Piotr Patykiewicz - Zły brzeg.rtf

(8415 KB) Pobierz
Zly brzeg

                  Kiedy Żarek, syn Kościucha, wdepnął w łajno wilkołaka, myślał, że w całym jego prostym życiu nie wydarzy się nic bardziej wstrząsającego. Mylił się!

                  Nie wiedział, że będzie musiał dać się pożreć, żeby przeż. Odrzucić królewską koronę, żeby zyskać przyjaźń diabła. Urodzić się po raz drugi. Całować żaby. Powalać olbrzymy. Nie wiedział, że będzie musiał przeciwstawić sięu, jakiego ludzie po tej stronie morza nie znali od wieków. A nade wszystko nie wiedział jednego - że przed wypiciem wódki zawsze należy zapytać, z czego jądzono!

                  Y BRZEG  to historia chłopaka z rybackiej wioski, który bardzo szybko musi przemienić się w prawdziwego mężczyznę i nauczyć się, do czego sły krew miesięczna, smocza łza i jądra czarta.

                  Poznaje mściwość ludzi, zajadłość topielców i podłość księżniczek.

                  Walczy z piratami, wspina się na niezdobyte turnie i zamarza wśd śnieżycy. Jada rzeczy, jakich porządni ludzie nie rzucają nawet psom, i tuli w ramionach najbrzydszą dziewczynę, jaką widziano na tym i na tamtym, „ym" brzegu.

                  Zdobywa serca dwóch pięknych kobiet, a każda z nich jest na swój sposób niezwykła.

             
 

             
 

              * * * * * 

                  Mam trzydzieści trzy lata, trzy córki i syna. Studiowałem politologię, a potem uprawiałem wiele najrozmaitszych zawodów: byłem dziennikarzem prasy lokalnej (z sentymentem wspominam sprawozdania z wiejskich meczów piłki nożnej), ochroniarzem w supermarkecie, pomywaczem w pizzerii, robotnikiem fizycznym, parkingowym, kierownikiem klubu studenckiego, agentem ubezpieczeniowym, bukinistą - i robiłem jeszcze wiele innych rzeczy, które wyparłem ze świadomości, żeby mieć spokojny sen.

                  W fantastyce debiutowałem opowiadaniem „Czorty" („nix" 396). Przez ostatnie lata prowadziłem sklep zoologiczny.

                  To włnie za ladą tego przybytku, między jednym klientem a drugim, pisałem    . Sklep był zdecydowanie nastawiony na egzotykę (pająki, gady, owady) i to wyjaśnia ponadprzeciętne stężenie potworów w mojej prozie. Potrafię nawet dokładnie opisać, jak wygląda przewód pokarmowy węża morskiego i co należy zrobić, żeby ubićpierza krwiopijcę.

              Piotr Patykiewicz

             

 


Piotr PATYKIEWICZ

 

 



             

 


Prolog

 

             
 

                  ski jar dochodził prawie do samego morza. Dołem, pod chwiejącymi się na wietrze pióropuszami paproci, wił się strumień, a wielki księżyc odbijał się na wodzie rozedrganą plamą. Porośnięte gęstym lasem zbocza były czarne i ciche.

                  Potrącony czyjąś stopą kamień zaszeleścił w poszyciu i z pluskiem wpadł do strumienia.

                  - Który tam lezie jak ślepy dziad? - zduszony szept wybił się ponad szmer wiatru.

                  W wylocie jaru widać było nocne niebo i ciemny skrawek morza, na którym bieliły się niewyraźnie grzbiety fal.

                  - Znam to wybrzeże, urodziłem się tutaj. - Można było się domyślić, że człowiek, który to powiedział, jednocześnie wzruszył ramionami. - Nic nam już nie grozi.

                  - Kiedy wejdziemy na statek, będziesz mó gadać, ile chcesz. Ale póki co, zamknij się. Idziemy.

                  To nie byłski głos. Brzmiał, jakby należ do bardzo młodej kobiety. Zamiast odpowiedzi od przeciwległego zbocza odbił się zmieszany chrzęst kilkudziesięciu stóp, a potem spłynął razem ze strumieniem, grzęznąc w piachu wybrzeża.

                  Ludzie trzymali się cienia. Tylko chyboczące się wierzchołki młodych drzewek zdradzały, któdy szli. Jeszcze kilkakrotnie staczały się kamienie, ścigane syczącymi przekleństwami, ale nikt już nie przystawał. Głębokie, donośne westchnienie morza rozbudzało nadzieję. Wydawało się, że wystarczy poczuć pod nogami mokry piasek, zostawić za plecami pełznący przez ciemność strach, a dalej wszystko jużdzie dobrze.

                  Ktoś potknął się i przebiegł kilka kroków z rozłonymi ramionami, łapiąc równowagę. Przez mgnienie oka było całkiem cicho. Potem nagle zadudnił odgłos staczającego się po zboczu ciała.

                  - Żeby wam kulasy powykręcało! - Kobieta nie starała się jużumićciekłci. - Mówiłam, żebyście nie chlali przed drogą. Czego stoicie? Wyciągnąć go!

                  Kilka cieni wysunęło się z mroku, mąc lekki opar przesiąknięty poświatą księżyca. Ostrożnie stawiając kroki na pochyłci, ludzie zaczęli schodzić do strumienia. Byli w połowie drogi, kiedy zatrzymali się, wszyscy naraz.

                  - No, co z wami? Dalej! - Kobiecy głos popędził ich, ale oni nie ruszyli się ze swoich miejsc. Jeden z nich powoli wyprostował plecy i wtedy w mżącym poblasku zaświecił jego szyszak.

                  - Coś tutaj jest nie tak. On się nie rusza.

                  - Przestańdrkować, tylko złap go za kudły i przywlecz na gó!

                  - Ale on... - człowiek zdjął szyszak i pochylił się, żeby lepiej widzieć. - Jezus Maria.

                  Wrócili, ślizgając się na rozmięych liściach i chwytając się wystających korzeni. Słyszeli ciężkie oddechy tych, którzy skupili się wokół nich.

                  - Nie możemy go tak zostawić! - Płaszcz wydął się na plecach kobiety, kiedy wypełnił go wiatr. - Jeśli go znajdą, zdradzi nas.

                  - Nic im nie powie.

                  - Zgłupiał? - prychnęła. - Oni umieją robić z człowiekiem takie rzeczy, że nawet niemowa wyda własną matkę.

                 ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin