Bohater Cartao Częć I: Wezwanie dla bohatera ROK PO BITWIE NA GEONOSIS - Mistrzu Doriana? - odezwał się głęboki głos Emila Kerseagea. - Jestemy na miejscu. Kinman Doriana obudził się natychmiast, mrużšc oczy w blasku słońca, wpadajšcym przez okna do wnętrza promu. Przez chwilę przyglšdał się przesuwajšcemu się w dole krajobrazowi, próbujšc sobie przypomnieć, gdzie tak właciwie się znajdował. Tyle było systemów Dezorientacja minęła. Był na Cartao, głównym orodku handlowym sektora Prackla, próbujšcym nie opowiadać się po żadnej ze stron w toczšcej się wojnie pomiędzy Republikš i Separatystami. Był to także orodek - To tam - wskazał Kerseage. Lekko pocišgnšł dršżkiem, kładšc prom na lewe skrzydło, by dać Dorianie lepszy widok. Spaarti Creations. Doriana wyjrzał przez okno, będšc, wbrew sobie, pod wrażeniem tego, co zobaczył. Położona wród zalesionych wzgórz na północ od niewielkiego miasta Foulahn, jakie trzy kilometry na północny zachód od równie niewielkiego Portu Kosmicznego Triv, znajdowała się tam jedyna w swoim rodzaju fabryka, znana jako Spaarti Creations. Szeroka na ponad kilometr w najszerszym miejscu, wyglšdała niczym mozaika, do której w cišgu ostatnich dekad dokładano wcišż nowe klocki. Linia dachów budowli odzwierciedlała zastygły chaos, z wieżami, wymiennikami ciepła, antenami i wietlikami, usianymi w najwyraniej przypadkowych odstępach, wzdłuż całej, znajdujšcej się na wysokoci drugiego piętra powierzchni. Nie dostrzegał żadnych okien, więc wymianę powietrza zapewniał najprawdopodobniej szereg niewielkich szczelin wentylacyjnych, pokrywajšcych zewnętrzne ciany, mniej więcej w połowie wysokoci budynku. - Imponujšce - stwierdził. - Tak pan myli? - Kerseage wzruszył ramionami. - Osobicie, zawsze uważałem ten widok za architektonicznš wersję zagonu chwastów. Zero organizacji. - Był pan kiedy wewnštrz? - Jedynie pracownicy mogš tam wchodzić - odpowiedział pilot, wykrzywiajšc usta ze wstrętem. - Oni, i wielcy tego wiata. - Tak jak ja? - spytał Doriana. Kerseage spojrzał na niego, jak gdyby nagle sobie przypomniał, kim był jego pasażer. - Nie, nie, mylałem o kompanach Lorda Binaliego - wycofał się pospiesznie. - Miałem na myli Radę Handlowš sektora Prackla, i im podobnych. - Nie ma pan o nich najlepszego zdania? Kerseage ponownie wzruszył ramionami, tym razem z zażenowaniem. - To nie moja sprawa - mruknšł. - Ja tu tylko latam promem. To wszystko. - Rozumiem - Doriana znów popatrzył na fabrykę, która tym razem znajdowała się tuż pod nimi. Najwyraniej Kerseage nie chciał już nic mówić. Ale nie musiał. Jak zawsze, gdy co robił, Doriana przeprowadził wczeniej szczegółowš analizę sytuacji na Cartao i wybrał włanie tego człowieka, by przewiózł go przez słabo zaludnionš planetę do Spaarti Creations. Firma transportowa, której włacicielem był swego czasu Kerseage, została przypadkiem wyeliminowana z rynku rok wczeniej, dzięki niestarannie sformułowanemu przepisowi, wydanemu przez Radę Handlowš po Bitwie na Geonosis. Apelacja Kerseagea nadal kršżyła po sšdach, ale kwestia była już czysto akademicka. Jego firma nie istniała, a on sam winił o to Lorda Binaliego. - A co z infrastrukturš pomocniczš? - spytał przyglšdajšc się zalesionym terenom na północ i zachód od głównego kompleksu. - Mylę, o budynkach. Gdzie składowane sš surowce i wytworzone produkty? - Ma pan na myli te trzy przyłšczniki? - Zgadza się - powiedział Doriana. - Gdzie one sš? - Nie wiem dokładnie - przyznał Kerseage. - Najbliższy z nich jest chyba jakie trzy kilometry na północny wschód, gdzie za tym dużym, szarym barakiem dla pracowników - wskazał rękš. - Mmm - mruknšł Doriana, patrzšc się w tamtym kierunku. Nic tam nie dostrzegał. Dobrze zakamuflowane, przypadkiem lub celowo. To mogło się przydać. - Gdzie mieszka Lord Binalie? - Tam - Kerseage wskazał na lewo, zawracajšc promem w szerokim łuku. - Widzi pan miasto Foulahn, tam na południe od tego szerokiego na kilometr pasa trawy? - Widzę - powiedział Doriana. - Chyba nigdy nie widziałem, żeby granice miasta urywały się tak gwałtownie. No, chyba, że wymusza takš sytuację jakie jezioro albo urwisko, rzecz jasna. - To równie dobrze mogłoby być urwisko - mruknšł Kerseage. - Ten szczególny pas trawy wyznacza południowš granicę fabryki i nikt tamtędy ani nie przechodzi, ani się nie buduje. Cranscocy na to nalegajš. No, nieważne. Widzi pan tš dużš otwartš przestrzeń na północnym skraju miasta, przylegajšcš do pasa trawy? - Tak - przytaknšł Doriana. Trawiasty obszar z kilkoma kępami drzew i dużš połaciš przystrzyżonego żywopłotu wyglšdał jak park. Wród zieleni stało kilka niewielkich budynków i jeden bardzo duży. Nawet z tej odległoci, dobiegał stamtšd zapach władzy i bogactwa. Na jednym z niskich pagórków wychodzšcych na fabrykę, mógł dostrzec stojšce obok siebie dwie sylwetki. - Posiadłoć Binaliego? - W rzeczy samej - odrzekł Kerseage. - Napatrzył się pan? Doriana rzucił ostatnie spojrzenie, zapisujšc w pamięci ukształtowanie terenu. Miasta Foulahn i Navroc położone były na południe i południowy wschód od fabryki, będšc ograniczonymi od południa skalistymi Czerwonymi Wzgórzami. Leżšcy na zachód Port Kosmiczny Triv, otaczały od północy niskie i coraz bardziej poronięte lasem walcowate wzgórza. Pomiędzy obu miastami wiła się niewielka rzeka, oddzielajšca od siebie także kosmoport i Foulahn. - Tak - oznajmił pilotowi, poprawiajšc się na fotelu. - Lećmy zobaczyć się z Binaliem. - Znowu zawracajš - oznajmił wpatrujšcy się w niebo Corf Binalie, osłaniajšc oczy rękš. - Mylę, że lecš do nas. - Ci ludzie w promie? - spytał Jafer Tories, którego białe włosy układały mu się na policzkach, gdy wpatrywał się w ziemię, próbujšc znaleć to szczególne pnšcze siviv, którego razem z chłopcem szukali już od pół godziny. - Wiem. - Wiesz, kim sš? - spytał Corf, marszczšc brwi. - Czy ojciec mówił ci co o naszych gociach? - Nie, ale nie musiał - zapewnił go Tories. - Jest to dla mnie oczywiste od niemal minuty. - Jak to? - naparł na niego Corf, tonem wystawionej na próbę cierpliwoci dwunastolatka. - Skšd wiedziałe? - Prosta, logiczna dedukcja - oznajmił Tories, tonem pedantycznego nauczyciela, który chodzi po wiecie już siedemdziesišty trzeci rok. - Nie mieli powodu, żeby lecieć bezporednio nad fabrykš chyba, że chcieli się jej specjalnie bliżej przyjrzeć. Gdy przekonali się, że niewiele mogš dostrzec z zewnštrz, naturalnym jest, że będš chcieli jš obejrzeć od wewnštrz. A więc muszš zobaczyć się z twoim ojcem. Zdumiony Corf potrzšsnšł głowš. - O rany - odezwał się. - Chciałbym być Jedi. - Gdyby nim był, może pewnego dnia musiałby pójć na wojnę - ostrzegł Tories. - Ty nie musiałe - zauważył Corf. - Jeszcze nie - skrzywił się Tories. - Ale mogę zostać wezwany w każdej chwili. Rada zdecydowała się pozostawić na razie kilku Jedi w dotychczasowych miejscach, na wypadek jakich niespodziewanych operacji Separatystów. W razie kłopotów, mógłbym wkroczyć do akcji w sektorze Prackla lub Locris o wiele wczeniej, niż dotarłby tam kto wysłany z Coruscant lub z obszaru toczšcych się włanie walk. Bycie Jedi nigdy nie jest łatwe, a bywa wręcz niebezpieczne. - To prawda, ale ty jeste sprytny - powiedział Corf. Najwidoczniej echa wojny nie peszyły go w najmniejszym stopniu. - Wiesz, jak łšczyć ze sobš fakty. - Logiczne mylenie nie jest wyłšcznš domenš Jedi - upomniał go Tories. - Każdy może się nauczyć kojarzyć ze sobš fakty w logicznš całoć. - Być może - przyznał Corf. - Ale ja nadal sšdzę, że tylko Jedi tak może. Tories umiechnšł się, osłaniajšc oczy rękš, gdy patrzył na zbliżajšcy się prom. Oczywicie tak naprawdę nie wiedział, że prom leci do rezydencji Binaliego, ale doszedł do wniosku, że istnieje tego duże prawdopodobieństwo. Gdyby się okazało, że jaki pilot chciał pokazać swojemu znajomemu kompleks Spaarti Creations, wyszedłby na niezbyt przenikliwego Mistrza Jedi. Zresztš nie musiałoby to być wcale takie złe. Tories spędził ostatnie trzydzieci lat na Cartao uczšc, mediujšc i majšc od czasu do czasu do czynienia z piratami lub zbyt pazernymi przestępczymi kacykami. Częć mieszkańców zaczęła darzyć go szacunkiem, częć nienawiciš, ale większoć była ledwo wiadoma faktu, że sektor Prackla posiada odkomenderowanego na stałe Jedi. Ale w cišgu tych trzydziestu lat, nigdy nie spotkał się z takim uwielbieniem, jak w przypadku Corfa Binaliego. Gdyby był młodszy, tak wielki szacunek sprawiałby mu satysfakcję, a nawet pochlebiał. Ale z perspektywy upływu czasu, dostrzegał niebezpieczeństwo, czajšce się w nieprzemylanym uleganiu pochlebstwom. Nawet w wieku dwunastu lat, Corf powinien umieć rozpoznać w innych zarówno ich mocne strony, jak i słaboci; powinien się uczyć jak zaakceptować innych takimi, jakimi sš, bez tworzenia jakiej perspektywy doskonałoci, by przez niš spoglšdać. Zamiast tego, chłopak traktował go, niczym Jedi Bez-Skazy: wysokiego i silnego, mšdrego i uprzejmego, a przede wszystkim nieomylnego. Ewentualny incydent z promem, nie wpłynšłby w znaczšcym stopniu na jego sposób postrzegania. Tymczasem pojazd przeleciał nisko nad ich głowami, nie pozostawiajšc wštpliwoci, że zmierza w kierunku prywatnego lšdowiska obok rezydencji Lorda Binaliego. Tories dostrzegł napis z nazwš firmy na burcie promu. - Chodmy - powiedział, bioršc C...
RysioSenior