Katarzyna Misiołek - Ironia losu.pdf

(1199 KB) Pobierz
W
otulonej dyskretnym półmrokiem letniego wieczoru sypialni było cicho
i duszno. Pomruki oddalającej się burzy przetaczały się jeszcze nad
miasteczkiem, jednak gwałtowny deszcz zdążył już ustać. Stykając się
jedynie łydkami, nadzy i błogo rozleniwieni, leżeliśmy obok siebie na
szerokim łóżku ze skotłowaną, ciemnofioletową pościelą. Za ścianą ktoś
włączył muzykę – cichy soul sączył się zmysłowo, leniwie. Przymknęłam
oczy, na jedną krótką chwilę dając się ponieść cudownemu uczuciu
odrealnienia. Muzyka pieściła zmysły w sposób, który uruchamiał
wyobraźnię. Wystarczyło zamknąć oczy i przenieść się myślami na odległe
plaże słonecznej Hiszpanii. Za oknem ktoś przeciągle zatrąbił. Natarczywy
dźwięk klaksonu wyrwał mnie z błogiej zadumy i przywrócił do
rzeczywistości.
– Która godzina? – zapytałam.
Jacek sięgnął po leżące na nocnym stoliku papierosy, pstryknęła
zapalniczka.
Za oknem zagrzmiało, najwyraźniej burza nie powiedziała jeszcze
ostatniego słowa.
– Parę minut po dwudziestej pierwszej – rzucił.
Nie znosiłam, kiedy palił w łóżku. Widząc go palącego tutaj, momentalnie
przypominałam sobie opowiadaną przez mojego dziadka historię starszej
kobiety, która spłonęła we własnej sypialni, zasnąwszy z żarzącym się
pomiędzy palcami papierosem. I jeszcze te cuchnące tytoniem zasłony
i zatęchły, niedający się wywietrzyć zapach, który przeszkadzał wszystkim,
oprócz pozbawionego węchu palacza… Nie chciałam jednak psuć nastroju,
dlatego darowałam sobie wszelkie komentarze. Zresztą spotykaliśmy się
u niego. To nie ja będę spała w przesiąkniętym dymem pokoju, więc nie do
mnie należała decyzja.
– Zjesz coś? Mam kawałek ciasta marchewkowego.
– Od kiedy jadasz ciasto marchwiowe? – zdziwiłam się.
Powiedział, że kupił je dla mnie i pocałował mnie w brzuch.
– Masz ładny pępek – zauważył.
Parsknęłam śmiechem.
– To chyba najbardziej wyszukany komplement, jaki kiedykolwiek
usłyszałam…
– Bo oryginalny ze mnie facet – mrugnął do mnie.
Wsunęłam palce w jego włosy.
– Lubię cię taką.
– Jaką?
– Pachnącą seksem – powiedział.
– Pachnącą seksem kobietę o ładnym pępku?
Roześmiał się cicho i spojrzeliśmy sobie w oczy.
– Myślisz czasem o mnie? – zapytał, gładząc moje udo.
– Czasem – przyznałam.
– Tylko czasem?
– Nie bądź zachłanny. – Pstryknęłam go w nos i poprosiłam o kawałek
ciasta.
Jacek sięgnął po popielniczkę, strzepnął popiół z papierosa i wstał z łóżka.
Zanim zostawił mnie samą w sypialni, uchylił okno. Nasycone ozonem
powietrze wdarło się do niewielkiego pokoju i radośnie poruszyło firanką.
Uniosłam się na łokciu. Powinnam już iść, ale wyjątkowo nie chciało mi się
wychodzić z pościeli. Rzadko pozwalałam sobie na takie lenistwo, jednak
tego wieczoru nie miałam ochoty dosłownie na nic…
– Proszę, królowo. Z odrobiną bitej śmietany, jak lubisz. – Jacek zjawił się
w sypialni z kawałkiem ciasta na dużym głębokim talerzu ze złoconym
brzegiem. – Wybacz, wszystkie małe talerzyki są w zmywarce.
Wzruszyłam ramionami, biorąc od niego ciasto. Smakowało wybornie i na
moment zapomniałam o kaloriach.
Błysnął flesz.
– Wiesz, że nie znoszę, kiedy robisz mi zdjęcia – skrzywiłam się.
– Jesteś piękna.
Zlizałam z łyżeczki bitą śmietanę, on pstryknął kolejne zdjęcie.
– Jesteś złośliwy. Tego o tobie nie wiedziałam – mruknęłam.
– Tylko się z tobą droczę, nie widzisz? Daj kawałek – poprosił, wskazując
na mój talerz.
Nakarmiłam go resztką marchewkowego ciasta i poprawiłam włosy.
– Powinnam się zbierać – powiedziałam.
– Daj spokój, masz mnóstwo czasu – zaprotestował.
– Sama nie wiem… Zanim dojadę do domu, będzie prawie dwudziesta
druga. Hubert dzwoni czasem ze szpitala, żeby pogadać i powinnam…
– Powiesz, że byłaś pod prysznicem. – Jacek wszedł mi w słowo
i przesunął dłonią po mojej piersi. – Nie lubię, kiedy o nim mówisz – dodał
z przekąsem.
– Cóż… Czy ci się to podoba, czy nie, to mój mąż – rzuciłam ostrym
tonem.
Nie odpowiedział.
Za oknem błysnęło. Ciemniejące niebo przecięła srebrna nić błyskawicy,
w oddali przetoczył się kolejny grzmot.
– Jacek, nie kłóćmy się. Nie dzisiaj – poprosiłam cicho, odstawiając pusty
talerz na stary drewniany stolik.
Milczał.
Wyciągnęłam do niego rękę, jednak wciąż był na mnie zły. Obrócił się do
mnie plecami i szerzej uchylił okno.
– Przecież od początku wiedziałeś, że jestem mężatką. Nie ukrywałam
przed tobą niczego, nie kłamałam… To tylko romans, odrobina zabawy.
Oboje się na to zgodziliśmy, pamiętasz? Miało być lekko, miło i przyjemnie.
Zero emocjonalnego zaangażowania, zero przepychanek, pretensji, gorzkich
żalów. Pamiętasz, jak dobrze się bawiliśmy na naszych pierwszych
randkach? Czemu nie możemy trzymać się tego, co mamy? – zapytałam
cicho.
Jacek usiadł na łóżku i ponownie pogładził moją nagą łydkę. Po chwili
zapalił kolejnego papierosa i zaciągnął się dymem. Milczeliśmy i to
milczenie pomiędzy nami zrobiło się niemal ciężkie od niewypowiedzianych
słów.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin