Wilbur Smith
SZLAKORŁA
Przełożył Witold Radwański
Od autora
Pisząc tę książkę, korzystałem z pomocy wielu osób. Major Dick Lord i porucznik Peter Cooke udzielili mi cennych informacji na temat szczegółów konstrukcyjnych i techniki walki nowoczesnego samolotu myśliwskiego. Dr Robin Sandell i dr David Davies zapoznali mnie z pewnymi aspektami problematyki medycznej. Czcigodny Bob Redrup, podobnie jak ja zapalony wędkarz, przyczynił się do wyboru tytułu. Im wszystkim winien jestem wdzięczność.
Przebywając w Izraelu, doznawałem serdecznego przyjęcia ze strony licznych obywateli tego państwa. Przykro mi, że nie mogę wymienić tu ich nazwisk.
Przez cały ten czas była ze mną moja wierna towarzyszka i asystentka – w najtrudniejszych momentach jak zawsze służyła mi wsparciem, zachętą i radą. Dedykuję tę książkę jej synowi, a mojemu pasierbowi, Dieterowi Schmidtowi.
Te trzy rzeczy są ukryte przede mną,
Owszem, cztery, których nie wiem:
Drogi orlej na powietrzu,
Drogi wężowej na skale,
Drogi okrętu pośród morza
I drogi młodzieńca z panną.
Przypowieści, 30, 18–19
Szczyty gór Holandii Hotentockiej pokrywał śnieg, a wiejący od nich wiatr zawodził jak kojot. Instruktor pilotażu stał w drzwiach swego małego biura, wtulając głowę w kołnierz lotniczej bluzy i wciskając dłonie głęboko w obszyte futrem kieszenie.
Spoglądał na czarnego cadillaca, sunącego w jego kierunku wąską drogą między wielkimi, blaszanymi hangarami. Wargi wykrzywił mu kwaśny grymas. Ostentacyjne oznaki zamożności napawały Barneya Ventera głęboką odrazą, przemieszaną z zawiścią.
Cadillac wjechał na specjalnie oznaczone miejsce do parkowania pod ścianą hangaru i stanął. Tylne drzwi otworzyły się i wyskoczył z nich chłopak. Zamienił parę słów z czarnoskórym szoferem, po czym ruszył w kierunku Barneya.
Poruszał się z lekkością rzadką u chłopców w tym wieku. Nie człapał na zbyt dużych stopach, trzymał się prosto. Zawiść ukłuła Barneya jeszcze mocniej na widok zbliżającego się wyrostka. Nie znosił takich nadzianych, wypieszczonych chłopaczków i przeklinał los, który kazał mu spędzać co dzień wiele godzin w ich towarzystwie. Ale cóż – tylko prawdziwych bogaczy stać było na ponoszenie kosztów wprowadzenia synów w arkana sztuki pilotażu.
Do objęcia pieskiej funkcji instruktora zmusił go pogarszający się stan zdrowia, naturalny proces, postępujący...
dre4mwalker