Stephen King - Worek Kości.txt

(2342 KB) Pobierz
STEPHEN KING

Stephen King - Worek Kości

Worek kości

Przełożył

Arkadiusz Nakoniecznik

Warszawa 1998

Tytuł oryginału: Bag ofBones

Od Autora

W powieści tej sporo mówi się o obowiązującym w stanie Maine prawie, które reguluje kwestię sprawowania opieki nad dziećmi. O pomoc w wyjaśnieniu tych zagadnień zwróci- łem się do mego przyjaciela i znakomitego prawnika Warre- na Silvera. Warren prowadził mnie powoli, krok po kroku, a przy okazji wspomniał mimochodem o starym dziwacznym wynalazku zwanym stenomaską, który natychmiast wyko- rzystałem do własnych potrzeb. Jeśli mimo wszystko w tek- ście znalazły się jakieś błędy formalne, wina spoczywa wy- łącznie po mojej stronie. Warren zapytał mnie również - raczej nieśmiało - czy mógłbym wprowadzić do książki po- stać „dobrego" prawnika; mogę powiedzieć tylko tyle, że uczyniłem wszystko co w mojej mocy.

Dziękuję mojemu synowi Owenowi za pomoc technicz-

ną, jakiej udzielił mi w Woodstock w stanie Nowy Jork, oraz memu przyjacielowi Ridleyowi Pearsonowi za pomoc tech- niczną, jakiej udzielił mi w Ketchum w stanie Idaho. Dzięku- ję Pam Dorman za życzliwą i uważną lekturę pierwszej wer- sji książki. Dziękuję Chuckowi Verrillowi za wykonanie gigantycznej pracy redaktorskiej - wielkie dzięki, Chuck. Dziękuję Susan Moldow, Nan Graham, Jackowi Romanos

i Carolyn Reidy z wydawnictwa Scribner za troskę i dokar- mianie. Dziękuję także Tabby, która znowu była przy mnie, kiedy zrobiło się ciężko. Kocham cię, najdroższa. S.K.

Dla Naomi. Jak zawsze.

Tak, Bartleby, pozostań w ukryciu, pomyślałem; już nie będę cię prześladował; jesteś równie nieszkodliwy i milczący jak te stare krzesła; krótko mówiąc, nigdy nie czuję się tak swojsko jak wtedy, kiedy wiem, że tu jesteś. Herman Melville, „Bartleby"

Śniło mi się tej nocy, że znowu jestem w Manderley (...) Gdy tak stałam w milczeniu, bez ruchu, mogłabym przysiąc, że dom nie jest pustą skorupą, lecz żyje dawnym życiem.

Daphne du Maurier, „Rebecca"

w przekładzie Eleonory Romanowicz-Podoskiej Mars to raj. Ray Bradbury

Rozdział 1

Pewnego upalnego sierpniowego dnia 1994 roku moja żo-

na Johanna odebrała telefon z apteki Rite Aid. Została poin- formowana, że jej lekarstwo na zatoki jest już gotowe. Zda- je się, że teraz takie rzeczy kupuje się od ręki. Zauważyłem, że mimo upływu czasu fundamentalne zasady pozostają nie- wzruszone, poważnym zmianom ulegają natomiast te drob- niejsze.

Ponieważ uporałem się już z przewidzianą na ten dzień porcją pisania, zaproponowałem, że ja udam się po lek. Po- dziękowała mi, wyjaśniając, że sama się tym zajmie, ponie- waż i tak zamierzała pojechać do supermarketu po rybę na kolację. Posłała mi całusa i wyszła z domu. Ponownie zoba- czyłem ją dopiero na ekranie telewizora. Tutaj, w Derry,

Strona 1

-----------------------------------------------------Page 1-----------------------------------------------------

Stephen King - Worek Kości

w ten właśnie sposób identyfikuje się zmarłych; nikt nie pro- wadzi cię podziemnym korytarzem wyłożonym zielonymi ka- felkami i oświetlonym blaskiem jarzeniówek, nikt nie wysu- wa z ogromnej chłodziarki metalowych noszy, na których spoczywa nagie ciało. Zamiast tego wchodzisz do pokoju z napisem na drzwiach OBCYM WSTĘP WZBRONIONY,

patrzysz na ekran i mówisz „tak" albo „nie". Ta sama zasa- da - ogólnie rzecz biorąc, wszystko bez zmian, a jednak zu- pełnie inaczej.

Apteka znajduje się niespełna półtora kilometra od na- szego domu, w niedużym centrum handlowym, które tworzą oprócz niej: wypożyczalnia kaset wideo, antykwariat o na- zwie „Książka dla wszystkich" (podobno najlepsze interesy robią na popularnych wydaniach moich starych książek), sklep ze sprzętem radiowo-telewizyjnym oraz zakład foto- graficzny. Centrum usytuowano na Wzgórzu Pierwszej Mili, w pobliżu skrzyżowania Witcham i Jackson Street. To ruch- liwe miejsce, w którym często dochodzi do wypadków, ale

10 WOREK KOŚCI

Johanna zawsze była ostrożnym kierowcą; jeżeli nie ukryła przede mną jakiegoś mandatu za przekroczenie prędkości (ja nie przyznałem się chyba do dwóch, jeśli chcecie wiedzieć), to przez całe trzydzieści sześć lat swego życia ani razu nie weszła w kolizję z prawem, a cóż dopiero mówić o wypadku drogo- wym,.

Zaparkowała przed wypożyczalnią, weszła do apteki i za- łatwiła, co miała do załatwienia z Joe Wyzerem, który wów- czas był tam aptekarzem. (Jakiś czas potem przeniósł się do innego punktu tej samej sieci, tyle że w Bangor). Rachunek za realizację recepty wyniósł dwanaście dolarów i osiemnaście centów. Johanna kupiła coś jeszcze za czterdzieści dziewięć centów - na paragonie określono to jako „art. różne". Kiedy wreszcie mogłem przejrzeć zawartość jej torebki (powinienem raczej powiedzieć: kiedy wreszcie się na to zdobyłem), wśród jednorazowych chusteczek, napoczętych opakowań bezcu- krowej gumy do żucia oraz niezliczonych przyborów do ma- kijażu znalazłem zawiniętą w sreberko czekoladową myszkę. Jeśli taka myszka nie zasługuje na określenie „art. różne", to nie wiem, co można by w ten sposób określić. Była to ostatnia rzecz, jaką moja żona kupiła na tym świecie: czekoladowa myszka nadziewana marmoladą. Siedząc przy kuchennym

stole, na który wysypałem zawartość torebki, zdjąłem z niej sreberko i zjadłem ją; czułem się tak, jakbym przyjmował ko- munię. Kiedy po myszce został mi tylko czekoladowy smak w ustach i przełyku, wybuchnąłem płaczem. Siedziałem i płaka- łem prawie pół godziny.

Jeszcze przed odejściem od kasy Johanna zmieniła zwykłe okulary na przeciwsłoneczne. W chwili, kiedy wyszła spod markizy ocieniającej drzwi i szybę wystawową apteki (zdaje się, że popuszczam wodze fantazji i wkraczam na obszar zarezerwowany dla pisarzy, ale możecie mi wierzyć, zapusz- czam się tam najwyżej na pół kroku), rozległ się charaktery- styczny jędzowaty pisk opon, zwiastujący zazwyczaj wypa- dek albo towarzyszący sytuacji, w której o mało do niego nie doszło.

Tym razem doszło do wypadku, jednego z tych, które co najmniej raz na tydzień zdarzały się na tym idiotycznym skrzyżowaniu w kształcie litery X. Z parkingu przed centrum handlowym wyjeżdżała toyota, rocznik 1989. Siedząca za kierownicą Esther Easterling, wdowa z Barrett's Orchards,

WOREK KOŚCI 11

chciała skręcić w lewo, w Jackson Street. Na miejscu pasaże- ra siedziała jej przyjaciółka Irenę Deorsey, także z Bar- retfs Orchards. Pani Deorsey zamierzała wypożyczyć kasetę wideo, ale nie znalazła w wypożyczalni niczego, co przypa- dłoby jej do gustu. „Nic tylko ta przemoc i przemoc", po-

Strona 2

-----------------------------------------------------Page 2-----------------------------------------------------

Stephen King - Worek Kości

wiedziała do swojej przyjaciółki Esther, która przyznała jej rację. Esther Easterling liczyła sobie siedemdziesiąt trzy lata, Irenę Deorsey zaś siedemdziesiąt jeden. Ich mężowie zmarli na raka płuc spowodowanego długoletnim paleniem papiero- sów.

Niemożliwe, żeby Esther nie zauważyła pomarańczowej

wywrotki zbliżającej się od szczytu wzniesienia; na przekór temu, co powiedziała policji, dziennikarzom oraz co sam od niej usłyszałem jakieś dwa miesiące później, podejrzewam, że najprawdopodobniej po prostu zapomniała spojrzeć w lewo. Nigdy jej tego nie wypomniałem. Jak mawiała moja matka (nawiasem mówiąc, też „papierosowa wdowa"; pełno ich do- koła): „Starzy ludzie zazwyczaj cierpią co najmniej na dwie przypadłości: artretyzm i głupotę. Nie można ich winić za żadną z nich".

Ciężarówkę prowadził William Fraker z Old Cape.

W dniu, kiedy zginęła moja żona, Fraker miał trzydzieści osiem lat. Siedział za kierownicą bez koszuli, z papierosem w ustach i marzył o zimnym prysznicu oraz zimnym piwie, niekoniecznie w tej kolejności. Razem z trzema kolegami przez cały dzień łatał dziury w nawierzchni Harris Avenue w pobliżu lotniska, a więc wykonywał ciężką pracę przy cięż- kiej pogodzie, i był prawie pewien, że stracił co najmniej dwa kilogramy z powodu odwodnienia organizmu. Wracał „na pusto" do bazy; gdyby jego wywrotka wiozła asfalt i była o kilkaset kilogramów cięższa, Irenę i Esther przypuszczalnie dołączyłyby do swoich mężów w zaświatach.

Bili Fraker nie zaprzeczał, że jechał odrobinę za szybko - jakieś sześćdziesiąt kilometrów na godzinę, mimo znaku ograniczającego prędkość do pięćdziesięciu. Chciał jak naj- szybciej odstawić wóz do bazy, wsiąść do swojego F-150 i włączyć klimatyzację. Poza tym, hamulce ciężarówki, choć wciąż na tyle sprawne, żeby nie wzbudzić zastrzeżeń kontro- li technicznej, najlepsze lata miały już za sobą. Jak tylko Fraker zobaczył wyjeżdżającą z parkingu toyotę, wdepnął w pedał hamulca i nacisnął klakson, ale było już za późno.

12 WOREK KOŚCI

Usłyszał pisk opon - swojego wozu i samochodu Esther, po- nieważ ta również, tyle że nieco za późno, dostrzegła niebez- pieczeństwo - a potem na ułamek sekundy zobaczył jej twarz.

-
 To było najgorsze - wyznał, kiedy siedzieliśmy przy pi-

wie na werandzie jego domu. Działo się to w październiku i choć na twarzach czuliśmy ciepło słonecznych promieni, obaj mieliśmy na sobie swetry. Chyba wie pan, jak wysoko siedzi się w takiej wywrotce? Skinąłem głową.

-
 No więc, ona patrzyła na mnie w górę, a słońce świeci-

ło jej prosto w twarz. Widziałem, że jest cholernie stara. Po- myślałem sobie: „Cholera, jeśli się nie zatrzymam, rozsypie się jak filiżanka". Ale starzy ludzie są twardsi, niż nam się zdaje. Zresztą, niech pan sam popatrzy: one dwie żyją, a pań- ska żona...

Umilkł w pół zdania, a jego twarz oblała się szkarłatnym rumieńcem. Wyglądał jak chłopiec, który podczas przerwy padł ofiarą drwin koleżanek, ponieważ rozpiął mu się roz- porek. Efekt był komiczny, ale gdybym się wtedy uśmiech- nął, biedaczysko zmieszałby się jeszcze bardziej. - Przepraszam, panie Noonan. Tak jakoś mi się powi...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin