Theresa-Revay-Biała-wilczyca-01.pdf

(1543 KB) Pobierz
Theresa Revay
BIAŁA WILCZYCA
Z francuskiego przełożyła
Magdalena Kamińska-Maurugeon
Ś w i a t Książki
Część pierwsza
Piotrogród, luty 1917
Szczęście nie sprzyja ludziom biernym. Trzeba je prowokować, zdobywać, trzeba po prostu na nie
zasłużyć, jak na Krzyż św. Jerzego na polu bitwy. Ksenia Fiodorowna Ossolina uważała się za
wojowniczkę.
Wojna trwała już blisko trzy lata. Setki tysięcy Rosjan
ginęły od Bałtyku po Dunaj. Nadzieja na ujrzenie podczas
urodzinowej kolacji młodego oficera carskiej Białej Gwardii
była dość nikła. M i m o to dziewczyna bez wahania wysłała
mu zaproszenie, a gdy nie otrzymała odpowiedzi, zatelefonowała do niego, żeby upewnić się, czy dostał
przepustkę.
Matka byłaby zgorszona, gdyby się o tym dowiedziała.
Ksenia siedziała z nosem przyklejonym do okna. Chuchnęła na podwójną szybę, jak w dzieciństwie, i
palcem naszkicowała twarz. Czy cierpliwości uczymy się z wiekiem? Garstka wzburzonych
manifestantów wokół Soboru Kazańskiego nie mogła zepsuć jej zabawy.
Trzasnęły drzwi wejściowe i w westybulu rozległ się niski głos ojca. Od razu wyczuła, że Fiodor
Siergiejewicz jest rozdrażniony, może nawet zły. Słyszała, jak zdejmuje gruby
płaszcz, otrząsając się przy tym jak niedźwiedź, a później nierównym krokiem przemierza korytarz aż do
gabinetu, powłócząc niewładną prawą nogą, pamiątką po ranie odniesionej podczas wojny.
9
Obróciła się na pięcie i obrzuciła salon szybkim spojrzeniem. Nie zapaliła lamp. Stała w
popołudniowym półmroku, wyprostowana i spokojna, ubrana w długą wełnianą spódnicę
i białą bluzkę z plisowanym kołnierzykiem, z szalem zarzuconym na ramiona. Nadal czuła ostrą woń
środków odka
żających, zapach szpitala, do którego chodziła, by pomagać
w opiece nad rannymi. Nie powierzano jej zadań wymagających wprawy, uważając, że w wieku lat
piętnastu jest jeszcze zbyt młoda, by przejść szkolenie pielęgniarskie i znosić widok ropiejących ran w
niedyskretnych miejscach, ale chętnie przyjmowano jej pomoc przy szykowaniu opatrunków,
dezynfekowaniu narzędzi chirurgicznych czy w podnoszeniu
morale żołnierzy.
Zegar ścienny dodawał minutę do minuty. Z mroku wy
łaniały się znane Kseni zarysy kanap i foteli. Zamknęła oczy
i odgadywała w myślach, gdzie leżą perskie dywany, gdzie
wiszą lustra, gdzie stoi konsola ozdobiona głowami sfinksów, gerydony z różanego i amarantowego
drewna, rzeźbione krzesła... Ściany zdobiły płótna mistrzów. Była to jedna z najbardziej znanych kolekcji
w wyższych sferach miasta. Ksenia jak duch prześlizgiwała się w myślach między meblami z brzozy
karelskiej, muskała stojące na fortepianie emaliowane ramki fotografii i kolekcję tabakierek. Znała na
pamięć ten wielki salon. Żadne z amfiladowych pomieszczeń tego przytulnego i jednocześnie
imponującego domostwa nie miało przed nią tajemnic. Zdawało jej się, że w aksamitnej ciszy
wyczuwa jego spokojne tętno, które pulsowało również w jej
żyłach i wypełniało ją całą. Serce rodzinnego domu, stojącego nad zamarzniętym kanałem, w połowie
drogi m i ę d z y dwoma soborami, biło tym samym rytmem co jej własne.
Z zamyślenia wyrwały ją strzępy rozmów. Zdezorientowana, zastanawiała się, czy te odgłosy dochodzą z
zewnątrz, ale gdy tylko otworzyła oczy, zdała sobie sprawę, że to ojciec
piekli się przy telefonie. Nastawiła ucha. Jakiś czas temu nabrała takiego zwyczaju. Spacerując po
mieście, chwytała okru-10
chy informacji, plotek i skarg, powtarzanych przez ludzi. Od
miesięcy przed piekarniami o trzeciej nad ranem zaczynały
ustawiać się kolejki. Okutane w zimowe płaszcze kobiety
o policzkach spierzchniętych od mrozu lamentowały, domagały się chleba i przeklinały podwyżkę cen.
Naród narzekał
na rząd, oskarżał go o ukrywanie mąki, o zaprzedanie się
Niemcom i o nieudolność w zaopatrywaniu miasta, w którym
brakowało wszystkiego: węgla, mięsa, świec, mydła i cukru.
Wydawało się, że zabicie Rasputina rozwiąże wszystkie problemy, ale sytuacja się nie poprawiła, jak
gdyby starzec dysponował złowrogą władzą zza grobu. Brakowało drewna na opał - w niektórych
dzielnicach biedacy umierali z zimna
w nieogrzanych izbach.
Ksenię przeszedł dreszcz. Rodzina Ossolinów także
oszczędzała. Nie ogrzewano już domu jak dawniej. Niektóre
pomieszczenia zamknięto do wiosny. Ksenia dzieliła teraz
pokój z młodszą o pięć lat siostrą Maszą, która każdego wieczoru męczyła ją prośbami o czytanie baśni i
legend. Ksenia musiała czasem grozić małej, żeby wreszcie zasnęła pod górą
pierzyn.
- Miarka ziemniaków kosztuje teraz pięć rubli, a przed
wojną płaciliśmy tylko piętnaście kopiejek! Co mają jeść ci
ludzie, Nino?! - wrzeszczał ojciec.
Chyba zostawił otwarte drzwi gabinetu. Ksenia rozpoznała cichy głos matki, usiłującej go uspokoić. Nina
Piotrowna Ossolina, kobieta o jasnym spojrzeniu i delikatnych nadgarstkach, była jedną z tych słodkich
żon wywierających anielski wpływ na wybuchowych mężów. Ileż to razy Ksenia widywała, jak ojciec
albo wujowie, emerytowani oficerowie
Gwardii, okazywali posłuszeństwo żonom, zanim one podniosły głos! Uległość tych olbrzymów bywała
zaskakująca.
Ksenia nie zdziwiła się, słysząc, że ojciec mówi o cenach
żywności. Ten inteligentny mężczyzna lubił powtarzać, że
wojnę wygrywa się na froncie, a przegrywa na tyłach. Od
wielu miesięcy tramwaje stały na torach, porzucone przez
11
strajkujących motorniczych. Posiedzenia posłów w Pałacu
Taurydzkim były głośne i burzliwe, a Święta Ruś parskała
z niezadowolenia jak narowisty koń.
Ksenia zmarszczyła brwi na myśl o bladoniebieskiej sukience z satyny i haftowanego kryształkami tiulu,
która wisiała w jej pokoju. Zabroniła Maszy jej dotykać, grożąc surową karą, której jeszcze nie
wymyśliła. Rodzice obiecali starszej córce wspaniałe przyjęcie urodzinowe w nagrodę za
świetne wyniki w nauce w liceum Oboleńskiego i przykładną
pomoc w szpitalu. Matka zaprowadziła ją na ulicę Mochowa-
ja, do krawcowej Anny Grigoriewny Gindus, która terminowała w Paryżu u Jeanne Paquin i była dla
młodej dziewczyny symbolem absolutnej elegancji. Ksenia czuła się tak, jakby
z rocznym wyprzedzeniem świętowała swój debiut w salonach petersburskiej elity. Bardzo jej to
odpowiadało, lubiła się wyróżniać. Gdy opowiadała przyjaciółkom o kolacji, która miała zostać wydana
po przedstawieniu sztuki Lermontowa w Teatrze Aleksandryjskim, dziewczęta bladły z zazdro
ści. Choć wojna przyniosła wszystkim więcej swobody, ich
rodzice bardziej przestrzegali konwenansów.
Ale przecież gorączka, która trawiła miasto, nie mogła
zakłócić radosnego święta, do którego Ksenia przygotowywała się od kilku tygodni. Zdecydowanym
krokiem wyszła z salonu i zbiegła po schodach do ojca. Poczuła nagle, że
musi go zobaczyć i upewnić się, że wszystko będzie dobrze.
Zatrzymała się w drzwiach gabinetu i patrzyła na generała, który stał przy piecu i czytał jakąś depeszę.
Był zgarbiony i pocierał kark ręką, ale twarz ze złotymi, okrągłymi okularami na nosie wyglądała bardzo
młodzieńczo. Ogarnął
ją nagły, niemal desperacki przypływ uczuć do ojca. Darzyła
go absolutnym zaufaniem, dojrzałym i pełnym jak słodki
owoc. Przy nim niemożliwe były wątpliwości czy wahania.
Wysoki, barczysty mężczyzna o mocnych dłoniach emanował
witalnością. Zawsze na widok Maszy, wtulającej się w jego
ramiona, Ksenia żałowała, że jest już za duża, by też szukać
12
w nich schronienia, i muszą jej wystarczyć głośne pocałunki, które ojciec składał jej na policzkach,
łaskocząc jasnym wąsem.
Teraz zmełł w ustach przekleństwo, pochylił się, żeby
wrzucić depeszę do otworu w kaflowym piecu, i dostrzegł
córkę. Jego zmęczona twarz natychmiast się rozjaśniła. Zdjął
okulary, które odcisnęły mu na nosie czerwony ślad.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin