W_powietrzu_Inga_Iwasiów.pdf

(1333 KB) Pobierz
Potwierdzamy z całą odpowiedzialnością istnienie rozkoszy poza Układem Słonecznym.
Załoga Sensibility X
Bolszych uspiechow w sieksie!
z interaktywnego przewodnika po Mitylenie
Poznajcie moje małe tamagotchi
Od dzieciństwa kochałam się chętnie, zanim zrozumiałam po co i dlaczego. Czasem po
to, żeby ukoić mieszkającą we mnie małą drżącą dziewczynkę, dać jej do buzi szmatkę
z makuchami, lumpka z gorzałką. Dziewczynkę zwykle grzeczną, siadającą chętnie
w pierwszej ławce i nieznoszącą odrzucenia. Poiłam, karmiłam, przewijałam i ogrzewałam
właśnie ją, swoje pierwotne wcielenie, tworząc osobisty model gry, aktywny, zanim
Japończycy wymyślili ludzkokształtne tamagotchi. Kiedy skończyłam trzydzieści lat,
znałam swoje już dość dobrze i zastanawiałam się, czy aby na pewno jest małą kobietą.
Potrzebowało godziny seksu, kieliszka płynów fizjologicznych. Rano czekało na jajecznicę,
gorący prysznic, litr gazowanej mineralnej i rozpuszczalną aspirynę. Podawałam mu
przez swoje gardło drobinki posmarowanego miodem chleba. W drodze do pracy poiłam je
wprowadzanymi właśnie na rynek soczkami Kubuś, które piłam, żeby uspokoić żołądek.
Przed obiadem spodziewało się kanapki, po obiedzie ciastek. Koło siódmej zaczynało ssać,
wierzgać, sięgać do mózgu, więc szłam w miasto uzupełnić paliwo, dzwoniłam do kogoś,
wywabiałam samców i samice z ich nor; dawałam im siebie bez ograniczeń, nie wszyscy
wytrzymywali.
Cholerne ustrojstwo, prototypowe modele bywają przesterowane. Moje tamagotchi,
nieoswojone, bez instrukcji, długo nie dawało mi chwili wytchnienia. Bez przerwy
piszczało, wrzeszczało i groziło kompletną zapaścią w razie odcięcia dostaw. Po mocnym
pocałunku, wymienionym z kimkolwiek, kto umiał oddać, kładło się we mnie mięciutko,
głaskało łapką wyściółkę mojego żołądka, przez piersi wysyłało mi do głowy cudne
obrazki – kolorowe, obłe, słodkie; pierwsze endorfinowe szoty, smakujące świeżym
balsamicznym powietrzem, spokojem nadmorskiego pejzażu w lipcowy wieczór, lodami
waniliowymi z bitą śmietaną jedzonymi w drodze powrotnej z przedszkola w lokaliku
Mors, słodkim dżemem rozsmarowanym na białej chrupiącej bułce. Smyrało mnie
milutko, mrucząc moje ulubione piosenki, ale tylko przez chwilę, potem sięgało rączką
przez powłoki brzuszne i brało sobie więcej, z czubkiem, niecierpliwie, choć nie
spuszczałam oczu z obiektu, w nadziei, że skończę, kiedy skończy, bo przecież musiałam
rano wstawać do szkoły, na wykłady, na lekcje muzyki, do redakcji, do perforowanych
Zgłoś jeśli naruszono regulamin