Adam Przechrzta - Namiestnik.docx

(3659 KB) Pobierz
Namiestnik

             

 


Spis treści

 

Karta tytułowa ·R·O·Z·D·Z·I·A·Ł· I ·R·O·Z·D·Z·I·A·Ł· II ·R·O·Z·D·Z·I·A·Ł· III ·R·O·Z·D·Z·I·A·Ł· IV ·R·O·Z·D·Z·I·A·Ł· V ·R·O·Z·D·Z·I·A·Ł· VI ·R·O·Z·D·Z·I·A·Ł· VII ·R·O·Z·D·Z·I·A·Ł· VIII ·R·O·Z·D·Z·I·A·Ł· IX ·R·O·Z·D·Z·I·A·Ł· X ·R·O·Z·D·Z·I·A·Ł· XI Zwroty obcojęzyczne i ciekawostki Adam Przechrzta Cykl Wojenny Adama Przechrzty Pozostałe książki autora Długi sprint Karta redakcyjna Okładka


             

 


               

 

               

 

              Poświęcam Ojcu

 

 


 

 

I
·R·O·Z·D·Z·I·A·Ł·

 

              Dźwięk tramwajowego dzwonka wyrwał Rudnickiego z zamyślenia, mężczyzna skrzywił się, czując odór potu i nieprzetrawionej wódki, najwyraźniej stojący obok tragarz pokrzepił się po pracy najtańszym sprzedawanym na bazarach bimbrem. Nie bacząc na protesty współpasażerów, alchemik przecisnął się do drzwi. Niedługo przystanek. Za oknem przesuwały się oblepione ogłoszeniami słupy, fantazyjne polsko-niemieckie szyldy, czasem przez ulicę przejechała dwukółka ciągnięta przez zgarbionych z wysiłku mężczyzn. Okupujący Warszawę Niemcy znieśli co prawda większość antypolskich zarządzeń, ale jednocześnie prowadzili brutalne rekwizycje na potrzeby armii. Ich łupem padały nie tylko konie i bydło, lecz nawet miedziane rondle. Cóż, wiosną tysiąc dziewięćset szesnastego roku widać było wyraźnie, że wszelkie plany szybkiego zakończenia wojny należy włożyć między bajki.

              Rudnicki, potrącony przez przysadzistą, woniejącą czulentem i kuglem babinę, zatoczył się na stojącą przed nim kobietę. Ta syknęła gniewnie i odwróciła się z niewróżącym niczego dobrego wyrazem twarzy. Wiktoria...

              – Widzę, że korzystasz z okazji i tulisz się nieskromnie do niewinnych panienek – zauważyła z lekką kpiną.

              Rudnicki odchrząknął niepewnie – nie widzieli się od czasu pamiętnego spotkania przed Zamkiem Królewskim, i to nie dlatego, że jej unikał. Wiktoria zniknęła, jakby zapadła się pod ziemię. Prawda, że i nie szukał jej specjalnie, pamiętając o konszachtach dziewczyny ze sztyletnikami. A tymi lepiej było się nie interesować.

             

 

              – Przepraszam – wymamrotał. – To ten tłok. Niemniej jednak...

              – Tak?

              – Przyjemniej przytulić się do ciebie niż do niektórych towarzyszy podróży.

              – Jestem ładniejsza? – poddała prowokacyjnie.

              – To także, ale przede wszystkim zdecydowanie lepiej pachniesz.

              Jego rozmówczyni parsknęła śmiechem, pokazując równe, białe ząbki. Ot, zdawałoby się, jeszcze jedna młoda, bezpretensjonalna dziewczyna, jedna z tych, które aż chciałoby się złapać za rękę albo i za kolanko. A to przecież Wiktoria, prawa ręka naczelnika sztyletników. Urazisz taką, a będziesz miał szczęście, jak zdążysz spisać testament.

              Tramwaj zatrzymał się na placu Teatralnym, niedaleko Pałacu Jabłonowskich, i Rudnicki przesunął się do wyjścia, uprzejmie skłoniwszy się na pożegnanie. Ku jego zdumieniu Wiktoria podążyła za nim.

              – Jak interesy? – spytała, biorąc go pod rękę.

              – Tak sobie – odparł niechętnie. – I skąd to pytanie? Mam wrażenie, że rozliczyłem się z twoimi... przyjaciółmi.

              – Och, nie ma powodu do niepokoju, pytam wyłącznie w swoim imieniu – zapewniła.

              – Połowę hotelu zajęli Niemcy na kwatery dla oficerów sztabowych. Żaden z nich oczywiście nie płaci.

              – A apteka?

              – Też nienadzwyczajnie, straciłem wielu klientów z braku materia prima. Najskuteczniejsze lekarstwa wymagają, niestety, tego składnika, a obecnie nikt nie odwiedza enklawy.

              – Przecież nie ma zakazu – zdziwiła się dziewczyna.

              – Niby tak – przyznał Rudnicki. – Tylko że wyprawa bez ochrony to samobójstwo. Niestety, warszawski generał-gubernator Jego Ekscelencja Hans von Beseler uznał, że dostęp do enklawy przysługuje jedynie, cytuję: „licencjonowanym członkom gildii i ich pomocnikom w liczbie nie więcej niż trzech”.

              – A to z jakiej racji?

              – Boją się – mruknął alchemik. – Co prawda do tej pory nikt nie odkrył sposobu na bojowe zastosowanie materia prima na większą skalę, ale w przyszłości kto wie? To mogłoby zmienić losy wojny. Niemcy bardzo się pilnują, żeby nie naruszać praw, których przestrzegali nawet Rosjanie, ale i nie chcą ryzykować.

              – Idziesz do urzędu?

              Rudnicki potwierdził nieartykułowanym pomrukiem. Od roku w Pałacu Jabłonowskich mieściły się niemieckie urzędy, a niedawno stał się on siedzibą Rady Miejskiej.

              – Mają mnie ukarać – wyjaśnił, widząc pytający wzrok dziewczyny. – W zeszłym tygodniu wywaliłem z hotelu takiego jednego... Niby tylko kapitan, jeden z wyższych oficerów pozwolił mu korzystać ze swojego apartamentu, ale gówniarz okazał się pociotkiem jakiegoś arcyksięcia czy innego grafa. No i oskarżono mnie o sabotaż zarządzeń generała-gubernatora.

              – Co ci mogą zrobić?

              – A bo ja wiem? – wzruszył ramionami Rudnicki. – Dobrze, jak tylko wlepią grzywnę, bo mogą i zabrać hotel.

              – Żartujesz?

              – W żadnym wypadku! – zaprzeczył posępnie alchemik.

              – Może nie będzie tak źle, Beseler stara się zjednać sobie Polaków.

              – Niby tak, ale wątpię, żeby przedłożył warszawskiego aptekarza nad niemieckiego oficera, w dodatku spokrewnionego z arystokracją.

              – Co zrobisz, jak zabiorą ci hotel?

              – Nie wiem. Mam nadzieję, że nie dojdzie do najgorszego.

              Alchemik sięgnął do kieszeni płaszcza: miny pilnujących wejścia wartowników wskazywały wyraźnie, że nie wpuszczą nikogo bez odpowiednich dokumentów. Po chwili żołnierz z dystynkcjami feldfebla dał Rudnickiemu znać ruchem dłoni, że może przejść.

              – Poczekam na ciebie – zadeklarowała Wiktoria.

              Podziękował smętnym uśmiechem i otworzył masywne drzwi. Po wiodących w górę podwójnych schodach nieustannie przesuwał się strumień interesantów. Dominowali ubogo ubrani cywile, choć nie brakowało też wojskowych mundurów. Rudnicki wszedł na pierwsze piętro i rozejrzał się po korytarzu. Pokój pięćdziesiąt siedem, referent Schlatze. Wnioskując po nazwisku, Niemiec. Cóż, mimo rozmaitych obliczonych na pozyskanie poparcia warszawiaków gestów wiadomo było, kto rządzi...

              Wbrew przypuszczeniom Rudnickiego, który spodziewał się kogoś w rodzaju zasuszonego mola książkowego, Schlatze okazał się młodym, energicznym mężczyzną o przyjaznym sposobie bycia i nienagannych manierach. Niestety, w niczym nie zmieniało to wymowy pisma, jakie mu wręczył. Herr Rudnicki zobowiązany był w ciągu tygodnia opuścić hotel wraz z obsługą, placówkę przejmowała w całości intendentura wojskowa.

              – Może się pan odwołać do generała-gubernatora – powiedział Schlatze poprawną polszczyzną z niemal niedostrzegalnym niemieckim akcentem.

              – I co mi to da? – rzucił gorzko Rudnicki. – To już Rosjanie mniej kradli... – urwał, uświadomiwszy sobie, co i do kogo mówi.

              Jednak urzędnik nie wyglądał na urażonego.

              – Jego Ekscelencja ma związane ręce – poinformował. – Niemniej jednak sytuacja nie jest beznadziejna. Oficer, który złożył na pana skargę, skorzystał z przyspieszonego trybu orzekania, właściwego dla tego typu spraw. W dodatku jest dalekim krewnym generała Ludendorffa, więc...

              – No tak – przerwał mu alchemik. – Kolejny pociotek arystokraty. W takich chwilach człowiek ma ochotę zostać socjalistą!

              – Jakiego tam arystokraty! Ludendorff to syn drobnego urzędnika z Pomorza. Tyle że obecnie w łaskach u Jego Wysokości.

              Rudnicki zmarszczył brwi, zaalarmowany tonem rozmówcy. Wyglądało na to, że Schlatze chce mu przekazać coś poza protokołem.

              – Więc co miałbym zrobić? – zapytał.

              – Poprosić o audiencję u generała-gubernatora – powtórzył cierpliwie Niemiec.

              – I co dalej?

              – Jestem pewien, że Jego Ekscelencja podsunie panu rozwiązanie tego problemu.

              – Czyżby? Wątpię, czy w ogóle zdaje sobie sprawę z mojego istnienia. Prywatna audiencja? Akurat! Słyszałem, że adiutant arcyksięcia Józefa Ferdynanda czekał dwa tygodnie, zanim Jego Ekscelencja znalazł czas, żeby go przyjąć...

              – Adiutant tego bufona i bawidamka? – powiedział z pogardą Schlatze. – I nic dziwnego! Ale pana to nie dotyczy.

              Rudnicki jeszcze raz przyjrzał się mężczyźnie, dzięki szkoleniu u Ankwicza wiedział, czego szukać: swobodna, wyprostowana postawa, twarz zwrócona ku rozmówcy, ale ciało ustawione bokiem, tak aby jak najmniejsza powierzchnia narażona była na ciosy, prawa dłoń w okolicy pasa. Schlatze gestykulował tylko lewą...

              – Jeśli jest pan referentem, to ja baletnicą – oznajmił z namysłem. – Co to za gra?

              – Zapewniam pana, że jestem kimś w rodzaju referenta, choć istotnie nie w tym urzędzie. Gra? Teraz wszystko jest grą, a my figurami na szachownicy...

              – Bardzo głęboka myśl – wycedził ironicznie alchemik. – A prościej?

              – Proszę zgłosić się jutro do kancelarii Jego Ekscelencji. Gwarantuję, że zostanie pan przyjęty przez generała-gubernatora.

              Rudnicki odpowiedział skinieniem na ukłon Niemca i ruszył do wyjścia. Nie zachwycała go perspektywa rozmowy z Beselerem, było oczywiste, że okupanci czegoś od niego chcą. Kwestia hotelu była w najlepszym razie marginalna, w najgorszym stanowiła jedynie sposób zwrócenia uwagi niejakiego Olafa Arnoldowicza, byłego wielkiego mistrza warszawskiej gildii alchemicznej i – według słów Anastazji – adepta. Taaak, sytuacja zdecydowanie się komplikowała...

              – I co? – spytała Wiktoria. – Jakie wieści?

              Rudnicki zrelacjonował jej w kilku zdaniach rozmowę z tajemniczym referentem.

              Abteilung drei b – orzekła bez wahania.

              – To znaczy? Co to za wydział?

              – Wywiad wojskowy – wyjaśniła. – Zainteresował się tobą wojskowy wywiad kajzera. Dziw, że dopiero teraz.

              Alchemik zacisnął zęby, nie wypadało kląć w obecności damy. Nagle sprawa hotelu wydała się mało ważna.

              – I co mam teraz robić?!

              – Skoro chcą z tobą rozmawiać, sytuacja nie wygląda najgorzej.

              – Nie mieszam się w politykę!

              – Czasem nie mamy wyboru – zauważyła spokojnie Wiktoria. – Tak czy owak, nie ma co się denerwować. Porozmawiasz z Beselerem, a później zobaczymy.

              – Zobaczymy? – zaakcentował Rudnicki. – Czymże takim zwróciłem twoją uwagę? A może jednak uwagę sztyletników? – dodał ściszonym głosem.

              – Tylko moją – zapewniła, patrząc mu twardo w oczy. – Jeśli nie chcesz mnie widzieć, powiedz, a odejdę. Więc?! – rzuciła ostro.

              Rudnicki pierwszy opuścił wzrok, nie wyglądało, żeby dziewczyna kłamała, z drugiej strony do tej pory nic nie wskazywało, aby był szczególnie atrakcyjny dla płci pięknej. A tu proszę, jaka atencja ze strony panny Wiktorii...

              – Czego ode mnie chcesz? – spytał otwarcie. – Nie mam pieniędzy ani wpływów, no i nie mam urody amanta filmowego.

              – Pozwól, że sama osądzę twoją aparycję. Wpływy? Nie doceniasz się. Wszyscy są przekonani, że twoje odejście ze stanowiska mistrza gildii zniszczyło Srebrny Zamek. Jesteście legendą, Olafie Arnoldowiczu – dodała figlarnie.

              – Rozumiem, że chcesz... zainwestować we mnie towarzysko, zanim inne panie zorientują się, jaki skarb przeoczyły?

              – Coś w tym rodzaju – przyznała z udawaną powagą. – Przyjemnie się z tobą rozmawia, ale muszę już iść. Może spotkamy się jutro? Moglibyśmy zastanowić się nad żądaniami Beselera.

              Alchemik przytaknął: nie ulegało wątpliwości, że generał-gubernator czegoś od niego chce, a dziewczyna nie raz i nie dwa udowodniła swoją przydatność. Na przykład ratując mu życie w czasie ataku na hotel. Taaak, z panną Wiktorią lepiej żyć w zgodzie. No i nie ma co ukrywać, dziewczyna była nad wyraz sympatyczna. Może to błąd, pomyślał smętnie Rudnicki, ale jestem tylko mężczyzną i widok ładnej buźki sprawia mi przyjemność. Cóż, jeśli chodzi o Wiktorię, być może nawet więcej niż przyjemność...

              – Oczywiście, zapraszam – zadeklarował.

             

 

              Generał Hans Hartwig von Beseler, średniego wzrostu, korpulentny mężczyzna o mięsistej twarzy ozdobionej zawadiackim, podkręconym wąsem, nie sprawiał groźnego wrażenia. Niczym niemaskowana łysina i podkrążone ze zmęczenia oczy nadawały mu z lekka komiczny wygląd, jednak Rudnicki miał się na baczności: powszechnie uważano, że generał-gubernator należy do najbardziej kompetentnych niemieckich oficerów, to właśnie on zdobył twierdze antwerpską i modlińską, uważane za jedne z najpotężniejszych w Europie.

              Niepokój alchemika pogłębiło zachowanie Beselera, generał przywitał się uściskiem dłoni i uprzejmie czekał, póki Rudnicki nie zajmie miejsca w wygodnym, obitym skórą fotelu. Co prawda generał-gubernator miał opinię porządnego człowieka, a niemieccy nacjonaliści oskarżali go wręcz o nadmierną sympatię wobec Polaków, jednak było wątpliwe, czy w normalnych okolicznościach okazałby podobne względy komuś stojącemu dużo niżej w hierarchii społecznej. Najwyraźniej jednak okoliczności nie były normalne...

              Herr Rudnicki – rozpoczął bez wstępu generał – zobligowano mnie do przekazania panu prośby od wysoko postawionej osobistości...

              – Myślałem, że chodzi o mój hotel – wtrącił nerwowo alchemik.

              – Porozmawiamy i o hotelu – uspokoił go Beseler. – Jednak ta pierwsza sprawa jest ważniejsza. Prawdę mówiąc, dużo ważniejsza.

              – Słucham, ekscelencjo.

              – Jego Wysokość imperator Wszechrusi Mikołaj Drugi przesłał na moje ręce prośbę o umożliwienie panu wyjazdu do Petersburga. Jak wynika z listu, ma to związek ze stanem zdrowia następcy tronu, carewicza Aleksego. Jego Wysokość pisze, że Aleksy już wcześniej był pańskim pacjentem i zobowiązał się pan wówczas do udzielenia konsultacji na każde żądanie... – Beseler przerwał, najwyraźniej czekając na komentarz.

              – Istotnie – przyznał, przełykając ślinę, Rudnicki. – Leczyłem już następcę tronu i obiecałem, że w razie komplikacji zdrowotnych będę do dyspozycji carewicza.

              – W takim razie rozumiem, że nie będziemy dyskutować o tym, czy pojedzie pan do Petersburga, tylko zajmiemy się kwestią, kiedy i jak?

              – Oczywiście, ekscelencjo – wymamrotał alchemik.

              – Cóż, przyznam się panu, że pozwoliłem sobie skonsultować ten problem ze Sztabem Generalnym i Jego Wysokością cesarzem Wilhelmem. Wiedząc, że jest pan człowiekiem honoru, ani przez chwilę nie wątpiłem, że wypełni pan swoje zobowiązania.

              Rudnicki podziękował skinieniem głowy, z trudem powstrzymując się przed poluźnieniem kołnierzyka. Jeszcze wczoraj był zwykłym hotelarzem – prawda, że z problemami! – za to dziś stał się pionkiem w grze o nieznanych mu regułach.

              – Myślałem, że cesarstwo prowadzi wojnę z Rosją – zauważył niepewnie.

              – Prowadzi – potwierdził generał-gubernator. – Ale przecież nie z dziećmi. Oczywiście w czasie walk giną i cywile, w tym dzieci, jednak na skutek tragicznego zbiegu okoliczności, a nie celowych działań! Wracając do rzeczy: otrzyma pan specjalne dokumenty umożliwiające przejazd przez strefę przyfrontową, natomiast po przekroczeniu linii frontu będzie na pana czekał wysłannik cara, który zapewni panu bezpieczeństwo na terytorium Rosji.

              – Rozumiem... – wymamrotał alchemik.

              – Żeby przyspieszyć wszelkie formalności, w czasie przejazdu przez nasze terytorium będzie panu towarzyszył Herr Schlatze.

              Etot łże-czinownik?! – wyrwało się Rudnickiemu mimo woli.

              Jak większość mieszkańców Warszawy, alchemik potrafił porozumieć się po niemiecku, jednak w chwilach napięcia zdarzało mu się mylić jednego okupanta z drugim i przechodzić na rosyjski.

              Usta generała drgnęły w powstrzymywanym uśmiechu, sugerując, że oficer zrozumiał obco brzmiący zwrot.

              Ja... Herr Schlatze rzeczywiście jest kimś w rodzaju urzędnika – potwierdził. – Jednak przede wszystkim jest wysłannikiem cesarza, osobą o ogromnych uprawnieniach. Jego obecność powinna panu uświadomić, jaką wagę Jego Wysokość Wilhelm przywiązuje do pańskiej misji. Co do wyjazdu: będzie pan gotowy na jutro? Specjalny pociąg zostanie podstawiony około południa.

              – Postaram się.

              – Nie bardzo rozumiem – zmarszczył brwi Beseler. – Jeśli chodzi o hotel...

              – Z całym szacunkiem – przerwał mu zirytowany Rudnicki. – Nie chodzi o hotel! Nie mam zamiaru wykorzystywać sytuacji. To problem natury medycznej.

              – A konkretnie?

              – Brakuje mi materia prima – poinformował alchemik. – Tymczasem charakter prośby cara sugeruje, że sytuacja jest poważna. Oczywiście przypuszczam, że Rosjanie mi ją udostępnią, jednak jeśli będzie potrzebna nagła interwencja... – Rozłożył wymownie ręce. – Wytworzenie leku metodą spagiryczną potrwa przynajmniej kilkanaście, o ile nie kilkadziesiąt godzin.

              Ja, natürlich – przytaknął Beseler z namysłem. – A gdyby otrzymał pan tę substancję już teraz? Ile pan potrzebuje?

              – Bo ja wiem? Dwa, może trzy łuty. W gramach to będzie...

              – Nieważne – wszedł mu w słowo generał-gubernator. – Dostanie pan wszystko, co kon...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin