Kell Amber - My Man Declan.pdf

(1386 KB) Pobierz
~1~
Rozdział 1
Declan West posprzątał pokój, wstrząsnął poduszki i sprawdził czy ani odrobina
kurzu nie zdobiła jakiejkolwiek powierzchni. Po trzecim przeglądzie sprawdzania, że
wszystko leży na swoim miejscu, posłał pokojowi zadowolone kiwnięcie. Ze swoimi
chwilowo zaspokojonymi skłonnościami obsesyjno-kompulsywnymi, Declan wyszedł z
biura swojego mistrza i kierował się do frontowych drzwi.
Zegar wybił północ, kiedy dotarł do drewnianych dwuskrzydłowych drzwi. Bez
sprawdzenia przez dziurkę czy zerknięcia przez frontowe okna, otworzył z szarpnięciem
drzwi, kiedy właśnie jego mistrz, Phoenix Moorhaven, wchodził po schodach.
- Dobry wieczór, Declan – powiedział Mistrz Phoenix swoim głębokim, ciepłym
głosem.
- Technicznie jest poranek, sir – poprawił go automatycznie Declan, jak to robił
każdego dnia o tym czasie. Bycie dokładnym nie było umiejętnością, którą wampir
przestrzegał.
- Tak jest – zgodził się Mistrz Phoenix, a jego złote oczy błyszczały rozbawieniem.
- Jak możesz pozwalać swojemu słudze odszczekiwać ci się w ten sposób! – zakpiła
z Declana jasnowłosa dama u ramienia Mistrza Phoenix’a.
- Uważaj na swoje zachowanie, kochana. Mogę być przywódcą wampirów, ale to
Declan jest panem mojego domu – zrugał ją Mistrz Phoenix. Jego ton mógł być
łagodny, ale wyraz twarzy zrobił się zimniejszy niż koło podbiegunowe.
Declan bez komentarza wziął płaszcz swojego pana. Opinia jednej blond ladacznicy
nic dla niego nie znaczyła. Mistrz Phoenix wypieprzy ją, wyssie i wyrzuci o wschodzie
słońca. Nigdy zbyt długo nie trzymał swojego jedzenia. Tak daleko jak Declan mógł
powiedzieć, jego pan nie był zainteresowany żadnymi ludźmi, mężczyznami czy
kobietami, poza żywieniem się. A szkoda, ponieważ Declan nie miałby nic przeciwko
znalezieniu się w menu.
- Pokój jest dla ciebie przygotowany, sir – ponaglił Declan, chcąc już pozbyć się
wampirów ze swojej drogi, żeby mógł dokończyć swoje poranne rytuały.
~2~
Ciepły uśmiech Mistrza Phoenix’a, taki, który zachowywał tylko dla Declana,
złagodził jego rozdrażnienie. Mógł jedynie być służącym, ale Declan wiedział jak
bardzo wampir doceniał dobre prowadzenie swojego gospodarstwa. Zadowolenie
Mistrza Phoenix’a z pracy Declana było okazywane w wielu dodatkach, jakie Declan
znajdował w swojej wypłacie.
- Dzień dobry, Mistrzu Lorrie. Nie od razu pana zauważyłem, proszę przyjąć moje
przeprosiny. – Declan powitał towarzysza swojego pana wampira.
Lorrie Bellows, drugi w rządzeniu w radzie wampirów, przyjaźnie kiwnął
Declanowi głową.
- W porządku. Wiem, że nie istnieję, dopóki nie obsłużysz Moora.
Declan przyznał Lorriemu jeden ze swoim rzadkich uśmiechów. Lorrie zdobył sobie
jego szacunek bez wykorzystywania górnolotnych pochlebstw. Zawsze znalazło się
kilku takich, którzy próbowali dostać się do Mistrza Phoenix’a przez jego cenionego
służącego, zmuszając Declana do marnowania jego cennego czasu na zwracanie im ich
prezentów i łapówek.
Uczciwość Declana nie była na sprzedaż.
- Mogę zabrać twój płaszcz, sir, i ten twojej towarzyszki?
Oboje przekazali swoją drogą odzież. Kąsek Mistrza Phoenix’a na ten wieczór nie
kłopotał się założeniem żakietu, prawdopodobnie martwiąc się, że ukryje swój dekolt.
Declan mógłby jej powiedzieć, że wampirowi bardziej chodziło o jej krew niż piersi,
jednak zachował milczenie. Nigdy nie mieszał się do dawców tak długo jak nie
bałaganili w domu.
Declan powiesił ich okrycia z drobiazgową troską, a potem zamknął drzwi, tylko po
to, by kiedy się okręcił, odkryć, że oboje się w niego wpatrują.
- W zachodnim salonie są napoje i przekąski – oświadczył. Zawsze kładł jedzenie i
soki dla gości. Mieli skłonności do bycia głodnymi, po tym jak wampiry się pożywiły.
Nikt się nie poruszył. No nie, dlaczego wciąż na niego patrzyli?
Uniósł brew na swojego szefa. Mistrz Phoenix uśmiechnął się kpiąco, a potem
zawinął ramię wokół swojego jedzenia na ten wieczór i odwrócił się, by odprowadzić
dziewczynę.
~3~
- Więc kiedy zamierzasz zostawić Moora i przyjść pracować dla mnie? – drażnił się
Lorrie, kiedy przeszedł obok.
Mistrz Phoenix obrócił się błyskawicznie, porzucając swoją randkę.
- Co?
Declan nie przewrócił oczami, ale tylko dlatego, że to odjęłoby mu godności.
- Pan Lorrie wydaje się myśleć, że jestem niedostatecznie wynagradzany i
przepracowany – wyjaśnił. Lorrie żył po to, by nabijać się z przywódcy wampirów, ale
Declan odmawiał podsycania tego ognia.
Spojrzenie Declana skupiło się na kłaczku przyklejonym do garnituru Mistrza
Phoenix'a. Zdenerwowany, że umknął jego poprzedniej kontroli, podszedł i zerwał go z
marynarki wampira. Starannie strzepnął materiał, wygładzając go i pozbywając się
najmniejszego śladu, jaki zrobił swoimi paznokciami, jednocześnie próbując
zignorować to jak dobrze Mistrz Phoenix pachnie. Wampir zawsze miał taki wabiący
zapach, którego Declan nigdy nie potrafił zidentyfikować – jakieś połączenie
goździków i miodu. Dlaczego wampir tak ładnie pachniał, Declan nie wiedział, ale
próbował ograniczyć do minimum swoje obwąchiwanie.
Declan prawie podskoczył, gdy duża ręka odchyliła jego brodę do góry, dopóki nie
napotkał oczy swojego szefa.
- Rozważałeś mnie zostawić?
Przez chwilę myślał, że widzi błysk bólu w oczach Mistrza Phoenix’a, ale porzucił
tę myśl, jako głupią. Wampir nigdy nie zwracał szczególnej uwagi na Declana, dopóki
coś nie poszło źle.
- Proszę nie być śmiesznym, sir. Dlaczego miałbym odejść? Jesteś znakomitym
pracodawcą.
Trudno byłoby znaleźć drugiego szefa, który pozwoliłby Declanowi organizować
wszystko według jego upodobania i harmonogramu.
- To dobrze. – Mistrz Phoenix pogłaskał głowę Declana jak ulubionego zwierzaka. –
Nie wiedziałbym, co ze sobą począć bez ciebie. – Wycelował palcem w Lorriego. –
Zabraniam ci ukraść mojego kamerdynera. Cała rada byłaby w nieładzie, gdyby Declan
nie trzymał mnie tu w ryzach.
Lorrie się roześmiał.
~4~
- Z pewnością przesadzasz.
Mistrz Phoenix potrząsnął głową.
- Declan zorganizował moje życie do perfekcji, więc nie mieszaj w tym.
Głowa Declana została ponownie pogładzona.
- Weź sobie na resztę wieczoru wychodne, Declan, i nie wałęsaj się wśród drzew.
Ostatnim razem prawie doprowadziłeś mnie do ataku serca.
Nie kłopotał się nawet przyznać racji zrzędliwemu nakazowi Mistrza Phoenix'a.
- Do zobaczenia później, sir. – Posłał Lorriemu pełne wyrzutu spojrzenie, które
zostało napotkane przez żartobliwe poruszenie jego brwi.
Declan doszedł tylko w pobliże drzew, kiedy silne ochronne zaklęcie zmusiło go do
wycofania się. Dopytywanie się, nie doprowadziło do żadnych tropów o to, co to mogło
być, więc Declan porzucił temat. Jednak reakcja Mistrza Phoenix'a na niewinny spacer
była trochę przesadzona.
Nadopiekuńczy wampir.
Potrząsając głową, Declan skierował się do swojego pokoju. Nie chciał być w
pobliżu, kiedy wampiry się żywiły. Czasami ich partnerzy jęczeli naprawdę głośno. To
tylko podkreślało, że Declan musiał znaleźć kochanka, ale kto chciałby się wiązać z
trochę neurotycznym kamerdynerem, który musiał być na wezwanie swojego szefa
przez dwadzieścia cztery godziny. Niewielu facetów zniosłoby bycie na drugim miejscu
po jakiejkolwiek pracy, a tym bardziej kogoś, kto służył u wampira.
Będąc z powrotem w swoim pokoju, Declan wszedł na swój profil na internetowej
agencji randkowej, do której ostatnio dołączył. Spędził następne kilka godzin na
przeszukiwaniu nieprawdopodobnych profili i nieprzyzwoitych e-maili, które otrzymał,
gdy pracował. Kilku wrzucił do schowka, by przypatrzeć im się później bardziej
szczegółowo. Może jeden z nich się nada. Nie potrzebował kochanka na pełen etat. Do
diabła, w tym momencie, wziąłby kumpla do pieprzenia na pół etatu. Wszystko byłoby
lepsze od spędzania każdej nocy na marzeniach o swoim szefie.
***
- Nie jesteś już na mnie wściekły, prawda?
~5~
Zgłoś jeśli naruszono regulamin