Arabów, gotowych do
przyjęcia
znacznie
niższe-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin