Mark Twain- Pamietniki Adama i Ewy.doc

(142 KB) Pobierz
Pamiętniki Adama i Ewy

Początek formularza

Dół formularza

Mark Twain
[Samuel Langhorne Clemens]

"Pamiętniki Adama i Ewy"
[ "The Diaries of Adam & Eve"]


Przekład - Teresa Truszkowska

****************************************************************

FRAGMENTY PAMIĘTNIKA ADAMA PRZEŁOŻONE Z ORYGINAŁU



(Przypisek. Przed kilku laty przełożyłem część tego pamiętnika, a mój przyjaciel wydrukował parę egzemplarzy w nie wykończonej formie; nie dotarły one jednak do ogółu publiczności. Od tego czasu odcyfrowałem więcej hieroglifów Adama i sądzę, że obecnie jest on na tyle ważną osobistością, że słuszne jest wydanie tego dzieła - M.T.)

****************************************************************

Poniedziałek
To nowe stworzenie o długich włosach ciągle staje mi na drodze. Czatuje wciąż w pobliżu i podąża moimi śladami. Nie lubię tego; nie przywykłem do towarzystwa. Wolałbym, aby przebywało wśród innych zwierząt... Chmurno dzisiaj, wiatr wieje ze wschodu, będziemy chyba mieli deszcz... My? Skąd wziąłem to słowo? Już sobie przypominam. - Nowe stworzenie go używa.

---
Wtorek
Obserwowałem wielki wodospad i sądzę, że to najwspanialsza rzecz w tej okolicy. Nowe stworzenie nazywa go wodospadem Niagara, nie mam pojęcia dlaczego. Mówi, że wygląda jak wodospad Niagara! Nie jest to wystarczający powód, raczej tylko kaprys i głupota! Sam nie mam okazji, aby czemukolwiek nadać nazwę. Nowe stworzenie wymyśla nazwy dla każdej istoty, która się pojawia, zanim zdołam się sprzeciwić. I zawsze używa tej samej wymówki: że dana rzecz tak właśnie wygląda. Weźmy na przykład dodo. Utrzymuje, że skoro ktoś nań spojrzy, od razu wie, że "wygląda jak dodo". Bez wątpienia będzie musiało być tak nazwane. Nuży mnie zawracanie sobie tym głowy. Dodo Nie wygląda bardziej na dodo niż ja sam!

---
Środa
Wybudowałem sobie szałas dla ochrony przed deszczem, lecz nie mogłem cieszyć się nim w spokoju. Nowe stworzenie już tam wtargnęło, a gdy próbowałem je wypchnąć, zaczęło wylewać wodę z otworów, którymi patrzy; ocierało je wierzchem łap, wydając przy tym takie odgłosy jak niektóre zwierzęta, kiedy cierpią. Chciałbym, żeby przestało tyle mówić, bo gada bez przerwy. Brzmi to jak zaczepka lub niesprawiedliwy przytyk w stosunku do tego biednego stworzenia, nie miałem jednak tego na myśli. Nigdy dotąd nie słyszałem ludzkiego głosu. a więc każdy nowy i obcy dźwięk wdzierający się tutaj, w uroczyste milczenie tej sennej samotności, razi moje ucho jak fałszywa nuta. A ten nowy dźwięk rozlega się tuż przy mym ramieniu, tuż przy mym uchu, najpierw z jednej, potem z drugiej strony; ja zaś przyzwyczaiłem się do odgłosów dobiegających z pewnego oddalenia.

---
Piątek
Wymyślanie nazw postępuje nadal beztrosko pomimo mych sprzeciwów. Znalazłem bardzo stosowną nazwę dla tej okolicy, melodyjną i ładną: OGRÓD RAJSKI. Prywatnie, lecz nie oficjalnie, w dalszym ciągu używam tej nazwy. Nowe stworzenie utrzymuje, że te lasy, skały i cały krajobraz w niczym nie przypominają ogrodu, lecz wyglądają jak park, jak nic innego, tylko właśnie park. Nie zasięgając więcej mej rady, na nowo nazwało ogród - PARKIEM NIAGARA. Wydaje mi się to zbyt samowolne. Pojawiła się też tabliczka:

NIE DEPTAĆ
TRAWY
Moje życie nie jest już tak szczęśliwe jak przedtem.

---
Sobota
Nowe stworzenie zjada tak dużo owoców, że przypuszczalnie wkrótce nam ich zabraknie. Znów "nam" - to słowo tego stworzenia, a przyswoiłem je sobie, odkąd tak często je słyszę. Dziś rano zaległa gęsta mgła. Nie wychodzę podczas mgły, natomiast nowe stworzenie spaceruje przy każdej pogodzie. Wychodzi do ogrodu, sztywno stąpając na obłoconych nogach. Mówi bez przerwy. A dawniej bywało tu tak cicho i przyjemnie

---
Niedziela
Jakoś wytrzymałem, choć ten dzień staje się coraz bardziej męczący. Zeszłego roku w listopadzie ustanowiono go dniem odpoczynku. Przedtem miałem sześć takich dni w tygodniu. Dziś rano spotkałem nowe stworzenie, gdy próbowało strącić jabłko z drzewa zakazanego.

---
Poniedziałek
Nowe stworzenie twierdzi, że nazywa się Ewa. W porządku. Nie mam nic przeciw temu. Mówi, że tak powinienem na nie wołać, jeśli chcę, aby przyszło. Powiedziałem, że to zbyteczne. Użycie tego wyrażenia podniosło w jej oczach moje znaczenie: istotnie, to mocne i celne słowo, którego można używać. Utrzymuje, że nie jest "Ono", lecz "Ona". Jest to mało prawdopodobne, lecz wszystko mi jedno; nic mnie nie obchodzi, kim jest, byle tylko sobie poszła i przestała tyle mówić.

---
Wtorek
Zaśmieciła całą okolicę wstrętnymi nazwami i drażniącymi napisami:
DO WIRU WODNEGO
DO KOZIEJ WYSPY
DO JASKINI WIATRÓW
Utrzymuje, że park stałby się przytulnym letniskiem, gdyby panował taki zwyczaj. Letnisko to jeden z jej wymysłów - po prostu słowo bez żadnego znaczenia. Co oznacza "letnisko"? Ale ona ma taką manię wyjaśniania wszystkiego, że lepiej jej nie pytać.

---
Piątek
Zaczęła błagać mnie, bym nie przepływał tego wodospadu. Cóż to jej szkodzi? Dziwię się, dlaczego przejmuje ją to dreszczem grozy. Zawsze to robiłem - zawsze lubiłem zanurzać się w wodzie odczuwając przy tym podniecenie i chłód. Sądzę, że wodospad po to właśnie istnieje, skoro nie ma z niego innego pożytku, a przecież musiał być na coś stworzony. Jej zaś wydaje się, że wodospad stworzono dla jego malowniczości - jak nosorożca lub mastodonta.

Nie podobało jej się, gdy przepłynąłem wodospad w beczce. Była również niezadowolona, gdy pływałem w balii. Przepłynąłem Wir Wodny i Katarakty w ubraniu z listka figowego, które całkiem się zniszczyło. Stąd nudne utyskiwania nad moją ekstrawagancją. Czuję się tu za bardzo skrępowany. Potrzebuję zmiany krajobrazu.

---
Sobota
W ubiegły wtorek w nocy uciekłem i wędrowałem przez dwa dni. Zbudowałem sobie nowy szałas w miejscu odosobnionym i w miarę możliwości zatarłem za sobą ślady, lecz ona wytropiła mnie przy pomocy oswojonego zwierzęcia, które nazywa wilkiem; zbliżyła się, wydając żałosne odgłosy i lejąc wodę z miejsc, którymi patrzy. Musiałem z nią wrócić, lecz mam zamiar zaraz odejść, gdy tylko nadarzy się okazja. Ona zajmuje się różnymi głupstwami; między innymi próbuje zbadać, dlaczego zwierzęta zwane lwami i tygrysami żywią się trawą i kwiatami, chociaż jej zdaniem rodzaj ich uzębienia wskazuje na to, że powinny pożerać się nawzajem. Głupstwo, bo gdyby tak miało być, to pozabijałyby się, a to sprowadziłoby, o ile dobrze rozumiem, tak zwaną "śmierć", która, jak mi mówiono, nie wtargnęła jeszcze do Parku. Z pewnych względów szkoda, że tak się nie stało.

---
Niedziela
Jakoś wytrzymałem.

---
Poniedziałek
Zrozumiałem chyba, po co istnieje tydzień: aby był czas na odpoczynek po trudach niedzieli. To dobry pomysł... Ona znów się wspinała na to drzewo. Przepłoszyłem ją stamtąd. Powiedziała, że nikt nie patrzył. Uważa, że to wystarczająco usprawiedliwia wszelkie ryzyko. Użyłem takiego wyrażenia. Słowo "usprawiedliwia" wzbudziło jej podziw - a także zazdrość. Sądzę, że to trafne słowo.

---
Czwartek
Oznajmiła mi, że powstała z żebra wyjętego z mego boku. Jest to chyba mało prawdopodobne, gdyż nie brakuje mi ani jednego żebra. Bardzo martwi się o sępa i przypuszcza, że trawa mu nie służy. Obawia się, że nie będzie mogła go dłużej hodować, i sądzi, iż powinien żywić się padliną. Sęp musi sobie radzić z tym, co dostaje. Nie możemy zmienić całego świata dla wygody sępa.

---
Sobota
Wczoraj wpadła do jeziora, gdy jak zwykle przeglądała się w jego tafli. Omal się nie udusiła i powiedziała, że było to bardzo nieprzyjemne. Dlatego żal jej się zrobiło stworzeń żyjących w jeziorze, które nazywa rybami, gdyż w dalszym ciągu nadaje nazwy zwierzętom, choć tego nie potrzebują i nie zbliżają się, gdy na nie woła. Ale ponieważ jest tępa, więc nie ma to dla niej większego znaczenia; zeszłej nocy wydobyła mnóstwo ryb z wody i położyła mi na posłanie, bym je ogrzał. Obserwowałem je przez cały dzień i nie zauważyłem, aby były szczęśliwsze niż poprzednio, chyba tylko spokojniejsze. Gdy zapadnie noc, wyrzucę je z domu. Nie będę już spać z nimi. Zauważyłem, że są wilgotne i zimne, i bardzo nieprzyjemnie jest tak leżeć pośród nich nago.

---
Niedziela
Jakoś wytrzymałem.

---
Wtorek
Ostatnio zajęła się wężem. Inne zwierzęta są zadowolone, gdyż dotąd na nich przeprowadzała swe doświadczenia i zakłócała im spokój. Ja jestem również zadowolony, gdyż wąż mówi i dzięki temu mam chwilę wytchnienia.

---
Piątek
Oznajmiła mi, że wąż radzi jej, aby spróbowała owocu z tego drzewa, gdyż wówczas posiądzie ogromną i wspaniałą wiedzę. Powiedziałem jej, że to pociągnie za sobą również przeciwny skutek - sprowadzi śmierć na ziemię. Popełniłem błąd - lepiej było zachować tę uwagę dla siebie; podsunęło jej to myśl, że mogłaby ocalić chorego sępa, a oswojonym lwom i tygrysom dostarczyć świeżego mięsa. Radziłem jej trzymać się z dala od tego drzewa. Odpowiedziała, że wcale nie ma zamiaru. Obawiam się, że będą kłopoty. Chciałbym odejść.

---
Środa
Miałem urozmaicone przeżycia. Uciekłem tej samej nocy i jechałem konno przez całą noc tak szybko, jak tylko mogłem; miałem nadzieję, że wydobędę się z Parku i ukryję w jakiejś innej okolicy. Mniej więcej na godzinę przed wschodem słońca, gdy przejeżdżałem przez kwietną równinę, na której pasło się, spało albo igrało tysiące zwierząt, zerwał się nagle - niczym huragan - przerażający zgiełk, i w jednej chwili równinę ogarnął szalony tumult, każde zwierze zaatakowało swego sąsiada. Domyśliłem się, co to znaczy - Ewa zjadła owoc i śmierć zstąpiła na świat. Tygrysy pożarły mojego konia, ignorując zupełnie mój zakaz - i zjadłyby nawet mnie samego, gdybym w porę nie uciekł ile sił w nogach... Znalazłem pewne miejsce poza Parkiem, gdzie przez parę dni czułem się bezpiecznie, lecz ona mnie odnalazła. Odnalazła mnie i nazwała to miejsce Tonawanda - tłumacząc mi, że wygląda jak Tonawanda. Tak naprawdę to wcale nie zmartwiłem się, gdy przyszła, ponieważ tutaj znajdują się tylko nędzne resztki, a ona przyniosła trochę tamtych jabłek. Musiałem je zjeść, gdyż byłem bardzo głodny. Postąpiłem wbrew swoim zasadom, lecz uważam, że zasady nie mają istotnej mocy, jeżeli jest się głodnym. Przyszła osłonięta gałęźmi i pękami listowia, a gdy spytałem ją, co oznacza to bezsensowne przebranie, drżąc i rumieniąc się zerwała je i rzuciła na ziemię. Nigdy dotąd nie widziałem, aby ktoś drżał i rumienił się, więc wydało mi się to niestosowne i głupie. Powiedziała, że wkrótce sam to zrozumiem. Miała rację. Choć byłem bardzo głodny, odłożyłem na pół zjedzone jabłko - chyba najlepsze, jakie kiedykolwiek widziałem o tak późnej porze roku - i okryłem się odrzuconymi przez nią gałęźmi; po czym przemówiłem do niej z pewną surowością domagając się, by poszła i przyniosła więcej gałęzi, i nie robiła z siebie widowiska. Gdy to uczyniła, przyczołgaliśmy się na miejsce, gdzie odbyła się walka zwierząt, zebraliśmy ich skóry, a ja poprosiłem Ewę, aby uszyła parę ubrań stosownych do publicznych wystąpień. Są niewygodne, to prawda, ale za to stylowe, a to najważniejsze, jeśli chodzi o stroje... Dochodzę do wniosku, że ona jest całkiem dobrą towarzyszką. Zdaję sobie sprawę, że bez niej czułbym się samotny i przygnębiony, zwłaszcza teraz, gdy straciłem swoją posiadłość. Jeszcze jedno: powiedziała, że zgodnie z rozkazem będziemy odtąd zarabiać na życie. Ona zajmie się pracą, a ja będę nadzorował.

---
Po dziesięciu dniach
Ewa oskarża mnie o spowodowanie naszego nieszczęścia! Twierdzi z całą szczerością i zgodnie z prawdą, iż Wąż zapewniał ją, że zakazanym owocem są nie jabłka, lecz kasztany. Powiedziałem, że w takim razie jestem niewinny, gdyż nie jadłem kasztanów. Odrzekła na to: Wąż wyjaśniał jej, że "kasztan" jest słowem przenośnym, oznaczającym zwietrzały i nieaktualny dowcip. Słysząc to zbladłem, gdyż nieraz wymyślałem kawały, aby jakoś wypełnić sobie czas i niektóre dowcipy mogły być zwietrzałe, choć gdy je wymyślałem, byłem głęboko przekonany, że są nowością. Spytała mnie, czy nie wymyśliłem jakiegoś kawału w momencie katastrofy. Musiałem przyznać, że tak istotnie było - chociaż nie wypowiedziałem go na głos. To było tak: pomyślałem o wodospadzie i rzekłem do siebie: - Jak cudownie patrzeć na tę masę wody spadającą w dół. - I wtedy zabawna myśl przebiegła mi przez głowę jak błyskawica; pozwoliłem jej lecieć, mówiąc: - Jeszcze cudowniej byłoby zobaczyć, jak woda spada w górę - i omal nie pękłem ze śmiechu, a wtem nagle cała przyroda zerwała się z pęt w tumulcie wilki i śmierci, a ja musiałem uciekać, by ratować życie. - No właśnie - rzekła z triumfem - to jest ten żart, o którym wspominał Wąż, nazywając go Pierwszym Kasztanem. Powstał on, jego zdaniem, równocześnie z aktem stworzenia. - Niestety, to moja wina. Obym nie był tak dowcipny; och, obym nigdy nie wpadł na tę błyskotliwą myśl!

---
Następnego roku
Nazwaliśmy je Kainem. Złowiła je, gdy zakładałem sidła na północnym brzegu jeziora Erie; złapała je w lesie, w odległości paru mil od naszego szałasu. Nie pamięta dokładnie gdzie. Ewa sądzie, że pod pewnymi względami, to stworzenie przypomina nas i być może jest naszym krewnym.

Ale według mnie nie ma racji. Różnica wielkości nasuwa przypuszczenie, że jest to odmienny, nowy rodzaj zwierzęcia - być może ryba, choć gdy włożyłem je do wody, by się o tym przekonać, poszło na dno. Ewa zanurzyła się i wyłowiła je, nim doświadczenie zdołało rozstrzygnąć to pytanie. Nadal sądzę, że to ryba, lecz Ewa nie dba o to, czym ono jest, i nie pozwala mi więcej przeprowadzać tego rodzaju prób. Nic nie rozumiem. Wydaje mi się, że pojawienie się tego stworzenia odmieniło jej usposobienie i pozbawiło rozsądnego podejścia do doświadczeń. Więcej myśli o tym stworzeniu niż o innych zwierzętach, choć nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego. Wszystko wskazuje na to, że zupełnie straciła dla niego głowę. Czasem ryba skarży się, bo chciałaby być w wodzie, a wtedy Ewa nosi ją przez pół nocy na ręku, i woda wypływa z miejsc na jej twarzy, którymi patrzy; głaszcze rybę po grzebiecie, a jej wargi wydają pieszczotliwe, uspokajające dźwięki. Na sto różnych sposobów daje dowody swego zaniepokojenia i troski. Nigdy dotąd nie widziałem, by się tak zachowywała w stosunku do jakiejkolwiek ryby, i bardzo mnie to niepokoi. Zanim straciliśmy naszą posiadłość, nosiła czasem w ten sposób młode tygrysiątka bawiąc się z nimi, lecz była to tylko zabawa i nigdy tak się nimi nie przejmowała, jeśli nie służyło im jedzenie.

---
Niedziela
Ewa nigdy nie pracuje w niedzielę, lecz zmęczona odpoczywa i lubi, jak ta ryba po niej hasa. Wydaje wtedy śmieszne odgłosy, by ją zabawić, i udaje, że gryzie jej łapy, co pobudza to stworzenie do śmiechu. Nigdy dotąd nie widziałem śmiejącej się ryby, dlatego budzi to moje wątpliwości... Polubiłem niedzielę. Nadzorowanie przez cały tydzień wyczerpuje ciało. Powinno być więcej niedziel. Dawniej trudno było je znieść, lecz teraz są potrzebne.

---
Środa
To nie jest ryba. Nie mogę jednak dojść do tego, co to jest. Gdy jest niezadowolone, wydaje dziwne diabelskie dźwięki, a gdy jest w dobrym humorze, mówi "gu-gu". Nie jest jednym z nas, gdyż nie chodzi; nie jest też ptakiem, bo nie lata, nie jest żabą, bo nie skacze, ani wężem, gdyż nie pełza; jestem również pewien, że nie jest rybą, choć nie mam okazji, by stwierdzić, czy umie pływać. Przeważnie leży na grzbiecie z podniesionymi nogami. Nie widziałem, by tak się zachowywało jakiekolwiek inne zwierze. Nazwałem je zagadkową istotą, a ona okazało podziw dla tego słowa, nie rozumiejąc go jednak. Moim zdaniem, jest to albo cóż niezwykle tajemniczego, albo jakiś gatunek owada. Jeżeli umrze, rozbiorę go na kawałki, żeby zobaczyć, jak jest zbudowane. Żadna rzecz do tej pory nie zdziwiła mnie do tego stopnia.

---
Po trzech miesiącach
Mój niepokój zamiast zmniejszać się, wzrasta. Mało śpię. To stworzenie przestało leżeć i obecnie raczkuje. Tym się jednak różni od innych czworonogów, że jego przednie kończyny są niezwykle krótkie, na skutek czego całe jego ciało dziwnie sterczy ku górze, co wygląda niezbyt ładnie. Zbudowane jest podobnie jak mu, lecz jego sposób poruszania się wskazuje, że nie należy do naszego gatunku. Krótkie przednie kończyny i długie tylne nasuwają przypuszczenie, że choć jest z rodziny kangurów, stanowi jego szczególną odmianę, ponieważ prawdziwy kangur skacze, a to stworzenie nigdy tego nie robi. Jest to jednak ciekawy, interesujący, dotychczas jeszcze nie skatalogowany okaz. Skoro go odkryłem, uważam się za upoważnionego do przypisania sobie zasługi tego odkrycia, wiążąc go ze swoim imieniem, stąd nazwałem go Kangaroorum Adamiensis... Gdy przybył do nas, musiał być bardzo młody, ponieważ od tego czasu zacznie podrósł. Teraz jest pięciokrotnie większy niż wtedy, a gdy wpadnie w złość, potrafi podnieść wrzask dwadzieścia dwa, a może nawet trzydzieści osiem razy głośniejszy niż na początku. Surowe traktowanie nie ucisza tego hałasu, przeciwnie, jeszcze go potęguje. Z tego powodu nie stosuję już tej metody. Ewa uspokaja go perswazją i dając mu przedmioty, których przedtem odmawiała. Jak wspominałem poprzednio, nie było mnie w domu, gdy to stworzenie pojawiło się, Ewa zaś oznajmiła mi, że znalazła je w lesie. To dziwne, że jest jedynym okazem, jednak musi tak być, skoro całymi tygodniami bezskutecznie, aż do kompletnej utraty sił, szukałem następnego okazu, by dodać go do mojej kolekcji i żeby pierwszy miał się z kim bawić; z pewnością byłby wtedy spokojniejszy i łatwiej dałby się oswoić. Lecz nie znalazłem żadnego, choćby najmniejszego śladu podobnego stworzenie, i co dziwniejsze, nie wpadłem na jego trop. To stworzenie musi chodzić po ziemi, samo nie może sobie dać rady, jak zatem wędruje, nie zostawiając śladów? Założyłem sporo sideł, lecz na próżno. Złapałem różne okazy drobnej zwierzyny prócz niego jednego. Są zwierzęta, które, jak przypuszczam, wchodzą do pułapki z czystej ciekawości, by przekonać się, po co umieszczono tam mleko. Nie piją go jednak nigdy.

Kangur wciąż rośnie; to bardzo dziwne i zastanawiające. Nigdy nie znałem niczego tak szybko rosnącego. Na głowie ma teraz owłosienie, które bardziej przypomina nasze włosy niż sierść kangura, z tym tylko zastrzeżeniem, że jest delikatniejsze, miększe i zamiast czarnego - rude. Bliski jestem szaleństwa z powodu kapryśnego i niepokojącego rozwoju tego nie sklasyfikowanego wybryku natury. Gdybym choć mógł schwytać inny okaz - lecz nie ma nadziei, gdyż z pewnością jest to nowa odmiana i jedyny okaz. Schwytałem jednak prawdziwego kangura i przyniosłem do domu sądząc, że skoro nasz jest tak samotny, to zadowoli się jakimkolwiek towarzystwem, gdyż nie ma obok siebie żadnej bratniej duszy, żadnego zwierzęcia, które byłoby mu bliskie lub mogło okazać sympatię, gdyż jest rak opuszczone wśród obcych, którzy nie znają jego trybu życia i nawyków ani nie wiedzą, co można by zrobić, aby poczuło, że jest wśród przyjaciół? To był jednak błąd - nasze stworzenie wpadło w furię na widok kangura; przekonałem się wtedy, iż widzi go po raz pierwszy. Współczuję biednemu wrzaskliwemu stworzonku, lecz nic nie mogę zrobić, by je uszczęśliwić. Gdybym chociaż mógł je oswoić - to jednak nie wchodzi w rachubę, gdyż im więcej się staram, tym bardziej pogarszam jego położenie. Do głębi serca zasmucają mnie jego małe wybuchy żalu i gniewu. Chciałem to stworzenie wypuścić na wolność, lecz Ewa nie chce nawet o tym słyszeć. Wydaje się to okrutne i całkiem do niej niepodobne, lecz chyba ma rację. Ono byłoby wtedy jeszcze bardziej samotne, niż dotąd, gdyż jeśli ja nie mogę znaleźć dla niego towarzystwa, to czyż ono samo potrafi?

---
Po pięciu miesiącach
To nie kangur. Na pewno nie, gdyż utrzymuje się na nogach chwytając Ewę za palec i w ten sposób posuwa się parę kroków na tylnych nogach, a potem upada. Być może jest to pewien gatunek niedźwiedzia, na razie jednak bez ogona i nie pokryty sierścią z wyjątkiem głowy. Wciąż rośnie - co stanowi ciekawostkę, gdyż niedźwiedzie zwykle znacznie wcześniej wyrastają na duże zwierzęta. Niedźwiedzie - od czasu naszej katastrofy - stały się niebezpieczne, wobec tego nie uspokoję się, dopóki on będzie grasować w pobliżu nas bez kagańca. Zaproponowałem, że przyniosę jej kangura, jeśli puści wolno to stworzenie - lecz na nic - sądzę, że jest gotowa narazić nas na wszelkie ryzyko. Nie była taka, póki nie straciła rozumu.

---
Po dwóch tygodniach
Obejrzałem jego jamę ustną. Na razie nie ma niebezpieczeństwa, gdyż posiada tylko jeden ząb. Nie ma też jeszcze ogona. Jest bardziej wrzaskliwy niż dotychczas - i to przeważnie w nocy. Wyprowadziłem się. Wpadam jednak na śniadanie, by zobaczyć, czy nie wyrosło mu więcej zębów. Gdy będzie miało pełne uzębienie, to będzie musiało odejść, niezależnie od tego, czy posiada ogon, czy też nie. Niedźwiedź nie potrzebuje ogona, aby stać się niebezpiecznym.

---
Po czterech miesiącach
Przez miesiąc polowałem i łowiłem ryby w okolicy, którą nie wiadomo czemu ona nazwała Bawołem, bowiem nie ma tam już bawołów. Tymczasem niedźwiedź nauczył się dreptać samodzielnie na tylnych kończynach i mówić "tata" i "mama". Z pewnością jest to nowy gatunek. Podobieństwo słów może być czystym przypadkiem, oczywiście niezamierzonym, lecz nawet wtedy jest czymś zdumiewającym, gdyż żadne niedźwiedź nie jest do tego zdolny. To naśladownictwo mowy wraz z ogólnym brakiem sierści i kompletnym zanikiem ogona dowodzi, że jest to nowy gatunek niedźwiedzia. Dalsza obserwacja będzie nadzwyczaj interesująca. Tymczasem wyruszę na daleką wyprawę do lasów na Północy, by przeprowadzić dokładne poszukiwania. Z pewnością musi istnieć jakiś drugi okaz, a wtenczas ten pierwszy stanie się mniej niebezpieczny, jeśli będzie mieć towarzystwo osobnika tego samego gatunku. Wyruszę natychmiast, gdy tylko nałożę kaganiec naszemu stworzeniu.

---
Po trzech miesiącach
Polowanie było męczące, bardzo męczące, nie przyniosło jednak spodziewanego rezultatu. W tym samym czasie Ewa, nie ruszając się z domu, schwytała drugie stworzenie. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś miał takie szczęście! Choćbym sto lat polował w tych lasach, nigdy nie napotkałbym takiego stworzenia.
---
Następnego dnia
Porównywałem nowe stworzenie z jego poprzednikiem; nie ulega wątpliwości, że obaj należą do tego samego gatunku. Miałem zamiar wypchać jedno z nich do mojej kolekcji, lecz Ewa z jakichś powodów jest nieprzychylnie nastawiona do tego projektu. Porzuciłem więc tę myśl, choć uważam, że to błąd. Nauka przyniosłaby niepowetowaną stratę, gdyby te stworzenia wyginęły. Starsze stworzenie jest teraz bardziej oswojone i umie śmiać się i paplać jak papuga, czego bez wątpienia nauczyło się, przebywając tak często z papugą i posiadając dobrze rozwinięty dar naśladowczy. Zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że jest to nowy rodzaj papugi, a jednak nie powinienem się dziwić, gdyż stworzenie to było już wszystkim, co tylko przyszło mi na myśl od czasu tych pierwszych dni, gdy było rybą. Nowe stworzenie jest tak samo brzydkie, jak z początku był jego poprzednik, ma taką samą skórę barwy siarki i surowego mięsa i dziwną, pozbawioną owłosienia głowę. Ewa nazywa go Ablem.

---
Po dziesięciu latach
Są chłopcami. Już dawno doszliśmy do tego. Zmyliło nas to, że pojawili się w tak drobnej i niedojrzałej postaci, do której nie byliśmy przyzwyczajeni. Teraz pojawiły się też dziewczęta. Abel jest dobrym chłopcem, lecz dla Kaina byłoby znacznie lepiej, gdyby pozostał niedźwiedziem. Po tylu latach dochodzę do wniosku, że pomyliłem się co do Ewy; lepiej jest żyć poza Ogrodem z nią niż w Ogrodzie bez niej. Z początku sądziłem, że za dużo mówi, lecz teraz zmartwiłbym się, gdyby ten drogi głos umilkł i zniknął z mego życia. Błogosławiony niech będzie kasztan, który nas zbliżył i odkrył dobroć jej serca i słodycz jej charakteru.

KONIEC

****************************************************************

PAMIĘTNIK EWY PRZEŁOŻONY Z ORYGINAŁU

****************************************************************

Sobota
Żyję już prawie jeden dzień. Zjawiłam się wczoraj. W każdym razie tak mi się wydaje i chyba tak jest, gdyż zapamiętałabym przedwczorajszy dzień, gdyby się w nim coś zdarzyło. Oczywiście coś mogło się wydarzyć i ujść mojej uwagi. Tym lepiej, będę teraz bardziej czujna i jeśli nastąpią przedwczorajsze dnie, nie omieszkam tego zapisać. Najlepiej zacząć od razu, aby nie dopuścić do bałaganu w notatkach; czuję instynktownie, że pewnego dnia szczegóły nabiorą znaczenia dla historyka. Ponieważ czuję się właśnie jak eksperyment i mało prawdopodobne, aby jeszcze ktoś prócz mnie tak to odczuwał, dochodzę do przekonania, że j e s t e m tylko eksperymentem i niczym więcej.

A jeśli jestem eksperymentem, to czy całkowitym? Nie, sądzę, że nie, gdyż cała reszta świata jest jego częścią. Jestem najważniejszym elementem eksperymentu, sądzę jednak, że cała reszta też bierze w tym udział. Czy mam zapewnioną pozycję, czy też muszę czuwać i troszczyć się o nią? Raczej to ostatnie. Czuję instynktownie, że wyższość można osiągnąć tylko za cenę wiecznej czujności. [Uważam, że to trafna uwaga jak na kogoś tak młodego jak ja.]

Dzisiaj wszystko wygląda o wiele lepiej niż wczoraj. W pośpiechu, aby zakończyć wczorajszy dzień, góry pozostawiono nie wykończone, a niektóre równiny tak zaśmiecone odpadkami, iż sprawiały przygnębiające wrażenie. Wspaniałe i piękne dzieła sztuki nie powinny być tworzone w pośpiechu, a ten majestatyczny nowy świat jest naprawdę najbardziej podniosłym, pięknym i bliskim doskonałości dziełem, chociaż tak krótko istnieje. W niektórych miejscach jest za dużo gwiazd, a w innych za mało, lecz jest na to rada. Ostatniej nocy księżyc zerwał się z uwięzi, ześlizgnął się i wypadł z całego układu - to wielka strata; serce mi pęka na myśl o tym. Żadna inna ozdoba ani dekoracja nie mogą równać się z nim pod względem piękna i wykończenia. Powinien być lepiej przymocowany. Żebyśmy tylko zdołali go odzyskać...

Nie można oczywiście, dokąd odszedł. A każdy, kto go schwyta, dobrze okryje; wiem, bo zrobiłabym to samo. Sądzę, że we wszystkich innych sprawach jestem uczciwa, lecz zaczynam sobie uświadamiać, że istotą i rdzeniem mej natury jest umiłowanie piękna, namiętne przywiązanie do niego, i że byłoby niebezpiecznie powierzyć mi księżyc należący do innej osoby, która nie wiedziałaby, że go mam. Oddałabym księżyc znaleziony w dzień z obawy, że ktoś mnie widział; jeślibym jednak znalazła go w ciemnościach, wymyśliłabym jakieś usprawiedliwienie, aby się do tego nie przyznawać. Kocham bowiem księżyce, są tak ładne i romantyczne! Pragnęłabym, abyśmy ich mieli pięć albo sześć - nie kładłabym się wcale spać i leżąc na omszałych brzegach wód i patrząc na nie, nie czułabym nigdy zmęczenia.

Gwiazdy też są ładne. Chciałabym schwytać niektóre z nich i wpleść sobie we włosy. Nie mogę jednak tego zrobić. Dziwne to, ale są bardzo daleko - wcale na to nie wygląda. Zeszłej nocy, gdy po raz pierwszy zjawiły się na niebie, usiłowałam strącić niektóre z nich drągiem, lecz nie mogłam dosięgnąć; bardzo mnie to zdziwiło, potem spróbowałam rzucać do nich grudkami ziemi, aż się zmęczyłam, nie mogłam jednak trafić żadnej z nich. To dlatego, że jestem niezręczna i nie umiem trafić do celu. Choć celowałam obok tej z góry upatrzonej, nie mogłam trafić w żadną z nich; widziałam, jak ciemna grudka pomyka w sam środek złotych pęków, ze czterdzieści lub pięćdziesiąt razy, niemal o włos przelatując obok, i jeżlibym wytrzymała jeszcze przez chwilę, może udałoby mi się trafić w jedną z nich.

Wtedy rozpłakałam się, było to zupełnie normalne u kogoś w moim wieku, a gdy wypoczęłam, wzięłam koszyk i poszłam w kierunku miejsca najdalej położonego na obwodzie koła, gdzie gwiazdy są najbliżej ziemi i można je dosięgnąć ręką; tak byłoby najlepiej, gdyż mogłabym wtedy zebrać je delikatnie ręką, nie naruszając ich. Gwiazdy jednak znajdują się dalej, niż sądziłam, musiałam więc w końcu porzucić ten zamiar. Byłam tak zmęczona, że nie mogłam zrobić ani jednego kroku, bo zranione nogi bardzo mnie bolały.

Nie mogłam wrócić do domu, bo był za daleko, a poza tym zrobiło się zimno. Napotkałam jednak kilka tygrysów i przytuliłam się do nich, było mi przy nich bardzo przyjemnie, oddech ich jest pachnący, gdyż odżywiają się truskawkami. Choć nigdy dotąd nie widziałam tygrysów, od razu rozpoznałam je po pręgach. Gdybym zdobyła jedną z takich skór, miałabym piękny strój. Dziś nabrałam lepszego rozeznania w odległościach. Przedtem miałam tak wielką ochotę schwytać każdą piękną rzecz, że lekkomyślnie wyciągałam po nią rękę, choć czasem znajdowała się daleko ode mnie, a czasem znów była w odległości zaledwie sześciu cali - mimo iż wydawała się oddalona o stopę - do tego jeszcze oddzielona cierniami! Miałam nauczkę, utworzyłam również samodzielnie pierwszą maksymę: "Skaleczony Eksperyment unika ciernia!" Myślę, że to zupełnie dobra maksyma jak na kogoś tak młodego jak ja.

Wczoraj po południu poszłam śladami drugiego Eksperymentu, aby przekonać się, jeśli zdołam, czego on szuka. Nie udało mi się jednak tego wyśledzić. Przypuszczam, że jest mężczyzną. Nigdy dotychczas nie widziałam mężczyzny, lecz to stworzenie właśnie tak wygląda, i jestem pewna, że nim jest. Czuję, że budzi we mnie większe zaciekawienie niż inne płazy. Chyba jest płazem, a sądzę, że nim jest, bo ma niechlujne włosy i błękitne oczy. To stworzenie pozbawione jest bioder, a jego ciało zwęża się ku dołowi jak marchewka, gdy zaś staje, rozpościera ramiona jak dźwig; sądzę więc, że jest płazem, choć równie dobrze mógłby myć jakąś budowlą.

Z początku bałam się go i zrywałam do ucieczki, gdy tylko oglądał się, myślałam bowiem, że będzie mnie ścigał. Z czasem jednak zauważyłam, że to stworzenie także próbuje uciekać. Przestałam więc odczuwać onieśmielenie i tropiłam ten Eksperyment przez wiele godzin w odległości dwudziestu jardów, ale bardzo go to niepokoiło i unieszczęśliwiało. W końcu był już tak udręczony, że wszedł na drzewo. Czekałam na niego dość długo, a potem zrezygnowana poszłam do domu.

Dziś powtórzyło się to samo. Znów zmusiłam go do wdrapania się na drzewo.

---
Niedziela
On wciąż siedzi tam na drzewie. Niby wypoczywa, lecz to podstęp. Niedziela nie jest dniem wypoczynku, tylko sobota. Sprawia na mnie wrażenie stworzenia ponad wszystko lubiącego odpoczynek. Zmęczyłoby mnie takie ciągłe odpoczywanie. Przykre jest też dla mnie przebywanie w pobliżu tego drzewa i obserwowanie go. Zastanawiam się, po co to stworzenie istnieje, gdyż nigdy nie widziałam, aby cokolwiek robiło.

Zeszłej nocy zwrócili mi księżyc; byłam tak uszczęśliwiona! Uważam - że to bardzo szlachetnie z ich strony. Choć księżyc znów się ześlizgnął i spadł, nie zmartwiłam się tym, gdyż nie ma powodu do niepokoju, jeśli posiada się sąsiada, którzy sprowadzają go z powrotem. Chciałabym jakoś wyrazić im wdzięczność. Chciałabym przesłać im kilka gwiazd, których mamy aż nadto. - Mam tu na myśli siebie, a nie nas, gdyż, jak sądzę, płaz nie dba o te sprawy.

To stworzenie ma pospolity gust i jest bez serca. Kiedy poszłam tam wczoraj o zmroku, zeszło z drzewa i próbowało złowić igrające w jeziorze małe cętkowane rybki; musiałam obrzucić płaza grudkami ziemi, aby zmusić go do wejścia na drzewo i pozostawienia ich w spokoju. Zastanawiam się, czy po to właśnie istnieje? Czyż nie ma współczucia dla tych małych żyjątek? Czyż możliwe, że stworzono je do t a k niewdzięcznego z a d a n i a? Wydaje się, że właśnie tak jest. Gdy jedna z grudek ziemi trafiła je za uchem, odezwało się. Przeszył mnie dreszcz, gdyż po raz pierwszy usłyszałam ludzką mowę, nie licząc mego własnego głosu. Nie rozumiałam słów, lecz zdawało mi się, że coś znaczą.

Z chwilą, gdy odkryłam, że stworzenie to potrafi mówić, jeszcze bardziej zainteresowałam się nim, gdyż sama lubię dużo mówić; mówię cały dzień, a nawet we śnie - dlatego jestem tak interesująca. Gdybym jednak miała kogoś, z kim mogłabym rozmawiać, byłabym znacznie ponętniejsza i mówiłabym ile dusza zapragnie.

Jeśli ten płaz jest mężczyzną, to nie jest to o n o, prawda? To byłoby niegramatyczne, prawda? Przypuszczam, że jest to o n. Tak sądzę. Wobec tego należałoby przeprowadzić następujący rozbiór gramatyczny: mianownik o n, dopełniacz j e g o, celownik j e m u. Dobrze, przyjmuję, że jest mężczyzną, i będą go nazywać o n, dopóki nie okaże się, że jest czymś innym. Tak będzie wygodniej, niż żyć w ciągłej niepewności.

---
Następnej niedzieli
Przez cały tydzień chodziłam za nim jak cień, próbując zawrzeć znajomość. Musiałam więc mówić przez cały czas, gdyż on jest nieśmiały, lecz to mi nie przeszkadza. Wydawało mi się, że jest zadowolony z mej obecności. Często więc używałam przyjacielskiego zwrotu "my", ponieważ pochlebia mu, gdy jego też uwzględniam.

---
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin