Umrzec po raz drugi - Tess Gerritsen.txt

(1043 KB) Pobierz
O książce
Zwierzęce trofea zdobiące ściany
domu na bostońskich
przedmieściach stały się
świadkami krwawego widowiska…
Właściciel, myśliwy i preparator
zwierzęcych zwłok, Leon Gott,
powieszony za nogi i oprawiony
jak zwierzę. Czy obudził
drapieżnika groźniejszego niż te,
na które dotąd polował?
Jane Rizzoli i Maura Isles
przypuszczają, że tak oryginalna
zbrodnia będzie odosobnionym
przypadkiem. Ale kolejne tropy
prowadzą do innych miast
w Stanach Zjednoczonych, a także
do Afryki, gdzie przed sześcioma
laty wymordowano grupę
turystów na safari.
Teraz morderca zamierza
zapolować w Bostonie. Rizzoli
i Isles muszą wywabić go z cienia
i schwytać. Nawet jeśli oznacza to
zarzucenie przynęty, której nie
oprze się żaden drapieżnik:
niedoszłej ofiary, której kiedyś
udało się uciec.
TESS GERRITSEN
Amerykańska pisarka, z zawodu
lekarz internista. Po studiach
praktykowała w Honolulu na
Hawajach. W 1987 r. opublikowała
pierwszą powieść, ale kariera
pisarska Gerritsen nabrała
rozpędu w 1996 r., gdy ukazał się
jej pierwszy thriller medyczny
DAWCA (prawa filmowe zakupił
Paramount). Dzięki odniesionemu
sukcesowi mogła zrezygnować
z praktyki lekarskiej. W kolejnych
latach ukazały się: NOSICIEL,
GRAWITACJA (milion dolarów za
prawa filmowe!), GRZESZNIK,
SOBOWTÓR, AUTOPSJA, KLUB
MEFISTA, OGRÓD KOŚCI,
MUMIA, DOLINA UMARŁYCH,
MILCZĄCA DZIEWCZYNA
i UMRZEĆ PO RAZ DRUGI.
Przekłady książek Gerritsen
publikowane są w 20 językach
i regularnie pojawiają się na listach
bestsellerów w USA i Europie. Na
podstawie jej powieści powstał
serial telewizyjny Partnerki
z kobiecym duetem śledczym –
Rizzoli & Isles.
www.tessgerritsen.com
Tej autorki
DAWCA
CIAŁO
INFEKCJA
NOSICIEL
GRAWITACJA
OGRÓD KOŚCI
Jane Rizzoli & Maura Isles
CHIRURG
SKALPEL
GRZESZNIK
SOBOWTÓR
AUTOPSJA
KLUB MEFISTA
MUMIA
DOLINA UMARŁYCH
MILCZĄCA DZIEWCZYNA
OSTATNI, KTÓRY UMRZE
UMRZEĆ PO RAZ DRUGI
Tytuł oryginału:
DIE AGAIN
Copyright © Tess Gerritsen 2014
All rights reserved
Polish edition copyright © Wydawnictwo
Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c. 2015
Polish translation copyright © Jerzy
Żebrowski 2015
Redakcja: Katarzyna Dziedzic
Zdjęcie na okładce: © Lauren
Bates/Flickr/Getty Images
ISBN 978-83-7985-261-1
Wydawca
WYDAWNICTWO ALBATROS ANDRZEJ
KURYŁOWICZ S.C.
Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawa
www.wydawnictwoalbatros.com
Niniejszy produkt jest objęty ochroną
prawa autorskiego. Uzyskany dostęp
upoważnia wyłącznie do prywatnego
użytku osobę, która wykupiła prawo
dostępu. Wydawca informuje, że publiczne
udostępnianie osobom trzecim,
nieokreślonym adresatom lub
w jakikolwiek inny sposób
upowszechnianie, kopiowanie oraz
przetwarzanie w technikach cyfrowych lub
podobnych – jest nielegalne i podlega
właściwym sankcjom.
Przygotowanie wydania
elektronicznego: Michał Nakoneczny,
88em
Spis treści
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział dwudziesty ósmy
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Rozdział trzydziesty
Rozdział trzydziesty pierwszy
Rozdział trzydziesty drugi
Rozdział trzydziesty trzeci
Rozdział trzydziesty czwarty
Rozdział trzydziesty piąty
Rozdział trzydziesty szósty
Rozdział trzydziesty siódmy
Rozdział trzydziesty ósmy
Rozdział trzydziesty dziewiąty
Rozdział czterdziesty
Podziękowania
Dla Leviny
Rozdział pierwszy
DELTA OKAWANGO,
BOTSWANA
Dostrzegam go w padających
ukośnie promieniach porannego
słońca. Jest ledwo widoczny, jak
znak wodny odciśnięty w ziemi.
Gdyby było południe, kiedy
padające pionowo promienie
afrykańskiego słońca palą
i oślepiają, mogłabym go w ogóle
nie zauważyć, ale o świcie
w nawet najmniejszych
zagłębieniach terenu są
ocienione miejsca, więc kiedy
wychodzę z namiotu, ten
pojedynczy ślad przyciąga mój
wzrok. Przykucam obok niego
i nagle przenika mnie dreszcz,
gdy uświadamiam sobie, że
podczas snu chroniła nas tylko
cienka warstwa brezentu.
Richard wychodzi z namiotu
i przeciąga się z pomrukiem
zadowolenia, wdychając zapachy
zroszonej trawy, dymu
drzewnego i śniadania
przyrządzanego nad ogniskiem.
Zapachy Afryki. Ta przygoda to
spełnienie jego marzeń. Jego, nie
moich. Jestem uległą dziewczyną,
która mówi pokornie:
„Oczywiście, zgadzam się,
kochanie”. Nawet gdy oznacza to
dwudziestoośmiogodzinną
podróż z Londynu do
Johannesburga, a potem do
Maun i w głąb buszu trzema
różnymi samolotami, z których
ostatni jest rozklekotanym
rzęchem z pilotem na kacu.
Nawet gdy trzeba spędzić dwa
tygodnie w namiocie, opędzać się
od komarów i sikać za krzakami.
Nawet jeśli mogę zginąć, bo
Nawet jeśli mogę zginąć, bo
właśnie o tym myślę, wpatrując
się w ten ślad, odciśnięty w ziemi
zaledwie metr od miejsca,
w którym Richard i ja spaliśmy
tej nocy.
– Czujesz to powietrze, Millie?
– pieje z zachwytu Richard. –
Nigdzie indziej tak nie pachnie!
– Był tutaj lew – mówię.
– Chciałbym zamknąć je
w butelce i zabrać do domu. To
byłaby dopiero pamiątka! Zapach
buszu!
Wcale mnie nie słucha.
Zanadto upaja go Afryka,
pochłania urojony świat
wielkiego białego podróżnika,
gdzie wszystko jest „cudowne”
i „fantastyczne”, nawet
wczorajsza kolacja, złożona
z wieprzowiny i fasoli, którą
uznał za „najlepszą, jaką
kiedykolwiek jadł!”.
– Był tutaj lew, Richard –
powtarzam głośniej. – Tuż obok
naszego namiotu. Mógł rozedrzeć
go pazurami i dostać się do
środka. – Chcę wzbudzić jego
niepokój, chcę, żeby powiedział:
„O Boże, Millie, to poważna
sprawa”.
A on tymczasem woła
niefrasobliwie do znajdujących
się najbliżej członków naszej
grupy:
– Hej, zobaczcie! Mieliśmy tu
zeszłej nocy lwa!
Pierwsze podchodzą dwie
dziewczyny z Kapsztadu, które
rozbiły namiot obok naszego.
Sylvia i Vivian mają holenderskie
nazwiska, których nie potrafię
ani przeliterować, ani wymówić.
Obie są opalonymi, długonogimi
blondynkami w wieku
dwudziestu paru lat. Początkowo
nie umiałam ich rozróżnić,
dopóki Sylvia nie burknęła
w końcu zirytowana:
– Nie jesteśmy bliźniaczkami,
– Nie jesteśmy bliźniaczkami,
Millie! Nie widzisz, że Vivian ma
niebieskie oczy, a ja zielone?
Gdy dziewczyny przyklękają
koło mnie z obu stron, żeby
przyjrzeć się odciskowi łapy,
czuję, że pachną też różnie.
Niebieskooka Vivian emanuje
zapachem słodkiej trawy, świeżą,
pozbawioną cierpkiej nuty wonią
młodości. Sylvia pachnie
olejkiem z trawy cytrynowej,
którym smaruje się zawsze, aby
odstraszyć komary, bo „DEET to
trucizna, wiesz o tym, prawda?”.
Otoczona przez dwie blond
boginie widzę, że Richard znów
gapi się na biust Sylvii,
wyeksponowany prowokująco
pod koszulką z mocno wyciętym
dekoltem. Jak na dziewczynę,
która tak się troszczy, by nacierać
ciało środkiem przeciw
komarom, odsłania zatrważająco
dużą powierzchnię narażonej na
ukąszenia skóry.
Naturalnie Elliot też szybko do
nas dołącza. Nigdy nie oddala się
zbytnio od blondynek, które
poznał dopiero kilka tygodni
temu w Kapsztadzie. Przywiązał
się do nich jak wierny szczeniak,
liczący na odrobinę uwagi.
– Czy to świeży ślad? – pyta
– Czy to świeży ślad? – pyta
zatroskanym głosem.
Przynajmniej ktoś podziela mój
niepokój.
– Nie widziałem go tu wczoraj
– odpowiada Richard. – Lew
pojawił się zapewne w nocy.
Wyobraź sobie, że wychodzisz się
wysikać i natykasz się na niego. –
Naśladuje ryk lwa i wyciąga rękę
z palcami zakrzywionymi jak
pazury w kierunku Elliota, a ten
cofa się przerażony. Richard
i blondynki wybuchają
śmiechem, bo Elliot jest ich
nadwornym błaznem, wiecznie
zatroskanym Amerykaninem,
który ma zawsze w kieszeniach
chusteczki higieniczne, spray
przeciw owadom, krem z filtrem
przeciwsłonecznym i płyn
dezynfekujący, lekarstwa na
alergię, tabletki jodyny i wszelkie
inne akcesoria niezbędne do tego,
by pozostać przy życiu.
Nie śmieję się razem z nimi.
– Ktoś mógł zginąć – rzucam.
– Ale to się zdarza na safari,
prawda? – mówi radośnie Sylvia.
– Jesteś w buszu z lwami.
– Nie wygląda na bardzo duży
okaz – stwierdza Vivian,
pochylając się, by obejrzeć ślad. –
Może to samica, jak sądzisz?
– Samiec czy samica, tak samo
może cię zabić – odpowiada Elliot.
Sylvia poklepuje go.
– O, boisz się?
– Nie. Myślałem po prostu, że
Johnny przesadza, gdy mówił
nam pierwszego dnia: „Nie
wychodźcie z jeepa ani
z namiotu, bo zginiecie”.
– Jeśli chcesz być całkowicie
bezpieczny, Elliot, może
powinieneś był pójść do zoo –
radzi mu Richard i blondynki
śmieją się z tej ciętej uwagi. To
cały on, samiec alfa. Jak
bohaterowie jego powieści, jest
człowiekiem, który przejmuje
dowodzenie i ratuje sytuację.
Albo przynajmniej tak mu się
wydaje. Tu, w buszu, jest tak
naprawdę tylko jeszcze jednym
zagubionym londyńczykiem, ale
udaje eksperta w sztuce
przetrwania. To kolejna rzecz,
która irytuje mnie tego ranka,
jakby nie dość było, że jestem
głodna, źle spałam, a teraz
dopadły mnie komary. Zawsze
mnie dopadają. Gdy tylko
wychodzę z namiotu, słyszą
jakby dzwonek na obiad i muszę
natychmiast klepać się po szyi
i twarzy.
– Clarence, podejdź tu! – woła
– Clarence, podejdź tu! – woła
Richard do afrykańskiego
tropiciela. – Zobacz, jakieś
zwierzę przeszło nocą przez obóz.
Clarence popijał kawę przy
ognisku z państwem Matsunaga.
Teraz idzie powoli w naszym
kierunku, niosąc blaszany kubek
z kawą, po czym przykuca, aby
spojrzeć...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin