kryminalne zagadki prl - fałszywy konsul.pdf

(186 KB) Pobierz
Kryminalne zagadki PRL
FAŁSZYWY KONSUL
Nazywam się Jacek
Ben Silberstein…
Fałszywemu konsulowi salutowała milicja, a władze
miast przymilały się urządzaniem bankietów.
HELENA KOWALIK
C
hyba nas zabiorą – powiedział
spokojnie konsul do sekretarki
na widok zbliżających się do ich
mercedesa milicyjnych wozów.
Byli na rogatkach Katowic. – Nie
denerwuj się, ambasada Austrii czasem
inscenizuje aresztowania, aby sprawdzić
lojalność swoich dyplomatów.
Jak zwykle, gdy zatrzymywała ich
milicja, wylegitymowali się swoimi Pas-
chportte Consulare. Ale tym razem nie
było salutowania i życzenia wolnej drogi.
28 listopada 1969 r. Jacek Ben Silberstein
został zatrzymany jako fałszywy konsul
generalny Austrii.
Władze polskie podejrzewały go od
miesiąca. Najpierw Ministerstwo Spraw
Zagranicznych zapytało Ambasadę Repu-
bliki Austrii w Warszawie, czy ma jakieś
plany rozbudowy swojej służby. Bo podobno
będzie otwarty konsulat we Wrocławiu.
Ambasada zaprzeczyła. Następnie w przed-
stawicielstwie handlowym Austrii zjawił
się pewien wrocławianin i utrzymywał, że
austriacki konsul kupuje u niego willę na sie-
dzibę swojej rezydencji. Chciałby uzgodnić
warunki. Zdarzyło się też, że Polskie Linie
Lotnicze informowały austriacką ambasadę,
że ich dyrektora odwiedził konsul Jacek Ben
Silberstein i odbył rozmowę w związku
z uprowadzaniem polskiego samolotu do
Wiednia. Wreszcie hotel Monopol we Wro-
cławiu wysłał na ten adres uprzejmą prośbę
o potwierdzenie zamówienia na apartament
za 600 tys. zł.
FRYZJERKA I OWCZARZ
Choć informacji, że ktoś podszywa się pod
austriackiego dyplomatę, przybywało, Ja-
cek Ben Silberstein o tym nie wiedział. Na
początku września przyleciał do Wrocławia.
W taksówce łamaną polszczyzną przedstawił
się kierowcy jako konsul austriacki. – Może
mi pan poradzi – zapytał taksówkarza –
gdzie mógłbym się odświeżyć? – Po co wy-
dawać pieniądze na drogie hotele, zapraszam
do mnie – padła propozycja od kierowcy.
Konsul chętnie na to przystał. Nim dojechali
do celu, panowie byli już tak skumplowani,
że taksówkarz P. organizował nowemu ko-
ledze damskie towarzystwo na wieczór. Tak
konsul poznał Janinę S., uczennicę zakładu
fryzjerskiego.
Dwa lata później kobieta opowie o tej
przygodzie reporterowi „Prawa i Życia”
Edmundowi Żurkowi: „Zadzwonił do
mnie P. – Znajomy pragnie cię poznać,
w Monopolu stolik zarezerwowany,
przyjdziesz? Co miałabym nie przyjść. Ten
gość miał długą brodę, ale tak w ogóle to
elegancki. Złożył przede mną niski ukłon.
– Jacek Ben Silberstein, jestem Żydem, na
stałe mieszkam w Wiedniu, zostałem tu
mianowany konsulem generalnym Austrii.
Wręczył 10 róż i bombonierkę z PKO. Jeszcze
tego wieczoru pojechali my na dansing. Na
parkiecie nucił mi do ucha: »Kiedy znów
zakwitną białe bzy…«” Takiego egzemplarza
.
jeszcze nie widziałam”
.
Po powrocie do Wrocławia konsul kazał
podjechać do jubilera, kupił pierścionek
i obrączki. Taksówkarzowi P. powiedział,
że ślub z Janiną wziął w rabinacie, niech ich
wiezie do Zakopanego. Janina S.: „Cudowny
wieczór zaliczyłam w górskiej stolicy Polski.
Do restauracji Watra włożyłam długą suk-
nię złoto na brązowym tle. Jacek wystąpił
w smokingu z lśniącymi lampasami. Grali
nam Cyganie. Ktoś zawołał: »Niech żyje
konsul«, rozległy się oklaski”
.
Rankiem konsul poprosił swoją prawie
małżonkę o pożyczkę w wysokości 2 tys. zł.
Tyle nie miała, ale wspomógł ją uproszony
telefonicznie znajomy Grek C., hodowca
owiec. Silberstein zaproponował owcza-
rzowi interes: sprzeda mu 6680 dolarów
po dogodnym kursie, z tym że Grek wypłaci
od ręki 30 tys. zł. Pojechali do banku, C.
schował do portfela podstemplowany wnio-
sek o otwarcie konta jako dowód – tak go
zapewniał konsul – że dewizy są jego. Pod-
czas kolacji u Greka gość, wznosząc toast,
zaproponował obecnym pracę w austriackim
konsulacie. Każdy będzie attaché, praca
tylko cztery godziny dziennie. Ochoczo się
zgodzili. Fryzjerka Janina otrzymała status
wicekonsula. Zatrudnienie obowiązywało
od dnia następnego.
W pierwszych dwóch miesiącach główne
zajęcie korpusu dyplomatycznego polegało
na kupowaniu odpowiednio reprezentacyj-
nej siedziby na konsulat generalny. Druga,
w Zakopanem, miała służyć rekreacji dyplo-
matów. Poza tym konsul jako przedstawiciel
zaprzyjaźnionego państwa składał wieńce:
w Treblince, na zakopiańskim Pęksowym
Brzyzku. Był gościem oficjalnych przyjęć,
a także organizował bankiety, na które za-
praszał prominentne osobistości. Wszystko
na koszt gospodarzy Wrocławia, z którymi
Republika Austrii miała się rozliczyć po
otwarciu konsulatu. Ponieważ odpowiednie
dokumenty z Wiednia szły zwykłą pocztą,
Silberstein przedstawił władzom Wrocławia
kopie pisma złożonego w Radzie Państwa:
„Uwierzytelniając listę Korpusu Dyploma-
tycznego Austrii dla Korpusu Generalnego
w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej Urząd
Kanclerski Austrii powołał na lat czterech
Konsula Generalnego Austrii w PRL Dr ing.
Jacka Ben Silbersteina nadając mu rangę
konsularną”
.
GODŁO BYŁO WĘGIERSKIE
Dyplomata nie płacił swoim ludziom pensji
– twierdził, że czeka na fundusze z Wiednia.
Mijały kolejne tygodnie i ścisły sztab konsula
coraz częściej dopominał się o pieniądze.
Zwłaszcza Grek C. mianowany attaché
ekonomicznym pytał, czy u konsulów jest
to normalne, że bieżące wydatki opędzają,
sięgając do portfela swoich współpracow-
ników. Gdy raz i drugi powiedział to głośno,
Silberstein oznajmił, że jedzie do Wiednia
przyspieszyć zasilenie dyplomatycznego
14 września 2014 | wprost
60
ZDJĘCIA: ARCHIWUM FILMU
W cyklu „Kryminalne zagadki PRL”
przypominamy najgłośniejsze,
często do dziś okryte tajemnicą
zbrodnie z okresu Polski Ludowej.
Helena Kowalik, dziennikarka
śledcza „Wprost”, sięga do spraw
z minionej epoki, analizuje, jak
były badane i relacjonowane,
a także sprawdza, czy nie miały
one ciągu dalszego po 1989 r.
W rolę fałszywego
dyplomaty w filmie
„Konsul” wcielił się
Piotr Fronczewski
61
Kryminalne zagadki PRL
FAŁSZYWY KONSUL
Czesław Śliwa
do końca
życia utrzymywał, że nazy-
wa się Jacek Ben Silberstein
konta. Wrócił (tak naprawdę nigdy nie był
za granicą) z wiadomością, że pieniądze są
chwilowo zablokowane, bo nastąpiła zmiana
planów. Wrocław już nie wchodzi w grę,
kanclerz polecił mu otwarcie konsulatu
w Krakowie. Z nadal trzęsącym się o swoje
pieniądze attaché ekonomicznym Silberstein
poradził sobie, wręczając mu spreparowaną
książeczkę czekową konsulatu. W tym celu
konsul otworzył w PKO konto (z minimal-
nym wkładem), po czym na książeczkę
nakleił pasek papieru z urzędowego druku
ambasady Austrii, który zabrał z pokoju
dla interesantów w tej placówce. W środku
wypisał mazakiem stan konta: 10 mln zł
i 300 tys. dolarów.
Zyskał kilka dni spokoju, mógł robić to,
co lubił – składać wizyty. W krakowskim
ratuszu zostali potraktowani z galicyjską
rewerencją. Tylko jeden z urzędników po
wyjściu dyplomatów zadzwonił do amba-
sady Austrii, pytając o konsula Silbersteina.
Gdy odpowiedzieli, że nie znają takiego,
urzędnik pomyślał, że przekręcił nazwisko.
Tymczasem Silberstein z pomocą prze-
kupionego drukarza przygotował dla swoich
pracowników nowe paszporty dyploma-
tyczne. Ich karty zostały zapisane tekstem
w nieistniejącym języku i opieczętowane
unurzaną w tuszu plakietką, jaką sportow-
cy noszą na dresach. Z braku innego na
okładce austriackiego paszportu odciśnięte
było godło Węgier. O autentyczności tych
dokumentów nieznająca obcych języków
załoga konsula mogła się przekonać w wielu
urzędach, hotelach czy podczas kontroli
drogowej – za każdym razem na widok
Paschportte Consulare traktowano ich
z honorami.
TATUSIU!
Nawet jeśli za bankiety płaciły władze
miasta, konsul potrzebował pieniędzy na
inne wydatki. Miał kilka opracowanych
metod naciągania swoich ofiar. Najbardziej
skuteczną była na ofiarę Holokaustu:
W Warszawie wsiada do taksówki. Le-
dwo ruszyli, zwierza się kierowcy, że jest
Żydem, z wykształcenia inżynierem, lada
dzień emigruje do Izraela. Był dyrektorem
fabryki, dobrze zarabiał, ale chce wracać do
swoich. – Ja do was nic nie mam, przeciwnie
– odpowiada taksówkarz, patrząc na broda-
tego mężczyznę. – Mój ojciec za okupacji
przechowywał Żydów w Sławęcinie.
– W Sławęcinie? – wykrzykuje podnie-
cony pasażer. – A jak szanowny tatuś się
nazywa? Józef P.? Panie kochany, od lat go
szukam, to właśnie mnie jako dziecko ura-
tował od śmierci. Zmieniamy kurs, jedźmy
do mojego wybawiciela.
Następuje scena powitania, z rzucaniem
się ojcu taksówkarza na szyję, okrzykiem:
„Tatusiu, tyś mi drugi raz życie podarował!”
.
Gdy łzy szczęścia obeschły, Silberstein
ofiarowuje sędziwemu P. 9 tys. dolarów ze
swojego konta dewizowego w banku. Jadą do
zespołu adwokackiego, aby spisać akt daro-
wizny. W drodze powrotnej konsul zwierza
się beneficjentowi z drobnego kłopotu: aby
wjechać do Tel Awiwu, musi spłacić pewien
niedobór, jaki wykazała księgowość w pro-
wadzonej przez niego fabryce. Czy cudem
odnaleziony „ojciec” mógłby mu na kilka
dni pożyczyć tę sumkę, raptem 8 tys. zł?
Zaraz po wylądowaniu w Tel Awiwie ode-
śle pożyczkę. Potem były kolejne prośby.
W sumie senior P. dał klientowi swojego
syna 82 400 zł.
W Łodzi konsul użył innego sposobu.
Zwierzył się poznanemu w hotelowej restau-
racji miejscowemu wytwórcy karniszy do
firanek, że otrzymał od stryja z Anglii spadek
wartości kilku milionów funtów. Czasy są
takie, że choć nie chce, musi emigrować do
Izraela – za to, że znalazł w producencie
karniszy zrozumienie, odwdzięczy się da-
rowizną kilku tysięcy dolarów. Nad ranem
panowie już nie mają przed sobą tajemnic,
co upoważnia wyjeżdżającego do próśb
w następnych dniach o drobne pożyczki
– uzbierało się 115 tys. zł. Żegnając się,
dyplomata zakłada prywaciarzowi dolarowe
konto. Po pewnym czasie łodzianin sprawdza
w banku, ile mu przybyło, i dowiaduje się,
że podany numer konta należy do studenta
zagranicznego. Lokata to skromna kwota
jednego stypendium.
ODSUWAM SIĘ W CIEŃ ŻYCIA
Kobiet Silberstein nie naciągał na pożyczki.
Tylko nie dotrzymywał słowa. Kiedyś na
poczcie w Warszawie wyznał urzędnicz-
ce z okienka, że zakochał się w niej od
pierwszego wejrzenia. Jest inżynierem
włókiennikiem, żydowskim poetą, dziec-
kiem Holokaustu; gdyby za niego wyszła,
rząd NRF wypłaciłby jej 10 tys. dolarów.
Mogłaby sobie za to otworzyć salon mody
w Tel Awiwie. Panienka owszem umawia się
na randki, ale nie jest gotowa na wyjazd za
granicę. Rozstają się. Silberstein zjawia się
na poczcie dwa tygodnie później, bo choć
już wyemigrował do Izraela, nie może bez
dziewczyny żyć. Wrócił do Polski jako kurier
dyplomatyczny. Odbywają się uroczyste
zaręczyny. W nocy ciekawska narzeczona
zagląda oblubieńcowi do portfela. Znajduje
zaświadczenie o zwolnieniu niejakiego Śli-
wy vel Silbersteina z więzienia po odbyciu
pięcioletniego wyroku. Niedoszli teściowie
pokazują dyplomacie drzwi…
Po opuszczeniu niegościnnego domu
narzeczony wysłał pannie list: „Kochana
Elżuniu. Obawiam się, że tym sprefabryko-
wanym incydentem doszło do rozbieżności.
Tyś jest dla mnie tym, czym prochy matki.
Odsuwam się w cień życia. Zielberzfeig”
.
Pielęgniarkę Ninę poznał w zabrzańskiej
restauracji Fregata. Piła tam kawę z koleżan-
ką, gdy kelnerka przyniosła wizytówkę od
gościa przy stoliku pod oknem. Przeczytały:
„dr inż. Jacek Ben Silberstein Consul General
Österreich Hotel Monopol Orbis” – Pan
.
zapytuje, czyby się z nim nie napiły.
Pielęgniarka, która już trochę przeszła
w życiu, odpowiada, że nie ma życzenia. Po
chwili podchodzi pan od wizytówki i wręcza
jej torebkę z zagranicznymi rajstopami. I czy-
by na chwilę nie wsiadła do jego mercedesa,
bo tam coś na nią czeka. Na fotelu kobieta
znajduje dwa elastyczne sweterki z Pewexu.
Zeznała potem w prokuraturze: – Popę-
dziliśmy czarnym mercedesem z tabliczką
CD do Zakopca. Na zakręcie zatrzymała nas
drogówka. Jacek pokazał paszport dyplo-
matyczny, milicjanci stanęli na baczność,
salutowali. W Nowym Targu otrzymałam
od niego kożuch za 6 tys. Z Zakopanego
przeskoczyliśmy do Jaworzna, skąd blisko
do moich rodziców. – Przedstawiam wam
mojego przyszłego męża – strzeliłam od
progu – od dziś nie pracuję, jedziemy
w Polskę. W Warszawie Jacek składał wizyty
w ambasadach, a ja chodziłam po sklepach.
W gdyńskich Polskich Liniach Oceanicz-
nych omawiał transport naszego nowego
samochodu z zagranicy. Ślub zaplanowaliśmy
w Wiedniu. Narzeczony zalecał mi pośpiech.
Wsiadłam do pociągu, aby wziąć z domu
potrzebne dokumenty, umówiliśmy się na
Okęciu. W Zabrzu dostałam telegram, że
miał wypadek samochodowy, wkrótce się
odezwie. Następna wiadomość od narzeczo-
nego nadeszła po trzech latach, z więzienia.
TERAZ POWIEM PRAWDĘ
ZDJĘCIA: YOUTUBE
Po zatrzymaniu konsula na przedmieściu
Katowic podejrzany oświadczył, że przy-
znaje się do wszystkiego, tylko nie do tego,
14 września 2014 | wprost
62
że nazywa się Czesław Śliwa. Jego prawdziwe
nazwisko brzmi Silberstein. Jest konsulem
Austrii i może to potwierdzić jego paryski
kuzyn, baron de Rothschild. Na zadane mu
znienacka pytanie, kto jest prezydentem
Austrii, bez wahania rzucił zmyślonym
nazwiskiem: Benchort.
W kolejnym przesłuchaniu wyjaśnił, że
studia politechniczne ukończył w Wiedniu,
w Polsce reprezentował interesy koncernu
chemicznego Textil Chemike Verke.
Ponownie przyprowadzony z aresztu
odwołał poprzednie wyjaśnienia, deklarując
tym razem ujawnienie całej prawdy. Otóż
jest kierownikiem grupy Wiesenthala na
terenie Polski [Szymon Wiesenthal, łowca
nazistów, był agentem izraelskiego wy-
wiadu – red.]. Zbiera informacje na temat
procesów technologicznych przemysłu
zbrojeniowego w sektorze Radom – Kielce
– Pionki. Po miesiącu aresztant zgłosił, że
przygodę z agenturą wymyślił, co prokurator
przyjął z ulgą, bo nie znaleziono dowodów
świadczących o tym, że podejrzany pracował
dla Mosadu.
Tym razem twierdził, że urodził się
w Wiedniu przed Anschlussem w rodzinie
żydowskich przemysłowców i uczonych
Silbersteinów. Całą rodziną emigrowali do
Polski. Przeszedł przez getto, jego rodzice
zginęli, on jako dziecko został cudem ura-
towany przez polską rodzinę Śliwów.
W akcie oskarżenia zarzucono Silber-
steinowi organizowanie fałszywego
konsulatu, wyłudzenie mniej więcej pół
miliona złotych oraz 3480 franków. Poza
tym fałszowanie swoich danych osobowych.
O te dane z życiorysu wyniknął spór mię-
dzy prokuratorem a adwokatem oskarżonego
już pierwszego dnia procesu. Prokurator
twierdził, że Jacek Śliwa vel Silberstein, jak
omyłkowo odnotowano w wypisce z więzie-
nia (w sumie oskarżony przeżył za kratami
11 lat), urodził się w katolickiej rodzinie
Śliwów pod Rzeszowem, co potwierdzają
świadkowie. Jego ojciec był właścicielem
gorzelni. Po oblanej maturze chłopiec został
krojczym w bytomskim zakładzie krawiec-
kim. W 1957 r. przeniósł się do Wałbrzycha,
gdzie na podstawie sfałszowanych dokumen-
tów zatrudniono go na stanowisku eksperta
górniczego. Tam poznał dziewczynę, której
się przedstawił jako inżynier górnictwa. Na
ślubie małżonek miał mundur galowy i czako
z białym pióropuszem. Po tygodniu zniknął.
Z byłą żoną spotkał się 11 lat później, w czasie
konfrontacji na milicji. W międzyczasie od-
siedział siedmioletni wyrok za fałszownie
dokumentów. Po odbyciu kary wywędrował
na Górny Śląsk, gdzie z pomocą podrobio-
nych dyplomów wcielił się w inżyniera
włókiennika. Podawał się już wówczas za
Jacka Zielberzweiga albo Silberzweiga czy
Silbersteina, objaśniając, że Śliwa to jego
nazwisko okupacyjne. W pracy miał opinię
dobrego fachowca, ubolewano, gdy nagle
wszystko rzucał i znikał. Ale szybko okazy-
wało się, że wraz z inżynierem przepadały
pieniądze osób, z którymi robił szemrane
interesy. Na przykład z zakupem modnych
wówczas ortalionowych płaszczy.
Mimo przedstawionych dowodów (świad-
kowie, opinie biegłych grafologów) oskarżony
stanowczo zaprzeczał przypisywaniu mu tak
pospolitego życiorysu. Murem stała za nim
wicekonsul Janina S., zeznając, jak w Łodzi
ukochany Jacek szukał na terenie byłego getta
grobu matki i ojca. Klękał na ulicy, zapalał
świece. Podarował jej kopię oświadczenia, ja-
kie złożył w MSW, gdy tylko ukończył 18 lat:
„Jestem narodowości żydowskiej i z uwagi na
osobistą decyzję zdeklarowanego wyjazdu
z Polski do Izraela zmiana obywatelstwa jest
w swym argumentalnym stadium zasadna.
Proszę o pozytywną decyzję….
SAMI DAWALI
Proces fałszywego konsula w 1969 r. wy-
wołał takie zainteresowanie prasy, że trzeba
było wprowadzić karty wstępu. Jerzy Urban,
ówczesny dziennikarz „Kulis” a następnie
,
„Polityki” tak opisał oskarżonego: „Szczupły,
,
lekko pochylony mężczyzna o dłoniach pia-
nisty, wykonujących gesty kupca bławatnego.
Ubrany w modny garnitur, nosi złote opraw-
ki” Gdy już po wyroku dziennikarz odwiedził
.
skazanego w więzieniu, dostrzegł „zawa-
diacki uśmiech i długą rudą brodę z resztką
czarnego mazidła. Na ozdobionej kolorową
jedwabną chusteczką kieszonce marynarki
więzień miał naszyty herb Wielkiej Brytanii.
Podczas procesu Śliwa vel Silberstein
kolejny raz zmienił swoje wyjaśnienia:
– Wymyślony przeze mnie konsulat, proszę
Wysokiego Sądu, to był żart towarzyski.
– Znajomi oskarżonego wiedzieli, że to
był żart? – upewniał się sąd.
– Nie chcieli wiedzieć. A ja musiałem
brnąć dalej. Wchodziłem do poważnych
urzędów, nie spostrzegali, że mam fałszywe
papiery i pieczęcie. Nie potrzebowałem brać,
sami dawali, gdy tylko usłyszeli, że przyby-
wam z zagranicy, czyli z dolarami. Oni dawali
mi pieniądze, a ja w zamian ofiarowałem
im fikcję, nadzieję na wygodniejsze życie,
którego wszyscy pragnęli. Nie tylko ja byłem
kłamcą, wszyscy wokół kłamali. Patrzyłem,
jak daleko się posuną.
Nie można było odmówić oskarżonemu
racji. Właściciele zakopiańskiej willi przy-
znali się na sali sądowej, że „bajerowali”
konsula, twierdząc, że po jego wizycie byli
w ambasadzie Austrii i tam doszli do po-
rozumienia, że cenę willi podnoszą o pół
miliona. Pan P., który miał uratować od
zagłady małego Silbersteina, ujawnił przed
sądem, że od początku miał wątpliwości co
do wersji konsula, bo w Sławęcinie owszem,
ukrywał, ale brytyjskich jeńców zbiegłych
ze stalagu. Za fałszerstwa i wyłudzenia od
różnych osób sąd skazał Czesława Śliwę vel
Silbersteina na siedem lat więzienia oraz
200 tys. zł grzywny.
Zza krat napisał on do kuzyna Rothschil-
da list: „Muszę przetrwać okresową rozłącz-
ność. Ufam bardzo twej gestii. Stadium nasze
jest argumentalne. Ściskam Twą prawicę,
mój bracie. Honorem naszej rodowości jest
szlachetność i wspaniałomyślność czynu”
.
Do końca swych dni skazany domagał
się godnego traktowania go jako byłego
konsula austriackiego i krewnego milionera
Rothschilda. Zmarł dwa lata po wyroku na
skutek samouszkodzenia – połknął ostry,
metalowy przedmiot.
Kilka miesięcy przed tragiczną śmiercią
wystąpił w filmie dokumentalnym Krzyszto-
fa Gradowskiego pt. „Konsul i inni” Zgodnie
.
z jego życzeniem został ucharakteryzowany
na ortodoksyjnego Żyda – w jarmułce, pej-
sach i sztucznej brodzie. W 1989 r. Mirosław
Bork nakręcił film fabularny „Konsul”
,
oparty na motywach historii rzekomego
austriackiego dyplomaty. W rolę Cześka
Wiśniaka (zmieniono nazwisko) wcielił się
Piotr Fronczewski. Czołowy bohater został
uszlachetniony – nie bratał się z knajpiany-
mi wycirusami, no i nie nosił długiej brody.
Oszustwo „na konsula” wróciło echem
w 2011 r., kiedy to w ręce policji wpadł Ja-
nusz P., który na Dolnym Śląsku podawał się
za niemieckiego dyplomatę. Ofiary prosiły
go o pomoc w znalezieniu pracy za Odrą. Po
otrzymaniu zaliczek rzekomy konsul znikał
bez śladu. Oszusta rozszyfrował pewien me-
chanik z Zielonej Góry, którego zainspirował
wyświetlony poprzedniego dnia w telewizji
archiwalny film „Konsul”
.
KORZYSTAŁAM Z RELACJI PRASOWYCH O PROCESIE
ŚLIWY, SZCZEGÓLNIE Z PUBLIKACJI JERZEGO URBANA I
EDMUNDA ŻURKA.
HELENA KOWALIK
reporterka, autorka 10 tomów
reportaży i powieści
h.kowalik@wprost.pl
63
Zgłoś jeśli naruszono regulamin