Szczepan Twardoch - Zimne wybrzeża.pdf

(993 KB) Pobierz
Szczepan Twardoch
Zimne wybrzeża
Wydawnictwo Dolnośląskie
Fotografia na okładce
© Christoph Haslinger
Projekt okładki
Mariusz Banachowicz
Redakcja
Bożena Sęk
Korekta
Janina Gerard-Gierut
Redakcja techniczna
Natalia Wielęgowska
Copyright © by Szczepan Twardoch and Publicat S.A. MMIX
ISBN 978-83-245-8512-0
Wrocław 2009
Wydawnictwo Dolnośląskie
50-010 Wrocław, ul. Podwale 62
oddział Publicat S.A. w Poznaniu
tel. 071 785 90 40, fax 071 785 90 66
e-mail:
wydawnictwodolnoslaskie@publicat.pl
www.wydawnictwodolnoslaskie.pl
TWOJA KSIĘGARNIA INTERNETOWA
e-mail: sklep@NajlepszyPrezent.pl
tel: +48 61 652 92 60
fax: +48 61 652 92 00
adres: Publicat S.A., ul. Chlebowa 24, 61-003 Poznań
Zapoznaj się z naszą ofertą w Internecie i zamów, tak jak lubisz:
książki szybko i przez całą dobę • łatwa obsługa • pełna oferta • promocje
Przyjaciołom, którzy szli ze mną
po zimnych wybrzeżach
Tundra nabrzeżnej równiny ściele się miękkim dywanem i zachęca do
bosego spaceru, przywodząc na myśl miąższość grubych poduch
ciemnozielonego mchu w litewskich puszczach.
Jednak to złudne wrażenie, nie tylko dlatego, że jest zbyt chłodno, by
spacerować na bosaka. Podczas krótkiego arktycznego lata odmarza tylko
wierzchnia warstwa ziemi i woda, spływająca obficie z otaczających równinę
lodowców, nie schodzi w głąb, lecz zatrzymywana przez wieczną zmarzlinę
nasyca ubogą glebę, zamieniając tundrę w grzęzawisko. Przykryta niskimi
trawami, karłowatą wierzbą, porostami i mchem ugina się pod butem
spacerowicza, a powstałe zagłębienie natychmiast podcieka mętną wodą,
jakby ktoś próbował iść po zgniłych pluszach stojącej w bajorze kanapy.
Jedynie gumowe kalosze nie przemokną w takich warunkach, a jeśli
grubo wyścielone są filcem, noszącemu je człowiekowi nie zagraża również
zimno. Takie właśnie obuwie nosił człowiek, który usiłował dotrzeć do
ostrych stoków Lidfjellet, ale tym razem nie na wiele się przydało, gdyż
człowiek ten nie szedł, lecz czołgał się. Całe jego ubranie, watowany anorak i
brezentowe spodnie, przesiąkło już wodą na wskroś.
Tundra nie uginała się za to prawie wcale pod łapami niedźwiedzia
polarnego, bo łapy króla Arktyki są szerokie jak rakiety śnieżne. Niedźwiedź,
który podążał za czołgającym się człowiekiem, nie wyglądał zresztą
królewsko: był to wychudzony, niedawno odtrącony przez matkę trzylatek. Z
nadejściem wiosny nie zdążył za cofającą się na północ granicą lodu
pakowego, obfitującą w foki. Nie ważył więcej niż sto kilogramów, od pięciu
miesięcy żywił się ptasimi jajami, zjadł też trochę mięsa z wyrzuconego
przez ocean zgniłego cielęcia białuchy i dojadł obgryziony przez lisy szkielet
renifera, potężnymi szczękami miażdżąc kości i wylizując szpik. Nie udało
mu się niczego upolować, fok było bardzo mało, a dobrze odżywione letnią
trawą reny bez trudu mu uciekały. Był bardzo zainteresowany pełznącym po
Zgłoś jeśli naruszono regulamin