Palmer Diana - Gra pozorów.pdf

(438 KB) Pobierz
Palmer Diana Gra pozorów
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Eleanor Whitman zobaczyła na podjeździe czerwone porsche i z rozmysłem minęła
skromny, parterowy domek na terenie ogromnej farmy należącej do rodziny Taber.
Imponującej wielkości posiadłość sąsiadowała z przedmieściem Lexington,
drugiego co do wielkości miasta stanu Kentucky.
Eleanor aż za dobrze znała czerwone autko i wiedziała, kto nim przyjechał. Miała
wszelkie powody, aby nienawidzić tego osobnika, lecz mimo to jej serce zabiło
szybciej i nic nie mogła na to poradzić. Zacisnęła smukłe palce mocniej na
kierownicy i zaczęła głęboko oddychać. Jej dłonie w końcu przestały drżeć, a z
wielkich, ciemnych oczu zniknął wyraz głębokiej niechęci.
Skręciła w długą, uroczą aleję wysadzaną pośrodku wielkimi drzewami o
rozłożystych koronach. Nie miała pojęcia, dokąd jedzie. Lexington było luźnym
zgrupowaniem niedużych dzielnic o zróżnicowanym charakterze, lecz mieszkańcy
każdej z nich czuli się tutaj niemal jak członkowie jednej solidarnej rodziny.
Eleanor często żałowała, że wraz z ojcem nie mieszka w mieście.
Wolałaby żyć tutaj, ale za dom na terenie farmy nie musieli płacić czynszu, co było
swoistą premią dla osób zatrudnionych przez starszego pana Tabera. Na
gigantycznej farmie mieszkały dziesiątki pracowników - stolarze, mechanicy,
robotnicy rolni, weterynarz i jego pomocnicy, trener koni oraz jego asystenci,
kowal... lista zdawała się nie mieć końca. Dumą stadniny były dwa wspaniałe konie
wyścigowe, z których jeden zdobył trofeum Potrójnej Korony, oraz stado czystej
krwi byczków rasy Angus. Farma prowadziła wielostronną działalność i była
niemal samowystarczalna, a Taberowie mieli pieniędzy jak lodu.
Ojciec Eleanor był stolarzem - bardzo dobrym stolarzem - i albo naprawiał
istniejące budynki, albo pomagał wznosić nowe. Ale trzy miesiące temu spadł z
wysokiej drabiny, złamał kość biodrową i dopiero teraz, po długich tygodniach
fizykoterapii, zaczynał odzyskiwać formę. Taberowie nie tylko go nie zwolnili, lecz
1
przez cały ten okres płacili składki na ubezpieczenie zdrowotne oraz rachunki za
świadczenia, chociaż Eleanor usiłowała ich przekonać, aby przestali to robić.
Nie zatrudnili nikogo na miejsce jej ojca i troszczyli się o niego jak o członka
własnej rodziny. Chcieli, aby po powrocie do zdrowia nadal dla nich pracował.
Zdaniem lekarzy wszystko wskazywało na to, że jej ojciec już wkrótce będzie mógł
podjąć przerwane obowiązki. Na razie jednak Eleanor troskliwie o niego dbała,
dogadzała mu jak mogła i była wdzięczna niebiosom za to, że nie stracił w
wypadku życia. Poza ojcem nie miała nikogo innego na świecie.
Wychowała się na farmie Taberów i jako nastolatka uwielbiała ich wielki, biały
dom z imponującym, długim gankiem i eleganckimi kolumnami. Ale jeszcze
bardziej uwielbiała Keegana Tabera i właśnie to stało się początkiem jej upadku.
Później długo nie mogła się pozbierać, ale cztery lata szkoły pielęgniarskiej w
Louisville pomogły Eleanor wydorośleć, a najlepszym przejawem jej dojrzałości
było podjęcie stałej pracy w prywatnym szpitalu w Lexington.
Przed czterema laty nie zdołała oprzeć się urokowi Keegana. Nie znała
prawdziwego powodu, z jakiego chciał iść z nią na randkę, i szczerze go
znienawidziła, gdy poznała prawdę. Obecnie rozmawiała z nim jedynie wtedy, gdy
było to absolutnie nieuniknione, i trzymała się od niego z daleka. Upływ czasu
pomógł złagodzić ból doznanego rozczarowania i Eleanor dopiero teraz zaczynała
żyć od nowa.
Czasami zastanawiała się jednak, dlaczego od jej powrotu Keegan zachowuje się
dziwnie. Zupełnie nie przejmował się ani jej jadowitymi spojrzeniami, ani żadnymi
innymi przejawami okazywanej mu antypatii. A na dodatek często ich odwiedzał i
Eleanor wiedziała, że Keegan spędza z jej ojcem mnóstwo czasu. Najwyraźniej
miał go w nadmiarze, co wydawało się niezrozumiałe, ponieważ zajmował się
wieloma interesami wymagającymi dużego nakładu pracy.
Ojciec Keegana, Gene Taber, z racji wieku był coraz mniej zaangażowany w
sprawy farmy i syn prawie całkowicie przejął zarządzanie rodzinnym interesem.
Keegan był jedynakiem, a jego matka zmarła dawno temu, toteż wielka rezydencja
Flintlock, otoczona białym płotem na bujnych, zielonych łąkach, miała aktualnie
tylko dwóch mieszkańców.
We wczesnym okresie istnienia stanu Kentucky zdarzyło się we Flintlock coś
nadzwyczajnego. Podczas zmagań z Indianami pionierom skończyły się zapasy
wody. W tej kryzysowej sytuacji żony osiedleńców zdecydowały się na niezwykle
śmiały krok. Pod przywództwem podobno samej Becky Boone, żony Daniela,
jednego z najbardziej znanych osadników, udały się z wiadrami nad płynący w
pobliżu strumień.
Kontrolowali go Indianie, lecz - co wszystkich ogromnie zdumiało - wstrzymali oni
ogień z broni palnej aż do chwili, gdy kobiety bezpiecznie wróciły z wodą do
swojego obozowiska. Miejsce tego historycznego wydarzenia oznaczono wielkim
głazem, obecnie znajdującym się na terenie pastwiska dla bydła. Turyści, którzy
2
chcieli przeczytać wyrytą na kamieniu opowieść, nadal ryzykowali spotkaniem oko
w oko z pasącymi się bykami.
Eleanor właśnie mijała to pastwisko i natychmiast przypomniała sobie dzień, kiedy
dawno temu przyszła obejrzeć słynne miejsce z Keeganem. Ależ była wtedy
naiwna i zauroczona przystojnym sąsiadem. Dobrze, że to właśnie Keegan
wyleczył ją z tego młodzieńczego uczucia. Terapia była brutalna, lecz szalenie
skuteczna i po jej zakończeniu Eleanor długo sądziła, że już nie będzie jej stać na
cieplejsze uczucia. Lecz obecnie, dzięki Wade'owi, jej serce zaczęło powoli
topnieć.
Wade. Miał ją dzisiaj odwiedzić w domu po raz pierwszy, od kiedy się poznali.
Chciała przedstawić go ojcu. Oby tylko Keegan znów nie wpadł do nich na partyjkę
szachów ze swoim ulubionym partnerem, Barnettem Whitmanem. Jeszcze tego
brakowało, aby plątał się pod nogami, gdy ojciec będzie gawędził z zaproszonym
na obiad gościem.
Wade Granger stopniowo stawał się w jej życiu kimś ważnym. Był pacjentem w jej
szpitalu i przywiązał się do niej, co zdarza się wielu osobom, którymi przez pewien
czas opiekuje się ta sama pielęgniarka. Eleanor zbywała śmiechem prośby o
randkę, ponieważ była pewna, że Wade po wyjściu ze szpitala natychmiast o niej
zapomni. Ale tak się nie stało. Najpierw zaczął przysyłać kwiaty, później -
bombonierki z pysznymi czekoladkami. Był równie bogaty, jak Keegan, więc nie
posiadała się ze zdumienia, że tak bardzo się nią zainteresował. W końcu nawet go
polubiła, on zaś bezustannie próbował ją przekonać, aby została jego dziewczyną.
- No powiedz, czego mi brakuje? - pytał żałośnie, lecz uśmiechał się przy tym jak
sprytny kot z komiksu, a w ciemnych oczach igrały ogniki rozbawienia. - Jestem
tylko parę lat starszy od ciebie, nieżonaty, bogaty i taki seksowny. Potrzebujesz
czegoś więcej? Może i mam trochę nadwagi, ale co z tego?
Z westchnieniem wyjaśniła, że ona pochodzi z niezamożnej rodziny i dlatego nie
powinna się z nim wiązać.
- Nonsens - mruknął Wade. - Przecież się nie oświadczam. Proszę cię tylko o
randkę.
W końcu się poddała, lecz zamiast iść z nim do eleganckiej restauracji, wolała
zaprosić go do domu na obiad. Może Wade ostygnie w swoich zapałach, gdy
zobaczy, jak i gdzie ona mieszka.
Był sympatycznym człowiekiem i traktowała go po przyjacielsku, ale nie chciała
emocjonalnie się zaangażować. Keegan kompletnie wyleczył ją z romantycznych
uczuć. Nie zamierzała znów zaufać mężczyźnie i oddać mu swego serca. Aż za
dobrze wiedziała, czym to się kończy. Nadal pamiętała, jakie zimne popioły
zostawia za sobą ogień gorącej miłości.
W domu nigdy nawet słowem nie wspomniała o romansie z Keeganem. Lepiej, aby
ojciec o niczym nie wiedział. Zresztą słowo romans było w tym przypadku
określeniem na wyrost. Spędziła z Keeganem tylko jeden wieczór i jedną magiczną
noc, ponieważ jak głupia wierzyła wtedy w bajki. Cóż, zapomniała o zdrowym
3
rozsądku, ale nagłe zaloty Keegana bardzo jej pochlebiły i dlatego nie
zakwestionowała motywów jego zainteresowania. Nie miała pojęcia, że użył jej
tylko jako narzędzia, za pomocą którego chciał sprowokować kobietę, którą
naprawdę kochał.
Eleanor czasami zastanawiała się nad losami Lorraine Meadows. Drobna,
jasnowłosa Lorraine imponowała ekskluzywnym gustem, nosiła kosztowne ciuszki
z najdroższych butików, a jej rodzice wydali majątek na jej wychowanie. Keegan
ogłosił zaręczyny z Lorraine nazajutrz po owej pamiętnej randce z Eleanor, która
na wieść o jego małżeńskich planach zalała się łzami. Przyjechał do domu jej ojca,
aby z nią porozmawiać, ale nie chciała go widzieć i zamknęła się w swojej sypialni.
Zresztą o czym tu rozmawiać? Przecież już dostał to, czego chciał.
Zaręczyny odnotowano we wszystkich najważniejszych kronikach towarzyskich,
lecz niespełna dwa miesiące później para zrezygnowała ze wspólnej przyszłości i
definitywnie się rozstała. Eleanor, która już rozpoczęła studia w szkole
pielęgniarskiej, nie posiadała się ze zdumienia. Jej zdaniem Lorraine idealnie
nadawała się na panią rezydencji Flintlock. Obecnie, po czterech latach, nikt już
nawet nie wspominał Lorraine Meadows. A jeśli wierzyć miejscowym plotkom,
Keegan uganiał się za wszystkimi ładnymi dziewczynami.
Eleanor jeszcze przez pół godziny jeździła po okolicy i w końcu ruszyła z
powrotem do domu. Miała nadzieję, że Keegan już załatwił sprawy z jej ojcem,
lecz niestety spotkało ją rozczarowanie. Nie mogła jednak dłużej zwlekać,
ponieważ zaprosiła Wade'a na szóstą trzydzieści, a teraz była już czwarta.
Zaparkowała auto za czerwonym, stylowym porsche i z białym pielęgniarskim
czepkiem w dłoni weszła do domu. Siłą woli stłumiła przypływ podniecenia, które
zawsze ogarniało ją na widok Keegana.
Siedział naprzeciw jej ojca w saloniku i zupełnie nie pasował ani do tego pokoju,
ani do starego fotela o spłowiałej tapicerce. Teraz zerwał się z niego, a Eleanor
niechętnie przyznała w myśli, że Keegan to wyjątkowo przystojny mężczyzna. Był
bardzo wysoki i muskularny, miał faliste, ognistorude włosy, a w twarzy o męskich,
ostrych rysach zwracały uwagę wysoko sklepione kości policzkowe i oczy błękitne
jak niebo w lecie.
Keegan emanował wrodzoną arogancją, która działała na Eleanor ekscytująco, a
cień jego uśmiechu i spojrzenie lekko przymrużonych oczu zawsze przyprawiały ją
o rumieniec. Wąskie wargi, choć jakby stworzone do wyrażania okrucieństwa, były
zdumiewająco zmysłowe. Szczupła sylwetka mogła zmylić kogoś, kto nie znał
Keegana. Eleanor wielokrotnie widziała, czym kończyły się utarczki z robotnikami,
którzy nie docenili jego fizycznych możliwości. Cóż, ona sama też kędyś
zlekceważyła jego siłę. Ale już nigdy więcej...
- Cześć, Keegan - powitała go lekkim, chłodnym tonem. Nawet się uśmiechnęła i
cmoknęła ojca w czoło. - Udany dzień, tato?
4
- Nawet bardzo. - Jej ojciec zaśmiał się dobrodusznie. - Keegan zawiózł mnie do
Lexington na zabieg. Zdaniem pani fizjoterapeutki już za miesiąc będę nadawał się
do pracy.
- Wspaniale! - oświadczyła.
Wiedziała, że Keegan, jak zwykle, pożera ją wzrokiem.
- Muszę już lecieć - oznajmił teraz, jakby rzeczywiście się śpieszył. - Eleanor, twój
ojciec i ja nie mogliśmy znaleźć kosztorysu budowy nowej stodoły. Może wiesz,
gdzie jest?
- Oczywiście. - Ach, więc dlatego dzisiaj tu przyszedł. A ona naiwnie sądziła, że... -
Zaraz ci go dam. - Poszła do małego biurowego pokoiku, wspięła się na palce i
zdjęła z najwyższej półki regału pudło z dokumentami. Na moment zaparło jej
dech, gdy zauważyła, że Keegan błądzi spojrzeniem po jej sylwetce w białym
pielęgniarskim uniformie.
- Wprawiłem cię w zażenowanie? Po raz pierwszy od lat, prawda, Ellie?
- Nie podoba mi się to zdrobnienie - odparła chłodno. Nie patrząc na Keegana,
usiadła za biurkiem i wyjęła z pliku papierów kosztorys. - Proszę bardzo.
- Jak długo jeszcze będziesz się na mnie boczyć? - Keegan odsunął się od drzwi i
wziął dokument. - Minęły już całe lata.
- Nie mam nic przeciwko panu, panie Taber - odparła z udawaną obojętnością.
- Nie zwracaj się do mnie po nazwisku. Wiesz, że tego nie lubię.
- Naprawdę? - spytała z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. - Przecież jesteś tu
szefem, prawda? Mieszkamy w domu, który należy do ciebie, dostarczamy ci
rozrywki... dość urozmaiconej - dodała z goryczą, a cienkie wargi Keegana na
moment się zacisnęły.
- Wróciłaś tutaj. - Keegan zrolował kosztorys w tubkę. - Dlaczego?
- A dlaczegóżby nie? - spytała wyzywająco, unosząc brwi. - Myślałeś, że do końca
życia będę trzymać się z daleka, aby ci oszczędzić wstydu?
- Wcale mnie nie zawstydzasz.
- Ale ty zawstydzasz mnie. - Spiorunowała go wzrokiem. - Nienawidzę wspomnień
o tamtym dniu. Nienawidzę ciebie. Dlaczego w ogóle tu przychodzisz?
- Przyjaźnię się z twoim ojcem. Troszczyłem się o niego, gdy cię tu nie było.
Przecież miał wypadek przy pracy.
- Wiem i jestem ci wdzięczna, ale ojciec już prawie odzyskał formę.
- Poza tym jest świetnym szachistą. Nie ma jak dobra partyjka... Uwielbiam szachy.
- Uwielbiasz strategiczne rozgrywki. Aż za dobrze pamiętam, jaki z ciebie
manipulator. Umiesz po mistrzowsku pociągać za sznurki i ludzie robią wszystko,
czego chcesz. Ale nie ze mną te numery, Keegan. Nigdy więcej.
- Uważasz mnie za skończonego egoistę, prawda? Żadnych wątpliwości co do
motywów?
- Chyba już zapomniałeś, że wyszło szydło z worka - wycedziła słodkim tonem.
Twarz Keegana stężała, a w jego błękitnych oczach zamigotał błysk gniewu.
- Na litość boską, sama nigdy nie popełniłaś błędu w swoim idealnym życiu?
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin