Day Sylvia - Nie igraj ze mną.pdf

(724 KB) Pobierz
Dla mojej przyjaciółki, Anette McCleave,
za jej słowa zachęty i wsparcie.
Jestem Ci wdzięczna.
PROLOG 1
Paryż, Francja, 1757
Rozpaczliwie ściskając palcami krawędź stołu, Marguerite Pic-
card poddała się zalewającej ją fali podniecenia. Dreszcz przeszył
jej ramiona. Przygryzła dolną wargę, by zdusić jęk rozkoszy.
– Nie powstrzymuj się – nakazał kochanek. – Twój jęk
doprowadza mnie do szaleństwa.
Podniosła wzrok i spod przymkniętych z rozkoszy powiek, błękit
jej spojrzenia napotkał w odbiciu lustra wzrok mężczyzny rytm-
icznie poruszającego się za nią. Pożądanie wibrowało w powietrzu
buduaru i drżało z każdym pchnięciem jego bioder. Kochając się
z nią, oddychał ciężko. Okryte złą sławą, zmysłowe usta markiza
Saint-Martin wykrzywiała rozkosz, gdy patrzył na jej zatracenie.
Jego dłonie pieściły bujne piersi Marguerite, zmuszając ją, by por-
uszała się w takim samym rytmie jak on.
Ich ciała wygięły się nagle jednocześnie od fali orgazmu. Spo-
ceni, łapali oddech z wyczerpania. Krew buzowała jej w żyłach.
Czuła namiętność kochanka, dla której wyrzekła się wszystkiego –
rodziny, przyjaciół, godnej przyszłości. Tylko po to, by z nim być.
Wiedziała, że kochał ją równie mocno. Dowodził tego każdy jego
dotyk, każde spojrzenie.
– Jesteś taka piękna – powiedział, przyglądając się jej odbiciu
w lustrze. Kiedy nieśmiało zaproponowała zmianę miejsca,
uśmiechnął się zachwycony. – Do usług – zamruczał, zrzucając ub-
ranie i ciągnąc ją do buduaru. W jego ciemnym spojrzeniu była
żądza i drapieżność, od których ogarniało ją gorąco i drżenie. Seks
5/272
był dla niego czymś naturalnym, nieodłączną częścią jego natury.
Był wyczuwalny w jego skórze, w każdej wypowiadanej przez niego
sylabie i widoczny w każdym ruchu. I był w tym niedościgniony.
Od pierwszej chwili, gdy blisko rok temu ujrzała go na balu
Fontinescu, oczarowała ją jego złota uroda. Jego karmazynowy
strój przyciągał każde spojrzenie. Marguerite przybyła na bal
w jednym celu: by zobaczyć go na własne oczy. Jej starsze siostry
szeptały o jego licznych skandalicznych romansach i bezwstydnych
zdobyczach. Był wprawdzie żonaty, ale porzucone kochanki i tak
otwarcie usychały za nim z tęsknoty, płacząc pod jego domem,
błagając o choćby chwilę atencji. Tym większa była jej ciekawość,
jaka powierzchowność skrywała takiego nikczemnika.
Saint-Martin nie rozczarował. By ująć to najprościej, nie
spodziewała się, że będzie on aż takim... samcem. Ci, którzy zwykle
oddawali się pogoni za występkami i zbytkiem, rzadko bywali
męscy. A on zdecydowanie taki właśnie był. Nigdy wcześniej nie
spotkała mężczyzny, który by tak bardzo mącił spokój kobiecego
umysłu. Markiz był wspaniały. Jego wygląd wywierał porażające
wrażenie, a rezerwa w jego zachowaniu była dodatkowym
wabikiem. Miał, tak jak ona, złote włosy i skórę, pożądała go każda
kobieta we Francji. Było w nim coś takiego, co dawało obietnicę
wyjątkowej przyjemności. W jego powłóczystym spojrzeniu czaiła
się dekadencja i zakazane uciechy – to wystarczało, by się w nim
zatracić. Markiz był dwa razy starszy od osiemnastoletniej Mar-
guerite. Miał też uroczą żonę. To jednak nie powstrzymało Mar-
guerite, by natychmiast poczuła silne pożądanie do markiza. Ani
też on do niej.
– Zniewoliła mnie twa uroda – wyszeptał jej do ucha tej pier-
wszej nocy. Stał blisko niej, gdy czekała przy parkiecie. Szczupłym
ciałem oparł się o duży filar. – Muszę za tobą podążać lub cierpieć
z powodu rozstania.
Marguerite patrzyła przed siebie, ale każdy nerw jej ciała zadrżał
od bezwstydności tego wyznania. Jej oddech przyśpieszył, a ciało
Zgłoś jeśli naruszono regulamin