ROZDZIAŁ PIERWSZY
w którym Gaston de Baideaux powoli uzmysławia sobie, że należy do obozu zwycięzców i że, niestety, ma to dla niego bardzo poważne konsekwencje.
Gaston de Baideaux otworzył oczy. Oplatający mu szyję pas, jeszcze przed chwilą wrzynający się głęboko w skórę, zwiotczał w jego rękach wzniesionych nad głową. Ciemny pokój tańczył rozkołysany, zydel drżał i dygotał pod jego stopami. Echo niosło odgłos pośpiesznych kroków biegnącego człowieka. Gaston otworzył usta, zaczerpnął tchu. Zydel zadygotał. Baideaux nie zdołał odzyskać równowagi i rymnął z całej siły o ziemię. Przeszył go ból stłuczonego ramienia. Zwinął się z cichym jękiem, zaklął szeptem, a potem znów otworzył oczy. Ból wraz z brzmieniem własnego głosu momentalnie przywrócił mu umiejętność logicznego myślenia. Otworzył oczy, tym razem szerzej.
Leżał na kamiennej podłodze zasłanej źdźbłami przegniłej słomy. W strugach światła tryskających z wąskiego, zakratowanego okna widział przewrócony zydel, zasłany szmatami barłóg oraz kubeł, ani chybi na nieczystości. W dłoniach wciąż ściskał kawałek gładko przeciętego pasa, tego samego, który jeszcze przed chwilą wgryzał się w jego szyję. Uniósł brwi ze zdumienia. To był jego własny pas rycerski.
Niespodziewanie zadarł głowę do góry. Wystraszony, rozchwiany wzrok utkwił w poprzecznym wręgu, na którym, za przyczyną osobliwego kaprysu losu, nadal wisiał drugi jego kawałek. Potem spojrzał na przewrócony zydel i podświadomie, targnięty mrocznym przeczuciem, dotknął swej szyi. Wyczuł wyraźne wgłębienia w miejscu, gdzie pas wbijał się w skórę.
– Co tu się stało? – wychrypiał, nie przestając się rozglądać. – Gdzie ja jestem? Nie było odpowiedzi.
– Czyja... Czyja chciałem się zabić?
Mocne, drewniane drzwi nabite żelaznymi ćwiekami milczały uparcie, drwiąc z oszołomienia rycerza.
– Skoro tak, dlaczego mi się nie udało? – W jego ochrypłym głosie pojawiła się wątła nutka buńczuczności. – Dlaczego?
Bezwiednie przejechał palcem po krawędzi rzemienia.
„Ostro ścięte”, pomyślał.
„Kroki”, przypomniał sobie nagle. „Kroki biegnącego. Ktoś to zrobił. Ktoś przeciął pas, uchronił mnie przed śmiercią, którą sam sobie chciałem zadać, Bóg jeden raczy wiedzieć dlaczego! Ktoś mnie ocalił...”.
– Hej! – wyskrzeczał. – Hej!
Odrzucił resztki pasa, ...
szoolu