Keyes Marian - Sushi dla początkujących.txt

(1772 KB) Pobierz
Marian Keyes 
Sushi dla 
początkujących 
Tytuł oryginalny: Sushi for Beginners 
0 
Dla Nialla Caitriony, 
1 
R
L
T
PODZIĘKOWANIA 
Dziękuję mojej fantastycznej redaktorce, Louise Moore i wszystkim 
osobom z Michael Joseph i Penguin za ich intensywną pracę i entuzjazm. 
Dziękuję wszystkim pracownikom Poolbeg. Dziękuję Jonathanowi 
Lloydowi i wszystkim osobom z Curtis Brown. 
Dziękuję Caitrionie Keyes, Mammy Keyes, Ricie–Anne Keyes i Louise 
Voss, które czytały tę książkę w trakcie jej kończenia i ciągle żądały więcej. 
Dziękuję Eileen Prendergast, szczególnie za podsunięcie tytułu dla tej 
książki! 
Dziękuję Siobhan Coogan za informacje o macierzyństwie. 
Dziękuję społeczności Simon za hojne poświęcanie mi czasu i informacje 
o bezdomności. 
Dziękuję Morag Prunty i wszystkim z „Irish Tatler" za ujawnienie mi 
szczegółów o świecie czasopism. 
Dziękuję wszystkim znanym mi komikom z barów, choć tworząc swoje 
postaci, nie wzorowałam się na żadnym z nich! 
Dziękuję hotelowi Clarence. 
A także następującym osobom, które pomogły mi bardzo swoimi radami i 
zaraziły entuzjazmem (jeśli o kimś zapomniałam, proszę mi wybaczyć): 
Suzanne Benson, Jenny Boland, Susie Burgin, Ailish Connelly, Gaiowi 
Griffinowi, Suzanne Power i Annemarie Scanlan. 
Na koniec, jak zawsze, dziękuję mojemu ukochanemu Tony'emu – za 
wszystko. 
2 
R
L
T
PROLOG 
Cholera, pomyślała. Załamałam się nerwowo. 
Popatrzyła na łóżko. Jej stanowczo domagające się prysznica ciało leżało 
na stanowczo domagającej się prania pościeli. Chusteczki, wilgotne i 
pogniecione, zaśmiecały kołdrę. W szufladach leżał nietknięty arsenał 
czekoladek i łapał kurz. Na podłodze walały się czasopisma, których nie była w 
stanie przeczytać. Telewizor w kącie nieubłaganie przekazywał poranny 
program wprost do jej łóżka. Tak, był to typowy obraz załamania nerwowego. 
Jednak coś się nie zgadzało. Co? 
– Zawsze myślałam... – bąknęła. – No, zawsze sądziłam... I nagle już 
wiedziała. 
– Zawsze myślałam, że będzie fajniej... 
3 
R
L
T
1 
W magazynie „Femme" coś się święciło. Od tygodni mieli wrażenie, że 
balansują nad przepaścią. Bomba pękła, kiedy potwierdziły się pogłoski, że 
Calvin Carter, dyrektor zarządzający ze Stanów, był widziany na ostatnim 
piętrze, gdzie szukał męskiej ubikacji. Najwyraźniej przyleciał do Londynu z 
centrali w Nowym Jorku. 
To się dzieje naprawdę. Lisa z przejęciem zacisnęła pięść. To się dzieje 
naprawdę, psiakrew. 
Po południu zadzwonił telefon. Czy Lisa mogłaby przyjść na górę na 
spotkanie z Calvinem Carterem i brytyjskim dyrektorem zarządzającym, 
Barrym Hollingsworthem? 
Po rozmowie Lisa rzuciła słuchawkę. 
– Jasne, że mogę! – wrzasnęła. 
Jej koledzy ledwie raczyli unieść wzrok. Ciskający słuchawkami i 
wrzeszczący ludzie nie byli w redakcji rzadkością. Poza tym wszyscy tkwili w 
piekle ostatecznych terminów – gdyby nie zdążyli złożyć wydania z tego 
miesiąca, przegapiliby rezerwację maszyn w drukarni i raz jeszcze zostaliby 
pokonani przez swoich najgroźniejszych rywali, „Marie Claire". A co mnie to 
obchodzi?, pomyślała Lisa, kuśtykając do windy. Właściwie już tu nie pracuję. 
Wkrótce znajdę się w znacznie przyjemniejszym miejscu. 
Trzymali ją pod salą konferencyjną równiutko przez dwadzieścia pięć 
minut. W końcu Barry i Calvin byli ludźmi na bardzo wysokich stanowiskach. 
– Wpuścimy ją? – spytał Barry Calvina, kiedy uznał, że minęło 
wystarczająco dużo czasu. 
4 
R
L
T
– Przecież dzwoniliśmy po nią zaledwie dwadzieścia minut temu – 
zauważył Calvin obrażonym tonem. Najwyraźniej Barry Hollingsworth nie 
zdawał sobie sprawy, z jak ważną personą obcuje. 
– Przepraszam, myślałem, że jest później. Może pokaż mi jeszcze raz, jak 
poprawić zamach. 
– Jasne. Głowa w dół, stój nieruchomo. Nieruchomo! Nogi razem, lewa 
ręka wyprostowana i zamach! 
Kiedy Lisie w końcu pozwolono wejść, Barry i Calvin siedzieli za długim 
na mniej więcej kilometr stołem z orzecha. Wyglądali zastraszająco 
wpływowo. 
– Usiądź, Liso. – Calvin Carter z gracją skinął srebrną głową. 
Lisa usiadła. Przygładziła karmelowe włosy, demonstrując darmowe 
pasemka. Darmowe, bo zareklamowała salon fryzjerski w dziale „Warto 
odwiedzić". 
Usadowiwszy się na krześle, skrzyżowała obute w patricki coksy stopy. 
Buty było o rozmiar za małe – niezależnie od tego, ile razy prosiła biuro 
prasowe Patricka Coksa o szóstkę, zawsze przysyłali jej piątkę. Jednak 
darmowe szpilki od Patricka Coksa to w końcu darmowe szpilki od Patricka 
Coksa, a taki detal jak przeraźliwy ból stóp nie ma najmniejszego znaczenia. 
– Dziękujemy, że się zjawiłaś. – Calvin uśmiechnął się do niej. Lisa 
doszła do wniosku, że zrewanżuje się tym samym. Uśmiech był towarem, jak 
wszystko inne – rozdawanym w ramach zapłaty, oszacowała jednak, że akurat 
w tym wypadku warto się wysilić. W końcu nie codziennie dostaje się awans 
do Nowego Jorku na stanowisko zastępcy redaktora naczelnego pisma 
„Manhattan". Wobec tego rozciągnęła wargi w uśmiechu, odsłaniając perłowe 
zęby (perłowe dzięki rocznym zapasom pasty Rembrandt, którą producent 
5 
R
L
T
dostarczył na konkurs dla czytelniczek, ale która, zdaniem Lisy, lepiej się 
prezentowała w jej własnej łazience). 
– Pracujesz w „Femme" od... – Calvin zerknął na spięte kartki przed sobą 
– czterech lat? 
– Za miesiąc miną cztery lata – odparła Lisa, z fachową mieszanką 
pokory i pewności siebie na twarzy. 
– A redaktorką jesteś od prawie dwóch lat? 
– Dwóch cudownych lat – potwierdziła, tłumiąc impuls, by wsadzić sobie 
dwa palce do gardła i puścić pawia. 
– A masz zaledwie dwadzieścia dziewięć – zdumiał się Calvin. – Jak 
wiesz, w Randolph Media chętnie nagradzamy ciężką pracę. 
Lisa rozpromieniła się w odpowiedzi na to bezczelne kłamstwo. 
Jak w większości zachodnich firm, w Randolph Media nagradzano ciężką 
pracę kiepską płacą, nadmiarem obowiązków, przeniesieniem na gorsze 
stanowisko i zwolnieniami grupowymi z sekundowym wypowiedzeniem 
umowy o pracę. 
Lisa jednak zapracowała sobie na sukces w „Femme". Nawet nie sądziła, 
że jest zdolna do takich poświęceń: zazwyczaj zaczynała pracę o wpół do 
ósmej rano, harowała po dwanaście, trzynaście, czasem czternaście godzin 
dziennie, a po wyłączeniu komputera chodziła na wieczorne imprezy dla prasy. 
Często wpadała do pracy w soboty, niedziele, nawet w święta państwowe. 
Recepcjoniści jej nienawidzili, bo taka gorliwość oznaczała, że jeśli Lisa 
zechce przyjść do redakcji, jeden z nich będzie musiał jej otworzyć i 
zapomnieć o sobotnim meczu albo o świątecznej rodzinnej wyprawie do Brent 
Cross. 
6 
R
L
T
– W Randolph Media mamy wolny etat – powiedział uroczyście Calvin. 
– To byłoby niezwykłe wyzwanie, Liso. 
Wiem, pomyślała z irytacją. Do rzeczy. 
– Ale to wiąże się z wyjazdem do innego kraju, co czasem stanowi 
problem dla partnera. 
– Jestem sama. – Lisa nie owijała w bawełnę. 
Barry ze zdumieniem zmarszczył czoło i pomyślał o dziesięciu funtach, 
które przed kilkoma laty musiał wybulić na weselny prezent dla jednej z 
pracownic. Przysiągłby, że chodziło o Lisę, ale niewykluczone, że się mylił, 
może nie był już tak czujny jak kiedyś. 
– Szukamy naczelnej do nowego magazynu – ciągnął Calvin. 
Nowego magazynu? Lisa poczuła się nieco mniej pewnie. Przecież 
„Manhattan" istniał od siedemdziesięciu lat. Kiedy wciąż się zastanawiała, o co 
chodzi, Calvin wyciągnął asa z rękawa: – Będziesz musiała przenieść się do 
Dublina. 
Szok sprawił, że usłyszała brzęczenie w głowie i odniosła wrażenie, że 
lada chwila eksplodują jej uszy. Drętwe, mętne poczucie alienacji. Jedynym 
łącznikiem z rzeczywistością stał się nagły ból ściśniętych w butach palców. 
– Dublin? – usłyszała swój niewyraźny głos. 
Może... Może... Może chodziło im o Dublin w stanie Nowy York? 
– Dublin w Irlandii – sprecyzował natychmiast Calvin Carter, gasząc 
ostatni promyk nadziei. 
Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę, pomyślała. – W Irlandii? 
– To taki mały, mokry kraj po drugiej stronie Morza Irlandzkiego – 
podpowiedział usłużnie Barry. 
– Gdzie mnóstwo piją – dodała omdlewającym głosem. 
7 
R
L
T
– I wiecznie ględzą. Tak, to właśnie tam. Kwitnąca gospodarka, ogromna 
populacja młodych ludzi. Badania rynkowe wykazują, że jest tam 
zapotrzebowanie na nowe, przebojowe czasopismo dla kobiet. Chcemy, żebyś 
to właśnie ty się tym zajęła, Liso. 
Patrzyli na nią wyczekująco. Wiedziała, że zgodnie z powszechnie 
obowiązującym zwyczajem powinna w tej chwili zacząć wydawać z siebie 
urywane, płaczliwe i drżące dźwięki, świadczące o tym, jak bardzo docenia 
zaufanie przełożonych i jak ogromnie pragnie potwierdzić, że ich wiara w nią 
jest najzupełniej uzasadniona. 
– Hm... dobrze... Dzięki. 
– Mamy imponujące wyniki w Irlandii – pochwalił się Calvin. – 
„Irlandzka Panna Młoda", „Celtyckie Zdrowie", „Gaelickie Wnętrza", 
„Irlandzki Ogród", „Rozważny Katolik"... 
– „Rozważny Katolik" się zwija – przerwał Barry. – Sprzedaż znacznie 
spadła. 
– „Gaelickie Robótki"... – Calvin nie był zainteresowany złymi 
informacjami. – „Celtyckie Auto", „Pyry" – to nasze nowe czasopismo 
kulinarne – „Irlandzka Złota Rączka" i „Hiper Hiber". 
– „Hiper Hiper"? – powtórzyła Lisa. Kontynuowanie rozmowy było 
wskazane w takiej sytuacji. 
– „Hiper Hiber" – poprawił ją Barry. – Skrót od „Hiper Hibernijczyk". 
Magazyn dla młodych mężczyzn. Krzyżówka „Loaded" i „Areny". Ty będziesz 
odpowiedzialna za wersję dla pań. 
– Nazwa? 
– Myśleliśmy o „Irlandce". Młoda, przebojowa, wystrzałowa, seksowna. 
Przede wszystkim seksowna, Liso. Nic zbyt inteligentnego. Żadnych 
8 
R
L
T
przygnębiających artykułów o usuniętych łechtaczkach ani o uciśnionych 
kobietach w Afganistanie. To nie nasza grupa docelowa. 
– Chcecie czasopisma dla kretynek. 
– Tak jest. – Cal...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin