3. Zwiadowcy. Ziemia Skuta Lodem - John Flanagan.pdf

(881 KB) Pobierz
Tłumaczenie
Stanisław Kroszczyński
Rozdział 1
Wilczy okręt znajdował się już zaledwie o parę godzin drogi od Przylądku
Schronienia, gdy trafił na potężny sztorm.
Dotąd przez trzy dni żeglowali na północ w kierunku Skandii morzem spokojnym
jak kacza sadzawka - co bardzo odpowiadało Willowi i Evanlyn.
- Nie jest tak źle - stwierdził Will, gdy wąski okręt przecinał gładko fale. Nasłuchał
się ponurych opowieści o tym, jak bardzo choroba morska może dać się we znaki.
Jednak to łagodne kołysanie okazało się zupełnie niegroźne.
Evanlyn skinęła głową, choć bez przekonania. Nie miała zbyt wielkiego
doświadczenia w żeglowaniu, ale zdarzało jej się pływać już statkiem.
-Jest nieźle, o ile nie będzie gorzej - stwierdziła. Nie przypadły jej do gustu
zaniepokojone spojrzenia, jakie rzucał ku północnej stronie Erak, kapitan okrętu.
Ponaglał także wioślarzy „Wilczego wichru", by podwoili wysiłki. Doświadczony
wilk morski wiedział bowiem, że taki złudny spokój zwiastuje rychłą zmianę
pogody, rzecz jasna - na gorsze. W oddali, na samym horyzoncie, widział już
tworzącą się ciemną linię sztormu. Zdawał sobie sprawę, że jeśli nie zdołają na
czas opłynąć Przylądku Schronienia i wylądować, burza uderzy w nich z całą siłą.
Przez kilka minut dokonywał oceny odległości, porównując prędkość, z jaką
poruszał się jego okręt z szybkością pędzących chmur.
- Nie damy rady - rzekł wreszcie do Svengala. Zastępca pokiwał głową.
- Na to wygląda - stwierdził ze stoickim spokojem.
Erak rozejrzał się uważnie, sprawdzając, czy po pokładzie nie wala się jakiś
ekwipunek, który należałoby zabezpieczyć. Jego spojrzenie spoczęło na dwojgu
więźniach, którzy przycupnęli na dziobie.
- Dobrze byłoby przywiązać tych dwoje do masztu -polecił. - Trzeba też lepiej
umocować wiosło sterowe.
Will i Evanlyn zauważyli, że Svengal zmierza w ich stronę, a w ręce trzyma zwój
konopnej liny.
- O co chodzi? - zdziwił się Will. - Chyba nie myślą, że na pełnym morzu zechcemy
próbować ucieczki?
Svengal zatrzymał się jednak przy maszcie, po czym naglącym gestem dał im
znak, żeby się zbliżyli. Jeńcy z Araluenu wstali i niepewnym krokiem ruszyli w jego
stronę. Will zauważył, że kołysanie okrętu nieco się wzmogło, powiało też trochę
mocniej. Teraz już trudniej mu było utrzymywać równowagę na pokładzie.
Usłyszał za sobą głos Evanlyn, która rzuciła całkiem niegodne damy
przekleństwo, bowiem potknęła się i uderzyła boleśnie w kostkę.
Svengal wydobył z pochwy szeroki nóż i odciął dwa spore kawałki sznura.
- Przywiążcie się do masztu - rozkazał. - Lada chwila rozpęta się istne piekło,
burza nad burze.
- Chcesz powiedzieć, że wichura może nas zwiać z pokładu? - spytała Evanlyn z
niedowierzaniem. Sven-gal zauważył kątem oka, że Will przywiązał się sprawnie
do masztu, wykonując porządny podwójny węzeł. Dziewczyna nie bardzo sobie
radziła, więc Svengal wziął od niej linę i przewiązał Evanlyn w talii, tak że po
chwili i ona była już bezpiecznie umocowana.
- Możliwe - odpowiedział na jej pytanie. - Grozi wam raczej, że fale was z niego
zmyją.
Twarz chłopca pobladła.
- Chcesz powiedzieć, że fale mogą naprawdę wtargnąć na pokład?
Svengal obdarzył go ponurym uśmiechem.
- A mogą, mogą. I to jak - odrzekł, po czym pozostawił ich samym sobie i ruszył,
by pomóc Erakowi na rufie, gdzie kapitan uwiązywał już ogromne wiosło.
Will aż zaniemówił z wrażenia. Dotąd przypuszczał, że taki okręt unosi się na
grzbietach fal jak mewa. Teraz jednak dowiedział się, że najprawdopodobniej
rozszalałe morze będzie przelewać się przez jego pokład. Jeśli tak, to jakim
cudem zdoła utrzymać się na powierzchni?
- O Boże... co to takiego? - szepnęła Evanlyn, spoglądając na północ. Wąska
czarna linia, którą Erak niedawno dostrzegł na horyzoncie, stała się teraz potężną
masą skłębionych czarnych chmur, odległą od nich zaledwie o ćwierć kilometra i
pędziła ku nim prędzej niż galopujący koń. Oboje przycupnęli, starając się objąć
ramionami sosnowy maszt u samej jego podstawy, wpijając się w niego kurczowo
palcami.
A potem słońce znikło i rozpętał się sztorm.
Już samo uderzenie wichru zaparło Willowi dech w piersiach. Dosłownie. Z takim
wiatrem jeszcze nigdy nie miał do czynienia. Była to dzika, nieokiełznana potęga
żywiołu, szalejąca wokół niego, ogłuszająca, oślepiająca i wyduszająca powietrze
z płuc, nie pozwalając przy tym zaczerpnąć tchu; wicher smagał go i usiłował
zmusić do rozluźnienia uchwytu. Zacisnął oczy, starając się odetchnąć choć
trochę głębiej i desperacko trzymając się masztu. Pośród wycia wichury dosłyszał
krzyk Evanlyn i poczuł, że dziewczyna zaczyna się od niego oddalać. Chwycił ją
na oślep za rękę i przyciągnął do siebie.
Pierwsza potężna fala uderzyła w dziób wilczego okrętu, a wówczas jego pokład
uniósł się pod niebezpiecznie stromym kątem, następnie zaś okręt jakby stanął
na chwilę w miejscu, po czym zaczął zsuwać się w dół i do tyłu! Svengal oraz Erak
wykrzykiwali coś do wioślarzy. Ich głosy porwał wiatr, ale siedzący tyłem do
dzioba marynarze zrozumieli. Naparli na wiosła, tak że drewniane rękojeści
niemal wygięły się od wysiłku i ruch wsteczny z wolna ustał. Okręt zaczął
poruszać się ku górze, wspinając się wyżej i wyżej na grzbiet fali, jednak dość
wolno i Will zdał sobie sprawę, że jeszcze chwila, a znów rozpocznie się ta
przerażająca jazda w tył.
Jednak właśnie w tej chwili grzbiet fali przełamał się i runęły na nich z góry całe
tony wody, przygniatając okręt swym ciężarem, ciskając nim i przechylając na
prawą burtę tak silnie, iż wydawało się, że „Wilczy wicher" nie zdoła się już nigdy
wyprostować. Will wrzasnął w zwierzęcym przerażeniu, lecz w następnej chwili
jego krzyk stłumiła lodowata słona woda, która uderzyła z potworną siłą,
wypełniając jego usta i płuca. Nie zdołał utrzymać się masztu, fala rzuciła go na
pokład i poniosła ze sobą, dopóki nie zatrzymała go napięta lina, a wówczas woda
miotała nim w tę i we w tę, dopóki nie przelała się cała jej masa. Leżał teraz na
deskach pokładu jak wyłowiona ryba, a okręt tymczasem powoli odzyskiwał
równowagę. Obok siebie ujrzał Evanlyn. Popełzli oboje do masztu, by znów
uchwycić się go z całej siły.
Okręt tymczasem wyprostował się zupełnie, ale już w następnej chwili jego dziób
zanurkował do przodu, po czym „Wilczy wicher" z oszałamiającą prędkością po-
płynął w dół po drugim zboczu fali, tak że żołądki aż podeszły im do gardeł; znów
krzyczeli w nieopanowanym przerażeniu.
Dziób okrętu wbił się w wodę, rozcinając ją z taką siłą, że rozbryzgi uniosły się
wysoko, by w następnej chwili runąć z góry na pokład. Jednak nie uderzyły ich z
takim impetem jak nacierająca fala i tym razem oboje zdołali utrzymać się
masztu. Woda sięgała im do pasa, ale spłynęła szybko i smukły wilczy okręt jakby
otrząsnął się z jej ciężaru.
Pośród rzędów wioślarzy uwijali się już wojowie z drugiej zmiany, wylewając wodę
wiadrami. Erak i Svengal, którzy znajdowali się na najbardziej wystawionej na fale
części pokładu, także przymocowali się zawczasu linami po obu stronach
sztormowego wiosła sterowego, jakiego używano w podobnych okolicznościach -
było ono
o połowę większe od zwykłych wioseł. Dzięki dłuższemu drzewcu sternik mógł
napierać z większą siłą, pomagając w ten sposób wioślarzom przy skręcie. Teraz
jednak, podczas sztormu, trzeba było aż dwóch rosłych mężczyzn, by móc nim
poruszyć.
Gdy znaleźli się w dolinie pomiędzy wodnymi masywami, wiatr nieco zelżał. Will
otarł piekące od soli oczy, następnie zaczął kaszleć, a w końcu zwymiotował słoną
wodą na pokład. Pochwycił przerażone spojrzenie Evanlyn. Przemknęło mu przez
myśl, że powinien coś uczynić, by podnieść ją na duchu, jednak nie był w stanie
nic powiedzieć ani zrobić. Po prostu nie mieściło mu się w głowie, żeby ten okręt
był w stanie wytrzymać choćby jeszcze jeden napór potężnej fali.
A następna fala właśnie nadciągała. Była jeszcze potężniejsza od poprzedniej.
Odległa o kilkaset metrów, podążała ku nim z rykiem, wznosząc się nad nimi,
coraz bliżej. Przewyższała wysokością mury Zamku Redmont. Will przycisnął
twarz do masztu, widząc kątem oka, że Evanlyn czyni to samo, gdy okręt znów
zaczął wspinać się mozolnie po wodnej pochyłości.
Wznosili się tak i wznosili, wdzierając się po stromiź-nie fali; wioślarze napierali z
całych sił na drzewca wioseł, usiłując przeciwstawić się połączonym siłom wiatru
1 morza. Tym razem, zanim nawet fala ich zalała, Will był pewien, że jeszcze
chwila i okręt poniesie klęskę w tym starciu, bowiem znowu zaczął zsuwać się do
tyłu, ku pewnej zgubie. Jednak wówczas fala przełamała się i runęła na nich z
całą swą potęgą. Masa wody znów cisnęła nim o pokład. Chwycił się kurczowo
zbawczej liny, ale w tej samej chwili coś silnie uderzyło go w usta: zdał sobie
sprawę, że był to łokieć Evanlyn. Woda przelała się nad nim z hukiem, potem
dziób znów zanurkował, a „Wilczy wicher" z oszałamiającą prędkością popędził w
dół, prując wodę niczym lądująca kaczka. Willowi nie starczyło już sił, by krzyczeć.
Jęknął tylko i podczołgał się z powrotem do masztu. Popatrzył na Evanlyn i
potrząsnął głową. Był przekonany, że czegoś takiego żadnym sposobem nie
zdołają przetrwać. W jej oczach dostrzegł takie samo bezmierne przerażenie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin