Cussler, Clive; Sam i Remi Fargo 07 - Klątwa Salomona [YES].pdf

(1710 KB) Pobierz
Clive Cussler
Russell Blake
Klątwa Salomona
Przekład: Jacek Złotnicki
Tytuł oryginału: The Solomon Curse
PROLOG
Guadalcanal, Wyspy Salomona
tydzień temu
Aldo przedzierał się przez chaszcze porastające dżunglę. Dyszał chrapliwie,
rozgarniając pnącza, które tarasowały mu drogę. Oczy zalewał mu pot, ale wciąż
wypatrywał choćby śladu ścieżki. Gałęzie kaleczyły mu skórę i pozostawiały
krwawe zadrapania, ale nie zważał na ból. Stawką było jego życie, więc parł
przed siebie, nasłuchując odgłosów pościgu.
Zatrzymał się nad strumieniem wijącym się w gęstwinie. Pomarszczona
powierzchnia wody skrzyła się pomarańczową, księżycową poświatą. Zawahał
się, czy przejść na drugi brzeg i zagłębić się w dżunglę, czy raczej pójść z
biegiem strumienia do morza.
I wtedy to usłyszał. Psy. Były blisko. Za blisko.
Musiał ruszać dalej. Jeśli go dopadną, będzie po nim.
Zdecydował się iść w dół korytem strumienia. Po kilku krokach ostry
kamień rozciął mu bosą stopę. Mimo bólu szedł dalej, od czasu do czasu
wychodził na brzeg i zaraz wracał do wody, żeby zmylić psy.
Kierował się jedynie instynktem przetrwania. Miał dopiero siedemnaście lat,
ale wiedział, że nie przeżyje tej nocy, jeśli go dogonią.
Sił dodawała mu świadomość, że umrze, jeśli ich nie zgubi. Trzeciej opcji
nie było.
Przyspieszył kroku, gdy nagle usłyszał tuż za sobą trzask łamanych gałęzi.
Nie zważając na nic, rzucił się naprzód. Za wszelką cenę musiał oderwać się od
prześladowców, żeby zyskać choć minimalną szansę przeżycia.
Aldo był rodowitym Guadalcanalczykiem, ale podobnie jak inni mieszkańcy
wyspy, nigdy nie zapuszczał się w ten jej rejon. Nie znał więc żadnych skrótów,
które mogłyby dać mu jakąkolwiek przewagę nad pościgiem. Dysponował
jedynie podsycaną panicznym lękiem wolą przetrwania i desperacją osaczonego
zwierzęcia.
Słyszał ich, wciąż deptali mu po piętach.
Co sprawiło, że znalazł się w tym koszmarze? Choć wydawało się to
niemożliwe, właśnie walczył o życie, uciekając przez dżunglę w środku nocy.
Dostrzegł po prawej bambusowy gąszcz i przez głowę przemknęło mu, aby się
w nim ukryć. Przemawiało za tym zmęczenie, rosnące niemal z każdym
rzężącym oddechem.
Czuł bolesne kłucie w boku, jakby ktoś dźgał go nożem pod żebra. Starał się
o tym nie myśleć. Musiał iść dalej.
Ale dokąd? Nawet gdyby udało mu się umknąć przed pościgiem, gdzie
znajdzie bezpieczną kryjówkę? Guadalcanal to mała wyspa. Mógł co prawda
wrócić do domu, w nadziei, że to wszystko było tylko złym snem. Tylko że oni
przyjdą po niego, zanim zdoła komukolwiek o tym opowiedzieć, a wtedy
zniknie bez śladu.
Tak jak inni.
Rozległ się grzmot pioruna. Niebiosa chlusnęły strugami ciepłego deszczu.
Aldo uśmiechnął się, wznosząc w górę dziękczynne spojrzenie. Dzięki
oberwaniu chmury psy mogły zgubić jego ślad.
Przez niebo przemknął zygzak błyskawicy i na mgnienie oka rozproszył
mrok. Po lewej zdołał dostrzec niewyraźną ścieżkę, wydeptaną w zielonym
gąszczu przez zwierzynę. Podjął błyskawiczną decyzję. Ślizgając się po
grząskim i śliskim od ulewy gruncie, wspiął się na brzeg i ruszył nikłym
szlakiem wzdłuż strumienia. Teraz wyraźnie słyszał tropiące go psy. Nie było
sensu się kryć, bo już zwietrzyły jego bliskość.
Wszelka nadzieja na zgubienie pościgu rozwiała się wraz z odgłosem
drapiących ziemię pazurów i dudniących kroków. Aldo zmusił się do
przyspieszenia, teraz już biegł całkiem na ślepo, jego pokaleczone stopy
krwawiły.
Nagle pośliznął się na kobiercu z mokrych liści, przeturlał się i
wylądowawszy na plecach, zaczął zjeżdżać w dół do parowu, nad którym biegła
ścieżka. Po chwili poczuł silne uderzenie i znieruchomiał oszołomiony bólem. Z
całym impetem wpadł na pień drzewa. Dotknął ręką głowy, a kiedy ją cofnął,
jego palce były śliskie od krwi. Łapczywie, jak tonący, chwytał powietrze,
próbując odzyskać orientację i powtrzymać kołowrót wirujący pod czaszką.
Przemógł słabość i podniósł się z ziemi. Lewe ramię i żebra pulsowały
nieznośnym bólem. Pewnie połamał sobie kości. Na szczęście nie te, których
potrzebował do chodzenia, ale przy każdym kroku odczuwał katusze, więc teraz,
w trudnym terenie, mógł się zaledwie wlec. Rozejrzał się w niemal całkowitych
ciemnościach. Na skutek upadku mącił mu się wzrok, ale zdołał dostrzec
obiecującą przerwę w zaroślach. Przeszedł przez nią i znalazł się na kolejnej
ścieżce.
Aldo osiągnął już granice wytrzymałości. Każde uderzenie serca
rozbrzmiewało mu w uszach nieznośnym łomotem, za każdy oddech płacił
potwornym bólem połamanych żeber. Mimo to dowlókł się do krawędzi lasu.
Odgłosy pościgu stopniowo zanikały, aż całkiem ucichły, dlatego po raz
pierwszy od wyrwania się na wolność odważył się pomyśleć z nadzieją, że być
może mu się uda.
W tym momencie zawadził stopą o gałąź i się przewrócił. Głośny okrzyk
wyrwał mu się z piersi, gdy w skręconej kostce coś odrażająco chrupnęło. Łzy
bezsilnej wściekłości napłynęły mu do oczu, a potem świat się skurczył, a Aldo
stracił przytomność.
Ocknął się po kilku minutach, otworzył oczy i ujrzał tuż przed sobą
wyszczerzony psi pysk. Serce niemal stanęło mu w piersi, kiedy jak przez mgłę
dobiegł znienawidzony głos prześladowcy i zabrzmiały ostatnie słowa, jakie
miał usłyszeć w życiu.
– Przecież to wyspa, nie wiesz, że stąd nie da się uciec?
Zanim zdołał skoordynować pracę mózgu z ruchem warg, aby zaprotestować
lub błagać o litość, ciężki but z impetem wyrżnął go w skroń. Miliony gwiazd
rozbłysły mu w głowie nieznośnym bólem. Próbował uchylić się, osłonić, ale
ręce i nogi miał jak z ołowiu.
Aldo pomyślał z rozpaczą, że to jakieś potworne nieporozumienie, że ktoś
się pomylił, ale wtedy otrzymał drugiego kopniaka. Tym razem rozległ się
trzask pękających kręgów szyjnych. Ostatnim, co poczuł Aldo, były krople
ciepłego deszczu rozpryskujące się na jego twarzy, a potem w ciszy przeniósł się
do innego świata.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin