Beaton M.C. - Hamish Macbeth 27 Śmierć zimorodka.txt

(330 KB) Pobierz


Hamish Macbeth i mierć zimorodka
M.C. Beaton
Tę ksišżkę dedykuję mojej australijskiej przyjaciółce
Rachel Shreeman z miłociš

Rozdział pierwszy
Gdy idziesz, chłodne wiatry powinny smagać polanę; 
Drzewa, pod którymi siadasz, winny tłoczyć się w cieniu; 
Gdziekolwiek stšpasz, kwitnšce kwiaty powinny wyrastać, 
I wszystko zakwitać, gdzie tylko wzrok twój padnie.
Alexander Pope

To powszechnie znany fakt, że gdy mężczyzna przekroczy trzydziestkę i myli, że miłoć już jest za nim, to włanie wtedy uczucie pojawia się na horyzoncie i grunt osuwa mu się spod nóg.
To włanie miało przydarzyć się sierżantowi policji Hamishowi Macbethowi. Pewnego szczególnie pięknego, słonecznego dnia góry Sutherland na północnym zachodzie Szkocji odcinały się na niebiesko na tle jeszcze bardziej niebieskiego nieba i ani jedna fala nie mšciła powierzchni jeziora, nad którym leży wioska Lochdubh. Hamish był w błogim stanie niewiadomoci tego, jaki czeka go los.
Jedynym utrapieniem jego życia było spotkanie z posterunkowym, który miał mu pomagać. Komenda główna w Strathbane odkryła, że mały posterunek policji w Lochdubh był znakomitym miejscem dla nierobów, których chcieli się pozbyć. Posterunkowy Dick Fraser odmierzał czas do emerytury. Był leniwym, siwym mężczyznš. Przyjechał do Lochdubh jaki miesišc temu i przez ten czas nie było ani jednego przestępstwa. To bardzo mu odpowiadało.
Jaki czas temu Hamish dowiedział się o nowej osadniczce. Starsza wdowa, pani Colchester kupiła starš leniczówkę kilka mil od Braikie. Zimš miał zamiar jš odwiedzić, ale w jaki dziwny sposób dni i miesišce przeciekały mu przez palce.
Dick spał na leżaku w ogrodzie przed posterunkiem. Posapywał tak, że jego siwe wšsy to wznosiły się, to opadały.
 - Wstawaj! - warknšł Hamish.
Jasnoniebieskie oczy Dicka otworzyły się powoli i niechętnie. Wstał z trudem z leżaka i stanšł w miarę prosto. Większoć jego ciężaru stanowił brzuch piwosza. Był doć niskim policjantem. Hamish, mierzšcy ponad szeć stóp wzrostu (Szeć stóp to około 183 cm), wyranie nad nim górował.
 - O co chodzi? - spytał zaspany.
 - Jedziemy odwiedzić nowš mieszkankę, paniš Colchester.
 - Kto zabił tę starš jędzę?
 - Dlaczego tak mówisz?
 - Słyszałem plotkę, że jest toksycznš osobš. Ma paskudnš, niewyparzonš gębę. Razem z niš mieszka dwoje wnuków z piekła rodem. Co więcej, naprawdę jest wciekła, ponieważ lord Growther, który kiedy był włacicielem tego miejsca, przekazał miastu Braikie najpiękniejszš częć posiadłoci, zwanš Lasem Buchana. Teraz jaka dziewczyna z rady miejskiej Braikie, którš mianowano dyrektorkš wydziału turystyki i rodowiska, urzšdza wycieczki do tego lasu. Do tego zmieniła jego nazwę na Wšwóz Wróżek.
 - Na Boga, gdzie usłyszałe te wszystkie plotki? - dziwił się Hamish. - Prawie się stšd nie ruszasz.
 - Gdy się siedzi przed domem, ludzie zazwyczaj zatrzymujš się przy żywopłocie na krótkš pogawędkę. Z pewnociš nie musimy tam obaj jechać.
 - Och, musimy, ty leniuchu. Wyczyć swój mundur. Pełno na nim okruchów po herbatnikach. Zbierajmy się.
Dom, który pani Colchester kupiła, znajdował się szeć mil na północ od Braikie. Był to nieciekawy obiekt, zbudowany na końcu długiego podjazdu, wzniesiony z szarego granitu, bez żadnych pnšczy, które złagodziłyby jego surowš, kanciastš formę.
Dzwonek do drzwi w staromodnym kształcie osadzono w kamieniu. Hamish nacisnšł go energicznie. Czekali dłuższy czas, w końcu usłyszeli zbliżajšce się kroki osoby podchodzšcej do drzwi. Kobieta, która im otworzyła, była przysadzista i zgarbiona. Wspierajšc się na dwóch laskach, wpatrywała w nich bystrymi czarnymi oczami spod gęstej grzywy kędzierzawych siwych włosów.
 - Pani Colchester? - spytał Hamish.
 - Tak. Czy co się stało? Pewnie chodzi znów o moje wnuki?
 - Nie, nie - zaprzeczał Hamish uspokajajšco. Zdjšł czapkę z daszkiem i tršcił Dicka łokciem, żeby zrobił to samo. - To tylko krótka wizyta towarzyska.
 - Proszę wejć do domu. Ale tylko na chwilę.
Jej akcent był zdecydowanie angielski, chociaż wcišż słychać w nim było delikatne pozostałoci tego ze szkockich gór. Chyba jest z Hebrydów, domylał się Hamish. Zaprowadziła ich do ogromnego, prostokštnego korytarza. Podłoga była z biało - czarnych płytek, natomiast ciany pokryto boazeriš. Przy drzwiach stało krzesło z twardym oparciem, a pod jednš ze cian ustawiono stolik. Poza tymi rzeczami nie było tam żadnych innych mebli i ani jednego obrazu.
 - Salon jest na pierwszym piętrze - poinformowała pani Colchester.
Podreptała przez korytarz do miejsca, gdzie zamontowano podnonik. Usiadła na krzele i zapięła pas.
 - Proszę za mnš.
Podnonik ruszył do góry, gładko i sprawnie, zatrzymujšc się na pierwszym piętrze. Z niebieskiej szklanej kopuły pod sufitem sšczyło się wiatło. Gospodyni wstała z podnonika i zaprowadziła ich do dużego salonu.
Hamish rozglšdał się ciekawie i zastanawiał, czy kupiła umeblowanie razem z domem. ciany zdobiło kilka pokrytych sadzš obrazów ze szkockimi krajobrazami. Meble były wiktoriańskie, ciężkie, solidne, misternie rzebione. Duże lustro w srebrnej ramie górowało nad marmurowym gzymsem kominka. W pomieszczeniu ustawiono kilka okršgłych stolików, to tu, to tam, niczym małe wysepki na morzu z dywanu w róże, wypłowiałe od słońca. Z okien widać było Las Buchana. Hamish zauważył autobus wycieczkowy. Włanie zatrzymał się na polanie, która służyła jako parking. Kierowca otworzył drzwi i pasażerowie powoli opuszczali pojazd. Hamish odwrócił się.
 - Wydaje mi się, że zdenerwowało paniš, że Las Buchana, a teraz Wšwóz Wróżek, na który został przemianowany, jak słyszałem, nie jest już częciš pani posiadłoci.
 - Och, usišdcie i przestańcie węszyć - ucięła pani Colchester. - Czy farbuje pan włosy?
W promieniach słońca włosy Hamisha były płomiennie rude.
 - Nie - odparł lekko zdenerwowany.
 - No ale wracajšc do waszego pytania, poczštkowo byłam niezadowolona. Pewnego razu odwiedziła mnie Mary Leinster i przekonała, że wszyscy powinni mieć możliwoć oglšdania piękna tego miejsca. Wiecie, ona ma dar przepowiadania przyszłoci.
 - Rzeczywicie, niektórzy twierdzš, że ma takš zdolnoć - powiedział ostrożnie Hamish.
 - Tak, ale ona naprawdę to potrafi. Dwoje moich wnuczšt zatrzymało się u mnie na wakacje. Charles ma dwanacie lat, a Olivia szesnacie. Mary odwiedziła mnie w zeszłym tygodniu i przewidziała, że na Charlesa czyha niebezpieczeństwo, wpadnie do stawu pod wodospadami. Wiem, że nie potrafi pływać. Nie uwierzyłam jej, ale dwa dni póniej Charles rzeczywicie wpadł do wody i gdyby jeden z turystów nie zanurkował i nie uratował go, toby utonšł.
 - Chcielibymy się nieco tu rozejrzeć - zagadnšł Hamish.
 - miało. Jest pan tak głupi, na jakiego wyglšda? Hamish zamrugał. Potem zebrał się i powiedział:
 - A pani taka niegrzeczna i wstrętna, na jakš wyglšda?
 - Wyno się stšd - warknęła. - Zabieraj ze sobš tego tłustego dupka. I nie wracajcie tu więcej.
 - Po takim goršcym powitaniu - umiechał się Hamish przymilnie - naprawdę trudno mi będzie trzymać się z daleka. Chod, Dick.
Zeszli po schodach na korytarz. Na dole zastali dwoje dzieci, które im się przypatrywały.
 - Domylam się, że to wy jestecie Charles i Olivia
 - zagadnšł Hamish.
 - Doć tych bzdur - burknšł Charles. - Czy ten stary nietoperz już zdechł?
 - Jest bardzo żywotna - odparł Hamish chłodno.
 - Jezu, ona będzie żyć wiecznie - dodała posępnie Olivia.
Hamish usiadł na dolnym schodku i przyjrzał im się z zaciekawieniem. Charles był niski, miał burzę jasnych, prawie białych włosów i szare oczy o obojętnym spojrzeniu. Olivia była nieco wyższa od brata, również o tym samym kolorze włosów i oczu. Oboje mieli bardzo jasnš cerę, wšskie, blade usta i długie, wšskie nosy.
 - Dlaczego chcecie, żeby wasza babcia umarła? - spytał.
 - Ponieważ nasi rodzice twierdzš, że szkolne czesne jest za wysokie i straszš, że wylš nas do miejscowego państwowego liceum, gdzie utkniemy z bandš idiotów i dresiarzy. Gdy babcia umrze, dostanš pienišdze.
 - Jestecie Anglikami?
 - Tak, z Londynu - potwierdziła Olivia. - Wie pan, tam, gdzie mieszkajš prawdziwi ludzie, nie tak jak tutaj, w tej wiosce kretynów.
Podłoga zaskrzypiała na piętrze.
 - Nadchodzi - rzucił Charles.
Dzieci czmychnęły przez otwarte drzwi i zniknęły na podjedzie.
 - Chodmy - ponaglał Hamish. - Ta mała dawka babci Colchester wystarczy nam na długo.
 - Jestem głodny - narzekał Dick. - Mogła przynajmniej czym nas poczęstować.
 - To stare krówsko? Zapomnij o tym. Rozejrzyjmy się po lesie.
Dick, stękajšc, wcisnšł swoje cielsko na siedzenie pasażera policyjnego land rovera.
 - Musisz nakarmić swoje zwierzęta - przypominał Dick.
Hamish miał dwa zwierzaki, kundla wabišcego się Lugs oraz żbika o imieniu Sonsie. Polubiły Dicka. Na czas wyjazdu zostawili je na posterunku policji.
 - Rzucimy tylko okiem na Wšwóz Wróżek - obiecywał Hamish. - Potem chciałbym odwiedzić tę Mary Leinster. Pomyl, jak łatwo jest nakłonić kogo, żeby wepchnšł dziecko do stawu i zorganizować pomoc przyjaciela, który byłby pod rękš i uratował chłopca. Dar przepowiadania przeszłoci potwierdzony. Koniec kłótni z babciš na temat użytkowania lasu.
Zaparkowali obok autobusu wycieczkowego. Hamish zauważył co, co wyglšdało jak sklep z pamištkami w budowie. Pani Timoty, starsza emerytka z Braikie, stała przed wejciem do Wšwozu Wróżek, obok obrotowej bramki.
 - Proszę trzy funty za osobę - zażšdała. - I pięć funtów za samochód.
 - To sprawa policyjnej wagi - rzucił Hamish, mijajšc jš.
Udali się w kierunku napisu wypalonego na drewnianym znaku: Wšwóz Wróżek". Częste atlantyckie sztormy pojawiajšce się w Sutherland pozostawiły krajobraz usiany biednymi, powyginanymi maszkarami drzew. Jednak było tam też kilka pięknych wšwozów i wodospadów, które uchroniły swš urodę przed okrucieństwem wiatru. Bliskoć Golfsztromu pozwoliła szkocki...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin