Czesław Chruszczewski - Gdy niebo spadło na ziemię.pdf

(1327 KB) Pobierz
Czesław Chruszczewski
redakcja:
Wujo Przem
(2012)
Co jest potężniejsze od rozumu. Dla niego władza, siła i panowanie nad
Kosmosem. Jest on sam w sobie potęgę, która nim kieruje. Jest ona
potężniejsza od wszystkich pozostałych sit przyrody.
K. E. Ciołkowski
Jako mieszkańcy cywilizowanej Ziemi żyjemy na samym początku czasów:
przyszliśmy na świat w pierwszych brzaskach świtu i przed nami rozpościera się
dzień prawie niewyobrażenie długi – dając nam możliwość osiągnięcia
nieskończonego niemal rozwoju.
James Jeani
1
MIASTO DOSŁOWNIE OSZALAŁO
„Miasto dosłownie oszalało” – Aldis postawił kropkę i napisał ponownie: „Miasto
dosłownie oszalało”
Odłożył pióro, przez kilka sekund rozmyślał, usiłując zrozumieć, dlaczego pragnie pisać
aż do znużenia trzy słowa, ciągle te same trzy słowa „Miasto dosłownie oszalało”.
Już dwie godziny siedział przy wielkim stole, porządkował szuflady, przekładając nikomu
niepotrzebne drobiazgi z jednej strony na drugą. Jednocześnie wspominał dziesięć lat, które
przeżył w tym mieście. Potem gapił się przez otwarte okno na opustoszałą ulicę. Kościelny
zegar wydzwonił dwunastą. – Skwarne południe – wymruczał Jon Aldis. – Boże – mamrotał –
jakież to nudne miasto. Nic tutaj się nie dzieje. Wczoraj samochód potrącił kundla. Skowyt
psa obudził dziecko sąsiadów, płacz zirytował ojca. Zwymyślał żonę, że cały dzień siedzi
przed lustrem, kłótnia rozbawiła idiotę. Piłował setną deskę na podwórzu. Śmiech idioty
zdenerwował właściciela tartaku. „Ty durniu! – wrzeszczał – z czego się śmiejesz? Piłuj!
Doktor powiedział, że to najlepsze lekarstwo na twoją głupotę” Psa zabrała miłosierna dusza.
Dziecko usnęło, rodzice umilkli, idiota złamał deskę na kolanie, właściciel tartaku wycofał się
na upatrzoną z góry pozycję za drzwiami.
Wtedy właśnie Aldis napisał: „Miasto dosłownie oszalało”. Tak, wolno przecież
człowiekowi pomarzyć, wyobrazić sobie, że to najnudniejsze na świecie miasto nagle
oszalało.
Jak szaleje miasto? No, ludzie tańczą na ulicach, kąpią się pod fontannami, skaczą,
krzyczą. Oczywiście to bardzo prymitywne szaleństwo. Aldis zadumał się. Po dobrym
kwadransie napisał: „To było konstruktywne szaleństwo. Sto tysięcy ludzi przystąpiło do
budowy współczesnej Arki Noego. Światu groziła kosmiczna katastrofa.” Aldis wyjrzał przez
okno. Światu nic nie zagrażało. Na zaśmieconej ulicy zasmarkany pętak bawił się brudnym
kotem. „Sto tysięcy ludzi bawiło się z kotami” – napisał bezmyślnie i natychmiast zrozumiał,
że wyobraźnia ponosi go w niewłaściwym kierunku.
„Osiem lat trwała budowa Arki. Był to cud współczesnej techniki, zdumiewająca
konstrukcja, gigantyczny statek, fantastyczna łódź podwodna, bo Arka mogła w każdej chwili
opaść na dno oceanu i przeczekać bezpiecznie najstraszliwszy koniec świata”. Aldis
pomyślał: „Do diabła z tymi gryzmołami. Pospaceruję. Pogoda piękna”. I zgarnąwszy papiery
do szuflady, wyszedł z domu, który był jego domem rodzinnym.
Na ulicy zaczepił go profesor Sternus, wybitny astronom.
– Dzień dobry, Jon! – zawołał. – Nasze miasto dosłownie oszalało! Spójrz, co się dzieje.
Wszyscy biegną do portu.
– Do portu? – zdziwił się Aldis.
– By oglądać wodowanie największego na świecie statku. Trzydzieści tysięcy pasażerów –
profesor Sternus roześmiał się. Był szczęśliwy, rozentuzjazmowany. – Nikt, nigdy, nigdzie –
krzyczał – nie zbudował czegoś podobnego!
2
Aldis przymknął oczy. Czyżby marzenie stało się rzeczywistością?
– Nie zamykaj oczu! – wołał profesor. – W takiej chwili trzeba mieć oczy szeroko
otwarte!
– Tak, oczywiście – zgodził się Aldis. Zrozumiał, że jego rodzinne miasto naprawdę
oszalało.
Na białych domach powiewały kolorowe flagi, nad ulicami rozwieszono girlandy kwiatów
i papierowe lampiony. Jon oglądał dekoracje i myślał: „Co za cudowny zbieg okoliczności.
Moje marzenie urzeczywistnia się. ALBO, opisując jak najbardziej realne wydarzenia,
uległem złudzeniu, że są wytworem fantazji. Kimże więc jestem: kronikarzem czy autorem
baśni?”Szli teraz pod górę, ciężko sapiąc, bo dzień był upalny, słońce prażyło niemiłosiernie,
gorące podmuchy wiatru wysuszały gardła.
– Ani jednej chmurki – pożalił się Sternus. Obserwując niebo, nie dostrzegł kamienia,
potknął się, a w chwilę później oznajmił: – Te uliczne bruki wołają o pomstę do nieba.
Prezydent miasta jeździ limuzyną, a gdy wychodzi z samochodu, rozwijają przed nim
puszysty dywan. Czy widział pan, by prezydent spacerował po ulicach?
– Nie ma czasu na spacery – rzekł Aldis.
– Dlatego nigdy się nie potknął.
– A powinien? – zażartował pisarz.
– Co najmniej raz dziennie. Sądzę, że już po drugim potknięciu z ulic zniknęłyby
wszystkie kamienie.
Pokonali wreszcie wzniesienie; wąska uliczka biegła teraz w dół. Tak właśnie pomyślał
Aldis: „Uliczka biegnij w dół, bo i my biegniemy”.
– Z górki na pazurki! – wołał Sternus. – Wolniej, wolniej przyjacielu – prosił, ciężko
dysząc. – Pośpiech jest wiatrem, który burzy rusztowanie mądrości.
Na molo tłum gęstniał z każdą minutą. Jon Aldis powiedział:– Nie zamierzam oglądać
pleców zacnych obywateli tego miasta. Odwiedzimy latarnika. To mój kuzyn. Poczęstuje nas
dobrym winem, a z balkonika latarni widać pół świata.
Kuzyn okazał się sympatycznym grubasem. Napełniając szklanki rubinowym burgundem
mówił:– Spełnimy toast za pomyślny rejs Arki. Niech żyje najwspanialszy statek świata!
Twój przyjaciel obejrzawszy mnie, pomyślał na pewno: „Pierwszy raz w życiu widzę tęgiego
latarnika”. Otóż, dlatego przyjąłem taką posadę, by kilka razy dziennie wspinać się na
dwudzieste piętro latarni. Pragnie pan poznać efekty tej kuracji, bardzo proszę: po upływie
pierwszego tygodnia straciłem dwa kilo, po upływie miesiąca przybyło trzy. Spacery i
powietrze morskie zaostrzają apetyt. – Latarnik ciężko westchnął i zapalił fajkę. – No,
chodźmy na balkon. Za pięć minut rozpoczyna się uroczystość.
– Arka Noego przypomina pomarańczową górę lodową – astronom nacisnął mocniej
kapelusz. – Północny wiatr rozpędza chmury. Za chwilę zabłyśnie słońce. Oho, słychać
syreny. Córka prezydenta rozbije butelkę szampana o burtę Arki i statek wkrótce wyruszy w
podróż dookoła świata.
3
Latarnik przyniósł lornetki.
„Dzieje się ze mną coś dziwnego, myślał Aldis. Z pełną świadomością odczuwam własne
istnienie: widzę rozmigotaną w słońcu zatokę, białe statki otaczające Arkę, wielobarwny tłum
ludzi na molo, na zboczach wzgórz, na plaży. Na pierwszym planie widzę zgarbionego nieco
astronoma, potężny nos mego kuzyna, toż to nochal Cyrana de Bergerac… Słyszę szum
morza, cichnący gwar rozmownych obserwatorów, śmiechy podnieconych kobiet, sapanie
Sternusa, dźwięki marsza, a potem hymn. Wszyscy nieruchomieją, nawet mewy przysiadły na
palach. Latarnik wyprężył się, salutuje, astronom wciągnął brzuch, wstrzymał oddech… Pod
palcami lewej dłoni czuję szorstkie sukno swoich spodni, w prawej trzymam lornetkę, czuję
pod stopami rozżarzoną podłogę, ciepły wiatr niesie żywiczny zapach lasów sosnowych. Nie
umiem opanować lęku przed Niewiadomym. Czyżby to był strach przed siłą sterującą moją
wyobraźnią, moimi myślami? Nie jestem, tak, po raz pierwszy z głębokim przekonaniem
stwierdzam fakt od dawna oczywisty: NIE JESTEM. Istnieje za mnie „Niewiadomokto”. Gdy
spoglądam na ruchliwą powierzchnię morza, widzę swoje troski, gdy podziwiam krajobraz,
widzę konstrukcję, będącą fragmentem Istoty, która jak powszechnie wiadomo, składa się z
niezliczonych Istnień Nibymyślących. Na cokolwiek spojrzę, dostrzegam podobieństwo do
siebie, a jednocześnie brak podobieństwa do czegokolwiek. Bałamutne to skojarzenie, chociaż
uzasadnione różnicą między Kimś a Czymś. Rzeczy są różne, wielorakie, a nade wszystko
obce i sztuczne. Istoty są podobne lub identyczne, zawsze żywe, zawsze w ruchu, w
potrójnym czasie i wielowymiarowej przestrzeni.
–O czymże myślę? Może po prostu cierpię na lęk przestrzeni. Stoimy na balkonie
wysokiej latarni morskiej. Wzruszyłem się dniem dzisiejszym. Oto prawdziwy powód
rozkojarzenia. Wypijmy jeszcze szklankę wina. Życie jest cudowne, świat wspaniały.
Jakimkolwiek jestem jego fragmentem – JESTEM, mimo wszystko chyba jednak – jestem”.
– I nad czym tak rozmyślasz? – zapyta! Sternus. – Mówię do ciebie i mówię, a ty nie
reagujesz.
– Myślę, że myślę – odparł Aldis i roześmiał się. – Nalej wina, kuzynie. Niech żyje ocean,
niech współżyje z Arką, która dobrze świadczy o ludzkim rozumie. Należymy do cywilizacji
konstruktorów.
Latarnik przyniósł lunetę, umocował ją w widełkach i powiedział:– Teraz zobaczysz
muchę na nosie kapitana Arki.
– Kapitan stoi na kapitańskim mostku – oświadczył Aldis i pomyślał z żalem: „Dlaczego
nie wybrałem się w tę arcyinteresującą podróż dookoła świata. Organizatorzy przysłali
zaproszenie. Komandor Vall zachęcał: «Powinien pan wziąć udział, w naszej wyprawie, a
później napisać książkę». Odmówiłem. Jeszcze pora zmienić decyzję. Motorówka dotrze do
Arki w ciągu kilku minut.”Jon westchnął i szerzej otworzył oczy. Stał na mostku kapitańskim
Arki Noego. Komandor Vall mówił:– Za chwilę komputer Lox, pierwszy zastępca kapitana,
uruchomi maszyny statku. Doprawdy, bardzo ucieszyła mnie pańska decyzja. Przeżyjemy
wspólnie Wielką Przygodę.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin