Sierpniowe salwy - Tuchman, Barbara.rtf

(8427 KB) Pobierz
Sierpniowe salwy

 

 

 

Barbara Tuchman

 

 

Sierpniowe salwy

 


              Kiedy w 1910 roku zmarł król Wielkiej Brytanii Edward VII, za jego trumną ramię w ramię szli między innymi kajzer Wilhelm II, wielki książę Michał Romanow, francuski minister spraw zagranicznych Stéphen Pichon i arcyksiążę Franciszek Ferdynand. Jednakże już wtedy ich poczynania wprawiały w ruch żarna historii, które w ciągu najbliższych ośmiu lat miały zetrzeć w proch tak wiele istnień.
Sierpniowe salwy to monumentalny fresk przedstawiający skomplikowaną politykę europejskich mocarstw w przededniu I wojny światowej, dający dokładny opis działań militarnych pierwszego jej miesiąca. Barbara W. Tuchman nie tylko w ciekawy, niezwykle wciągający i niemalże powieściowy sposób opowiada militarno-polityczną historię konfliktu, ale również, bazując na dokumentach z epoki i wplatając liczne cytaty z dzienników i pamiętników osób nierzadko decydujących o losach narodów, kreśli ciekawy kontekst społeczny i w przenikliwy sposób punktuje kosztowne błędy, które popełniali politycy i generałowie, często powodowani wybujałą ambicją lub po prostu ignorancją.
Nic dziwnego, że podczas kryzysu kubańskiego w 1962 roku prezydent Kennedy polecił członkom Rady Bezpieczeństwa Narodowego przeczytać właśnie tę książkę.                

 


              POGRZEB EDWARDA VII

              Rozdział l

              POGRZEB

             
 

              Tak wspaniały był spektakl majowego ranka 1910 roku, gdy dziewięciu królów jechało konno w orszaku pogrzebowym Edwarda VII - króla Anglii, że oczekujący w ciszy i nabożnym skupieniu, czarno odziany tłum nie mógł wstrzymać westchnień podziwu. W purpurze, błękicie, zieleni i szkarłacie, trójka po trójce, wyjeżdżali suwereni przez bramę pałacu, w hełmach z pióropuszami, z galonami ze złota, w ciemnej czerwieni szarf i z orderami, których klejnoty lśniły w słońcu. Wśród nich było pięciu prawowitych następców tronu, czterdzieści cesarskich i królewskich wysokości, siedem królowych (cztery wdowy i trzy panujące) oraz garstka ambasadorów specjalnych z krajów niekoronowanych. Łącznie reprezentowali oni siedemdziesiąt narodów, w największym zgromadzeniu monarchów i rang, jakie kiedykolwiek zebrano w jednym miejscu i - tego rodzaju ostatnim.

              Stłumione serce Big Bena uderzyło dziewięć razy, gdy orszak opuścił pałac, lecz na zegarze historii był już zachód i słońce starego świata zapadało w konającym blasku splendoru, jakiego oglądać nie było danym już nigdy potem.

              W środku pierwszego szeregu jechał nowy król - Jerzy V, mając po lewej stronie księcia of Connaught, jedynego żyjącego brata zmarłego króla, zaś z prawej osobistość, do której, jak stwierdził The Times, należy pierwsze miejsce pośród zagranicznych żałobników i która nawet podczas najbardziej napiętych stosunków nie straciła u nas nigdy swej popularności - Wilhelma II, cesarza Niemiec. Jadąc na siwym koniu, ubrany w szkarłatny mundur brytyjskiego marszałka polnego, z buławą przynależną tej randze w ręce, kajzer przybrał wyraz twarzy poważny aż do surowości (ze słynnym, w górę podkręconym wąsem). O uczuciach wypełniających jego wrażliwą duszę zachowało się kilka wzmianek w jego własnych listach. Jestem dumny, że mogę nazwać to miejsce mym domem, i że jestem członkiem tej rodziny królewskiej - pisał do domu po nocy spędzonej w zamku Windsor, w dawnych apartamentach swej matki. Sentyment i nostalgia wywołane melancholijną okazj ą spotkania ze swymi angielskimi krewnymi walczyły z dumą własnej wyższości nad zgromadzonymi potentatami i uczuciem żywego zadowolenia spowodowanym zniknięciem jego wuja z europejskiej sceny. Przyjechał tu pogrzebać Edwarda, nieszczęście swego życia; Edwarda, tego arcyintryganta (jak pojmował to Wilhelm) w okrążaniu Niemiec; Edwarda, brata swej matki, którego nie mógł ani nastraszyć, ani wywrzeć na nim wrażenia, a którego otyła postać rzucała cień pomiędzy Niemcami a słońcem. On jest Szatanem. Nawet nie jesteście w stanie wyobrazić sobie, jakim jest on Szatanem”.

              Werdykt ten, ogłoszony przez kajzera przed obiadem wydanym dla trzystu gości w Berlinie w 1907 roku, był reakcją na jedną z kontynentalnych podróży Edwarda, przedsięwziętą z oczywiście diabolicznym zamiarem okrążenia Niemiec. Spędził on prowokacyjny tydzień w Paryżu, złożył bez żadnego istotnego powodu wizytę królowi Hiszpanii (który właśnie ożenił się z jego siostrzenicą), a zakończył podróż wizytą u króla Włoch, z oczywistą intencją wyperswadowania mu trójprzymierza z Niemcami i Austrią. Kajzer, posiadacz najbardziej niepohamowanego języka w Europie, doprowadził się do ataku szału i zakończył swe przemówienie jednym z tych komentarzy, które w regularnych odst...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin