JACEK LUBIŃSKI-CARTE BLANCHE.pdf

(682 KB) Pobierz
Ani i Kai
Wstęp
Zgasił światło. Otulone półmrokiem kontury mebli zmiękły, jakby ktoś pokrył je szarym
filcem. Uspokoił oddech i metodycznie przesuwał wzrok po ich kształtach: stolik trzeszczy pod
byle książką, kanapę trzeba przesunąć na środek, biurko jest jeszcze cięższe.
Zatrzymał spojrzenie na wielkiej puszce białej farby, która wciąż nieotwarta stała w rogu
pokoju. Jeszcze niedawno miała być symbolem nowego początku – teraz pomoże wszystko
zakończyć. Przysunął ją na środek pokoju i ostrożnie postawił stopę na wieczku. Żyrandol wyglądał
jak martwy, pokryty szarą pleśnią pająk. Dmuchnął mocno i przed oczyma zawirowały kłęby
uśpionego kurzu. Delikatnie dotknął stalowych ramion – wciąż były ciepłe, ale można je było zdjąć
z haka. Uwolnione przewody jakby czekały przez wszystkie te lata, by teraz łapczywie zewrzeć się
w elektryzującej namiętności. Błysnęły iskry, w przedpokoju strzeliły korki. Od strony kuchni
dobiegł jęk wyłączającej się z ulgą lodówki. Wszystko ucichło. Wtedy dotarło do niego, że to samo
za chwilę stanie się z jego życiem.
Leżał na podłodze z ręką wsuniętą w wąską szparę pomiędzy kanapą a ścianą swego
dwupokojowego mieszkania. Czubkami palców ledwo udało się dotknąć wtyczki przedłużacza.
Tkwiła w ścianie od lat i teraz niechętnie dawała się ruszyć. Naparł z całych sił. Obudzony z letargu
ciężki mebel zastękał i w końcu odsunął się nieco od ściany. Ręka chwyciła klejący się od brudu
przewód. Szarpnął – wtyczka wyskoczyła wraz z gniazdkiem.
Przekładał kabel w dłoniach, próbując ułożyć owalny kształt i zamknąć go jakimś węzłem.
Trzydzieści lat temu mama wysłała go na harcerski obóz żeglarski, ale uciekł podczas pierwszego
postoju pociągu. Pamiętał trzepoczące się światło jarzeniówki w prowizorycznej „harcówce”, gdzie
odbywały się zbiórki zastępu. Wezwana do szkoły mama stała bez ruchu, blada z wściekłości albo
ze strachu. Drużynowy najpierw zapalił papierosa, a potem zaczął wyzywać. Teraz przypomniał
sobie ciepłą strużkę na udzie, która pojawiła się samoistnie zaraz po tym, gdy matka bez słowa dała
drużynowemu w twarz.
Zaczepił kabel o wystający z sufitu hak. Zawiązał supeł i założył pętlę na szyję. Stał na
puszce farby zupełnie spokojny. Wyjął telefon i otworzył folder z kontaktami. Nawet nie musiał
przewijać – wszystkie mieściły się na pojedynczym ekranie. Pominął „Pocztę głosową”, „Mamę”,
„Sekretariat szkoły” i wybrał „Wiktora”. Ostatni esemes zamiast ostatniego papierosa. Palec zawisł
bez ruchu nad klawiaturą. Schował telefon i upewnił się, że pętla przylega do szyi.
Wziął głęboki oddech, naprężył mięśnie nóg – jeśli podskoczy, siedemdziesiąt siedem kilo
powinno skutecznie przerwać rdzeń kręgowy, może nawet nie będzie bolało. Nagle poczuł, jakby
ktoś odkręcił mu w głowie zawór i wypuścił fontanny myśli.
Przez chwilę przelatywały szeroką falą, ale z każdą sekundą odrywały się jak pojedyncze
krople, skapując wprost do mózgu. Obraz widzianego przez lunetę nocnego nieba, smak pizzy
z kaparami, na którą wyskakiwali z matką od święta, rozgrzewający zapach ginu snujący się
pomiędzy bilardowymi kulami, toczącymi się wolno w rytm roztkliwiających go zawsze piosenek
Waitsa. Wtedy zaczął się wahać. Zwątpienie jednak przyszło za późno. Puszka, na której stał, pękła
i czterdziestoczteroletni nauczyciel historii, Kacper Bielik zawisł w swoim mieszkaniu na ostatnim
piętrze kamienicy w centrum miasta.
W pierwszej chwili mogłoby się wydawać, że tańczy. Nigdy tego nie lubił, a teraz jego nogi
wykonywały powtarzające się regularne ruchy, rozpaczliwie próbując znaleźć jakieś podparcie.
Jedna stopa ugrzęzła w gęstej mazi, druga nerwowo ślizgała się po podłodze. Czuł, że wdzierający
się w skórę kabel jest mocny i z pewnością nie pęknie. Choć wokół było cicho, paniczny krzyk
zaczął wypełniać czaszkę, a ruchy gęstniały niczym wylewająca się z puszki farba. Kolory i kształty
łączyły się z sobą i poprzez pojawiającą się w oczach mgłę widział już tylko stojący obok regał
i grzbiety książek. Jego
danse macabre
zbliżał się właśnie do końca, gdy ostatni drgawkowy wyrzut
nóg wytrącił książki z równowagi. Regał odchylił się, zawahał i zaraz potem przewrócił się wprost
na wiszącego Kacpra, który zdążył jeszcze pomyśleć, że – paradoksalnie – przedłużacz, na którym
wisi, właśnie skraca mu życie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin