Evans Gabrielle - Midnight Matings 13 - Splash and Elegance.pdf

(1649 KB) Pobierz
~1~
Rozdział
1
- Chcą, żebyśmy
co
zrobili? Nie ma mowy, żebym sparował się z kimś, kogo nawet
nie znam. To bzdury!
Tak, to wydawało się być zgodnym stanowiskiem na całej sali balowej. Starsi chcieli,
żeby przedstawili partnera przed wybiciem północy – mniej niż w dwadzieścia cztery
godziny – i żeby ten partner najlepiej był z innego gatunku. Jeśli myślą, że mogą wymigać
się od tego, no cóż, lepiej niech przemyślą to jeszcze raz. Starsi posunęli się nawet do
tego, że spreparowali ich drinki jakimś bzdurnym gównem, by wywołać gorączkę
parowania.
Podczas gdy niektórzy z imprezowiczów wyglądali na podekscytowanych i pełnych
nadziei na perspektywę znalezienia partnera, inni po prostu wyglądali na wręcz
przerażonych, większość miała ochotę roznieść to miejsce z gniewu.
Whitley Turner nie dbał o to w żaden sposób. Jeśli ktoś chciałby zatwierdzić go, jako
partnera, to niech tak będzie. Jeśli nikt nie będzie go chciał, zdziczeje, będzie ścigany
jako szaleniec i skończy z tym, co wyglądało na długie, samotne i żałosne istnienie. Z
tego, co widział, to drugie prawdopodobnie będzie najbardziej możliwe. Jeszcze nie
wiedział, co takiego w nim było, że ludzie odwracali się od niego, ale większość z nich
odwracała się w przeciwnym kierunku po spędzeniu z nim pięciu minut.
Och, mógł oczywiście kłamać, ale co dobrego by mu to przyniosło? Każdy nowy
partner w końcu dowie się, czym jest. Jeśli od razu postawi sprawy jasno, to zaoszczędzi
mu wiele bólu serca i prawdopodobnie podbitego oka.
Więc, podczas gdy wszyscy inni krzyczeli, warczeli, mruczeli, i głównie robili z
siebie dupków, Whitley siedział spokojnie na ławce przy ścianie i obserwował
rozgrywający się dramat. Popijał swój zaczarowany szampan, mimo że już wyczuwał
gorączkę parowania palącą się w jego krwi i nabrzmiewanie swojego kutasa.
Mężczyźni i kobiety biegali szaleńczo po sali, atakując na lewo i prawo możliwych
partnerów. Wydawało się, jakby naprawdę nie przejmowali się tym, czy ta osoba chciała
się z nimi sparować czy nie. Whitley westchnął, gdy przyglądał się jak dwóch olbrzymich
mężczyzn walczy o innego mniejszego faceta.
~2~
Czy nie zdawali sobie sprawy, że to było dokładnie to, co pakowało ich wszystkich
w kłopoty? Wszystkie te ciągłe walki i kłótnie musiały się skończyć. Nie znaczy to, że
akceptował to, co starsi ugotowali, ale wątpił, żeby chcieli usłyszeć jego opinię.
- Synu, po prostu weź dziewczynę, zaciągnij ją tam i wpisz w tę księgę swoje cholerę
nazwisko!
Whitley wiedział, że nieuprzejmie było podsłuchiwać, ale nie trudno było nie słuchać,
skoro mężczyzna krzyczał zaledwie kilka kroków od niego.
- Nie wybiorę przypadkowej dziewczyny, żeby spędzić z nią resztę wieczności –
odezwał się młodszy mężczyzna z uparcie zaciśniętymi szczękami.
- Nie mówię o jakiejś przypadkowej dziewczynie, i wiesz to. Dyskutowaliśmy już o
tym. Więc znajdź ją teraz i zaciągnij tam swój tyłek!
Ktoś usiadł na ławce obok niego, ale Whitley nie mógł oderwać wzroku od kłócących
się mężczyzn. Cóż, raczej, nie mógł oderwać wzroku od syna. Jeśli gdziekolwiek był
bardziej idealny przykład męskiego piękna, poza obrazami i rzeźbami, to właśnie go
widział.
Ciemnobrązowe włosy, gładka, opalona skóra, seksowny cień popołudniowego
zarostu, i, och, co za duże mięśnie miał ten mężczyzna. Poruszały się płynnie, napinały
się i marszczyły we wszystkich odpowiednich miejscach, gdy machał rękami, by
podkreślić swój zdanie.
Szkoda,
że
najwyraźniej
był
hetero.
Nie,
żeby
obarczony Whitleyem, nawet jeśli nie był, ale facet był jak marzenie.
chciał
być
- Nie brzmi na szczęśliwego – szepnął kobiecy głos przy jego uchu, sprawiając, że
podskoczył.
- Uch, och, nie, sądzę, że nie.
- Jestem Melody. – Podała swoją delikatną dłoń do Whitleya.
Wziął ją ostrożnie i uścisnął zdawkowo zanim szybko puścił.
- Dlaczego tu siedzisz zamiast polować na partnera? Słyszałeś, co powiedzieli starsi.
- Mógłbym zapytać cię o to samo – odparł.
Melody westchnęła i złożyła ręce na kolanach, sprawiając, że jej obfite piersi
wypchnęły się do przodu.
~3~
- Chyba masz rację. Jednak, nie chcę być sparowana z którymkolwiek z tych idiotów.
Po prostu popatrz na nich. – Pochyliła głowę, pozwalając, by jej długie, ciemne włosy
opadły na jedno oko, i wskazała chaos wokół pomieszczenia.
- Jesteś bardzo piękna. – Była, jak na dziewczynę. Była szczupła, ale z krągłościami
we wszystkich tych miejscach, które większość mężczyzn uwielbiała. Jej ciemnobrązowe
oczy w kształcie migdałów były tym, co przyciągnęło Whitleya. Wyglądały na miłe, ale
też trochę smutne. – Jestem pewien, że mogłabyś znaleźć kogoś, kto nie jest kompletnym
barbarzyńcą. – Whitley zlustrował pokój, mając nadzieję, że znajdzie kogoś, kogo
mógłby wskazać, by udowodnić jego rację.
Traf chciał, że zauważył bardzo przystojnego mężczyznę, który opierał się o jeden z
wysokich filarów, patrząc prosto na Melody z tak wielką tęsknotą w jego oczach, że to
niemal bolało.
- Co z nim?
Melody podążyła za jego wzrokiem i uśmiechnęła się smutno.
- To Shane. Jest wspaniały, prawda? Jednak nasze rodziny nigdy by na to nie
pozwoliły.
- Cóż, wydaje mi się, że teraz masz doskonałą wymówkę. Obwiń za to starszych.
Zdawało się, że zastanawiała się nad tym przez minutę, po czym pokiwała stanowczo
głową i podniosła się na nogi.
- Dziękuję ci…
- Whitley. Whitley Turner, i proszę bardzo. Idź po swojego księcia, Melody.
Wydajesz się być miła i zasługujesz na szczęście.
- Tak, zasługuję – powiedziała stanowczo i wyprostowała ramiona. Nagle pochyliła
się i delikatnie pocałowała Whitleya w policzek. – Ty też, Whitley. Powodzenia w
znalezieniu partnera.
Odwróciła się, by odejść, ale zrobiła zaledwie kilka kroków zanim starszy z kłócącej
się pary chwycił ją za ramię i zaczął ciągnąć ją w stronę podwyższonej platformy, gdzie
siedzieli starsi.
- Puść mnie! – zażądała, wijąc się i szarpiąc, żeby uwolnić się z jego uścisku.
~4~
- Tu jesteś – powiedział mężczyzna z zadowolonym uśmiechem, po czym odwrócił
się swojego syna. – Zabierz ją tam i wpisz wasze nazwiska w tę pieprzoną księgę!
- Nie. Puść ją, ojcze.
Whitley rozejrzał się wokół, nie zdziwiony odkryciem, że Shane przedziera się przez
tłum z gniewnym grymasem na twarzy.
- Weźmiesz ją za partnerkę, albo już nigdy nie zobaczysz Cartera. Wystarczy tylko
jeden telefon. Wiesz, że mogę to zrobić.
Whitley nie wiedział, kim był Carter, ale sądząc po zaczerwienieniu na twarzy
młodszego mężczyzny, był kimś bardzo ważnym. Sytuacja szybko wymknęła się spod
kontroli, a Whitley miał cholerną nadzieję, że Shane wkrótce tam dotrze, by uratować
Melody i naprawić sprawy.
Jego nadzieje umarły jednak szybko, gdy jakiś człowiek przeleciał w powietrzu i
zwalił Shane'a na ziemię. Zanim mógł wstać na nogi, dwie kobiety rzuciły się na niego i
zaczęły rozrywać jego ubrania.
- Do cholery, Jude! Po prostu zrób, co ci powiedziano.
Ojciec i syn piorunowali się wzrokiem przez napiętą chwilę zanim Jude szarpnął
głową w tym, co Whitley uznał za zgodę i podążył za ojcem i wciąż walczącą Melody w
stronę podium.
Prawdopodobnie powinien trzymać się od tego z dala, ale Whitley nie mógł
powstrzymać się przed podążeniem za nimi. Z pewnością ktoś musiał to powstrzymać.
Starsi nie pozwolą zmusić tej dziewczyny do parowania, którego nie chciała. Prawda?
- Mój syn chciałby zgłosić swoje parowanie.
- Nazwisko? – zapytał starszy, patrząc na nich ze znudzonym wyrazem twarzy.
Whitley zbliżył się do platformy, żeby mógł słyszeć, ale najpierw sprawdził przez
ramię, co dzieje się z Shanem. Odetchnął z ulgą, kiedy znalazł mężczyznę z powrotem na
nogach i pędzącego ku nim niczym szarżujący nosorożec, więc Whitley odwrócił się z
powrotem do pary przed sobą.
- Jude Chambers – wydusił Jude przez zaciśnięte zęby.
- A twoje nazwisko? – starszy zapytał Melody.
~5~
Zgłoś jeśli naruszono regulamin