Nowy26.txt

(13 KB) Pobierz
Dowódca zbliżył się do pomieszczenia, stanšł w wejciu...
I nagle lekkie podrażnienie działaniem paralizatora przerodziło się w trudny do zniesienia ból.
Starszy skulił się, zaskoczony tak gwałtownym atakiem. Poprzez ból przypominajšcy przebijanie tysišcem igieł ledwie docierała do niego rozmowa dowódcy z Doktor-Cavan-a. wiat wirował wokół, ponieważ oprócz bólu pojawiły się otępienie i dezorientacja przestrzenna...
I równie nieoczekiwanie wszelkie dolegliwoci ustšpiły. Powoli zaczšł wracać do siebie. Dowódca wcišż stał w drzwiach, rozmawiajšc z Doktor-Cavan-a, a prawš rękę, w której trzymał cylinder, wystawił na zewnštrz, poza metalowš cianę. Po upływie kilku uderzeń opucił jš...
I Prr't-zevisti znów skulił się z bólu, zaatakowany paralizatorem.
Ale tylko na uderzenie. Zanim się zorientował, cierpienie ustało.
Tym razem jednak trudniej mu było odzyskać orientację i panowanie nad sobš. 
Tymczasem dowódca zniknšł z wejcia. Starszy czuł się zbyt wyczerpany, by zareagować złociš. A więc wreszcie się doczekał. Ludzie potraktowali go pełnš mocš paralizatora. Ale wytrzymał tortury i nie zdradził swej obecnoci.
Może zresztš wcale tego nie oczekiwali. Doktor-Cavan-a podeszła do wyjcia i patrzyła na dowódcę. Starszy z trudem przesunšł się bliżej i ujrzał, że ten wcišż mówi do cylindra, jakby nigdy nic.
Cylinder.
Prr't-zevisti utkwił w nim spojrzenie. Otępienie, które zastšpiło ból, powoli mijało. Cylinder. Kiedy wycinek znalazł się w jego zasięgu, nastšpił atak. Gdy za zniknšł za metalowš cianš...
Nagle Starszy zrozumiał. Dotarła do niego prawda. Przerażajšca, niewiarygodna wprost prawda.
Broń" Ludzi-Zdobywców wcale nie była broniš. To wyłšcznie urzšdzenie służšce do komunikowania się na odległoć.
Patrzył na dwójkę Ziemian i przez jego głowę przebiegały tysišce myli. Raport z Kolonii numer dwanacie zawierał zeznania więnia, który twierdził, że to jednostki zwiadowcze Zhirrz-hów rozpoczęły bitwę kosmicznš. Dowództwo i Zgromadzenie odrzuciły tę wersję jako oczywiste kłamstwo.
Ale to nie było kłamstwo. Przynajmniej z punktu widzenia więnia. Przecież według niego ludzie nie zrobili niczego złego. Pragnęli tylko nawišzać łšcznoć z obcš rasš.
A w odpowiedzi zaatakowano ich. Otwarto ogień, który w opinii dowódców Zhirrzhów stanowił jedynie obronę.
A więc całš tę wojnę wywołała gigantyczna, brzemienna w skutki pomyłka.
Z trudem wrócił do pomieszczenia, zawisł w ulubionym narożniku i zagłębił się w szary wiat. Pomyłka. Tragiczne nieporozumienie.
Jeżeli taka jest geneza obecnej wojny, to czy i nie wszystkich poprzednich? 
Czyżby cała historia Zhirrzhów, wszystkie podboje ras, które na sam ich widok atakowały, były jednš wielkš pomyłkš?
Rozległ się jaki dwięk i Starszy przemknšł na skraj jasnego wiata. Doktor-Cavan-a włanie wracała do pomieszczenia, a za niš szedł dowódca Ziemian. 
Rozmawiali o czym krótko, lecz użyli tylu nie znanych mu słów, że prawie nic nie zrozumiał. Póniej za dowódca wyszedł i zamknšł za sobš drzwi.
Przez kilka uderzeń Doktor-Cavan-a siedziała bez ruchu, wpatrzona w wejcie. 
Wreszcie głono wypuciła z siebie powietrze i przystšpiła do pracy nad wycinkiem. Z tego, co powiedziała wczeniej wywnioskował, że chciała wyjanić, jakie znaczenie ma on dla Zhirrzhów.
I wtedy niezrozumiały, nagły impuls kazał mu podjšć decyzję.
Przemiecił się do jasnego wiata. Co prawda jaki wewnętrzny głos wcišż ostrzegał go, że to może być pułapka, majšca na celu wymuszenie, by się ujawnił. Ale musiał zaryzykować. Jeli istniała choć niewielka szansa, iż tak włanie wyglšdała prawda...
Jego ruchy zwróciły uwagę Doktor-Cavan-a. Odwróciła głowę i zamarła, tylko jej usta poruszały się bezdwięcznie...
 Witaj, Doktor-Cavan-a  przemówił w języku obcych najwyraniej, jak tylko potrafił.  Jestem Prr't-zevisti z klanu Dhaa'rr.
Transportowiec podorbitalny z Thrr-gilagiem na pokładzie wylšdował na niewielkim, prywatnym lšdowisku piętnacie tysišc-kroków na południe od Trzcinowej Wioski. Pilot Ponadklanowy pozwolił mu wzišć jednoosobowy pojazd, obiecał że wróci za dwa decyłuki i odleciał.
Jazda piaszczystš drogš wiodšcš do domu matki bardzo mu się dłużyła. Minšł tylko kilka gospodarstw, składajšcych się z domu mieszkalnego i zabudowań gospodarczych. Jedynymi za ruchomymi obiektami, które zauważył, były automaty pracujšce na okolicznych polach. Właciwie nie miał nawet na czym zawiesić oka.
Mógł zatem powięcić się rozmylaniom.
Myli kršżšce mu po głowie nie należały do wesołych. Starał się więc skupić na rozpracowywaniu różnych sposobów ratowania Prr't-zevisti i ocenie, w jakim stopniu ewentualny sukces mógłby pomóc jemu i Klnn-dawan-a. Istniało jednak zbyt wiele zarówno możliwoci, jak i wštpliwoci, by o czymkolwiek ostatecznie zadecydować. A nawet gdyby wszystko się powiodło, wcišż jeszcze pozostawała kwestia zbrodni zarzucanej matce, sprawa majšca tu ogromne znaczenie.
Matka. Westchnšł ciężko, przewiadczony, że jest w tym trochę i jego winy. 
Wciekłoć i zaskoczenie sprawiły, iż dotychczas nie zdšżył zastanowić się, dlaczego to zrobiła. Usiłowała skrać fsss, ponieważ nie chciała zostać Starszš.
Nie udało się jej. I nigdy już nie będzie miała prawa wyboru.
On za wcišż nie był pewien, czy powinien czuć z tego powodu ulgę, czy też żal.
Kiedy zatrzymał się przed domem, kręciło się tam kilku Starszych.
 Witaj  rzekł jeden z nich.  Kim jeste? Thrr-gilag zmierzył go wzrokiem.
 A co?
Tamten sprawiał wrażenie zaskoczonego.
 Tak tylko pytam. Słyszałem, że co się tu zdarzyło ubiegłego popółłuku. Co, w czym uczestniczyli wojownicy Ponad-klanowi i co podobno miało być przestępstwem. Ciekawiło mnie tylko, czy wiesz o tym.
Poszukiwacz skrzywił się. A więc pojawiły się już pierwsze plotki. Ale to nieuniknione. Nic nie mogło ujć uwagi nudzšcych się całš wiecznoć Starszych.
 Przykro mi  mruknšł i ruszył w stronę drzwi.
 Czekaj  rzucił inny, pojawiajšc się przed nim.  Co zamierzasz zrobić?
 Wejć do rodka. A dlaczego cię to interesuje?
 Masz pozwolenie właciciela, aby to zrobić?
 Mam klucz  odparł unoszšc dłoń.
 Ale czy masz pozwolenie?  nie ustępował Starszy.
 Nie potrzebuję żadnego pozwolenia  warknšł Thrr-gilag.  Pytam jeszcze raz: dlaczego cię to tak interesuje?
 To nasza ziemia  odpowiedział Starszy, nie kryjšc rozdrażnienia.  Obrona jej jest naszym przywilejem i obowišzkiem.
Poszukiwacz z trudem powstrzymał się przed wybuchem wciekłoci. Miał już serdecznie doć wszystkich Starszych.
 To bzdury  parsknšł tylko.  I dobrze o tym wiecie. Nigdy nie interesował was los Thrr-pifix-a, dopóki nie zwietrzylicie tematu do plotek. Tylko o to wam chodzi, ale ode mnie niczego się nie dowiecie.
 Jak miesz mówić w ten sposób do swoich Starszych?  oburzył się inny.  Jestemy...
 Jestecie tu intruzami  ucišł Thrr-gilag.
Minšł całš grupę, otworzył drzwi i wszedł do rodka.
Spodziewał się, że Starsi przylecš za nim, przynajmniej po to, by napiętnować jego zachowanie i żšdać traktowania z szacunkiem. Ale jeli w ogóle to zrobili, zachowali milczenie.
Prawdopodobnie jednak wrócili obrażeni do swoich wištyń,by szczegółowo opowiedzieć innym o pewnym nieuprzejmym młodym miertelnym, który pojawił się przed okrytym mgłš tajemnicy domem Thrr-pifix-a z klanu Kee'rr.
Matka nie mieszkała tu długo, lecz mimo to dom przywodził mu na myl szereg wspomnień. Kilka miliłuków chodził po nim i oglšdał zapamiętane z dzieciństwa meble i zdjęcia. Dotykał wykonanych przez niš własnoręcznie sakiewek i przepasek, które uwielbiała robić i z których była niezwykle dumna. Obok zlewu w kuchni znalazł narzędzia ogrodnicze, starannie oczyszczone po pracy i ułożone równo do wysuszenia. Na wygiętej powierzchni łopatki wcišż znajdowała się kropla wody. Uniósł jš, przechylił i obserwował jak spływa...
Kštem oka dostrzegł jaki ruch. A więc nie wszyscy Starsi dali mu spokój. 
Odwrócił się w stronę wiszšcej w powietrzu postaci i już zamierzał krzyknšć, żeby wreszcie odczepili się od niego...
 Witaj, synu  powiedział Thrr't-rokik tonem pełnym powagi.  Cieszę się, że przyszedłe.
Thrr-gilag, zaskoczony, głono wypucił z siebie powietrze.
 Ojcze  mruknšł, gdy wreszcie odzyskał głos. Poważna twarz ojca rozjaniła się na uderzenie.
 Widzę, że nie spodziewałe się mnie tu ujrzeć  rzekł z lekkim umiechem.
 Rzeczywicie. Mylałem, że to jeden z tych miejscowych...
Przerwał nagle, zaskoczony sytuacjš. Przecież nie znajdowali się w pobliżu wištyni Thrr. Byli na południe od Wioski Trzcinowej, sto piętnacie tysišckroków od miejsca przechowywania fsss ojca.
Piętnacie tysišckroków poza jego zasięgiem.
 Nie, to nie halucynacja  zapewnił Thrr't-rokik spokojnie.  Naprawdę tu jestem.
 Ale jak?
 Bez wštpienia nielegalnie  wyznał Starszy.  Oczywicie nie sšdzilimy, że ktokolwiek się o tym dowie. I w normalnych okolicznociach nigdy by do tego nie doszło. Ale obecne z pewnociš nie sš normalne.
 Czekaj uderzenie. Czekaj. W jaki sposób możesz tu przebywać? Kto pobrał ci wycinek, czy co?
 Nie żadne czy co". Namówiłem przyjaciela, żeby wywiadczył mi tę przysługę. 
Chciałem mieć oko na twojš matkę. Thrr-gilag z wolna pokiwał głowš. 
Oczywicie. Teraz wydawało mu się się to całkiem jasne. Tego włanie należało spodziewać się po ojcu.
 Ona zapewne nic o tym nie wiedziała. Starszy spucił wzrok.
 Nie mogłem jej powiedzieć, synu. Nie chciała mnie takiego jaki teraz jestem. 
Nie chciała mnie nawet widzieć. Ale ja nie byłem w stanie pogodzić się z tym. 
Nie potrafiłem po prostu jej zostawić.
Poszukiwacz westchnšł. Szpiegowania matki z pewnociš nie dałoby się pochwalić. Ale z drugiej strony, czy mógł mieć o to pretensję do ojca?
 Wiele ryzykujesz  rzekł wreszcie.  Chyba zdajesz sobie z tego sprawę. 
Gdyby matka sprawdziła okoliczne piramidy, na pewno odkryłaby prawdę.
 Och, pewnie, że ryzykuję ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin