Katarzyna Droga gospoda-pod-bocianem pełna wersja.pdf

(8917 KB) Pobierz
Spis treści
Mateusz ...............................................................................................9
Teodor .............................................................................................. 21
Trzej towarzysze .......................................................................... 55
Karolina ............................................................................................ 79
Teodora ......................................................................................... 107
Dzieci wojny ................................................................................ 155
Pokolenie synów ....................................................................... 183
Konstanty ..................................................................................... 211
5
Kup książkę
Poleć książkę
Kup książkę
Poleć książkę
Teodor
Gospoda pod Bocianem rozbrzmiewała muzyką, ciepłe, mocne
świa-
tło rozjaśniało okna, obsługa wesela uwijała się jak w ukropie. Po-
chodnie płonęły wzdłuż lipowej alei i w obejściu, a wielką izbę,
zwaną stołową, oświetlały lampy naftowe wspomagane niezliczony-
mi
świecznikami.
Szeroki wjazd na dziedziniec zapraszał spóźnione
powozy, brukowane kostki podjazdu wyszorowano, by stukot kopyt
końskich słyszało całe miasteczko. O północy petardy wystrzeliły
w niebo snopem kolorowych
świateł,
rozbłysły w ciemności jak pawi
ogon, pan młody pochwycił pannę młodą na ręce, obrócił wokół
siebie jak piórko, niósł do oczepin, goście, oczarowani, bili brawo.
Noc weselna upływała szybko wśród tańców i gwaru rozmów.
Żenił
się Teodor Bogosz, właściciel Gospody pod Bocianem, najprzedniej-
szej w Kalinowie, właściwie jedynej zacnej oberży z hotelem i za-
przęgami konnymi. Dwa lata wstecz nikt by tego nie powiedział
o smętnym budyneczku na rozstaju dróg, wybudowanym w końcu
romantycznego dziewiętnastego stulecia przez pierwszego Bogosza,
Henryka, przybyłego tutaj nie wiadomo skąd, ale z funduszami wy-
starczającymi, by się osiedlić, zbudować gospodę, założyć rodzinę,
owdowieć i umrzeć w roku osiemnastym. Teodor odziedziczył go-
spodę po ojcu. Przyjechał na pogrzeb aż z Wiednia, gdzie pobierał
nauki w szkole handlowej. Po
śmierci
Henryka Bogosza musiał zde-
cydować: czy zostaje tu, w ojczyźnie, która właśnie odzyskała wolność,
czy też sprzedaje rodzinną schedę i wyjeżdża, by zapuścić korze-
nie na dowolnym, wybranym przez siebie kawałku
świata.
Mógł ru-
szać w nieznane, był bowiem sam jak palec. Samotność odczuł dopiero
tutaj, na smutnym pogrzebie, wśród kilku osób, które
żegnały
obe-
rżystę na małym przykaplicznym cmentarzu. Ksiądz i kilku sąsiadów
21
Kup książkę
Poleć książkę
— oto cały kondukt, rodziny Henryk, a więc i jego syn Teodor, nie
miał
żadnej.
Matka zmarła dawno, ledwie ją pamiętał, a z sześcior-
ga dzieci, które urodziła, uchował się tylko on, więc po
śmierci
ojca
pozostał jedynym spadkobiercą Gospody pod Bocianem lub tego, co
z niej zostało. Teodor nie płakał na pogrzebie,
łaził
po obejściu do-
okoła oberży, przyglądał się. Rozłożysta budowla na planie krzyża
była mocna, murowana, ale zniszczona, okna, dzięki Bogu, duże,
wpuszczały
światło
do wnętrza. Oparł się o framugę okienną, za-
myślił. Wcale nie oddawał się sentymentom, nie wspominał lat dzie-
cinnych, jak podejrzewano, ale obliczał. Bardzo dobrze nauczył się
liczyć w wiedeńskiej szkole, szykował się na kapitalistę, więc teraz
liczył i liczył: ile kosztowałyby ulepszenia, jaki potencjał może mieć
taki obiekt, kiedy zacznie zarabiać, by zwróciło się to, co musiałby
zainwestować. Do dyspozycji miał grosz uciułany przez ojca, cał-
kiem niemały: sakiewkę imperiałów i biżuterię, której pewno matka
na oczy nie widziała. Mógł za to i za pieniądze ze sprzedaży go-
spody kupić fabryczkę w Galicji, pod Lwowem może albo bliżej
Krakowa, gdzie lubił bywać. Ojciec pewnie taką drogę by doradzał.
— Tutaj nigdy się nie dorobisz — przestrzegał Teodora, kiedy
wysyłał go do szkół, specjalnie do Wiednia, w dalekie strony. — W tym
przeklętym kraju, gdzie albo się biją, albo kłócą, nic nie przetrwa…
Wojna ma być, powiadają, ja nie chcę dawać jedynaka na mięso ar-
matnie. Cały ten zajazd przeklęty, prawdę, widać, mówił stary
Żyd
Icek,
że
na zgliszczach pobudowany… Mnie szczęścia nie przyniósł,
jedź, synu, i wróć mnie pochować, ale dom zbuduj daleko.
Tak się stało. Miał rację stary i co do wojny: jako pierwsza prze-
toczyła się przez Europę i przez cały
świat,
ale wbrew jego krakaniu
nie uczyniła większych szkód rodzinie Bogosza ani zajazdowi. Go-
spoda pod Bocianem ocalała, tylko konie wszystkie zabrano, ale jedne
wojska się wycofywały, drugie wkraczały, a noclegu i piwa potrze-
bowały jednakowo, niezależnie od munduru. Udało się też Teodo-
rowi uniknąć poboru do wojska — przebywał w szkole, paradoksal-
22
Kup książkę
Poleć książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin