Uznańska Barbara - Trucizna duszy.pdf

(228 KB) Pobierz
TRUCIZNA DUSZY
B
ARBARA
U
ZNAŃSKA
Pomór spadł na miasto jak grom z jasnego nieba. Straszna wieść szybko dotarła nie tylko do
wszystkich zakątków Hrabstwa, ale i do ościennych krajów. To było naprawdę coś niesamowitego.
Oczywiście zielony kolor aury opisano już prawie dwieście lat temu, jednak dlaczego dysponujący nim
potężny mag miałby zrobić coś takiego? Poza tym ludzie ze Zdolnościami na wysokim poziomie szybko
stawali się osobami publicznymi, tymczasem nikt nie potrafił wskazać ewentualnego sprawcy tragedii.
Agnus Daphoe z powagą popatrzył na zebranych.
— Zaufanie przepowiedniom srebrnych nie jest sprawą wiary. To kolor jak inne. A co do
własnych Zdolności nie zgłaszamy chyba wątpliwości?
Najlepsi magowie Gildii nie mogli zrobić nic innego, niż niechętnie przytaknąć.
— Srebrne dziecko, które pozyskałem w Zirrconium, mówi wyraźnie: rodzaj ludzki
rozwija się niewiarygodnie szybko. Niebawem to, co my potrafimy, może okazać się
niczym.
Nawet gdyby Daphoe nie był telepatą, mógłby teraz z łatwością odgadnąć ich myśli.
Obawialiście się tego, ale woleliście chować głowy w piasek,
pomyślał i uśmiechnął się
pod nosem.
— Ile lat ma ta wieszczka?
— Siedem. — Wzruszył ramionami. — Ale to nie powód żeby lekceważyć jej słowa.
Musimy przygotować się na zmiany. Wkrótce pojawią się magowie z nowymi
Zdolnościami.
— Czy to nam zagraża?
— Zapewne. — Zakpił. — A teraz, skoro przekonaliście się, że miałem rację,
posłuchajcie mojego planu. Sądzę, że okoliczności nie pozostawiają nam wielkiego
wyboru.
•••
Pomór spadł na miasto jak grom z jasnego nieba. Straszna wieść szybko dotarła nie tylko
do wszystkich zakątków Hrabstwa, ale i do ościennych krajów. To było naprawdę coś
niesamowitego. Oczywiście zielony kolor aury opisano już prawie dwieście lat temu,
jednak dlaczego dysponujący nim potężny mag miałby zrobić coś takiego? Poza tym
ludzie ze Zdolnościami na wysokim poziomie szybko stawali się osobami publicznymi,
tymczasem nikt nie potrafił wskazać ewentualnego sprawcy tragedii.
Ivnebrall rozmyślał nad tą zagadką, gnając co koń wyskoczy do Zirrconium. Mijało już
dwanaście godzin od zdarzenia i wkrótce odczytanie śladów graniczyłoby z cudem. Miał
nadzieję, że któryś zespół znajdował się bliżej; że ktoś zdąży.
I wtedy wierzchowiec okulał. Tropiciel mógł go wymienić na następnej poczcie, ale
znajdował się — cóż za zbieg okoliczności — akurat w połowie drogi między dwoma
punktami. Kiedy dotarł do wsi, w której spodziewał się dostać nowego pocztowca,
okazało się, że jedyny koń, którego akurat nie używał żaden goniec, czymś się zatruł. Z
gospodarzami nie poszło lepiej: wszyscy jak nie pożyczyli to pogubili wierzchowce, a
może po prostu kłamali. Wymachiwanie medalionem Gildii nie zdało się na nic. Jedynym
rozsądnym wyjściem wydawało się przeczekanie w gospodzie. Ostatecznie Ivnebrall
dotarł w pobliże Zirrconium dwadzieścia dwie godziny po pomorze, nie mając większych
nadziei na znalezienie czegokolwiek. Już dawno zapadła głęboka noc, ale nawet o tej
porze gościniec nie powinien być tak całkowicie pusty, ...wymarły.
Znajdował się już niecałe pół kilometra od bram, kiedy po raz pierwszy usłyszał w głowie
obcy głos...
Zatrzymaj się! Miasto jest skażone. Czy jesteś tropicielem?
— Pokaż się! — Zawołał, bezskutecznie próbując cokolwiek dojrzeć i jednocześnie
walcząc ze zdezorientowanym koniem.
JESTEŚ tropicielem. Gildia cię tu przysłała.
— To chyba naturalne, że zajmujemy się tą sprawą. Hrabia prosił nas o zbadanie...
Usłyszał wybuch śmiechu. Kobieta. Kilka metrów od traktu. Zeskoczył, ale natychmiast
go powstrzymała.
Zostań, gdzie jesteś. Gdybym chciała, żebyś mnie zobaczył, nie chowałabym się w
krzakach. Dobrze. A teraz porozmawiajmy. Nie masz po co tak się spieszyć do miasta,
chyba że po śmierć.
Wdrapał się z powrotem na koński grzbiet i ruszył przed siebie.
Stój!
— Dość tych żartów. Mam zadanie. Jeśli będziesz przeszkadzać... Chyba nie należysz do
Gildii? Masz ochotę się z nią zapoznać? Odczytałem już twój wzór i rozpoznam cię
wszędzie.
Nie strasz mnie. Poza tym mówię ci, że jedziesz tam na własną zgubę.
— Cholera jasna, nie pouczaj mnie! Jeśli nie ma tam już maga, to nie ma też aury, co
zatem miałoby mnie zabić? Sugeruję przestudiować choć jedną księgę, zanim zaczniesz
się bawić Zdolnościami!
Popędził wierzchowca, który nieoczekiwanie stanął dęba. Zaskoczony Ivnebrall wypadł z
siodła. Przez kilka sekund, po spotkaniu z ziemią, bał się poruszyć. Jeśli coś sobie złamał,
to nie chciał się o tym dowiedzieć. Usłyszał szelest, potem kroki.
— No, dalej. Nic ci nie jest. Wstań.
Poczuł narastającą wściekłość. Ignorując ból, zerwał się na nogi i zacisnął dłonie w pięści.
Naprawdę miał ochotę komuś przyłożyć. Widok przeciwnika w sekundę go rozbroił.
Telepatka była drobna, znacznie niższa od niego i najwyraźniej sama. Oblicze ukrywała
pod kapturem.
— Czego ty chcesz, kobieto?
— Wytrop go dla mnie.
Uzdolniona wariatka. Zapewne w szoku
— zdecydował. Bardzo starając się zachować
spokój, przejechał dłonią po twarzy, co nie okazało się dobrym pomysłem. Umazana
błotem rękawica zostawiła smugi brudu.
— Pozwól. — Z kieszeni płaszcza wydobyła chusteczkę.
Odtrącił jej rękę.
— Przeklęte zwierzę. — Mruknął, szukając wzrokiem konia. Słabe światło gwiazd
niewiele pomagało. Otrzepując ubranie, zaczął iść w stronę miasta. — Wracaj do domu,
panienko. Jeśli tylko przestaniesz mi przeszkadzać, zrobię wszystko, żeby znaleźć...
— Posłuchaj mnie nareszcie, idioto! Gildia posłała cię na śmierć. Nie można się jeszcze
zbliżać do Zirrconium. Zresztą nie tam powinieneś szukać, ale w starej warowni na
wzgórzu. Przebywał tam przez kilka dni mag fioletu...
— Twój kolega?
— ...razem z zielonym. Uważam, że sprawca pomoru został do tego zmuszony.
Syknął i złapał ją za ramiona, celowo troszkę zbyt mocno.
— No, teraz ty posłuchaj. Wygadujesz bzdury. Daj mi spokój, albo naprawdę źle się to dla
ciebie skończy. Idę do miasta. Tam nic groźnego się już nie dzieje, za to z każdą minutą
zacierają się ślady. Muszę się spieszyć, a ty musisz się leczyć. Dobranoc.
Narzucił dobre tempo i stawiał długie kroki, ale to jej nie zniechęciło. Trzymała się z tyłu
i milczała, jednak uparcie szła za nim. Kilka razy musiał walczyć z chęcią odwrócenia się.
Nie potrafił stwierdzić, czy próbowała go w ten sposób zatrzymać. Nie miał wielkiego
doświadczenia z fioletowymi. W pewnym momencie stwierdził, że został sam i wkrótce
natknął się na strażników. Medalion wymownie zalśnił w świetle pochodni.
— Taak... Dobrze by było, żeby Gildia dorwała tego sukinsyna. — Warknął oficer.
— Czy ktoś już przybył?
— Owszem, jedna tropicielka. Z tego co wiem, rozłożyła ją ta sama choroba, co całą
resztę. Ci, którzy jeszcze żyją, są w lecznicy, piętnaście kilometrów na zachód.
— Na pewno ta sama choroba? — Ivnebrall przypomniał sobie ostrzeżenia nieznajomej i
nagle poczuł się dość niepewnie.
Strażnik wzruszył ramionami.
— Pan też nieszczególnie wygląda. — Zauważył złośliwie.
— Koń mnie zrzucił. Gdybyście go zobaczyli...
— Jasne. — Zapewnił z entuzjazmem świadczącym, że nie pofatygowałby się, żeby
złapać zwierzę, nawet gdyby samo próbowało mu wcisnąć lejce w dłonie.
— Nie macie tu wielu ludzi.
— Jeśli jest jakaś korzyść z całej sprawy, to taka, że wytruła się większość szabrowników.
— Zarechotał. — Tak po prawdzie, to hrabia bardziej nas potrzebuje w stolicy. Nie
wyobraża pan sobie, co tam się teraz wyprawia.
Tropiciel ruszył ku bramom miasta. Niesamowita cisza aż grała w uszach.
Mijał właśnie ruiny jakiegoś dawno spalonego budynku, kiedy zza jedynej pozostałej
ściany wyszła fioletowa magini.
— W porządku. Z tej odległości powinieneś już coś zobaczyć. — Powiedziała stanowczo.
Ogarnęło go dziwne, bardzo nieprzyjemne uczucie. Nagle stwierdził, że po prostu musi
posłuchać. Nie zamierzał robić trudności, przecież po to przyjechał. Usiadł na środku
drogi i zamknął oczy.
Z ciemności powoli zaczęły wyłaniać się niewyraźne szare kształty, niepodobne do
migotliwych, srebrnych reprezentacji żywych istot. Miasto zamieszkiwały teraz gasnące
widma. Było ich nieprawdopodobnie wiele. Do Ivnebralla w końcu dotarło, że miał przed
sobą obraz śmierci całego wielkiego Zirrconium. Najdziwniejsze, że ludzie ci
najwyraźniej umierali w różnym czasie. Obok cieni właśnie odchodzących w nicość,
migotały całkiem jeszcze wyraźne. Skoncentrował się, szukając jakiegoś wspólnego
wzoru. Śmiercionośna moc, która dotknęła mieszkańców, pozostawiła po sobie skazę
wpisaną w ich widma. Coś się jednak nie zgadzało. Piętno na starszych reprezentacjach
było nieco inne, ale one już się dopalały i wkrótce całkiem rozwiały. Czy to zresztą takie
istotne? Zadaniem tropiciela było odczytanie pozwalającego na identyfikację wzoru, a ten
— mimo drobnych różnic — niewątpliwie w każdym przypadku należał do tej samej
osoby.
Wymarłe miasto rozbłysło nagle złotymi iskrami.
...
— Co?... — Zaczął zdumiony mężczyzna, ale wizja natychmiast przepadła. Przez chwilę
siedział z głupią miną, mrugając oczami.
— Rusz się, musimy stąd znikać.
Zupełnie o niej zapomniał. Gdyby zawołał straże...
— Nieładnie. — Mruknęła. — Wolałabym tego uniknąć.
Stanęła tuż obok. Z łatwością mógłby ją złapać i osobiście donieść na posterunek.
Niestety, ogarnęła go niewytłumaczalna apatia. Nie miał siły nawet podnieść głowy.
— Przydałby się koń. — Powiedziała w przestrzeń, a potem kucnęła i — obróciwszy ku
sobie jego twarz — spojrzała w zamykające się oczy. — Bądź rozsądny. Sam słyszałeś,
co przytrafiło się twojej koleżance po fachu. Ratuję ci skórę.
— Skąd taka troska? — Zdobył się na ironię, mimo że zaczynało mu się kręcić w głowie.
— W ogóle mnie nie słuchasz. Niewiarygodne. Przecież mówiłam, że chcę, żebyś go
znalazł. Tyle, że nie tu powinieneś zacząć poszukiwania.
Ivnebrall dostał ataku mdłości, skronie pulsowały tępym bólem. Magini chyba
zorientowała się, że przesadziła, bo wrażenie nieznośnego ciężaru nieco zelżało. Tropiciel
skupił myśli i zdołał się rozejrzeć, chociaż przez chwilę widział tylko mozaikę ciemnych i
jasnych plam. Kobieta wypatrywała czegoś w ciemnościach, ale wiedział, że jednocześnie
bacznie go pilnuje, co nie było zbędną ostrożnością. Gdyby ocenił, że ma jakąkolwiek
szansę ją zaskoczyć, spróbowałby ją ogłuszyć. Przeciągnęła strunę i zdawała sobie z tego
sprawę.
Tymczasem na trakcie zastukały kopyta.
Pięknie, to bydlę jest z nią w zmowie
— pomyślał zgnębiony Ivnebrall.
Kolejne kilkadziesiąt minut przeżył jak we śnie. Owszem, kazano mu wsiąść na konia,
potem pomóc magini. Nie wywołało w nim to jednak żadnego buntu. Stał się obojętnym
obserwatorem. Nie interesowało go zupełnie, w jakim kierunku się udali. Zapomniał o
strażnikach, których z pewnością musieli mijać. Gdyby nie wyraźne polecenie, to nie
chciałoby mu się zsiąść, kiedy dotarli na miejsce. Może dlatego, że dla niego twierdza w
ogóle nie zaistniała. Chyba rzeczywiście wjeżdżali na jakąś górę i widział ciemne mury,
ale jakoś nie doszedł do wniosku, że to warownia.
Niespodziewanie, w jednej sekundzie, odzyskał trzeźwość umysłu. Stwierdził, że siedzi
— całe szczęście — na ziemi. Świat zawirował jak oszalały. Tropiciel dość długo borykał
się z absurdalnym, ale okropnym uczuciem, że jego czaszka nagle stała się zbyt ciasna.
Przez moment jego serce usiłowało wyrwać się z piersi. Zwinął się w kłębek, a potem
bezsilnie leżał, skupiając się na kontroli oddechu. Kiedy w końcu spróbował ponownie
usiąść, przyszło mu to z nienaturalnym wysiłkiem.
Kobieta czekała cierpliwie, aż się pozbiera. Obserwowała efekty swoich działań z
zaciekawieniem, ale także z zakłopotaniem.
— Strasznie źle to znosisz. Bardzo mi przykro. Zwykle nie spotykam się z tak
gwałtownymi reakcjami.
— Ja też. — Wychrypiał ze złością, ze zwieszoną głową ciężko opierając się na rękach.
— Nie chcę cię dręczyć, ale zrozum... Potrzebuję twoich usług.
— W takiej sytuacji normalni ludzie uciekają się do prośby. Nie wykręcają innych na
drugą stronę.
— Starałam się być miła. Gdybyś po prostu od początku mi uwierzył, nie doszłoby do
tego.
Skrzywił się, masując skronie.
— Nie jestem na wycieczce, tylko w pracy. Nie mam czasu na pogaduszki z okoliczną
ludnością, szczególnie opowiadającą bajki. Nie spodziewałaś się chyba, że potraktuję
twoje rewelacje poważnie.
Skwitowała to milczeniem. Podniósł wzrok.
Zaczynało już świtać. Coraz wyraźniej widział jej rysy, tym bardziej, że odrzuciła kaptur
na plecy. Miała lekko skośne, złotobrązowe oczy; twarz drobną i jakby trochę
zmizerniałą. Wyglądała na kruchą, na dodatek dość zmęczoną istotę. Ocenił jej wiek na
jakieś dziewiętnaście lat.
Tym większa moja porażka
— zakpił sam z siebie mężczyzna —
że nie jestem dla niej żadnym przeciwnikiem.
— Co teraz? — Zapytał, rozglądając się. Koń z ekwipunkiem stał nieopodal, szczypiąc
trawę. — Wcześniej nie chciałaś się pokazać. Teraz cię widzę. Zrobisz mi z mózgu
sieczkę, czy z lenistwa zwyczajnie zabijesz?
— Zaczynasz mnie denerwować. Wyglądasz na inteligentnego faceta, a jednak jakoś nie
potrafisz zrozumieć, co do ciebie mówię. Skup się. Jesteśmy pod twierdzą, w której
przebywał mag fioletu. To on pokierował sprawcą pomoru. Niestety, nie wiem, gdzie go
szukać. Czułam, że w Zirrconium zrobi się niebezpiecznie, dlatego oddaliłam się... i
zanim wróciłam, ich już nie było.
— Dlaczego mam wrażenie, że obserwowałaś ich od dłuższego czasu? — Zapytał. Jeśli
przeciągnąłby rozmowę, być może odzyskałby siły na tyle, żeby zadziałać. Na razie nie
był w stanie utrzymać się na nogach.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin