Anthony Piers - Krąg Walki 03 Neq Miecz.rtf

(886 KB) Pobierz
Anthony Piers

Anthony Piers

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Krąg Walki: Neq Miecz

 

Przełożył MICHAŁ JAKUSZEWSKI

Tytuł oryginału BATTLE CIRCLE volume 3 NEQ THE SWORD

Wersja angielska 1975

Wersja polska 1994

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział pierwszy

- - Ale ty jesteś za młody, żeby walczyć w Kręgu! - zawołała Nemi.

- - W takim razie ty jesteś za młoda na tę bransoletę, na którą się gapiłaś!

Masz

czternaście lat, tak jak ja!

Nosił to samo imię, co ona, gdyż Nemi była jego bliźniaczą siostrą. Nie chciał go jednak używać, gdyż uważał, że przestał być dzieckiem.  Wybrał już sobie męskie imię: Neq Miecz. Gdybyż tylko mógł dowieść swej wartości w Kręgu Walki!

Nemi przygryzła wargi, by się zaczerwieniły. Była dobrze rozwinięta, lecz niska, podobnie jak jej brat. Nie mogła się uważać za dorosłą, dopóki nie zdobędzie bransolety wojownika, przynajmniej na jedną noc. Potem odrzuci dziecinne imię i przybierze żeńską formę imienia wojownika, którego zaspokoiła. Po oddaniu bransolety stanie się bezimienna, lecz będzie już kobietą. Po dwakroć kobietą, gdy urodzi dziecko.  - Założę się, że stanę się dorosła szybciej od ciebie! - zawołała i uśmiechnęła się przekornie.

Pociągnął ją za jeden z brązowych warkoczy, aż zapiszczała ze złości, całkiem jak dziecko. Wtedy puścił ją i udał się w stronę Kręgu, gdzie ćwiczyli dwaj wojownicy, jeden z pałkami, drugi z drągiem. Był to przyjacielski pojedynek o jakąś nieistotną sprawę, lecz metalowe bronie szybko migotały w słońcu, a ich szczęk rozlegał się wokoło.  To był cel jego życia. Chwała zdobyta w Kręgu! Cztery lata temu wziął miecz z półki w gospodzie. Oręż był tak ciężki, że Nemi ledwie mógł go podnieść. Jednak od tego czasu ćwiczył pilnie. Ojciec, Nem Miecz, uczył go chętnie, nigdy jednak nie pozwolił synowi stanąć do prawdziwej walki.

Dzisiaj ukończył czternaście lat! Zgodnie z Kodeksem Honorowym, uznawanym przez koczowników, oboje z siostrą nie byli już skrępowani rodzicielskimi zakazami. On mógł walczyć, a ona pożyczyć bransoletę, kiedy tylko poczują się gotowi.  Wojownik z pałkami trafił przeciwnika, nabijając mu guza. Za chwilę obaj wyszli z Kręgu.

- Krew rozgrzała się we mnie od tej walki! - krzyknął zwycięzca. - Muszę zaraz nałożyć jakiejś dziewczynie bransoletę. Może tej małej córce Nema.  Nawet nie zauważyli Neqa. Wyzwanie siostry: „Założę się, że zrobię to szybciej od ciebie” zadźwięczało mu w uszach. Choć byli sobie tak bliscy, jak to możliwe tylko w przypadku bliźniąt, rywalizowali ze sobą zawsze i o wszystko. Neq miał więc podwójny powód, by rzucić wyzwanie.

- Zanim założysz bransoletę córce Nema - odezwał się głośno, zdumiewając obu mężczyzn,- spróbuj najpierw przyłożyć pałką jego synowi. Jeśli zdołasz.  Wojownik uśmiechnął się, by ukryć zakłopotanie.

- Nie wystawiaj mnie na próbę, chłopcze. Nie chciałbym skrzywdzić bezimiennego dziecka.

Neq wyciągnął miecz i wkroczył do Kręgu. Z powodu jego małego wzrostu broń wydawała się olbrzymia.

- No, dalej. Skrzywdź dziecko.

- Żeby odpowiadać przed Nemem? Chłopcze, twój tata jest dobry w Kręgu. Nie chcę z nim walczyć po tym, jak wyłoję ci skórę. Zaczekaj, aż będziesz pełnoletni.  - - Jestem. Od dzisiaj. Domagam się respektowania moich praw.

To uciszyło wojownika z pałkami, który nie znał słowa „respektować”.  - Nie jesteś pełnoletni - odparł drugi, spoglądając na Nemi z góry. - Każdy to widzi.

W tej chwili pojawił się Nem, za którym podążała Nemi.  - - Twój syn szuka guza - powiedział mu wojownik z drągiem. - Hig nie chce mu zrobić krzywdy, ale...

- - Jest pełnoletni - odparł z żalem Nem. On również nie był wysokim mężczyzną, ale pewność, z jaką nosił miecz, wskazywała, że nie należy lekceważyć go w Kręgu. - Chce zostać mężczyzną. Nie mogę już dłużej go powstrzymywać.  - - Widzisz? - zapytał Nemi, uśmiechając się głupkowato. - Musisz najpierw pokazać swoje pałki, zanim pokażesz coś innego mojej siostrze...  Wszyscy trzej mężczyźni zesztywnieli. To była zniewaga. Teraz Hig musiał walczyć, gdyż w przeciwnym razie sam Nem mógł go wyzwać w obronie czci córki. Wszyscy wiedzieli, że Nem wręcz ubóstwiał śliczną Nemi.

Hig zbliżył się do Kręgu, wyciągając pałki.

- Muszę to zrobić - powiedział przepraszającym tonem.

Nemi podeszła do brata.

- - Ty idioto! - szepnęła gwałtownie. - Żartowałam tylko!  - - No więc ja nie żartowałem! - odparł Nemi czując jak ogarnia go lęk. - Oto moja broń, Hig.

Hig spojrzał na Nema, wzruszył ramionami i podszedł do białej krawędzi Kręgu.  Był wysoki, przystojny i muskulamy, nie był jednak biegłym wojownikiem. Nemi obserwował go, jak walczył.

Hig wkroczył do Kręgu. Nemi zaatakował natychmiast, by zdusić w zarodku swój strach. Wykonał fintę mieczem w sposób, który ćwiczył bez końca, naśladując technikę ojca.

Przeciwnik uskoczył. Chłopiec uśmiechnął się, by okazać pewność siebie większą niż rzeczywiście odczuwał.

Dźgnął w tułów Higa zanim ten zdążył odzyskać równowagę. Nemi sądził, że jego sztych zostanie zbity. Lepiej było jednak atakować z jak największą zaciętością.

W

przeciwnym razie przeciwnik mógł zepchnąć go do obrony, co nie było korzystne dla miecza.

Zwłaszcza w walce przeciwko szybkim pałkom. Lecz trafił.  Strach dodał mu szybkości. Miecz zagłębił się w brzuch Higa. Ten krzyknął przeraźliwie i szarpnął się do tyłu. Krew wytrysnęła, gdy miecz został wyrwany z rany. Hig upadł na ziemię. Wypuścił z rąk pałki i złapał się za otwartą jamę w brzuchu.  Neq stanął oszołomiony. Nigdy się nie spodziewał, że będzie to takie łatwe i takie okropne. Traktował to pchnięcie jako wybieg taktyczny. Był przygotowany na to, że oberwie kilka razy zanim znajdzie okazję, by zadać rozstrzygający cios. Ale żeby skończyło się to w taki sposób...

- Hig się poddaje - oznajmił wojownik z drągiem. To oznaczało, że Neq może

opuścić

Krąg nie robiąc przeciwnikowi dalszej krzywdy. Z reguły zwycięzcą zostawał ten,

kto dłużej

utrzymał się w Kręgu, bez względu na to, co stało się w jego obrębie, gdyż

niektórzy

wojownicy potrafili zadawać ciosy mimo odniesionych ran, bądź sprytnie udawali

rannych,

by zmylić przeciwnika.

Neq poczuł mdłości. Wyszedł chwiejnym krokiem z Kręgu i nie zważając na nic

zaczął wymiotować. Dopiero teraz zrozumiał, dlaczego jego ojciec traktował Krąg

z taką

ostrożnością.

Miecz nie był zabawką, a walka nie była zabawą.

Rozejrzał się w poszukiwaniu Nemi.

- To było okropne! - powiedziała. Nie potępiała go jednak. Nigdy tego nie robiła, gdy w grę wchodziło coś ważnego. - Jednak wygrałeś. Jesteś teraz mężczyzną.

Przyniosłam to dla

ciebie z gospody.

Wyciągnęła złotą bransoletę, godło dorosłości. Neq oparł się o jej ramię i

zaczął

płakać.

- Nie było warto - chlipał.

Nemi rąbkiem swej sukienki otarła mu twarz. Potem założył bransoletę.  A jednak było warto. Hig nie umarł. Zabrano go do prowadzonego przez Odmieńców szpitala i tam zaszyto mu brzuch. Neq nosił bezcenną bransoletę wokół lewego nadgarstka, coraz bardziej dumny z jej ciężaru. Przyjaciele gratulowali mu i na każdym kroku okazywali swój podziw. Nawet Nemi wyznała, że poczuła ulgę, gdy okazało się, że to nie Hig będzie jej pierwszym mężczyzną. Postanowiła zostać kobietą dopiero za parę tygodni!  Na cześć nowego mężczyzny - Neqa urządzono ucztę, podczas której ogłosił on swe imię. Niebawem zapisano je na tablicy w gospodzie, by Odmieńcy mogli się o tym dowiedzieć. Był jednak pewien kłopot - noc z kobietą...  Neq obawiał się zakończyć ceremonię pożegnania z dzieciństwem w zwyczajowy sposób. Prawda była taka, że nie bardzo wiedział, co robić... Neq z mężczyzną w Kręgu to było proste. Ale Neq z kobietą w łóżku... - to wydawało się bardziej niebezpieczne...

Zamiast wybrać dziewczynę na noc zaśpiewał dla gości. Jego piękny tenor wywarł na wszystkich wrażenie. Nemi dołączyła się. Jej alt dobrze harmonizował z jego głosem.

Wprawdzie nie byli już bratem i siostrą, lecz takie więzy nie pękały za jednym uderzeniem miecza.

Nazajutrz Neq wyruszył w drogę jak przystało mężczyźnie i wojownikowi. Miał iść przed siebie, pozostawiając rodzinne plemię. Oczekiwano od niego, że będzie walczył, by doskonalić swe umiejętności, a także pożyczał bransoletę. Mógł wrócić za miesiąc, za rok, albo nigdy. Ten okres miał potwierdzić to, że zdobycie praw mężczyzny nie było przypadkiem. Odtąd wszyscy koczownicy mieli traktować go z szacunkiem. Nigdy już nie będzie „dzieckiem Nema”. Stał się wojownikiem.

Ceremonia pożegnania była wspaniała. Miał ściśnięte gardło, gdy rozstawał się z Nemem, Nemą i Nemi, ale musiał to ukryć. Ujrzał łzy w oczach siostry, która nie zdołała nic powiedzieć. Była piękna. Neq musiał się odwrócić, by samemu się nie rozpłakać.  Ruszył przed siebie. W tej okolicy gospody były oddalone jedna od drugiej o dwadzieścia mil. Taką drogę można było pokonać w ciągu dnia, o ile nie zwlekało się zbytnio. Neq jednak zwlekał. Tak wiele rzeczy było nowych: zakręty i przełęcze, ścieżki i obszary pastwisk, lasy oraz napotykani od czasu do czasu wojownicy. Było już ciemno, gdy dotarł do pierwszej kwatery.

Miał spędzić tę noc samotnie. Gospoda była pusta. Dał sobie radę sam, korzystając z urządzeń Odmieńców. Neq nie rozumiał tych ludzi. Mieli wspaniałą broń, której nie używali, znakomite jedzenie, którego nie jedli i te wygodne gospody, w których nigdy nie spali.

Zostawiali wszystkie te rzeczy tak, żeby każdy mógł je sobie wziąć. Jeśli z gospody zabrano wszystkie zapasy, Odmieńcy szybko i bez słów dostarczali nowe. Jeśli jednak jakiś mężczyzna używał broni poza Kręgiem, zabijał innych z łuku lub zabraniał komuś wstępu do gospody, i nikt go nie powstrzymywał, Odmieńcy przerywali dostawy. Sprawiali wrażenie jakby nie obchodziło ich to, że ludzie umierają, a tylko w jaki sposób i gdzie.  Sama gospoda była cylindrem o średnicy dziesięciu kroków, wysokim na wyciągnięcie ręki mężczyzny, z dachem w kształcie stożka, który w jakiś sposób chwytał światło słońca i zmieniał je w moc napędzającą znajdujące się wewnątrz lampy i maszyny. W środku cylindra znajdował się gruby filar, w którym umieszczono urządzenia toaletowe, spiżarnię oraz sprzęt do gotowania. Były tam również otwory, które w zależności od potrzeby wydmuchiwały zimne lub gorące powietrze.

Neq wyjął mięso z lodówki i upiekł je w piecu. Nalał sobie kubek mleka z dzbanka.

Jedząc spoglądał na pełne półki bransolet, ubrań i broni. Wszystko to można było sobie wziąć!

W końcu rozłożył tapczan umieszczony na zewnętrznej ścianie i zasnął.  Rankiem włożył do swojego plecaka zapasowe skarpetki i koszulkę, nie zawracał sobie jednak głowy dodatkowymi pantalonami, kurtką czy trampkami. Brud nie miał znaczenia, lecz przepocone części odzieży należało często zmieniać i zostawiać w specjalnym pojemniku w gospodzie. Neq zapakował też chleb i resztę mięsa. Marnotrawstwo było kolejną rzeczą, której Odmieńcy nie lubili, mimo że sami popełniali je porzucając te wszystkie rzeczy w gospodach. Na koniec Neq zabrał ze sobą łuk oraz składany namiot, gdyż miał zamiar polować, a także obozować pod gołym niebem. Można było od czasu do czasu korzystać z gospod, lecz prawdziwy koczownik wolał radzić sobie sam.  Drugiej nocy rozbił namiot. Czuł się w nim bardzo samotny, a ponadto zapomniał zabrać maści odstraszającej komary. Trzeciej nocy skorzystał z gospody, dzieląc ją z dwoma wojownikami - Mieczem i Maczugą. Zachowywali się przyjaźnie i nie traktowali go z góry, choć z pewnością widzieli, jaki jest młody. Rano cała trójka ćwiczyła razem w Kręgu i obaj wojownicy pochwalili umiejętności Neqa, co znaczyło, że wciązjest żółtodziobem.

W

poważnej walce nie potrzeba było pochwał. Umiejętności mówiły same za siebie.  Czwartej nocy napotkał kobietę. Przygotowała mu posiłek, bez porównania smaczniejszy od tych, które sam przyrządzał, lecz nie próbowała się do niego zalecać. Neq zaś przekonał się, że jest zbyt nieśmiały, aby ofiarować jej bransoletę. Była starsza od niego i właściwie niezbyt ładna. Zdobył się tylko na to, by wziąć prysznic w jej obecności, żeby mogła dostrzec, iż ma włosy na lędźwiach. Spali na sąsiednich tapczanach.  Rankiem życzyła mu szczęścia i pocałowała go jak matka. Neq wyruszył w dalszą drogę czerwony ze wstydu.

Przeklinał siebie za to, że nie zdobył się na odwagę, wiedział jednak, że jeszcze bardziej obawia się tego, iż zrobi coś źle i zostanie wyśmiany. Zastanawiał się jak należy udawać doświadczonego w tych sprawach.

Piątego dnia, gdy było jeszcze widno, przybył do gospody położonej nad pięknym, małym jeziorem. Napotkał tam mężczyznę o ładnej, niemal kobiecej twarzy, który wydawał się niewiele starszy od Neqa. Nie był on od niego o wiele wyższy, zachowywał się jednak jak doświadczony wojownik.

- Jestem Soi, Mistrz Wszystkich Broni - oznajmił. - Walczę o panowanie.  To zaniepokoiło Neqa. Panowanie oznaczało, że pokonany musi się przyłączyć do plemienia zwycięzcy. Ponieważ umowa przed walką była dobrowolna, nie stanowiło to pogwałcenia ustanowionego przez Odmieńców zakazu pozbawiania ludzi wolności.  Honorowy wojownik musiał jednak dotrzymać uzgodnionych warunków. Neq walczył do tej pory tylko raz i trochę ćwiczył. Wolał nie próbować szczęścia w poważnym starciu.

Przynajmniej jeszcze nie teraz. Nie chciał na razie przyłączać się do żadnego plemienia.

- Używasz wszystkich broni? - zapytał, ignorując ukryte w słowach tamtego wyzwanie. - Miecza, drąga, pałek... wszystkich?

Soi skinął z powagą głową.

- Nawet morgenszternu? - Neq spojrzał na kolczaste kule leżące na półce.

Soi ponownie skinął głową. Najwyraźniej nie był zbyt rozmowny.  - Nie chcę walczyć - oznajmił Neq. - Nie o panowanie. Ja... dopiero w zeszłym tygodniu zostałem mężczyzną.

Soi wzruszył ramionami. Nie był urażony.

O zmierzchu pojawiła się kobieta. Miała na sobie pomarańczową suknię, oznaczającą, że jest kobietą do wzięcia, lecz była chyba jeszcze starsza i mniej ładna niż ta, którą Neq napotkał uprzednio. Musiała w swoim czasie pożyczyć wiele bransolet, lecz żaden mężczyzna nie zatrzymał jej przy sobie. Soi nie zwrócił na nią uwagi. Nie miał bransolety, co oznaczało, że jest żonaty. Ponownie wszystko zależało od Neqa, ale i tym razem nie uczynił nic.

Ona przygotowała kolację dla nich obu, co należało do obowiązków kobiety szukającej męża. Obchodziła się z garnkami równie pewnie, jak Soi ze swą bronią.  Ta gospoda musiała być jej terytorium. Zapewne od dawna usługiwała wszystkim mężczyznom, którzy tu przychodzili, w nadziei, że któryś z nich przełoży umiejętności ponad urodę i pojmie ją za żonę.

Zanim podano posiłek przybył trzeci mężczyzna. Był to wielki, brzuchaty wojownik pokryty wieloma bliznami.

- Jestem Mok Morgensztern - przedstawił się.

- Sol, Mistrz Wszystkich Broni.

- - Neq Miecz.

Kobieta nie powiedziała nic. Postawiła na stole następne nakrycie.

- - Walczę o panowanie - oznajmił Soi.

- - Masz plemię? Ten chłopiec i kto jeszcze?

- - Nie. Neq jest wolny. Moje plemię ćwiczy w Złym Kraju.  - - W Złym Kraju! - zaskoczenie Moka było równie wielkie, jak Neqa. - Tam nikt nie chodzi!

- - Niemniej jednak - odrzekł Soi.

- - Ale Rentgeny - duchy śmierci...

- - Czy wątpisz w moje słowa? - zapytał Soi. Mok obruszył się na jego ton.

- - Każdy wie...

- - Muszę się zgodzić - powiedział Neq i natychmiast zdał sobie sprawę, że nie powinien się odzywać. To nie był jego spór.

- - W Kręgu dowiodę prawdziwości swych słów! - oznajmił Soi. Spojrzał na przezroczyste, obrotowe drzwi gospody i zauważył, że na zewnątrz jest już ciemno.

- - Jutro.

Mok i Neq wymienili spojrzenia. Teraz nie mieli wyjścia.

- Jutro - zgodził się Mok. - O panowanie. Po chwili zastanowienia dodał:

- Zobaczysz jednak, że moja broń nie nadaje się do zabawy.  Kobieta uśmiechnęła się do Moka, który odwzajemnił ten uśmiech, głaszcząc swą bransoletę. Nocą Sol i Neq rozłożyli tapczany po wschodniej stronie gospody. Mok zabrał kobietę na stronę zachodnią, założywszy przedtem bransoletę na jej nadgarstek.

Neq leżał w ciemności i nasłuchiwał uważnie. Jednak rytmiczne skrzypienie

tapczanu

właściwie nic mu nie powiedziało.

Sol miał ze sobą wózek wypełniony bronią.

- - Z czym chcesz się zmierzyć w Kręgu? - zapytał Moka.

- - Naprawdę używasz ich wszystkich? Niech więc będzie morgensztern.  Soi wyciągnął własną kulę na łańcuchu. Neq był zafascynowany. Nigdy jeszcze nie widział morgenszternu w akcji, a nawet nie słyszał o pojedynku dwóch tych broni w Kręgu.

To był niepewny, lecz przerażający oręż, który zupełnie nie nadawał się do obrony. Masywna, kolczasta kula trafiała w cel albo nie. Od tego zależał wynik walki. Ciężkie rany były w takim pojedynku niemal pewne.

Dwaj mężczyźni wkroczyli do Kręgu z przeciwnych stron. Każdy z nich wymachiwał morgenszternem tak szybko, że łańcuchy rozmazały się w szare okręgi. Kule wyglądały pięknie. Lśniły w promieniach słońca niczym ogniste pierścienie, podczas gdy obaj mężczyźni wyginali rytmicznie torsy. Walka musiała być krótka.  Rzeczywiście był krótka. Dwa błyszczące łuki przecięły się, łańcuchy skrzyżowały, a kule uderzyły w siebie gwałtownie, sypiąc iskrami. Zarówno Mok, jak i Soi, podskoczyli, gdy poczuli szarpnięcie łańcuchów, lecz tylko Soi utrzymał morgensztern w ręku.

Uchwyt broni

wyśliznął się z dłoni Moka, który został rozbrojony.

Neq zrozumiał, że właśnie to Soi pragnął osiągnąć. Celowo zaatakował broń

przeciwnika, wcale nie próbując trafić w jego ciało i szarpnął gwałtownie, gdy

doszło do

zetknięcia łańcuchów. Mok oczekiwał, że morgenszterny zapłaczą się, utrudniając

zadanie

obu wojownikom, dzięki czemu będzie mógł wykorzystać w zwarciu swój większy

ciężar i

siłę. Jednak rozwaga i zręczność Sola przeważyły.

A może to było czyste szczęście?

- Z czym pragniesz się zmierzyć? - zapytał Sol Neqa. Młody wojownik zbladł. Z pewnością nie z morgenszternem! Czy Sol okazywał w ten sposób uprzejmość, czy pewność siebie? Co odpowiedzieć?

Miecz czy sztylet w doświadczonej dłoni mogły go ciężko zranić, jak Higa. Pałki

były

tępe, lecz ich para mogła porządnie wyłoić mu skórę. Maczuga była tępa i

powolna, lecz gdy

trafiła w cel, jej cios był druzgocący. Drąg...

- Z drągiem!

Jeden kawałek, bez ostrzy, powolny, bezpieczny.

Soi spokojnie wyciągnął swój drąg.

Wkroczyli do Kręgu i wykonali pierwsze ruchy. Neq czuł się głupio z powodu swego tchórzostwa. Prawdziwy wojownik wybrałby własną broń, by zagrożenie dla obu walczących było równe. Drąg był bezpieczny, lecz trudno było go obejść. Neq wyprowadził sztych...

Gdy się ocknął, leżał na tapczanie w gospodzie, a głowa pulsowała mu bólem.

Kobieta, której Mok dał bransoletę, czyli Moka, wycierała mu twarz gąbką.  Neq powstrzymał się przed zapytaniem, co się stało. Najwyraźniej powalił go cios, którego nawet nie dostrzegł. Czy Mok mógł go uderzyć z tyłu? Nie, to byłoby ohydne pogwałcenie Kodeksu Kręgu. Soi i Mok na pewno nie byli ludźmi, którzy używaliby tak haniebnych metod, bądź tolerowali je. Drąg musiał chyba spaść z nieba...  Dotknął ciemienia. Obmacując guza wielkości połówki jaja, przypomniał sobie wszystko. Zdumiewająco zręczny manewr. Drąg minął jego miecz, jakby to była mgła i uderzył... Neq syknął z bólu.

Cóż, był teraz członkiem plemienia Sola. Plemienia ze Złego Kraju. Jeśli nawet były tam duchy-zabójcy, to nie zaszkodziły one zbytnio Solowi! W sumie nie było to złe rozwiązanie. Nem zawsze powtarzał, że służba u silnego przywódcy ma swoje zalety. W zamian za utratę niezależności zyskiwało się opiekę i bezpieczeństwo. Oczywiście pod warunkiem, że trafiło się do dobrego plemienia...

Neq nie był całkiem pewien, czy w jego przypadku tak było. Nadal miał wątpliwości, czy Soi rzeczywiście jest znakomitym wojownikiem, w końcu właściwie nie widział go w walce... Może Soi miał tylko szczęście? Neq zrobił jednak dobrą minę do złej gry.

Wyruszył razem z Mokiem, kierując się wskazówkami otrzymanymi od Sola, który udał się w przeciwną stronę. Po drugiej nocy Mok odebrał kobiecie swą bransoletę. Neq nie zadawał mu pytań. Może tamten nie chciał po prostu zabierać ze sobą żony do Złego Kraju, choć Soi powiedział, że Rentgeny wycofały się już z miejsca, gdzie stał obóz.

Spędzili na

szlaku kilka dni.

Plemię Sola, a przynajmniej ta jego część, do której się przyłączyli, składało się z trzydziestu mężczyzn obozujących w gospodzie i najbliższej okolicy. Tutaj rządziła żona wodza - Sola. Była ona piękną, zmysłową kobietą w wieku około szesnastu lat.  Miała zwyczaj odpowiadać ostro, gdy się do niej zwracano, i co raz pogrążać się w ponurym milczeniu.

Mimo to z dumą nosiła złotą bransoletę.

Obozowali tam przez dwa tygodnie. Ich liczba zwiększała się o kolejnych wojowników przysyłanych przez Sola. Wielu mężczyzn miało rodziny, więc zapasy w gospodzie wyczerpywały się szybko. Musieli polować, mimo iż furgon Odmieńców przyjeżdżał dwukrotnie, by uzupełnić zapasy.

Odmieńcy wyglądali tak śmiesznie! Dokładnie tak, jak wskazywała na to ich nazwa:

dziwacznie ubrani, nie uzbrojeni, niemal zupełnie pozbawieni mięśni i niedorzecznie czyści.

Niemniej jednak ich ciężarówka była potworem, który mógłby zmiażdżyć wielu wojowników, gdyby zboczył z drogi. Dlaczego Odmieńcy służyli koczownikom, skoro tak łatwo mogliby nimi rządzić? Niektórzy uważali, iż Odmieńcy byli na to zbyt słabi i głupi.

Neq wątpił jednak, by było to takie proste.

W końcu Soi powrócił, prowadząc kolejnych piętnastu mężczyzn, przez co liczebność plemienia wzrosła do ponad pięćdziesięciu. Następnie cała grupa wymaszerowała do Złego Kraju. Neq spoglądał z niepokojem na czerwone znaki ostrzegawcze ustawione przez Odmieńców. Wiedział, że oznaczają one granice terytorium Rentgenów. Odmieńcy podobno wykrywali te niewielkie istoty za pomocą tykających skrzynek. Nic złego się jednak nie wydarzyło.

Na pustkowiu, w pobliżu rzeki, znajdował się obóz otoczony fosą pełną wody. Jego przywódcą był Tyl, Mistrz Dwóch Broni, prawdziwą władzę sprawował jednak Sos Nieuzbrojony. Ćwiczył on wojowników bezlitośnie. Podzielił wszystkich na grupy, w zależności od broni, i przyznał każdemu mężczyźnie miejsce w tabeli zależne od jego umiejętności. Neq zaczął jako ostatni miecz z dwudziestu. Zmartwiło go to, lecz trening wyszedł mu na dobre i na koniec został czwartym wśród pięćdziesięciu. Obóz rósł cały czas, gdyż Soi nadal wędrował i przysyłał wciąż nowych wojowników. Neq nigdy nie widział silniejszego i bardziej zdyscyplinowanego plemienia.

Dziwne, że wszystko to było dziełem człowieka, który sam nigdy nie walczył w Kręgu. Sos wiedział wiele o walce, nie był też słabeuszem. Mimo to nosił na ramieniu małego ptaszka, robiąc tym z siebie pośmiewisko. Było też oczywiste, że kochał Solę, choć nie przyznawał się do tego głośno. Neq widział raz, zimą, jak zakradła się ona do jego namiotu i pozostała tam do świtu. Cała ta sytuacja była dlań nie do pojęcia.  Gdy nadeszła wiosna, plemię wyruszyło. Neq był już wtedy jednym z najlepszych mieczy. Z niecierpliwością oczekiwał zapowiedzianych podbojów.  Jego radość mąciła tylko jedna rzecz: nie zdobył się jeszcze na odwagę, by ofiarować bransoletę jakiejś dziewczynie. Pragnął to zrobić, lecz nie skończył jeszcze piętnastu lat, a wyglądał na trzynaście. Żywa, naga kobieta to było więcej niż mógł sobie wyobrazić. Ile błędów można popełnić!

Niekiedy marzył o Soli. Nie chodziło o to, że ją kochał czy choćby lubił. Była po prostu cudownie zbudowaną dziewczyną, która nocowała w namiocie innego mężczyzny, choć jej mąż był wodzem plemienia. Hańba... lecz jakże boleśnie pociągająca! Ona z pewnością dochowałaby tajemnicy...

Nieśmiałość wobec kobiet Neq nadrabiał w Kręgu. Był to jeden z powodów, dla których zrobił tak wielkie postępy w sztuce walki mieczem. Neq spędzał cały wolny czas na ćwiczeniach, podczas gdy inni zajmowali się swoimi sprawami lub odpoczywali.

Uważano go

za pilnego, w rzeczywistości jednak był udręczony.

Któregoś dnia w końcu musiał zostać mężczyzną!...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin