3. Wielbiciel - Charlotte Link.pdf

(1148 KB) Pobierz
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
CHARLOTTE LINK
WIELBICIEL
Tłumaczenie Daria Kuczyńska-Szymala
Tytuł oryginału: DER VEREHRER
CZĘŚĆ I
Cudownie się bawiła, uciekając przed nim przez las. Odkryli tę zabawę gdzieś
pod koniec lata. To był słoneczny, upalny dzień, przypomniała sobie, ale w lesie
panował przyjemny cień i było o wiele chłodniej niż na polu.
– Złap mnie! – powiedziała nagle, wysuwając dłoń z jego ręki i odbiegając.
Poczekał, aż będzie miała dostateczną przewagę, żeby nie było za łatwo. Tak,
czekał, aż zniknie mu z oczu. Przeskakiwała przez doły, przedzierała się przez
zarośla, kluczyła niczym zając, żeby go zmylić. Cały czas myślała: „Śmieszne, mam
prawie pięćdziesiąt lat, on ma już ponad pięćdziesiąt, a biegamy jak dzieci, bawimy
się jak w berka albo chowanego...”.
Zrobiło jej się gorąco na myśl, że mógłby ją zobaczyć któryś z dwóch dorosłych
synów. Ale potem powiedziała sobie, że cały urok tej zabawy polega właśnie na tym,
że
nikt
jej nie widzi. Ani synowie, ani sąsiedzi. Są sami pośród głębi i ciszy lasu.
W którymś momencie wpadła mu prosto w ramiona. Przechytrzył ją, nagle wyrósł
przed szkółką młodych jodeł, przez które się przedzierała, z włosami pełnymi igieł
i ubraniem pokrytym liśćmi i ziemią. Naprawdę się przestraszyła, on twierdził potem,
że krzyczała, ale ona tego nie pamiętała. Najważniejsze było to, co stało się potem.
Kochali się na leśnym poszyciu, pomiędzy małymi jodełkami, oboje niemłodzi,
z dwójką dorosłych dzieci, własnym domem, jamnikiem, zabudową kuchenną
i nowiutkim kompletem zamszowych kanap. On miał za duży brzuch i latem kosił
trawę co drugą sobotę, a ona miała za grube uda i bardzo pragnęła wnuka. Nikt, kogo
znała, nie uwierzyłby, że są zdolni do jakichkolwiek szaleństw. Byli
drobnomieszczańscy, ale świetnie funkcjonowali w tym swoim kołtuństwie i dobrze
się z nim czuli. Tylko czasami...
Dziś znów był taki dzień. Ciepły dzień na początku lata.
– Złap mnie! – powiedziała i tym razem, a on odpowiedział:
– Jest za gorąco...
Ale ona już pobiegła, uparta jak dziecko, które nikomu nie pozwoli zepsuć swojej
ulubionej zabawy.
Nie widziała go ani nie słyszała. Zatrzymała się, otarła pot z czoła i zaczęła
nasłuchiwać. Nic. Żadnych kroków, żadnych szelestów. Jakby była zupełnie sama na
świecie. Naprawdę zostawiła go tak daleko w tyle? A może czai się gdzieś blisko,
schowany za krzakiem i czeka na odpowiedni moment, żeby wyskoczyć i napędzić
jej wielkiego stracha?
Nagle poczuła lekkie mdłości. Nie miała pojęcia dlaczego. Gdyby znienacka się
pojawił, wystraszyłaby się, ale to byłby przyjemny dreszczyk. Jeszcze nigdy nie bała
się tak naprawdę. Tym razem czuła prawdziwy strach. Pomimo promieni słońca
padających przez liście drzew, pomimo świergotu ptaków i plusku strumienia
w pobliżu las napawał ją jakimś straszliwym przeczuciem. Wydało jej się to
idiotyczne, ale miała wrażenie, że zwietrzyła coś złego, niczym zwierzę, które
wyczuwa niebezpieczeństwo, zanim się ono pojawi. Zdawało się jej, że jest sama, ale
czuła, że tak nie jest.
Półgłosem zawołała jego imię. Bez odpowiedzi. Świergot ptaków ucichł na
chwilę, lecz potem rozbrzmiał z nową siłą. I nagle ogarnął ją strach, intensywny,
pulsujący. Odwróciła się i zaczęła szybko biec, próbowała odnaleźć drogę powrotną,
ale nie znajdowała żadnych znajomych miejsc. Czy mijała już tę grupę drzew? Nie
pamiętała, żeby widziała wcześniej mrowisko.
Znów zawołała jego imię, tym razem głośniej, a w jej głosie pojawiła się panika.
Czy on nie odpowiada jej dla żartu? Jest gdzieś blisko, czuła, że ktoś tam jest... Jej
strach zaczął się przeradzać w gniew. Posuwa się za daleko. Musiał zauważyć, że
teraz woła go na poważnie. Koniec zabawy. Już nie wyobrażała sobie, że jest
nastolatką, która biega po lesie szczęśliwa i zakochana. Była niemal
pięćdziesięcioletnią kobietą z grubymi nogami. Kobietą, która się boi.
Gdy zauważyła postać przy drzewie, nie od razu dotarło do niej, co widzi. Stanęła
jak wryta i wbiła w nią wzrok. Jej mózg jakby się bronił przed przetworzeniem
obrazu. Najpierw pomyślała tylko: „Wiedziałam, że ktoś tu jest”.
A potem, w następnej sekundzie, jej umysł nie mógł się już dłużej bronić przed
tym, co spostrzegały oczy. To była młoda kobieta. A stała tak dziwnie blisko drzewa
dlatego, że była do niego przywiązana. Stała wyprostowana, tylko głowa opadła jej
na pierś. Ubranie zwisało w strzępach i wszędzie było pełno krwi. Na niej, obok niej,
wszędzie wokół. Przywiązano ją do drzewa, a potem zaszlachtowano i zostawiono
niczym groteskowego stracha na wróble, który na zawsze odebrał lasowi jego
niewinność, spokój i sekretne zabawy. Krew młodej kobiety zniszczyła iluzję, że
świat może być dobry, a życie proste.
Widok tej krwi na zawsze wrył się jej w pamięć. Miała wrażenie, że czuje ją na
skórze, jakby ją tą krwią opryskano.
I stała tam tylko, nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
I
1
Gdy się obudziła, za oknem panowały jeszcze ciemności. Do pokoju wpadał
delikatny wietrzyk, nie był jednak w stanie rozpędzić duchoty, która zapanowała
w pomieszczeniu w ciągu dnia. Mieszkańców Frankfurtu dręczyła fala upałów.
Ponad trzydzieści stopni w cieniu, dzień za dniem, od prawie trzech tygodni.
Wyasfaltowane ulice i budynki pochłaniały ciepło i bezlitośnie je oddawały. Ludzie
narzekali na chłodną zimę i deszczową wiosnę. A teraz skarżyli się na upalne lato.
Może są niewdzięczni? A może klimat z czterema porami roku faktycznie stracił
wszelki umiar i teraz przejawia się jedynie w postaci trudnych do zniesienia
ekstremalnych zjawisk?
Leona nie zamierzała się przyłączać do chóru skarg, ale pomyślała, że w takim
gorącu nie da się spać. Choć zdawała sobie przecież sprawę, że to nie upał ją obudził.
Daremnie próbowała odczytać godzinę z zegarka, który nosiła na nadgarstku
nawet w nocy. W końcu włączyła nocną lampkę. Trzecia. Choć wyłączyła światło
niemal natychmiast, trwający sekundę blask wystarczył, żeby obudzić Wolfganga.
– Znowu nie możesz spać? – zapytał z rozdrażnieniem, które od niedawna
pojawiało się w jego głosie zawsze wobec Leony.
– Jest okropnie gorąco.
– Jakoś do tej pory nie sprawiało ci to różnicy – powiedział znużonym tonem. On
też wiedział, że to nie sprawa upału.
– Chyba znowu miałam sen – przyznała Leona. Już dawno uświadomiła sobie, że
zaczęła irytować Wolfganga.
Wydawał się rozdarty pomiędzy chęcią zignorowania jej psychozy, jak nazywał
w duchu jej problemy, i pospania sobie dalej, a poczuciem, że ma obowiązek
wysłuchać Leony i ją pocieszyć. Zwyciężyło poczucie obowiązku, choć po cichu
przeklął się za to. Miał za sobą ciężki dzień, a jeszcze cięższy przed sobą. Ten upał
go wykańczał, a do tego miał mnóstwo trosk, o których nikt nie miał pojęcia.
Naprawdę potrzebował snu.
Westchnął.
– Leono, nie uważasz, że trochę się sama nakręcasz? Mam wrażenie, że ciągle
myślisz o... o tej sprawie. Za dużo nad tym rozmyślasz, a to się potem przekłada na
twoje sny. Powinnaś z tym walczyć.
– Myślisz, że nie próbuję? Cały czas staram się zajmować czymś innym. Pracą,
sportem, rozmowami o wszystkim i o niczym. Zapewniam cię, że nie siadam sobie
i nie pogrążam się w ponurych rozmyślaniach.
– Więc nie powinnaś ciągle mieć tych snów.
Czuła, że zaraz ogarnie ją straszliwa wściekłość, którą Wolfgang wzbudzał w niej
za każdym razem, gdy zabierał się do rozwiązywania problemów podług swoich
standardowych wytycznych. Wolfgang miał niepodważalne przekonania, jeśli chodzi
o zmartwienia, lęki, psychiczne rozbicie. „Skoro robisz to i to, to tamto czy siamto
Zgłoś jeśli naruszono regulamin