Rodzina Whiteoaków - Tom IV. - Młody Renny.doc

(1384 KB) Pobierz

Strona1

Mazo De La Roche

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rodzina Whiteoaków

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tom IV. Młody Renny

 

Rozdział 1. - Próba ślubu - str. 2

Rozdział 2. - W wąwozie - str. 12

Rozdział 3. - Elwira - str. 16

Rozdział 4. - Lady i sir Edwin Buckleyowie oraz Malahide Court -18

Rozdział 5. - Gość - str. 24

Rozdział 6. - Dziecko - str. 30

Rozdział 7. - Goniec przeznaczenia - str. 36

Rozdział 8. - Whiteoakowie wyruszają - str. 38

Rozdział 9.  - Meg - str. 45

Rozdział 10. - Cisza nocy - str. 54

Rozdział 11. - Miłość wzgardzona i blask miłości - str. 58

Rozdział 12. - Powrót - 73

Rozdział 13. - Rodzinne przyjemności - 76

Rozdział 14. - Pokój w Pałacach Twoich. - 84

Rozdział 15. - Maurycy i Renny - 93

Rozdział 16. - Wymiana prezentów - 98

Rozdział 17. - Deklamacja - 102

Rozdział 18. - Ogrodowe przyjęcie - 102

Rozdział 19. - Różne sceny - 110

Rozdział 20. - Stara kurtka i stara kobyła - 118

Rozdział 21. - Klacz pod wierzch - 123

Rozdział 22. - Współzawodnicy - 127

Rozdział 23. - Kwartet pod lasem - 135

Rozdział 24. - Tego samego dnia - 139

Rozdział 25. - Boney - str. 149

Rozdział 26. - Obóz wieczorem - 152

Rozdział 27. - Konkursy hippiczne  - 158

Rozdział 28. - Projekty młodości - 162

Rozdział 20. - Łabędzia pieśń - 166

Rozdział 30. - Zaręczynowy pierścionek - 171

Rozdział 31. - Ostatki Malahide'a - 177

Rozdział 32. - Idzie zima - 186

Rozdział 1. - Próba ślubu

 

Dom został doprowadzony do idealnego stanu. Robotnicy naprawili dach, umocnili zawiasy okienne, pokryli wszystkie elementy drewniane połyskliwą warstwą świeżej farby. Podcięli wybujałe dzikie wino, które wkrótce całkowicie zasłoniłoby okna                      nie pozwalając słońcu bodaj zerknąć na poczynania rodziny Whiteoak`ów                            w początkach tego lata roku 1906.

Ogrodnik tyle starań włożył w grabienie żwiru na podjeździe, że Filip Whiteoak chwilę się wahał, zanim stąpnął na tę mozaikę. Jakoś szkoda mu się jej zrobiło, chociaż takie trudy ogrodnika uważał za stratę czasu. Nie mógł jednak zaprzeczyć,                że dom po ostatnich zabiegach wygląda bardzo schludnie, trochę jak mężczyzna porządnie ostrzyżony i ogolony, i w nowym fontaziu.

Sam Filip stanowił teraz przeciwieństwo schludności. Sztruksową kurtkę na jego szerokich barach szpeciły plamy, wysokie buty z mankietami były oblepione błotem.

Niósł koszyk, w którym błyszczało dwanaście cętkowanych pstrągów. Jeden z nich jeszcze żył i skręcając się podciągał raptownie ponad śniętych towarzyszy.                           Filip wszedł na wyszorowane do połysku schodki werandy, niepewny kogo z rodziny zobaczy najpierw, gdy wkroczy do domu. A raczej kto zobaczy jego. Miał nadzieję,                że nie matka, po dzisiejszej porannej z nią sprzeczce, i nie żona, bo od razu                          by pożałował, że z tym błotem na butach i koszem pstrągów nie wszedł bocznymi drzwiami.

A jednak to żona w haftowanej białej sukni z mnóstwem falbanek właśnie schodziła ze schodów. Ruszył do niej uśmiechając się nieco bojaźliwie, a przecież bezwstydnie.

- Cześć, Molly - powiedział - śliczna jak obrazek.

Zatrzymała się tuż poza zasięgiem jego ręki. Krytycznie popatrzyła na rumieńce                       i uszarganą odzież swego urodziwego męża.

- Och, Filipie, - jęknęła - buty masz zabłocone. Mogłeś był

- Nie, nie mogłem - przerwał. - Chciałem przynieść mój połów prosto do ciebie. Prawda, że są piękne?

Zbiegła z tych paru stopni, które ich dzieliły.

- Pstrągi bardzo ładne! - wykrzyknęła. Zaglądając do koszyka, przytrzymała                                się ramienia Filipa. - Będą jutro na śniadanie. Jeden jeszcze żywy. Przykry widok, kiedy tak łapie powietrze.

- Odczuwa upał nie inaczej niż ja. Zawsze mi duszno w pierwsze ciepłe dni.

Filip postawił koszyk na podłodze i objął żonę.

- Pocałuj mnie, Molly.

Ujęła go za głowę, przytuliła twarz do jego twarzy.

- Molly, słowo daję, twój policzek jest jak kwiat.

- A twój jak tarka! Nie goliłeś się dzisiaj.

Jeżeli nie przestaniesz gderać, zapuszczę brodę i będę udawał ponurego patriarchę.

To nawet dobry pomysł. Nikt mnie tu nie szanuje, tak jak powinien.

- Nic dziwnego, skoro twoja matka arogancko się do ciebie odnosi.

- A niech tam. To dlatego, że nie może mnie tyranizować, nigdy nie mogła!

Uśmiechnął się wielkodusznie z życzliwym błyskiem swych niezwykle niebieskich oczu.

W obecności Mary nie widział świata poza nią. Stała teraz przy nim wysoka, smukła, aż chwiejna jak trzcina. W blasku dnia, zabarwionym zielenią i bursztynem witraży                z obu stron drzwi frontowych, jej jasne włosy lśniły metalicznie.

- Jak minęło popołudnie? - zapytał.

- Nic szczególnego się nie działo. Tyle że Meg pojechała do sklepów w mieście,                    a Peepsowi wyrżnął się nowy ząbek.

Chrząknięciem okazał zadowolenie z drugiej wiadomości, pierwszą skomentował okrzykiem:

- Odetchnę, kiedy Meg już skompletuje tę wyprawę! Wszystkiego jej za mało!

Ale chociaż powiedział to z wyrzutem, uśmiechał się z niezmąconą pogodą ducha.

- Ona pewnie myśli, że oprócz wyprawy nic od ciebie nie dostanie. - I natychmiast Mary dodała - Oczywiście, taka okazja zdarza się w życiu tylko raz. Dziewczyna musi          z niej w całej pełni skorzystać.

W rzeczywistości Mary Whiteoak tak bardzo cieszyło rychłe zamążpójście pasierbicy, że chętnie wszystko jej wybaczała. Jakże miło będzie, myślała, w rodzinnym kręgu bez tej upartej Meg, na każdym kroku robiącej trudności, wciąż uwieszonej                            u szyi ojca.

- Z kim pojechała do miasta? - zapytał Filip.

- Renny je odwiózł na stację. Zabrała z sobą Verę Lacey. Powinna wrócić lada moment.

- Hmm. Mam nadzieję, że z Verą. Przemiła jest ta panienka.

Pokojówka o surowym wyrazie twarzy przyszła z jadalni oznajmiając,                                      że podwieczorek na stole. Równocześnie otworzyły się jedne z drzwi wgłębi hallu                  i wkroczyła starsza pani Whiteoak. Już obchodziła osiemdziesiąte urodziny,                           ale poruszała się nadal energicznie i dopiero zaczynała pochylać swe szerokie ramiona. Pomimo letniego upału w ten majowy dzień była w sukni z grubego czarnego kaszmiru z suto plisowanym stanikiem i szeroką czarną aksamitną lamówką. Koronkowy czepek, zdobny w rozetki ze wstążeczki koloru mauve, przydawał jej wzrostu i tak słusznego. Piwne oczy, kiedyś duże, nadal błyszczały żywe i bystre. Pochodzenie i charakter wyryły bruzdy przy jej ustach, nos mocno zarysowany wprost urągał jej ukończonym osiemdziesięciu latom.

- Jak zwykle, Filipie, spóźniłeś się na podwieczorek - wykrzyknęła z wyraźnym akcentem irlandzkim.

- Nie, nie spóźniłem się, mamo - odparował Filip. - Przyszedłem zawczasu.

- Spóźniłeś się - powtórzyła uparcie. - Nie jesteś gotów. Twoje buty, twoja kurtka, twoje ręce. No Molly, spójrz. Czyż nie straszydło?

- Mnie się podoba - powiedziała Mary na przekór.

- Oczywiście! Takim jak ty, to się podoba.

Filip dał koszyk z rybami pokojówce.

- Proszę zanieść kucharce, Elizo.

- Zaczekaj, niech je zobaczę - wtrąciła się matka. Z ciekawością zajrzała do koszyka.                 - Świetny połów, co? Jeden dla mnie dziś na kolację z cytryną i pietruszką.                          Nie zapomnij, Elizo, o cytrynie i pietruszce.

- Nie zapomnę, proszę pani starszej.

Pokojówka już miała zejść do kuchni w suterenie, gdy bocznymi drzwiami przyszli                 z ogrodu dwaj starsi bracia Filipa, też ciekawi, co jest w koszyku.

Matka wzięła ich pod ręce i przyjrzała im się z uznaniem. Twarze mieli rozpłomienione od wysiłku.

- Przyjemnie się grało? Widziałam was przez okno. Dobry sposób, żeby mięśnie                    nie sztywniały - wymówiła śtywniały. - Tenis na trawie przed podwieczorkiem.

- Ja - powiedział Mikołaj odgarniając z czoła swe szpakowate gęste włosy chyba jestem już trochę za ciężki do tenisa. Bardzo się zgrzałem. Mam pięćdziesiąt trzy lata, wiecie. Myślę, że powinienem grać raczej w krykieta albo w golfa.

Matka walnęła go w ramię.

- A idź ty! Bądź w moim wieku i wtedy mów, że musisz o siebie dbać.

- Taki jak mama nigdy nie będę. Mama dożyje stu lat.

- Zobaczymy, zobaczymy.

Trzymając...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin