Uhnak Dorothy - Ofiary.txt

(558 KB) Pobierz
Dorothy Uhnak
OFIARY


Tytuł oryginału Victims


prolog


Zapomniała zamknšć drzwi po stronie pasażera. Pomimo pulsujšcego bólu głowy Anna Grace robiła to co zwykle. Wsunęła kluczyk do zamka, przekręciła o pół obrotu, sprawdziła klamkę drzwi, po czym upuciła kluczyki na dno torby przewieszonej przez ramię. W prawym ręku miała klucze do domu. Klucz do mieszkania trzymała między kciukiem i palcem wskazujšcym.
Wyczuła go, jeszcze zanim go usłyszała i ujrzała: wilgotnš masę o mocnym zapachu, olbrzymiš i nieokrelonš. Osaczał jš, napierał na niš bez dotykania rękoma, samš swojš obecnociš, przyciskajšc jš do ciepłej blachy samochodu. Odwróciła się, by stawić mu czoło, by stawić czoło potokowi niezrozumiałych słów skierowanych do niej. Mówił, szeptał, napierajšc na niš z dzikš natarczywociš.
-	Co? O co chodzi? Co pan...
Jego głos zmienił się w warczenie, kiedy chwycił jej ramię. Odruchowo podniosła rękę, by osłonić twarz.
-	Pienišdze? Chcesz pieniędzy? Masz, we to...
Walnšł jš prosto w twarz, ale nie odczuła tego jako
uderzenia... Było to doznanie czego wyranie ostrego i rozdzierajšcego. Potem jej ręka odczuła ten dziwny ból, tak ostry i intensywny, biegnšcy poprzez dłoń wzdłuż przedramienia.
Pchnęła go, oderwała się od samochodu, uwalniajšc się od przytrzymujšcej jš dłoni, dłoni zadajšcej ciosy. Za-
machnęła się torbš, z dzikociš, poczuła jego reakcję, usłyszała jego ryk, jak wrzeszczy na niš, wciekły, że oddała mu cios.
-	O mój Boże, pomóż mi, pomóż, niech mi kto pomoże, proszę, on mnie zabije...
Jego dłoń, mocna, niebywale mocna, zacisnęła się na jej szyi, kiedy tak na niš napierał. Mówił do niej... pochwyciła jedno słowo, zdanie.
-	Nie, nie. To pomyłka. Nie znam pana, błagam, popełnia pan...
Nastšpiła seria pchnięć, każde tępe, dziwnie bezbolesne. A mimo to wiedziała, że dga jš ostrym nożem o długim ostrzu, jego ramię unosiło się i opadało, zadajšc nowe i niewyobrażalne rany.
Krzyczała tak głono, jak tylko mogła. To go powstrzyma. Hałas go przestraszy. Znajdowali się porodku jasno owietlonej ulicy. Wołała do wszystkich ludzi we wszystkich oknach domów. Wołała do nich z dna kanionu, który tworzyły kamienice.
Słyszeli jš. Widziała, jak patrzš. Przyciskała ciężkš wilgoć pokrywajšcš jej twarz, wiedzšc, że to krew, że on rozrywa jej ciało każdym nowym ciosem. Zaczęła odczuwać wewnštrz dziwnš pustkę. Jak skorupa. Coraz bardziej pusta, coraz lżejsza i lżejsza, unoszšca się, rozpływajšca.
Robił tyle samo' hałasu co i ona. Jego wrzaski wciekłoci zmagały się z jej okrzykami bólu i przerażenia. Aż nagle, w jednej zadziwiajšco cichej chwili cofnšł się i jego ręce zwisły bezczynnie. Opucił głowę, utkwił w niej wzrok i patrzył, jakby zastanawiajšc się, co ma dalej robić.
W tej ciszy trwajšcej ułamek sekundy Anna Grace poczuła, jak z jakich zasobów jej energii życiowej wyrywa się krzyk agonii. Było to jej ostatnie wołanie o pomoc, i było porażajšce.
Zamarł nasłuchujšc, rozejrzał się dokoła, jakby po raz pierwszy wiadom tego, gdzie się znajdujš - porodku do-
6
brze owietlonej ulicy, otoczeni budynkami mieszkalnymi, w oknach stojš ludzie, patrzš na nich. Widzš wszystko.
Odwrócił się i zaczšł biec, zniknšł.
Jej krzyki były teraz coraz słabsze, coraz łagodniejsze, ale nadal słyszalne w bezruchu nocy. Uniosła twarz i spojrzała dokoła, stwierdzajšc, że budynki migocš i rozmywajš się. Przesunęła się ostrożnie w stronę latarni. To był jej najbliższy cel, i osišgnęła go. Oparła się o niš i cicho płaczšc poczuła, że jej ciało osuwa się powoli, ostrożnie, by w końcu przybrać pozycję siedzšcš. Podcišgnęła kolana, poczuła, jak głowa odchyla się jej do tyłu i usłyszała ostatnie ciche, żałosne wołanie - zwierzęcia wydajšcego ostatnie tchnienie rozpaczy i smutku.
Potem Anna Grace poczuła, jak jej głowa pochyla się w przód, i zdšżyła jeszcze pomyleć, jak wiele traci krwi. Dobrze byłoby, żeby kto założył jej opaskę, i tó prędko...
Anna Grace była pielęgniarkš, więc zrozumiałe, że jej ostatnia myl dotyczyła czynnoci medycznych, niezbędnych, by uratować jej życie.
I
Gdyby Mike Stein poczekał do rana z wyjazdem ze swego domu nad morzem w Bridgehampton, nigdy by nie zaangażował się w tę sprawę. Dołšczyłby po prostu nazwisko Anny Grace do listy innych nagłych zgonów w miecie Nowy Jork, zamieszczanej w prawym dolnym rogu prowadzonej przez niego rubryki, która dwa razy w tygodniu ukazywała się na łamach The New York Post". A szczegóły tej mierci znane byłyby jedynie policjantom patrolujšcym owej nocy Queens.
Dla Steina Queens była dzielnicš, przez którš przejeżdżał w drodze na Long Island, lub którš popiesznie mijał siedzšc w taksówce zdšżajšcej na lotnisko. Była mu równie nieznana jak Brooklyn, choć nie aż tak obca jak Sta-
7

i
ten Island. Bronx czasów jego dzieciństwa pozostał jedynie w krainie wspomnień; przez te wszystkie lata był palony, plšdrowany i systematycznie niszczony aż do niepo-znania. Czasami w swoim felietonie wybierał się na smutnš nostalgicznš wycieczkę, opisujšc, jak dorastał w Bronxie w latach trzydziestych. Była to już prawie historia starożytna.
Nowy Jork to Manhattan, a Manhattan to dom, i Stein był zadowolony, że na Grand Central Parkway jest taki mały ruch. Dotrze do swegp mieszkania za nie więcej niż dwadziecia lub dwadziecia pięć minut. Jego była żona, Julie, dała mu tydzień na rozwišzanie całej sprawy. To jego wina. Adwokat mówił mu już dziesięć lat temu, gdy kupował dom nad morzem na nazwisko ich obojga: Jeli chcesz zrobić prezent swojej smarkatej pannie młodej, kup jej biżuterię, samochód lub nowe ubrania. Ale nie udział w domu. To bardzo poważna sprawa, ten gest dobrej woli pewnego dnia może obrócić się przeciwko tobie".
I nadszedł ten dzień. Julie, która włanie przekroczyła trzydziestkę, a była młodsza od niego o dwadziecia lat, przyjechała z Kalifornii. Wyglšdała dokładnie jak kto z Zachodniego Wybrzeża: szczupła, ale mocnej budowy ciała, z długimi blond włosami, opalona, pozbawiona jakichkolwiek zmarszczek, nawet tych najbardziej typowych, zmarszczek mimicznych wokół ust.
Czuje się staro z powodu swego nowego kochanka, wyznała mu. Jest od niej młodszy o cztery lata. Mike był w stanie jš zrozumieć. Przynajmniej teoretycznie.
Ma więc dwa wyjcia, owiadczyła mu. Po pierwsze, wystawić dom na sprzedaż. Zrobiła już wstępny wywiad. Mogliby zażšdać trzystu tysięcy. Dostanš pewnie dwiecie pięćdziesišt. Jest też i drugie wyjcie, może jš spłacić. Będzie wobec niego bardziej niż fair. Za sto tysięcy dolarów dom może przejć na jego własnoć. Co powinno było stać się dawno temu. Nie chciał wystawiać domu na sprzedaż. Było to jedyne miejsce, które naprawdę kochał. To tam włanie jedził, kiedy czuł, że inaczej zwariuje.
Julie zupełnie nie mogła zrozumieć, dlaczego nie stać go na wysupłanie tych stu tysięcy dolarów. Zgarnšł kupę forsy za swojš ksišżkę o wojnie koreańskiej. Dochody z samego tylko filmu osišgnęły szeciocyfrowe sumy, nie mówišc już o zakupie praw autorskich przez klub czytelników i wydawnictwa ksišżek kieszonkowych. A pienišdze, które zainkasował kilka lat temu, gdy dostał nagrodę Pulitzera za tę historię o morderstwie - czy o czym tam -w Wietnamie? Czyż nie zarobił mnóstwo forsy na tej ksišżce?
I tak, i nie, odpowiedział. Ksišżkę o wojnie koreańskiej napisał już dawno temu. Zgoda, zarobił wtedy dużo. Ale i dużo wydawał. Zanim poznał Julie, miał już czworo dzieci na utrzymaniu. A co do nagrody Pulitzera - przyniosła mu więcej prestiżu niż gotówki. Ukazała się w złym momencie; nikt nie chciał czytać makabrycznej historii o młodym żołnierzu amerykańskim zamordowanym przez innych Amerykanów, którzy oficjalnie podali, że zginšł na wojnie.
Czyżby doprawdy sšdziła, że on pisuje dwa felietony tygodniowo, ponieważ uwielbia babrać się w powolnym i nieodwracalnym rozkładzie życia mieszkańców Nowego Jorku? Owszem, współpracuje z ponad setkš innych gazet. Zgoda, czytała go także w Los Angeles. Ale to, co zarabia, wystarcza mu jedynie na pokrycie bieżšcych wydatków. Włanie dlatego od czasu do czasu godzi się na cykl wykładów: dla pieniędzy. I niech nie zapomina, że majš oboje dziewięcioletniego syna, dobrze? I że Mike musi opłacać jpgo szkołę, poza wielu innymi wiadczeniami.
A teraz Julie, którš polubił w reakcji na swojš czterdziestkę, ma nowego faceta. Ten facet zakłada własnš wytwórnię i Julie chciałaby wejć z nim w spółkę. Sto tysięcy za dom nad morzem wystarczy na poczštek.
Tak jakby nie mogła mu tego darować, wspomniała od niechcenia o jego zbliżajšcych się urodzinach. Pięćdziesištka, Mike. No, no!
Ale to, o czym Julie naprawdę chciała porozmawiać, o czym mówiła bez przerwy, to były pienišdze. Dlaczego nie został w L.A., gdy był jeszcze na fali? Czyż nie zdawał sobie sprawy, ile dokoła niego przepływa forsy?
Dwudniowy pobyt w Bridgehampton skończył się tak, jak się zaczšł, i teraz Mike musiał znaleć sposób na zdobycie tych stu tysięcy dolarów, by odkupić od niej to, co i tak należało do niego.
Nie docierały do niego żadne dwięki ani metaliczny szum informacji płynšcy z kanału radiowego wykorzystywanego przez policję. Stanowiły dla niego tło muzyczne, którego nie słyszał, podobnie jak dzieciaki łażšce dookoła w słuchawkach przylepionych do głów stajš się niewiadome dwięków wdzierajšcych się do ich mózgów. Był to zupełny przypadek, że na dwie mile przed zjazdem z Grand Central Parkway w stronę Forest Hills ziewnšł i postanowił nie myleć więcej o Julie, pienišdzach, Hamp-tonach, Hollywood, o młodych producentach, którzy sprawiajš, że jego była smarkata panna młoda czuje się staro,, bo cóż, do cholery, on ma z tym wszystkim wspólnego?
Na Barclay Street w dzielnicy Forest Hills, między Alejš Szećdziesištš Dziewištš a Szećdziesištš Ósmš, kobieta na chodniku najwyraniej poraniona, jak podano, cała we krwi..."
Kiedy tylko złapał pierwsze słowa, informacja oczyciła się ze wsz...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin