Siostrzyczki - Jayne Ann Krentz.pdf

(1041 KB) Pobierz
Mojej wspaniałej redaktorce, Leslie Gelbman, która zna sekret
Rozdział 1
Cooper Island, 18 lat wcześniej…
S
tał w półmroku kuchni i zastanawiał się, którą dziewczynkę wybrać. Godzinę wcześniej obie zasnęły
przed telewizorem i spały teraz tak, jak śpi tylko młodość – głęboko, zdrowo.
Obie były w odpowiednim wieku – miały dwanaście, może trzynaście lat – na progu kobiecości. Takie
lubił najbardziej. Czyste. Niewinne. Dziewczęce. Dziewczynki z małego miasteczka, którym brakuje
wielkomiejskiego sprytu – a takie właśnie najłatwiej zastraszyć, zmusić do milczenia. Jeśli piśniesz
komuś choćby słowo, wrócę i zabiję najpierw twoich rodziców, a potem ciebie.
Domek znajdował się w pewnej odległości od hotelu, w którym odbywały się uroczystości weselne.
Babka tej drobniejszej była właścicielką Aurora Point. Matka jej przyjaciółki pracowała w hotelu. Obie
kobiety miały dziś wieczorem pełne ręce roboty. W życiu dziewczynek nie było mężczyzn – żadnych
ojców czy braci, tylko babka i matka. Nie musiał się więc nimi przejmować.
Odkąd zameldował się w hotelu, uważnie obserwował obie dziewczynki. Pomagały w
przygotowaniach do wesela, ustawiały składane krzesła, poprawiały stroiki z kwiatów na stołach.
Kiedy zaczęła się zabawa, zajęły się sobą. Najpierw grały w ping-ponga, potem zniknęły w domku i
oglądały telewizję.
Wyższa była ładniejsza, szczupła, długonoga – ale zarazem mogło się okazać, że trudniej ją będzie
opanować, właśnie ze względu na wzrost i zasięg rąk. Gdyby walczyła – a niektóre, mimo jego gróźb,
jednak walczyły – mogłaby coś strącić i narobić hałasu, a to zwróciłoby czyjąś uwagę. Z drugiej strony,
była w niej marzycielska słodycz, która bardzo do niego przemawiała. Wcześniej z wyraźną
przyjemnością aranżowała idiotyczne dekoracje, a później ślęczała nad kwiatami przy stole w bufecie.
Dorośli uśmiechali się pod nosem i pozwalali, by robiła wszystko po swojemu.
Drobniejsza nie była tak ładna, ale w jej zachowaniu i pewności siebie było coś intrygującego. Kiedy
się zameldował, zastępowała recepcjonistkę. Podała mu klucz i przekazała wszystkie niezbędne
informacje ze spokojem dorosłej osoby. Przemknęło mu przez głowę, że wyrośnie na jedną z tych
władczych suk, które wiecznie wydają rozkazy. Twarda sztuka. Musi się nauczyć, gdzie jej miejsce.
Teraz, stojąc w ciemności, zdecydował, że właśnie z nią łatwiej sobie poradzi. Przytrzyma ją jedną
ręką i ściśnie za gardło tak, żeby nie mogła krzyczeć. Ale, ją trudniej będzie zastraszyć. Być może po
wszystkim będzie musiał ją zabić, żeby mieć pewność, że nie piśnie ani słowa.
Koniec końców los zdecydował za niego. Drobniejsza dziewczynka obudziła się, ziewnęła i
poczłapała na bosaka do kuchni po wodę.
Nie zorientowała się, że tam jest, dopóki nie zakrył jej ust dłonią i nie wyniósł w ciemną noc.
Rozdział 2
M
adeline, nadal jesteś w żałobie. – Doktor Fleming oparł na biurku skrzyżowane ręce. Oprócz
zawodowej troski w jego spojrzeniu ukryła się jeszcze inna delikatniejsza, bardziej intymna nuta. –
Minęły zaledwie trzy miesiące, odkąd straciłaś babcię. Byłaś z nią bardzo blisko. Poza nią nie miałaś
żadnej rodziny. To oczywiste, że przeżyłaś traumę. Nierozsądnie byłoby teraz, gdy jesteś w tak
niestabilnym stanie psychicznym, podejmować ważne życiowe decyzje.
Za oknem słońce Arizony płonęło na bezchmurnym wiosennym niebie, jednak w gabinecie doktora
Fleminga klimatyzacja pracowała na pełnych obrotach. Madeline Chase przemarzła do szpiku kości,
wiedziała jednak, że to nie tylko wina klimatyzacji. To za sprawą Williama czuła ten chłód, aż za dobrze
znane uczucie uwięzienia, kryjące się gdzieś głęboko. Musiała uciec, i to szybko.
Założyła nogę na nogę i rozsiadła się wygodnie w miękkim fotelu obciągniętym skórą. Całe
dzieciństwo spędziła w gabinecie babci, która kierowała małą siecią butikowych hoteli i odniosła wielki
sukces. Wiedziała doskonale, co zrobić, by sprawiać władcze wrażenie. Teraz, po śmierci Edith Chase,
władza naprawdę była w rękach Madeline. Odziedziczyła w całości majątek babki.
– Gdybyś naprawdę znał mnie tak dobrze, jak ci się wydaje, wiedziałbyś, że doskonale zdaję sobie
sprawę z tego, co robię – oznajmiła. – Nie będziemy się już więcej spotykać. To moja ostateczna
decyzja.
Zdjął modne okulary w tytanowych oprawkach, odłożył je na biurko i i westchnął głęboko, całym
ciałem dając jej do zrozumienia, że to prawda, że bardzo się nią rozczarował, ale jest gotów okazać jej
cierpliwość i wyrozumiałość.
Na chwilę zatrzymała wzrok na jego dłoniach. Uważała je za jeden z jego większych atutów – jeden z
wielu, które wypisała po stronie pozytywów, gdy miesiąc temu robiła arkusz kalkulacyjny oceniający ich
związek, choć ten dopiero się zaczynał. William miał gładkie, zadbane dłonie; podobnie jak reszta jego
ciała, nie onieśmielały siłą ani rozmiarem. Kiedy mówił, często zataczały małe łuki. Dłonie mężczyzny,
który dużo czyta – książki z list literackich bestsellerów; dłonie mężczyzny, który chętnie odwiedza
modne restauracje i podziwia wystawy w muzeach sztuki nowoczesnej. Miękkie, niegroźne dłonie.
Cała reszta Williama pasowała do rąk. Jak na mężczyznę był raczej niski. Kiedy zakładała buty na
wysokich obcasach, jak dzisiaj, byli tego samego wzrostu. Podobało jej się także to, że choć fizycznie
sprawny, był drobnej budowy, bez przesadnej muskulatury.
Miesiąc temu doszła do wniosku, że będą do siebie pasować w łóżku, przynajmniej przez jakiś czas.
Jej związki nigdy nie trwały długo, gdy przekroczyły granicę sypialni. William dążył do bliskości, także
fizycznej, ona jednak nigdy nie zdecydowała się łatwo na ten krok, bo z jej punktu widzenia seks był
zawsze początkiem końca. Tak naprawdę najbardziej opowiadała jej pierwsza faza – poznawanie się.
Wtedy jeszcze mogła marzyć, łudzić się, że w końcu poznała odpowiedniego mężczyznę, takiego, z
którym będzie mogła założyć rodzinę.
– Nie musimy się rozstawać, Madeline. – William przyjął profesorski ton, ten sam, którym posługiwał
Zgłoś jeśli naruszono regulamin