Barker Clive - Księga krwi 01.doc

(675 KB) Pobierz
Podziękowania:

CLIVE BARKER

 

 

 

Księga Krwi I

Każdy z nas jest krwawą księgą

Gdziekolwiek się nas otworzy, jesteśmy czerwoni

 

Wstęp napisany przez Ramseya Campbella

 

 

"Stwór zacisnął wargi, napiął mięśnie, czuł każdy muskuł, każdą kosteczkę; usiłował na nowo poruszyć Balaclavę"

Czujecie to?

Oto jeszcze jedna próbka tego, czego możecie się spodziewać od Clive'a Barkera: "Każdy mężczyzna, kobieta i dziecko w tej żywej wieży - wszyscy byli ślepi. Widzieli wszystko oczyma miasta. Myśleli, jak myślało miasto, sami będąc bezmyślnymi. Wierzyli, że są nieśmiertelni dzięki swej powolnej, ale nieugiętej sile. Ogromni, szaleni i nieśmiertelni."

Widzicie teraz, że Barker jest równie marzycielski jak makabryczny. Następny cytat z kolejnego opowiadania brzmi: "Czym byłoby Zmartwychwstanie bez śmierci?"

Zacytowałem to celowo, aby ostrzec bojaźliwych. Jeżeli myślisz, że książka, którą trzymasz w ręku, jest łagodnym horrorem, wystarczająco nieprawdopodobnym, aby go nie brać poważnie i jeżeli spodziewasz się, że nocne koszmary nie będą zakłócały Ci snu, to znaczy, że trafiłeś na niewłaściwą książkę. Jeżeli z drugiej strony jesteś zmęczony tajemnicami, które cię otaczają i zostawiasz zapalone światło na noc, będziesz miał taką jak ja satysfakcję odkrywając, że Clive Barker jest najbardziej oryginalnym twórcą horrorów, jaki pojawił się od kilkunastu lat. Jest przy tym, co bardzo ważne, pisarzem wstrząsającym najgłębiej, w odróżnieniu od wielu współczesnych autorów, którzy nie mają nic więcej do zaoferowania niż zionącą przeciętnością nudę. Bardziej wymagający czytelnik prawdopodobnie w ogóle o nich nie słyszał.

Spodziewamy się, że horror będzie wywoływał żywiołową reakcję. Oczywiście, wielu najlepszych autorów osiągnęło ten efekt, jednak napisano także mnóstwo nonsensownych książek i nie ma powodu, aby teraz pisarze tego typu powieści czerpali z tego dziedzictwa.

Kiedy wkraczamy w świat wyobraźni, jedynym naszym przewodnikiem jest instynkt. Clive'a Barkera prowadzi on nieomylnie. Twierdzenie /wypowiadane przez niektórych auto* rów, co wydaje się rodzajem obrony/, że fundamentem horroru jest zestawienie tego co normalne z nadnaturalnością i obcością, nie jest zbyt odległe od poglądu /notabene głoszonego przez pewnych wydawców/, iż horror po prostu musi opisy wad zwyczajny dzień szarego człowieka w konfrontacji z niesamowitością. Dzięki Bogu, nikt nie przekonał Poe'go do takiego poglądu. I dzięki Bogu za pisarzy tak radykalnych jak Clive Barker. Wcale zresztą nie dlatego, że jest on tak niekonwencjonalny. Po prostu tradycyjny motyw napisany przez Barkera przestaje być tradycyjny. "Seks, śmierć i światło gwiazd" jest właściwie tylko zwykłą historią o strachach w teatrze. "Resztki człowieka" są wspaniałą wariacją na temat duchowego sobowtóra pewnego człowieka. Oba te opowiadania jednak są dalsze od codzienności niż cokolwiek, co można sobie wyobrazić. Nie zmienia tego fakt, że oba zawierają sporą dozę czarnego humoru i przewrotnego optymizmu. To samo można powiedzieć o "Nowych mordercach z Rue Morque", raczej makabrycznej komedii. Tu wkroczyliśmy już w najbardziej bulwersujące fragmenty twórczości Barkera - seksualną otwartość.

Warn pozostawiam interpretację tych i innych opowiadań. Ostrzegłem Was, że książek tych nie napisano dla słabych i bojaźliwych. Warto mieć to na uwadze, kiedy zabieracie się do opowiadania takiego jak "Nocny pociąg z mięsem", w którym wszystkie kolory widać tak wyraźnie jak w filmie w Technicolorze. "Kozły ofiarne" - pełne grozy opowiadanie zostało sfilmowane i jest obecnie dostępne na wideokasetach. Kolejne opowiadanie, "Syn Plastiku", podąża ku najbardziej chronionym tabu z nieomylnością godną twórczości Davida Cronenberga. Warto jednak zauważyć, że prawdziwą wartością tego opowiadania jest przede wszystkim ogromna inwencja autora. Podobnie jest z opowiadaniem "W górach, miastach" /daje ono fałszywe wyobrażenie, iż nie jest w rzeczywistości horrorem/ i opowiadaniem "Skóry ojców". Fantazja i pomysłowość z jaką zostały napisane, przypomina najwspanialsze dzieła malarzy fantastycznych. Naprawdę nie potrafię wskazać współczesnego autora horrorów poza Clivem Barkerem, którego dzieła można by porównać do prac tych malarzy. "Blues świńskiej krwi" czy "Strach" to utwory balansujące na granicy pomiędzy pornografią a sadystycznymi zboczeniami.

Myślę jednak, że czas najwyższy zakończyć me wywody i pozwolić Warn czytać.

Oto przed Wami ćwierć miliona słów napisanych przez Clive'a /mam nadzieję, że kupicie cały cykl - planował go jako całość/. Jest to jego wybór najbardziej zasługujących na publikację opowiadań. Pisał je przez osiemnaście miesięcy. Siadał wieczorami, ponieważ dni wypełniało mu pisanie sztuk teatralnych /cieszących się, nawiasem mówiąc, dużym powodzeniem/. Moim zdaniem, opowiadania Clive'a dostarczają wielu zdumiewających doznań. Jest to, bez wątpienia, najbardziej ekscytujący debiut w literaturze horroru przez ostatnie kilkanaście lat.

KRWAWA KSIĘGA

 

 

Umarli mają swoje drogi. Podróżują, używając swych pociągów pełnych duchów, swych wagonów-widm, poprzez pustynny kraj, jaki istnieje poza naszym życiem. Kraj, pełen dusz ludzi, którzy odeszli. Odgłosy ich ruchu mogę być usłyszane poprzez dziury w naszym świecie. Dziury, które zostały zrobione przez tych, którzy dopuszczają się okrucieństw, przemocy i deprawacji. Tę wędrującą śmierć można dostrzec w przelocie, gdy serce już prawie pęka, a rzeczy, które powinny być ukryte, ukazują się nagle jasno.

Te drogi mają swoje znaki, mosty i pobocza. Mają swoje ronda i skrzyżowania.

Najczęściej właśnie na skrzyżowaniach, gdzie tłum umarłych się miesza, zdarza się, że dostają się oni do naszego świata i rozłażą się po nim. Ruch jest tu bardzo wielki, a głosy umarłych najbardziej przenikliwe. Tutaj bariera oddzielająca rzeczywistość od świata umarłych jest najcieńsza, gdyż została starta przez stopy niezliczonych, którzy ją przekroczyli.

Takie właśnie skrzyżowanie na drodze umarłych znajdowało się przy Tollington Place, pod numerem 65. Zwykły, ceglany, podrobiony na styl gregoriański dom stał osobno. Nie wyróżniał się niczym. Stary, zapomniany, odarty ze swej wspaniałości, którą niegdyś się cieszył. Był pusty od dziesięciu, może nawet dwudziestu lat. To nie wilgoć, która panowała w tym domu, wypłoszyła z niego mieszkańców. Nie było także przyczyną gnicie sufitów czy pęknięcia przedniej ściany domu, ciągnące się od ganku po dach. Prawdziwą przyczyną porzucenia domu był słyszalny w nim odgłos przechodzenia bariery. Na wyższych piętrach odgłos tego ruchu nigdy nie ustawał. Nieustający hałas odłupał tynk ze ścian i spowodował wypaczenie belek stropowych. Sprawiał, że dzwoniły szyby. Sprawiał, że drżał mózg. Dom nr 65 przy Tollington Place był nawiedzony. Nikt nie był w stanie być jego właścicielem i mieszkać w nim dłużej bez popadnięcia w obłęd.

Horror wkroczył do tego domu dawno, ale nikt nie wie, kiedy. Jednak nawet niewprawny obserwator nie może się pomylić co do rodzaju zjawisk zachodzących w domu. W jego powietrzu czuje się tchnienie wieczności i krew. Szczególnie mocno odczuwa się tę atmosferę na najwyższym piętrze. Wyczuwalny tam zapach potrafił przyprawić o mdłości nawet najodporniejszego. Budynek został opuszczony przez robactwo i ptaki, nawet przez muchy. Żaden kornik nie drążył desek kuchennej podłogi, żaden ptak nie założył gniazd na strychu.

Nieistotne, jaki gwałt miał miejsce w tym domu. Ważne jest, że rozpruł barierę pomiędzy dworna światami tak skutecznie, jak nóż rozpruwa brzuch ryby. Przez tę ranę w granicy dzielącej rzeczywistość od świata dusz, umarli mogli przejść.

Tak w każdym razie głosiła plotka...

Mijał trzeci tydzień badań w domu pod numerem 65 przy Tollington Place. Trzeci tydzień bezprecedensowych sukcesów w paranormalnym królestwie. Medium był 20-letni Simon McNeal. Był nowicjuszem w branży, ale korzystający z jego usług Instytut Parapsychologii Uniwersytetu w Essex stwierdził bezspornie istnienie życia po śmierci.

Eksperymenty z McNealem dokonywane były w najwyżej położonym pokoju, a właściwie w prowadzącym do niego korytarzu. Korytarz budził klaustrofobiczny lęk nawet u najodporniejszych. Chłopak zwołał coś w rodzaju zebrania umarłych. Na jego prośbę zostawiali oni wiele znaków potwierdzających ich wizytę. Były to setki napisów na ścianach koloru bladej orchy. Pisali wszystko, co tylko wpadło im do głowy: imiona, daty urodzenia i śmierci, fragmenty wspomnień i życzenia powodzenia dla ich żyjących potomków. Niektórzy zostawiali również dziwne, niezrozumiałe wiersze, opisujące ich obecne cierpienie i wyrażające żal za utraconymi radościami życia. Niektóre z piszących rąk były kwadratowe i brzydkie, inne natomiast - delikatne, wyraźnie kobiece. Między wersetami romantycznych wierszy można było dostrzec nieprzyzwoite rysunki albo nie dokończone dowcipy: kiepsko narysowana róża, gra w kółko i krzyżyk, lista zakupów...

Przy tej ścianie płaczu pojawiały się także ręce sław tego świata. Był tam Mussolini, Lennon i Janis Joplin - podpisywali się obok szarych ludzi. Było to coś w rodzaju apelu umarłych. Z dnia na dzień ściana zapełniała się coraz bardziej. Wydawało się, że wszystko czego nie powiedzieli za życia, chcą teraz napisać w pokoju na ścianie.

Doktor Florescu całe życie zajmowała się problemami psychiki. Zdążyła już przyzwyczaić się do niepowodzeń. Była to nawet swego rodzaju wygoda, wiedzieć, że nigdy nie uzyska się niezbitego dowodu na istnienie świata paranormalnego. Teraz, gdy nagle osiągnęła niespodziewany sukces, poczuła jednocześnie dumę, podniecenie, ale i zmieszanie.

Była, tak jak zwykle w ciągu ostatnich trzech tygodni, w dużym pokoju na pierwszym piętrze. Piętro wyżej był pokój, w którym pojawiały się napisy na ścianie. Z rodzajem trwogi słuchała wrzawy dochodzącej z góry, dziwiąc się sobie, że miała dość odwagi, aby uczestniczyć w tym niesamowitym zjawisku. Wprawdzie już wcześniej zdarzały się różnego rodzaju sygnały dochodzące ze świata umarłych, ale nigdy nie było to tak wyraźne i namacalne.

Głosy na górze umilkły.

Mary spojrzała na zegarek: była 18.17.

Dla jakichś sobie tylko znanych powodów, umarli nigdy nie kontaktowali się po 18.30. Postanowiła poczekać więc do 18.30, potem pójść na górę. Co dziś tam zobaczy? Kto pojawił się dziś w tym małym, obskurnym pokoju? Kto zostawił swój znak?

- Czy mam wyregulować kamery? - zapytał jej asystent, Reg Fuller.

- Proszę - mruknęła, wyrwana z zamyślenia.

- Damy im jeszcze dziesięć minut.

- Jasne.

Piętro wyżej McNeal siedzący w rogu pokoju patrzył na październikowe słońce. Czuł się osaczony w tym przeklętym miejscu. Uśmiechnął się do siebie bladym uśmiechem, który rozbrajał każdego. Doktor Florescu także uległa magii jego śmiechu, jego oczom i jego nieobecnemu spojrzeniu. To wszystko wydawało się być fajną zabawą.

Faktycznie, na początku była to tylko zabawa, jednak teraz Simon zdawał sobie sprawę, że gra toczy się o większą stawkę. Zaczęło się to zupełnie niepoważnie, ale teraz stało się prawdziwą walką: McNeal przeciwko Prawdzie. Prawda była oczywista: jest oszustem. Sam nabazgrał wszystkie te napisy na ścianach. Zrobił to kawałkiem grafitu, który ukrył pod językiem. Walił, łomotał, krzyczał dla zwykłej zgrywy. Te wszystkie nazwiska, które napisał na ścianach, brał z książki telefonicznej. Chciało mu się śmiać, gdy o tym pomyślał.

Tak, zabawa rzeczywiście świetna.

Obiecała mu bardzo wiele, kusiła go sławą, powodując, że wymyślał coraz to nowe wygłupy. Przyrzekła mu bogactwo, wywiady w telewizji, aplauz i pochlebstwa jakich dotąd nie znał. Jednak musiał stworzyć duchy, aby to wszystko osiągnąć.

Jeszcze raz się uśmiechnął. Nazywała go Posłańcem! Był według niej prostodusznym dostarczycielem wiadomości. Wiedział, że pani doktor wkrótce się pojawi na górze. Popatrzy na niego i patetycznym, płaczliwym głosem będzie się zachwycać kolejnymi nagryzmolonymi na ścianie bzdurami.

Lubił, jak patrzyła na jego nagość. Prawdę powiedziawszy, nigdy nie był zupełnie nagi. Podczas wszystkich sesji był ubrany wyłącznie w slipki, aby wykluczyć ukrycie czegokolwiek. Zabawna ostrożność. Wszystko, czego potrzebował, to kawałka grafitu ukrytego pod językiem i dosyć energii, aby miotać się i wrzeszczeć przez mniej więcej pół godziny.

Był spocony, cała klatka piersiowa była mokra, włosy lepiły się do czoła. Dzisiaj ciężko się napracował. Chciał wyjść z pokoju i zaznać choć trochę podziwu. Posłaniec położył rękę na slipkach i przez chwilę leniwie bawił się ze sobą. Gdzieś w pokoju brzęczała mucha, może kilka much schwytanych w pułapkę. Pora roku była już dosyć późna jak dla much, ale słyszał ich kilka. Brzęczały niespokojnie w okolicy okna i żarówki. Słyszał cienkie, wątłe musze głosy. Nie zwracał jednak na to uwagi. Był zbyt zaabsorbowany myślami o zgrywie i zadowoleniem z zabawy ze sobą. Jak one brzęczały - te nieszkodliwe insekty, jak brzęczały, śpiewały i skarżyły się! Jak one się skarżyły!

Mary Florescu zabębniła palcami w stół. Obrączka ślubna była dzisiaj jakaś luźna, czuła, jak przesuwa się na palcu, Czasami była ciasna, a czasami luźna. Była to jedna z tych małych, nieistotnych tajemnic, których nigdy nie starała się wyjaśnić. Po prostu je akceptowała. Dzisiaj obrączka była bardzo luźna, prawie spadała. Wyobraziła sobie twarz Alana. Kochaną twarz Alana. Czy śmierć wygląda jak tunel? Czy jest się po prostu wciąganym w ten mroczny tunel coraz głębiej i głębiej?

Końcem palca była w stanie wyczuć kwaśny smak metalu , obrączki. Ciekawe odczucie, rodzaj iluzji?

Aby usunąć gorycz, pomyślała o Simonie. Bardzo łatwo mogła sobie wyobrazić jego twarz. Pojawiał się przed jej oczyma, uśmiechając się w charakterystyczny dla niego sposób. Był jeszcze tak bardzo chłopięcy - z jego gładką skórą i niewinnością w oczach wyglądał prawie jak dziewczyna.

Palce wciąż dotykały obrączki, a kwaśny smak w ustach spotęgował się. Podniosła wzrok. Fuller przygotował sprzęt. Wokół jego łysiejącej głowy migotała i falowała bladozielona aureola.

Oszołomiło ją to, co zobaczyła.

Fuller nic nie widział i nie czuł. Był zbyt zaabsorbowany pracą, aby cokolwiek zauważyć. Mary wpatrywała się w niego. Ciągle widziała nad nim to kółko. Poczuła coś dziwnego, coś w niej jakby ożyło. Cząsteczki tlenu, wodoru i azotu nacierały na nią, poufale ją obejmując. Aureola nad głową Fullera zaczęła się rozszerzać, przenosząc swój blask na wszystkie przedmioty w pokoju. Dziwaczne uczucie w koniuszku palca także jakby się wzmogło. Powietrze, które wydychała, nie było przeźroczyste, a różowo-pomarańczowe, słyszała całkiem dobrze głos biurka, na którym siedziała; był to skowyt wyrażający żal, że jest stałe, nieruchome i masywne.

Świat odkrywał swe tajemnice. Doprowadziło to jej zmysły do ekstazy, powodowało, że normalne ich funkcje mieszały się. Nagle dostrzegła świat jako układ nie polityczny czy religijny, ale jako układ zmysłów. Układ rozciągający się od istot żywych do martwego drzewa, z którego wykonano biurko, do starego złota, z jakiego zrobiono jej obrączkę. I jeszcze dalej. Poza drzewo, poza złoto. Szczelina, która powstała, prowadziła do drogi umarłych. Słyszała głosy dochodzące z ust, które nie żyły.

Podniosła wzrok, jakaś siła zmusiła ją do spojrzenia na sufit. Pokryty był robactwem. Nie, to bzdura! Choć wydawał się być żywy, cały tańczył i pulsował. Widziała poprzez sufit chłopaka znajdującego się piętro wyżej. Siedział na podłodze z głową zadartą do góry i trzymał w ręku sterczący członek. Jego ekstaza była tak głęboka jak jej. Jej nowy zmysł pozwolił jej dostrzec przez sufit pulsujące światło otaczające jego ciało, widziała rozsadzającą go namiętność.

Zobaczyła także co innego. Ujrzała wypełniające go kłamstwo, nie znalazła w nim żadnej mocy! Widziała teraz jasno, że nigdy nie miał żadnego daru umożliwiającego mu porozumiewanie się z duchami. Był zwykłym, małym łgarzem, słodkim, białym łgarzem. Nie miał nawet pojęcia, że odważył się na zbyt wiele.

Teraz jednak nadszedł czas. Kłamstwo ujawniono, sztuczki zostały pokazane. Umarli wędrujący po swej drodze zdecydowali, że czas położyć kres drwinom. Domagali się zadośćuczynienia.

To ona spowodowała powstanie szczeliny. Nieświadomie, stopniowo otwierała to przejście. Pożądała chłopca i to było bezpośrednią przyczyną. Myślała o nim bez przerwy, jej żar spowodował, że szczelina otwierała się coraz szerzej. Miłość, jej towarzyszka, namiętność i ich towarzyszka - strata, były głównymi sprawczyniami otwarcia szczeliny. Mary ucieleśniała te trzy siły. Jej uczucie do posłańca powoli zamierało. Wyparła się go, ale teraz było już za późno.

To nieprawda! Nieprawda! Pragnęła go, pragnęła go teraz z głębi serca. Jednak teraz było już za późno. Ruch umarłych nie mógł być dłużej powstrzymywany. Domagali się przystępu do tego małego oszusta.

Nie mogła nic zrobić. Mogła tylko obserwować drogę i skrzyżowanie ze światem umarłych, na którym stała. Fuller wreszcie coś usłyszał.

- Pani doktor? - Oderwał się od swego zajęcia. Mary kątem oka widziała jego zalaną błękitnym światłem twarz, która wyrażała zainteresowanie.

- Czy pani coś powiedziała? - zapytał.

Pomyślała, czując mdłości, że zaczyna zbliżać się do końca.

Eteryczne twarze umarłych były tuż przed nią. Widziała ich głębokie cierpienie. Zrozumiała ich bolesne dążenie do tego, aby ich usłyszano.

Jasno widziała, że skrzyżowanie dróg umarłych przy Tollington Place nie jest zwykłym skrzyżowaniem. Nie był to zwykły i leniwy ruch umarłych. Dom otworzył się na szlak, po którym wędrowały ofiary i sprawcy gwałtów i przemocy. Mężczyźni, kobiety i dzieci cierpieli męki trudne do wyobrażenia. Ich myśli określone były przez śmierć, jaką ponieśli. Ich oczy mówiły o agonii; ciała, które były już tylko wyobrażeniami prawdziwych ciał, wciąż nosiły rany, które im zadano. Widziała także pośród tych wszystkich niewinnych ich oprawców i dręczycieli. Te oszalałe potwory o zdegenerowanych mózgach zaglądały przez szczelinę do jej świata. Straszliwe niemowy, wstrętny wytwór naszego gatunku, ryczały i wyły przeraźliwie.

Chłopak będący piętro wyżej nagle coś wyczuł. Zauważyła, że lekko się poruszył. Głosy, które słyszał, nie były brzęczeniem much, to nie owady się skarżyły. Uświadomił sobie, że żył w kącie świata, że są Trzecie, Czwarte i Piąte Światy. Światy te atakowały go, jego - kłamcę. Mary wyczuła jego panikę jako specyficzny zapach i smak. Nie było to jednak nic, co przypominałoby pocałunek. Był to po prostu smak jego paniki. To dopełniło zjednoczenia między nią a Simonem. Jego przerażone spojrzenie stało się jej przerażonym spojrzeniem. Z wyschniętych gardeł wydobywał się ten sam szept:

- Proszę...

To miało ubłagać dzieci-duchy.

- Proszę...

To zapewniało opiekę i troskę.

- Proszę...

Nawet umarli powinni wysłuchać tych próśb.

- Proszę...

Mary nagle zrozumiała, że nie będzie litości. Duchy cierpiały krzywdę przez wieki, znosiły rany, od których umarły, i szaleńców, którzy je zabili. Musiały teraz znosić lekkomyślność i zuchwalstwo McNeala. Uczynił zabawę z tego, co było ciężką próbą. Teraz chciały prawdy.

Fuller spojrzał na nią. Jego twarz zalana była pulsującym, pomarańczowym światłem. Poczuła jego ręce. Smakowały jak ocet.

- Dobrze się pani czuje? - zapytał. Jego oddech był jak żelazo. Potrząsnęła głową.

Nie czuła się dobrze, nic nie było dobrze.

Szpara poszerzała się z każdą sekundą. Widziała przez nią niebo świata umarłych. Ciemnoszare niebo chmurzące się nad drogą, niebo, które rzucało cień na zwyczajność domu, w którym byli.

- Proszę... - jęknęła. Patrzyła na blednący materiał sufitu.

Szerzej. Szerzej...

Kruchy świat, w którym żyła, napinał się coraz bardziej. Nagle pękł niczym tama pod naporem wody. Czarna woda przelała się i wypełniła pokój.

Fuller czuł, że coś jest nie w porządku. Dostrzegł wreszcie dziwną światłość, która go otaczała. Nie rozumiał jednak, co się dzieje. Mary widziała, jak napina grzbiet, czuła, jak kręci mu się w głowie.

- Co się dzieje? - zapytał. Bezsensowność pytania rozśmieszyła ją.

Piętro wyżej woda potłukła dzbanek, niszczyła wszystko.

Fuller podszedł do drzwi. Trzęsły się i drżały, jakby walili w nie wszyscy mieszkańcy piekieł. Gałka w drzwiach obróciła się. I jeszcze raz. I jeszcze. Farba pokrywająca drzwi wybrzuszyła się pęcherzykami. Klucz tkwiący w zamku rozjarzył się do czerwoności.

Fuller popatrzył na Mary. Ciągle stała w tej dziwnej pozycji, w której ją zostawił: głowa zadarta do góry, nieobecny wzrok.

Sięgnął do klamki, ale drzwi otworzyły się, zanim ich dotknął. Korytarz, który był za drzwiami, zniknął. Swojskie wnętrze domu zostało zastąpione drogą niknącą na linii horyzontu. Ten widok zabił Fullera w jednej chwili. Jego umysł nie mógł tego znieść. Jego nerwy nie wytrzymały. Serce stanęło. To, co znalazł za drzwiami, nie mogło pomieścić mu się w głowie. Zawiódł jego pęcherz i jelita, nogi się pod nim załamały. Kiedy padał na podłogę, jego twarz pokryła się bąblami jak wcześniej drzwi. Ciało trzęsło się. Był już tylko bezwładnym ciałem, tak samo bezwładnym jak drzewo czy stal. Gdzieś na wschodzie jego dusza dołączyła do korowodu okaleczonych na drodze. Korowodu zmierzającego do skrzyżowania, na którym przed chwilą zmarł.

Mary Florescu zrozumiała, że została sama. Piętro wyżej jej cudowny chłopak, ten piękny, kłamliwy dzieciak wił się, skrzeczał, gdy umarli dotykali go mściwymi rękoma. Wiedziała, czego chcą. Wyczytała to z ich oczu. Nie było w tym nic nowego; historia ma w sobie szczególne okrucieństwo i lubi się powtarzać. Zamierzali użyć go do zapisania swych testamentów, miał być ich stronicą, księgą, w której zapiszą swe życiorysy. Krwawą księgą. Księgą, w której strony będą pełne krwi. Księgą napisaną krwią. Widząc skórę umarłych, mogąc jej dotknąć, myślała o okrucieństwie, z jakim się nad nimi znęcano. Myślała o śladach przemocy, jakie widziała na ich ciałach. Widziała ich bardzo wiele. Plecy niektórych z wędrujących umarłych były pocięte.

Takie pisanie krwawych ksiąg nie było niczym nowym, ale pisanie na tej delikatnej skórze było jednak zbrodnią. Chłopak krzyczał, gdy szklane igły z potłuczonego dzbanka wbijały się i orały jego ciało. Odbierała jego męczarnie tak, jakby to ją torturowano, nie było to jednak takie okropne, jak się spodziewała.

Jeszcze krzyczał. I walczył z tymi, którzy go atakowali. Nie zwracali na to uwagi. Tłoczyli się dookoła, nie reagowali ani na obronę, ani na modlitwy. Pisali na nim z entuzjazmem właściwym tym, których zmuszano do milczenia zbyt długo. Mary słyszała, jak jego pełen skargi głos cichnie. Walczyła ze słabością, która i ją ogarniała. Jakimś dziwnym sposobem zrozumiała, że musi dostać się do pokoju na górze. Nieważne, co znajdzie za drzwiami czy na schodach. Wystarczyło, że Simon jej potrzebował.

Widziała, że jej włosy poruszają się, wijąc się jak węże na głowie Gorgony. Cały świat jakby pływał; ledwo mogła dostrzec podłogę, na której stała. Deski, z których zbudowany był dom, stały się deskami-duchami. Za nimi szczerzyła się na nią szalona ciemność. Popatrzyła na drzwi. Cały czas była w letargu, którego nie mogła przezwyciężyć.

Oczywiście umarli nie chcieli, aby dostała się do pokoju na górze. Możliwe nawet, że trochę się jej obawiali. Kiedy o tym pomyślała, zrobiło się jej raźniej. Gdyby się jej nie bali, po cóż staraliby się ją przestraszyć? Niewykluczone, że Mary, która miała dosyć siły, aby otworzyć przejście między dwoma światami, była teraz dla nich groźna, sama o tym nie wiedząc.

Obłażące z farby drzwi były otwarte. Za nimi panował chaos właściwy drodze umarłych. Przestąpiła próg, starając się stopą wyczuć podłogę. Nie potrafiła jej dostrzec, ponieważ cały czas widziała drogę umarłych. Niebo nad nią miało kolor pruskiego błękitu, droga była szeroka i wietrzna, umarli nadchodzili ze wszystkich stron. Przepychała się między nimi jak w normalnym tłumie żywych ludzi. Spoglądali na nią bezmyślnie. Ich głupie twarze zwracały się ku niej z grymasem niezadowolenia, że śmiała tu się wedrzeć.

Przestała jęczeć: "Proszę...". Nic nie mówiła, po prostu zacisnęła zęby i przymknęła oczy. Posuwała się do przodu, szukając stopni schodów, o których wiedziała, że są, wbrew temu, co mówił jej wzrok. Odnalazła je i potknęła się. Ryk tłumu stał się jeszcze głośniejszy. Nie mogła się zorientować, czy śmieją się z jej niezdarności, czy ostrzegają, że zaszła za daleko.

Pierwszy stopień. Drugi stopień. Trzeci stopień,

Mimo, że tłum szarpał ją, wygrywała z nim. Widziała już drzwi do pokoju, w którym leżał ten mały oszust, otoczony ze wszystkich stron przez tych, którzy go atakowali. Slipki opadły mu do kostek. Wyglądało to wszystko jak rodzaj gwałtu. Już nie krzyczał, ale oczy miał pełne strachu i bólu. Wciąż jednak żył. Nawet jego młody i elastyczny mózg nie mógł objąć tego, co się wokół niego działo.

Nagle poderwał głowę i spojrzał na nią przez drzwi. W tej ekstremalnej sytuacji znalazł w sobie prawdziwą zdolność, która była tylko ułamkiem możliwości Mary. Wystarczyła jednak, aby nawiązać z nią kontakt Ich oczy spotkały się. W morzu atramentowej ciemności, otoczeni przez coś, czego nigdy nie znali i nie rozumieli, potrafili się odnaleźć. Ich serca spotkały się i połączyły.

- Przepraszam - powiedział cicho. Był w tym zdaniu bezmierny żal. - Przepraszam. Przepraszam. - Odwrócił wzrok, jego spojrzenie powędrowało gdzie indziej.

Była pewna, że jest prawie na szczycie schodów. Wzrok mówił jej, że stąpa w powietrzu, a twarze podróżujących umarłych były wszędzie dookoła niej. Widziała już jednak, wprawdzie bardzo słabo, kontur drzwi pokoju, w którym leżał Simon. Od stóp do głowy był skąpany we krwi. Znaki, hieroglify pokrywały każdy centymetr jego ciała. Tors, twarz, kończyny. Skupiła się i przez moment widziała go w pustym pokoju, w którym słoneczny blask oświetlał potłuczony dzbanek. Nagle zawahała się na moment i jej głęboka koncentracja osłabła. Znów widziała jak piszą na ciele Simona, które zawisło teraz w powietrzu. Wyrywali włosy z jego głowy i ciała tak, jakby czyścili stronę w książce. Pisali pod pachami, pisali na powiekach, genitaliach i pośladkach, nawet na podeszwach stóp.

Krwawił ciągle, niezależnie od tego, czy widziała go okrążonego przez autorów makabrycznych napisów, czy samego.

Dotarła do drzwi. Jej drżąca ręka dotknęła twardego i rzeczywistego materiału klamki. Jednak, mimo całej koncentracji, nic nie docierało do niej wyraźnie. Mimo maksymalnego skupienia nie mogła rozstrzygnąć, czy klamka jest tylko urojeniem, czy jest prawdziwa. Ścisnęła ją, przekręciła i otworzyła drzwi do pokoju.

Był tam, naprzeciwko niej. Dzielił ich najwyżej metr niespokojnego powietrza. Ich ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin