2015-04-18 NaszDziennik.pl - Marsz nowej lewicy.pdf

(194 KB) Pobierz
Marsz nowej lewicy
Sobota, 18 kwietnia 2015 (02:16)
Także pośród najbardziej wpływowych neokomunistów ideologii gender działają
protestanci luterańscy, jak np. Theodor Wiesengrund Adorno i Jürgen Habermas.
Wywodzący się zaś z zsekularyzowanego judaizmu Max Horkheimer chwali protestantyzm,
który wyzwolił „człowieka” spod obowiązku „posłuszeństwa wobec Kościoła” w Rzymie –
także w kwestii małżeńsko-rodzinnej i umożliwił powstanie ideologii gender, czyli
neomarksistowskiej rewolucji seksualnej na całym globie ziemskim.
Zbyt mało radykalni
Max Horkheimer, który wywarł chyba największy wpływ na ukształtowanie się
neomarksizmu nowej lewicy jako najważniejszego źródła ideologii gender, był do końca
przekonany o „niezbędności” „nauki Marksa i Engelsa”, pomimo że od czasu do czasu
nazywał ich socjalistyczno-komunistyczny materializm „totalitarnym barbarzyństwem”,
„przejściem do obłędu” i „bożkiem”. Jeszcze przed końcem życia Horkheimer wyrażał w
jednym z wywiadów udzielonych włoskiemu dziennikowi ogromny „szacunek dla Marksa
jako wielkiego myśliciela”, chociaż uznał ostatecznie jego filozofię za „niewystarczającą”.
Dlaczego?
Sądzę, że m.in. z racji obecności zbyt wielu elementów pseudoreligijnych w myśli Marksa –
także w odniesieniu do ich pojęcia małżeństwa i rodziny, które miałyby doświadczyć
ostatecznie jakiejś „teistycznie” pojętej „rajskiej przyszłości duszy na tym lub na innym
świecie”. Z tymi resztkami teizmu, względnie z „teologicznym charakterem historii” trzeba
zerwać, brzmi teza Horkheimera oraz wszystkich najbardziej wpływowych przedstawicieli
nowej lewicy z Frankfurtu nad Menem aż po współczesnego niemieckiego neomarksistę
Jürgena Habermasa, który z litości dopuszcza koegzystencję z jednej strony liberalno-
socjalistycznego państwa, a z drugiej strony religii i Kościoła, ale w gruncie rzeczy jest
przekonany o nadejściu przyszłości, która zlikwiduje zarówno religię chrześcijańską, jak też
każdą inną oraz moralność jako coś z istoty swojej tylko przejściowego ze względu na jego
prymitywność.
Dopiero w jednym z ostatnich wywiadów przed śmiercią Horkheimer miał wątpliwości, czy
„proces likwidacji religii” nie powinien w obliczu wyzwań czasu i historii wzbudzić
„poważnego namysłu”, bo przecież, stwierdził w tym samym wywiadzie, „bez
jakiejkolwiek podstawy teologicznej zdanie, że miłość jest lepsza niż nienawiść”, jest
niemożliwe do „uzasadnienia”. W 1967 r. Horkheimer pisał, że obecność prawdy o Bogu,
który stworzył świat, nadawała „wiedzy ideę sensu”, która jest dzisiaj, według niego, prawie
całkowicie „usunięta z nauki” ludzkości w sensie globalnym.
Radykalne odrzucenie nauki Kościoła
Konkretyzując swoją myśl na temat małżeńsko-rodzinny, Horkheimer zrywa najpierw z
„wszelkim zabobonno-mistycznym, dogmatycznym, z wszelkim kościelnym”
stanowiskiem, traktując je jako „najciemniejszą moralność Kościoła” i dosłownie „obłęd”
oraz dodając: „Nie chcemy należeć do głupców, którzy pozwalają sobie zepsuć pobyt przez
zatrzymanie się w ’Domu Bożym’ ideologicznego świata pozoru”, opanowanego przez takie
„wyobrażenia” chrześcijańskie jak „to o stworzeniu świata, narodzinach Chrystusa i
oczekiwanym końcu świata”.
Zdania takie jak: „Bóg jest w niebie”, „Bóg stworzył świat” czy też „Każdy z nas posiada
nieśmiertelną duszę”, są dla neomarksizmu tylko tak zwanymi prawdami, których „cała
treść”, podobnie jak treść „wyobrażeń o moralności”, jest uwarunkowana li tylko poprzez
„psychiczne przepracowanie ziemskich spraw” i z tej racji są one sprzeczne z „nauką”
pojętą naturalnie materialistycznie. Religia jest dla nowej lewicy, tak jak dla psychoanalizy
Zygmunta Freuda, którą neomarksiści usiłowali „usprawiedliwić jako naukę” (Adorno),
jedynie produktem ludzkiej fantazji i psychiki, czyli „zapośredniczonymi odbiciami
ziemskich stosunków pracy” i niczym więcej. Jeżeli zatem ktoś utrzymuje wiarę w Boga
jako istotę pozaziemską, podpada, według nowej lewicy, pod ostrze „uzasadnionej krytyki”,
tzn. totalnego odrzucenia.
Żadnej moralności
Horkheimer zrywa także konsekwentnie z „normatywnym charakterem ’więzów krwi’”,
czyli z rodziną, oraz z „posłuszeństwem” rodzinnym, które zalicza do „najciemniejszych
ideologicznych bożków”. O swojej matce i ojcu pisze tak: „moja matka” jest „aktywną i
złą”, „mój ojciec” przyjął „tchórzliwą i cierpliwą postawę małego grzesznika i bohatera
pantoflowego”. W tym sądzie Horkheimer – wówczas 31-letni – zapewnia, że nie są to
wyznania „czternastoletniego chłopca”, który wypowiada je w „afekcie”, a więc któremu
brak odpowiedniego stopnia świadomości i wolności, wyznaje wprost przeciwnie: „Nie
pozwolę sobie przemycić poprzez tradycyjną atmosferę nastawienia, jakoby pomiędzy
moimi rodzicami a mną mogło istnieć duchowo coś innego, aniżeli jedna nieprzekraczalna i
nudna przepaść, która w rzeczywistości jest nie do wypełnienia”.
„Idealizowanie autorytetu ojcowskiego, jakoby pochodził on z Boskiego planu, z natury lub
z rozumu, okazuje się przy bliższej analizie jako przemienienie instytucji uwarunkowanej
gospodarczo”, podsumowuje Horkheimer i zarazem przy końcu życia przyznaje z nutą
smutku, że „autorytet ojca zanika wszędzie w rozwiniętych państwach”, ponieważ w tych
krajach zamiera wiara w „Boga, często nazywanego Ojcem”.
Matka jako kobieta powinna się wreszcie uwolnić od „monogamicznego” małżeństwa
uniemożliwiającego wyżycie się „czystej zmysłowości”, od „ojca jako głowy rodziny”, od
męża jako jedynego „żywiciela” rodziny. Sama kobieta powinna uniezależnić się od męża
finansowo, podjąć pracę zarobkową poza domem i pozwolić się całkowicie emancypować z
relacji małżeńsko-rodzinnych. Jeżeli zatem kobieta „rezygnuje” w małżeństwie i rodzinie „z
wszelkiego sprzeciwu”, to jest ona sama, według nowej lewicy, „winną”. Później
Horkheimer ubolewał nad „urzeczowieniem kobiety” w procesie ekonomii, która „nie
obchodzi się z miłością wobec swoich dzieci w tworzeniu atmosfery w rodzinie”, gdy
„podejmuje pracę zawodową i staje się aktywnym członkiem społeczeństwa”, a poprzez to
nie daruje „małym dzieciom miłości i duszy”.
Izolacja dziecka od rodziny
Neokomunistyczna Szkoła Frankfurcka stoi na stanowisku, że „dziecko w rodzinie
mieszczańskiej niczego nie doświadcza o jej uwarunkowaniu i zmienności. Ono bierze jej
relacje jako naturalne, konieczne i wieczne, ono fetyszyzuje”, czyli ubóstwia „postać
rodziny, w której wzrasta”. Uwadze dziecka „uchodzi coś istotnego o jego własnej
egzystencji”, o czym informuje „teoria socjalistyczna”, a mianowicie, że „człowiek” jest
produktem „stosunków społeczno-ekonomicznych” i „dopiero wtedy”, argumentuje
Horkheimer, człowiek bezpowrotnie „traci wiarę w naturalność jego uwarunkowań”.
Posłuszeństwo w moralności katolickiej „łamie własną wolę dziecka”, twierdzi
neomarksistowski genderyzm i prowadzi, według nowej lewicy, do „wewnętrznego
przymusu”, zamiast wychowywać do wolności, ale nie opartej na wartościach
chrześcijańskich, lecz jako wolności „wyżycia się seksualnego”.
Sam człowiek pojęty jest w genderyzmie jako produkt „rozczepienia się popędu
seksualnego” na kobietę i mężczyznę. „Rozwój społeczny” wraz ze zniszczeniem rodziny
„niszczy jedyne miejsce bezpośrednich relacji pomiędzy ludźmi”, niszczy „zdrową
rodzinę”, w której każdy dzieli „radość i cierpienie z drugim”, a buduje „komuny” jako
miejsca „hodowli” ideologicznej, a personalnie pojętego człowieka-popędu seksualnego,
który artykułuje się nieobliczalnie jako hetero-, homo- bądź jako transseksualizm etc. Sam
człowiek jako człowiek jest częścią seksualności jako takiej, a tym samym jako pośrednie i
zarazem przejściowe ogniwo (totalnie śmiertelne jak u Marcina Lutra) w
samourzeczywistnianiu się popędu seksualnego jako popędu. Dlaczego?
„Rewolucyjne interesy” ideologów
Co wchodzi w miejsce rodzinnych więzów w ideologii neomarksizmu? „Wspólne
rewolucyjne interesy”, a więc walka jednych przeciwko drugim aż do przelewu krwi,
ponieważ ani sam człowiek, ani jego małżeństwo i rodzina nie są dla neosocjalistycznej
mentalności „boskimi instytucjami”, bo przecież globalnemu neokomunizmowi naszych dni
chodzi o permanentną rewolucję seksualną, nazywaną dzisiaj ideologią gender.
Późniejszy Horkheimer przyznał, że „rozpad rodziny i jej funkcji tworzy wzrastającą rolę
zakładów ochrony i wychowania dzieci i młodzieży”, które jest coraz bardziej „pożądane,
ale wzrastająco trudne”. Horkheimer, w obliczu kryzysu rodziny, dostrzegł wówczas
pozytywną rolę wychowania według stałych zasad moralnych i sądził, że prawdziwe
„kształcenie nie jest tylko wiedzą, lecz kształcenie oznacza, jeżeli dobrze myślę, że pewne
idee, myśli, zdolność do miłości, zasady moralne są wpajane w człowieka od najmłodszych
lat”, co w obliczu tego kryzysu musi przejąć „nauczyciel”, którego „odpowiedzialność jest
nieporównywalnie większą, aniżeli w minionych stuleciach”. Nauczycielstwo słusznie
zaliczane jest do „najważniejszych zawodów w tym społeczeństwie”, które powinno
„bardzo wysoko cenić zawód nauczyciela w szkole, wychowawcę, a także profesora na
uniwersytecie”.
Totalne zniszczenie wszelkiego autorytetu
Rodzinę, według neokomunistycznego genderyzmu, należy zniszczyć, ponieważ wywiera
ona pośród „wszystkich instytucji społecznych” największy wpływ na „uwrażliwianie
jednostki na autorytet”, zapominając przy tym, że sama rodzina jest „wytworzona” przez
„relacje społeczne”.
Autorytet posiada wprawdzie, według neomarksizmu, „produktywny” aspekt, ale
ostatecznie „hamuje ludzką moc rozwoju w dziejach”. Dlatego neomarksizm pojmuje
autorytet wyłącznie negatywnie jako „poddanie się obcej instancji”, co jest według nich
„sprzeczne” z dobrem człowieka jako jednostki, ale pojętej jako sprzecznie artykułująca się
część popędu seksualnego.
„Seksualizacja” ludzkości
„Regulacja seksualnych relacji w ramach związków płciowych, rodziny” nie jest
uwarunkowana, według Horkheimera, ani przez Boga Stwórcę, ani przez naturę, lecz
wyłącznie „ekonomicznie” i „procesualnie”, stąd jeśli ludzie dojdą na pewnym etapie do
innych wyobrażeń o życiu seksualnym, np. homoseksualnych, to mogą je naturalnie,
według nowej lewicy, urzeczywistniać bez żadnych religijno-moralno-prawnych
ograniczeń, bowiem one wszystkie są wytwarzane przez materię i dzieje świata, co
praktykowane jest w prawodawstwie niektórych wysoko cywilizowanych krajów Europy,
które zalegalizowały np. związki homoseksualne i zrównały je prawnie ze związkami
małżeńskimi.
Herbert Marcuse żądał „seksualizacji wszystkich sfer” ludzkiego bytowania i
podporządkowania całej rzeczywistości oraz całej kultury ludzkiej tej konieczności
uwolnienia popędu seksualnego jako niczym nieograniczonego, tj. żadnym Bogiem,
duchem, moralnością, prawem, państwem, religią, Kościołem czy nawet żadnymi stałymi
prawami przyrody. To wszystko było pojęte przez Marcuse jako niedopuszczalne i
przeznaczone z racji ideologii gender do totalnego odrzucenia i zapomnienia.
Sprzeczność z katolicką nauką o rodzinie
Podsumowując, należy stwierdzić, iż koncepcje małżeństwa i rodziny w ideologii
neomarksizmu nowej lewicy Szkoły Frankfurckiej jako najważniejszego środowiska dla
powstania ideologii gender, usiłującej dzisiaj zniewolić cały glob ze wszystkimi jego
instytucjami oraz całą ogólnoludzką kulturą, są całkowicie sprzeczne z chrześcijańską nauką
o małżeństwie i rodzinie, które są stworzone przez Boga i powołane jako obraz Boga
Trójosobowego do pełni istnienia w wieczności.
Stąd rodzi się konieczność ocalenia zarówno chrześcijańskiej nauki o małżeństwie i
rodzinie, jak też ocalenia chrześcijańskiego kształtu rodziny polskiej jako jednej z
najważniejszych racji istnienia Kościoła Chrystusowego w Polsce z jego jakże godną
człowieka jako nietykalnej osoby życiodajną, trafną i niedezaktualizującą się nauką o
prawdziwym kształcie wspólnot małżeństwa sakramentalnego jednej kobiety z jednym
mężczyzną oraz nabudowanej na nim rodzinie, Rzeczypospolitej Polskiej i całej kultury
Narodu Polskiego, a poprzez to także i całej ludzkości.
Ks. prof. Tadeusz Guz, kierownik Katedry Filozofii Prawa KUL
Artykuł opublikowany na stronie:
http://www.naszdziennik.pl/mysl/135411,marsz-nowej-lewicy.html
Zgłoś jeśli naruszono regulamin