22-7. Dzieciecy swiat.odt

(36 KB) Pobierz

Jelena Fados (Елена Фадос)

 

Dziecięcy świat

 

 

 

Opłaca się robić wyłącznie to, co jest uważane za niemożliwe.

Oskar Wilde

 

 

Przy wejściu na Twerską światło latarni dotknęło ściany tunelu i momentalnie zgasło. Jednak jej wiązka zdołała jeszcze uchwycić z ciemności odciętą głowę murzyna. Krople krwi padały na kable i szyny. Najwidoczniej to był młody i bardzo głupi murzyn… Stalker, niewysokiego wzrostu, był znie­smaczony widokiem.

– To nie jest dobry moment na odgrywanie beksy – Nik pokrzepiająco poklepał chłopca po plecach.

– Och – Ten mruknął w odpowiedzi, ze zzieleniałą twarzą, powstrzymując się przez opróżnieniem zawartości żołądka wprost na tory.

– Co za dranie tu lezą? – usłyszał głos z punktu kontrolnego.

W oczy uderzyło jasne światło reflektora: faszyści nie szczędzili na likwidację obcych.

Nik wyszedł naprzód, zatrzymując gestem swoich przyjaciół. Podniósł ręce do góry i powoli pod­szedł do światła.

– Tylko przechodzimy.

– Oczywiście, przechodzicie, a nikt was tutaj nie zapraszał – dowódca posterunku siarczyście splu­nął na ziemię.

– Dokumenty! – krzyknął drugi w towarzystwie jeszcze trzech kolesiów, zwracając się do stalke­rów.

Nik był naturalnym przywódcą – miał dwa metry wzrostu i był potężnie zbudowany. Nic dziwnego, że to właśnie jego pierwszego grubiańsko przycisnęli do muru, wyrwali mu paszport z rąk i prze­szukali. Rozbroiwszy stalkera, powtórzyli procedurę z jego towarzyszami.

– Ej, a co to za robal? – krzyknął jeden z nich, wskazując na niskiego chłopca w berecie, spod któ­rego wystawały twarde, ciemno-blond włosy.

– Co z nim? – krzyknął dowódca, który pozostał na posterunku.

– Sam zobacz! Ma podejrzaną gębę, do tego żydowski zez. Zatem, to Żyd!

– Aha, do tego ma na imię „Bies”. Co to za imię? – dodał drugi. – Bies, który wdepnął w gówno.
A może to to „pies”? Na jedno wychodzi.

Faszyści roześmiali się – żart kolegi im się spodobał.

– A może tego Biesa załatwić tak jak stoi? – kontynuował żartowniś.

Stalker nie mógł puścić tego mimo uszu.

– Patrz mi w usta: mam nie-miec-kie nazwisko. W odróżnieniu od ciebie, ośle!

Znienacka, Bies kopnął chichoczącego faszystę w piszczel i, nie chcąc w zamian oberwać, odsunął się w bok. Pięść brutala trafiła w ścianę.

– Ty bydlaku! – zawołał żołnierz Rzeszy, potrząsając stłuczoną ręką.

Na wezwanie pomocy strażnika już biegli pozostali mieszkańcy stacji. Bies dostał w brzuch, a po minucie już leżał na torach, nie mogąc nawet unieść głowy. Dwaj inni stalkerzy również zostali zwią­zani.

Obrażony faszysta, idąc jak kaczka, zbliżył się do sprawcy i z całych sił kopnął go podeszwą swoje­go buta w twarz. Rozległ się chrzęst, z nosa popłynęła krew.

– Baba – syknął Bies. – A jak mężczyzna, jeden na jednego, to za słaby?

– A idź w cholerę! – znowu się zamachnął, lecz jego noga została w powietrzu: utkwił wzrok w czarnej sylwetce dowódcy. Łysy mężczyzna w czarnym, wełnianym płaszczu stojący nieco dalej, wło­żył rękę do kieszeni. Mrużąc jedno oko, uśmiechał się drapieżnie, głęboko zaciągając się dymem z pa­pierosa.

 

Berkut opamiętał się, pod wpływem zapachu świeżej krwi, ale interesowało go coś innego. Dowód­ca powoli podszedł do powykręcanego stalkera i usiadł. Chwytając chłopca za podbródek, podniósł głowę jeńca tak, że mógł spojrzeć mu prosto w oczy. Przyłożył Biesowi wypolerowany do połysku but na żebra, po czym dmuchnął dymem w jego twarz.

– Coś ty powiedział, młokosie? – zwrócił się do niego łagodnie, jednocześnie mocniej następując na żebra.

Bies skrzywił się, chociaż to było łagodniejsze wobec złamanego nosa.

– Pobiję waszego drania! – powiedział chrapliwie.

– Pobijesz?… – dowódca porównał wygląd swojego podkomendnego i chłopca, po czym pokręcił głową, zdejmując nogę.

– A co zrobisz, jeśli dam ci taką możliwość?

Faszysta-szeregowiec skrzywił twarz.

– Możecie nakarmić naszą trójką swoich więźniów – odpowiedział Bies bez wahania.

Zdumienie odmalowało się na twarzach już nie tylko faszysty, ale też Nika i Tolana.

Faszysta roześmiał się: propozycja bezczelnego malca, który ogłosił się potomkiem prawdziwych Aryjczyków, wyraźnie przypadła mu do gustu. Poza tym nie miał wątpliwości, że widowisko dostarczy przyjemności jego zwierzchnikom, jeśli tylko walka nie zakończy się zbyt szybko.

– To, jak rozumiem, w przypadku twojej przegranej. A jeśli wygrasz, to czego chciałbyś jako nagro­dy? Obywatelstwo Rzeszy?

– Zwrócicie naszą broń, umożliwicie swobodne przejście przez stację i nocleg przez dobę – stalker odpowiedział oschle.

Stalker osobiście nie miał już nic do stracenia.

Berkut roześmiał się. Podwładni nie wiedzieli, jak na to zareagować: śmiać się razem z szefem, czy zachować poważny wyraz twarzy. Zdania były podzielone, co doprowadziło dowódcę do wściekłości.

– Zostawić to! – warknął. – A ich zabierzcie na stację. Będą mieli swoją walkę…

 

* * *

 

Głupota faszystów okazała się większa, niż spodziewali się stalkerzy. Po otrzymaniu polecenia „za­brać na stację”, wyprowadzili ich dokładnie na środek peronu, a następnie stali, jak barany, otaczając jeńców.

Bies wytarł sobie krew z twarzy krańcem podkoszulka. Nos był spuchnięty, każde jego dotknięcie powodowało ostry ból.

– Postaraj się! – szepnął Tola. – Jakoś nie bardzo chcę skończyć jako jedzenie.

– Ja też nie mam na to ochoty – odparł Bies.

W tym momencie zaczęli zbierać się inni mieszkańcy Twerskiej: najwidoczniej postanowiono nie zwlekać z rozpoczęciem walki. Przyniesiono stół i kilka krzeseł: były drogie, w ciemnym kolorze, dębowe.

Ludzie podnieśli ręce do góry witając szefostwo stacji.

– Sieg heil! Sieg heil! Sieg heil! – Rozbrzmiały gromkie powitania.

Czterej krzepcy mężczyźni w czarnych mundurach i skórzanych rękawiczkach usiedli przy stole.

Czy Berkut dotrzyma obietnicy? Teraz pozostało tylko przekonać się o tym.

Dowódca wszedł na stację jako ostatni. Uśmiechnął się. Zatem, jest szansa! Mężczyzna rozkazał odciągnąć Tolana i Nika poza krąg, zostawiając tylko Biesa. Chłopiec wstał i ze spokojem spojrzał na faszystów.

Berkut podniósł rękę, po czym zrobiło się względnie cicho i krzyknął:

– Walter! Gdzie jesteś? Czekamy!

 

* * *

 

Kolejne zamaszyste uderzenie przeleciało tuż obok jego ucha.

– Kurwa, przestań uciekać! – krzyknął Walter tracąc dech, gdy stalker ponownie wycofał się w bok i do tyłu. Bies od samego początku postawił na swoją zwinność i ruchliwość, licząc na to, że ociężały przeciwnik szybko opadnie z sił. Jego kalkulacja byłaby trafna, gdyby nie podłość widzów: któryś spośród nich nieoczekiwanie uderzył stalkera w plecy.

Bies wpadł na Waltera trafiając na jego pięść splotem słonecznym. Wbrew temu, czego można było oczekiwać, wątły chłopiec, chociaż pochylony, utrzymał się na nogach, próbując zachować równowagę i odzyskać normalny oddech. Wykorzystując sytuację, Walter chwycił obiema rękami cienką szyję przeciwnika i pociągnął w dół, kierując jego twarz na swoje wystawione kolano.

Biesowi wydawało się, jakby wewnątrz głowy coś eksplodowało. Krew znowu trysnęła z już kom­pletnie rozpłaszczonego nosa i stalker „odpłynął”. Kolejne uderzenie w twarz rzuciło go na plecy. Wi­dzowie ryczeli.

To dziwne, lecz mimo, że przed oczami Bies miał kolorowe plamy, w ostatniej chwili zdołał jeszcze jakoś przeturlać się w bok i uniknąć kopnięcia. Jednak zrozumiał, że jeszcze jeden cios prosto w twarz zakończy walkę. Trochę rozjaśniło mu się w głowie i mógł, jakby, znowu oddychać. Bies odsunął się jeszcze kawałek, do samej granicy okręgu i sprężyście skoczył w dokładnie w momencie, gdy przeciw­nik, zbliżając się ze szkaradnym uśmieszkiem, szykował się do kolejnego kopnięcia. Chłopak skoczył, obiema rękami opierając się o podłogę, objął kolana Waltera swoimi nogami na podobieństwo nożyc, po czym, wciąż będąc w powietrzu, wykorzystując inercję obrócił swoje ciało w prawo, wspomagając się rękami.

Obaj walczący upadli na granit. Bies znalazł się pod faszystą, który leżał na nim plecami; objął jego grubą, mokrą od potu szyję i zaczął go dusić. Walter ryknął ochryple i zadawał ciosy łokciami, lecz stalker był całkowicie zasłonięty ciałem faszysty, dzięki czemu wszystkie uderzenia trafiały w ziemię. Walter poderwał się zatem, jednak przeciwnik przewidział jego manewr i zaparł się nogami w jego plecy, tworząc łuk i jeszcze mocniej ściskając gardło. Nie minęła minuta, gdy Walter, rzężąc, uderzył dłonią w zimną podłogę.

Berkut podszedł i klepnął chłopca w ramię.

– Wystarczy – powiedział spokojnie. – Wygrałeś. Puść go.

Bies zwolnił uścisk, zaś Walter, z zaczerwienioną twarzą, odsunął się na bok próbując złapać od­dech.

Berkut pomógł stalkerowi wstać, przytrzymując jego ramię. Bies nie widział wokół siebie niczego poza rozmytymi sylwetkami. Ledwo czuł, jak ktoś podniósł jego rękę w górę na znak wygranej, na gra­nicy świadomości słyszał śmiech ludzi przy stole i ryk tłumu. Po czym upadł. Co dziwne, nawet nie poczuł uderzenia o twardą podłogę…

 

* * *

 

Świadomość wracała powoli. Długie, rozpuszczone włosy nieprzyjemnie łaskotały nos. „Gdzie jest mój beret?” – błysnęła straszna myśl. Lena otworzyła oczy i znalazła się w nieprzeniknionej ciemności.

– Dzień dobry! – raptownie, pieszczotliwie powiedział Nik.

Dziewczyna przeciągnęła się.

– Gdzie my jesteśmy? – zapytała chrypiącym głosem.

– Jak to gdzie? – odpowiedział szeptem dowódca, aby nie obudzić Tola. – W namiocie Waltera.

Bies uniosła głowę. Całą twarz i koc pokrywała zaschnięta krew. Lena wytarła się kawałkiem tkani­ny – odczuwanie tego wszystkiego na twarzy było bardzo nieprzyjemne.

– Poczekaj – Nik podszedł do Toli i potrząsnął nim. – Wstawaj, musisz pomóc.

Tola skrzywił się – nie lubił szorstkiego odnoszenia się z jego ciałem podczas odpoczynku – jednak nie chciał sprzeciwiać się stalkerowi. Młody człowiek przybrał siedzącą postawę i głęboko ziewnął.

– O co chodzi?

– Przytrzymaj ją – Olegicz wskazał Lenę.

Dziewczyna szeroko otworzyła oczy z przerażenia.

– Ze mną wszystko w porządku – zapobiegawczo zasłoniła nos rękami. – Wszystko w porządku – Po czym odsunęła się na skraj namiotu, jakby to mogło ją uratować.

– Wciąż jeszcze nie wiem, co masz na myśli? – Tola wymamrotał sennym głosem, obejmując dziewczynę.

Ona jednak już była w pełni świadoma, jaki był zamiar dowódcy!

Mężczyzna zbliżył się do niej i delikatnie zdjął jej ręce z twarzy.

– To będzie bolało – otwarcie ostrzegł.

Nik ostrożnie dotknął nosa dziewczyny, a potem… Coś kilka razy mocno chrupnęło. Lena krzyk­nęła z bólu, jednak Tola, który zdawał sobie sprawę czego od niego oczekiwano, zakrył jej usta i przy­trzymał ręce.

– Na tym zakończymy pomoc dla poszkodowanej – wesoło stwierdził Nik przy akompaniamencie pociągania nosem urażonej dziewczyny.

 

Ze stacji odprawiono ich jeśli nie jako bohaterów, to przynajmniej niemalże jak równych sobie. Po­jawił się również jeden z siedzących przy stole w czasie walki. Lena nie znała jego imienia, lecz łatwo rozpoznała go po głębokiej szramie nad wargą. Walter siedział na peronie, patrząc ze złością na zwy­cięzcę.

– Pragniemy, aby w żyłach każdego człowieka w metrze płynęła aryjska krew – Berkut rozpoczął przemowę, oglądając się na faszystę ze szramą. – Rzesza dostrzegła w Tobie, chłopcze, dostojnego kontynuatora rodu i dobrego wojownika!

Dziewczyna przyjęła to więcej niż z powagą. Nowy status otrzymała przypadkiem. Faszyści słucha­li oczarowani.

– Za Rzeszę! Za Czystą Krew!

Na stacji rozległy się przyjazne okrzyki, po czym oficjalna część dobiegła końca i ludzie wrócili do swoich zajęć. Berkut skierował się do tunelu, a stalkerzy podążyli za nim.

– To dla was. Z rozkazu dowództwa – Faszysta podał im ciężkie zawiniątko.

Rozchodził się z niego niewiarygodnie smakowity aromat. Rzeczywiście! W papier zawinięty był kawałek gorącego wędzonego mięsa. „Prosto z ognia!” – domyśliła się Bies. Zaburczało jej w brzuchu: czegoś takiego już od dawna nie próbowała. Ze stacji dochodziły odległe okrzyki i wyrazista woń dymu.

– A co się u was dzieje? – Olegicz skinął głową w stronę stacji.

Berkut odparł, nie odwracając się:

– Nasi smażą chinola. Nie martwcie się, wam daliśmy wieprzowinę.

 

* * *

 

Pierwsze promienie wielkiej czerwonej kuli oświeciły opustoszałą Łubiankę. Zimne światło padało na pokryte rdzą szkielety pojazdów i odbijało się na odłamkach szkła, głośno chrupiącego pod stopami. Zdumiewające, że „Dziecięcy świat” był jednym z nielicznych wysokich budynków, które prawie nie ucierpiały w czasie Katastrofy.

„Dlaczego nie?” – pomyślała Lena.

Głucho szczęknął bezpiecznik automatu: idący przodem Nik coś spostrzegł i dał kompanom znak, by się zatrzymali. Nie, okazało się…

– Prawie dotarliśmy. Czy czujesz już zapach dzieciństwa? – trącił żartobliwie ramię Leny, zaprasza­jąc Tolę, idącego na tyłach.

– Aha. Dobrze, że filtry zatrzymują wszystkie pozostałe zapachy – wymamrotała Lena.

 

Nieprzenikniony mrok w sklepie wydawał się z pozoru głębszy, gdyż na ulicy zaczęło już świtać. W słabych promieniach światła para przestraszonych szczurów rzuciła się do ucieczki, ale w ogrom­nym budynku nikogo nie było widać. Wszędzie rozbrzmiewał tylko nieustanny zgrzyt, rozchodzący się po pomieszczeniu zimnym echem. Najprawdopodobniej, górne piętra upodobały sobie jakieś skrzydla­te stworzenia.

– Zatem, ślicznotko, wybieraj prezenty! – Tola pokazał Lenie terkoczące pudełko dozymetru: dziewczyna postanowiła sprawdzać skażenie każdej interesującej zabawki. Są przeznaczone dla sióstr, a nie byle kogo…

– Ech, a jakie tu były lody!… – rozmarzony Nik westchnął.

– Co to są „lody”? – wiele słów i pojęć, którymi posługiwali się członkowie jej oddziału, urodzona już głęboko pod ziemią Lena odbierała jako puste dźwięki.

Mężczyzna milczał. Sądząc po skupionym spojrzeniu, dobierał właściwe słowa.

– Czy pamiętasz zimowy śnieg? – zapytał w końcu.

– Tak.

Lody są właśnie tak samo zimne jak śnieg, tylko bardziej miękkie – stalker machnął ręką – i sto razy smaczniejsze. Zwłaszcza z czekoladowymi okruszkami.

Na temat czekolady Lena nie wypowiadała się. Kiedyś miała plastykowe kolczyki wyglądające jak tabliczki czekolady, zaś jej słodycz znała z bardzo wczesnego dzieciństwa, gdy raz jej spróbowała. Te­raz już nie byłaby w stanie powiedzieć, co przypominał ten smak; zapamiętała nieopisanie rozkoszne wrażenie i to wszystko…

Dozymetr terkotał z niezadowoleniem, puste oczodoły lalek żałośnie patrzyły na gości. Porzucone na kontuarach towary pochłonęła uwielbiająca promieniowanie, biała pleśń. W ciszy stały małe kopie prawdziwych samochodów.

– Czy coś wybrałaś? – Tola zasłonił maskę przeciwgazową pierwszą z brzegu, jasno pomarańczową maską wyobrażającą pysk jakiegoś zwierzęcia.

– Nic się nie nadaje, za duże promieniowanie. Te rzeczy można tylko wrogom sprezentować, aby wykitowali…

– Czekajcie, – zatrzymał ich dowódca – mam pomysł.

Mężczyzna tak szybko prześlizgnął się przez jedne z drzwi prowadzących na zaplecze, że kiedy Lena zdecydowała się iść za nim, jego kroki ucichły. Wąski korytarz prowadzący na dół kończył się klatką schodową. Po zejściu nią stalkerzy znaleźli się w ogromnym pomieszczeniu – magazynie. Nowe partie nie rozpakowanych zabawek czekały na swój czas w opakowaniach, tuż obok szklanych bombek choinkowych.

– Och, ile tu tego!

– Aha, podziemia Łubianki słyną nie tylko ze swoich więźniów, lecz również zabawek. Najważniej­sze, by nie pomylić drzwi – stalker roześmiał się. – Wybieraj, ślicznotko! Bugagaszenkij, wspomnimy młode lata i podprowadzimy kilka samochodzików?

– Olegicz, nie zapomnij zabrać jo-jo! – Tola mrugnął do Nika. – Zobacz, jak dużo ich tutaj!

W istocie, to robiło wrażenie. Lenie zaparło dech w piersiach i zamarła, obawiając się zrobić naj­mniejszy ruch. To był cud! Nóż z łatwością otworzył jedno z pudeł i przed oczami ukazały się zupełnie nowiutkie, nie tknięte przez żadne mutanty ani pleśń czy mech, lalki w szykownych sukienkach. Dziewczyna chwyciła od razu cztery pudełka, a potem jeszcze jedno – z bombkami.

Należało wypełnić jeszcze jedno zlecenie, jednak nigdzie nie było odpowiedniego przedmiotu. Jed­nak, widziała coś odpowiedniego na parterze.

– Chłopaki, muszę wrócić na powierzchnię, zapomniałam o czymś.

– Leno, wszyscy musimy już ruszać. Oczywiście, rozważam w jaki sposób zejść do Łubianki, lecz z tego nie wyniknie nic dobrego – odpowiedział Olegicz.

– W porządku. Więc osłaniajcie mnie, a ja szybko – i dziewczyna dosłownie wzleciała po schodach.

 

Na środku sali stała nieruchoma karuzela. Bies nauczyła się tego wyrazu jeszcze w dzieciństwie,
z ilustrowanego alfabetu, a teraz zobaczyła ją na żywo. Łeb rudego konia odpadł i leżał na podłodze, lecz tygrys (którego obrazek również widziała w tej książeczce) wyglądał jak prawdziwy! Wydawało się, jakby miało zaświecić światło, zagrać muzyka, a dzieci przybiegłyby. Śmiejąc się, popychając i robiąc rwetes, rozsiadłyby się na miejscach, a karuzela zawirowałaby, zawirowała…

Światło rzeczywiście zapaliło się: któryś z towarzyszy, który przyszedł jej śladem, oświetlił karuze­lę latarką. Rozległo się syczenie. Bezgłośnie z karuzeli zeszło jakieś stworzenie z oczami świecącymi w ciemności, a za nim następne. Sala wypełniła się zawodzeniem podobnym do miauczenia.

Tola nie wytrzymał pierwszy: zaklął i splunął unosząc AK.

– Nie strzelać! – nakazał szeptem Nikita. Dopóki ludzie zachowują spokój i nie okazują agresji, ist­nieje szansa, że nieznane stwory nie zaatakują. W przeciwnym razie…

Stalkerzy zaczęli powoli wycofywać się do wyjścia z sali, kiedy… Jeden z kotów skoczył, przewra­cając dziewczynę. Ta upadła, obalając piramidę z zabawek i pudełek. To wystarczyło: ostre szpony dra­pieżnika tylko rozpruły bok spłowiałego różowego prosiaczka, wypuszczając z niego piankę.

Bies wystrzeliła krótką serię. Rozległo się wściekłe miauknięcie, a krew ochlapała okulary jej ma­ski przeciwgazowej. Niewielkie truchło z rozrzedzoną sierścią runęło na podłogę, wierzgając łapami. Dziewczyna podniosła się na łokciu i wytarła szkła. Jej towarzysze z jakiegoś powodu nie strzelali.

– Co to za…

W odległości dziesięciu metrów było coś bardziej atrakcyjnego dla mutantów niż ludzi. Bardzo chudy, niebiesko-szary stwór, ponad trzymetrowego wzrostu, górował nad ludźmi… Jego kształt wyda­wał się być podobny do ludzkiego, lecz był obrzydliwie wykoślawiony: nieproporcjonalnie długie
i bardzo gładkie ciało, chude ręce, zupełnie jakby pozbawione kości. Lecz najdziwniejszą rzeczą było to, że koty krążyły wokół tej istoty i mrucząc, ocierały się o jego nogi.

Bies odczołgała się do tyłu. Któryś z towarzyszy pomógł jej wstać.

– Co to jest? – głos drżał zdradziecko.

– Kociarz – prawie bezgłośnie odpowiedział Tola. – On je karmi.

– Jak?

– Lepiej byś tego nie zobaczyła… Odchodzimy! Powoli, bez gwałtownych ruchów!

Patrzcie, do czego to doszło: stalkerzy nie śmieli odwrócić się do mutanta plecami. A kociarz na­tychmiast pochylił s...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin